Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Stanisław Koniecpolski. Fragment obrazu Jana de Baan z 1663 roku. Fot. Radosław Szleszyński.

Bitwa pod Tczewem w rzeczywistości wyglądała zupełnie inaczej, niż się ją dotychczas przedstawia w literaturze.

Duża wina jest tu polskich historyków, którzy nie podjęli się jej kompleksowego opracowania, a często bezrefleksyjnie przyjmowali ustalenia swoich szwedzkich kolegów…

W dniach 7-8 sierpnia 1627 roku licząca 7 800 żołnierzy armia polska pod dowództwem hetmana Stanisława Koniecpolskiego poniosła porażkę z liczącą 10 000 żołnierzy armią szwedzką dowodzoną przez króla Szwecji Gustawa II

Adolfa. Pierwszego dnia polska kawaleria po raz pierwszy w swej historii przegrała ze szwedzką kawalerią, natomiast drugiego dnia, zdemoralizowana wcześniejszą klęską armia polska, pod wpływem morderczego i dziesiątkującego polskie szeregi ognia licznej szwedzkiej artylerii, chciała porzucić swoje stanowiska i uciec.

Jedynie łut szczęścia uratował Polaków, ponieważ zbłąkana polska kula trafiła dowodzącego z pierwszej linii Gustawa II Adolfa, wobec czego, ze względu na zapadające ciemności, armia szwedzka zaprzestała ataku na spanikowane i gotowe do ucieczki wojska polskie i wróciła do swojego obozu, kończąc tym samym batalię.

Tak dotychczas w zdecydowanej większości przedstawiano nam bitwę pod Tczewem Anno Domini 1627.

 

Czy jest to jednak prawdziwy obraz tego starcia? Wszak szwedzcy i gros polskich historyków od ponad 100 lat nie mogą się przecież mylić… A jednak. Mylą się. I to niemal całkowicie, w prawie każdym aspekcie. Wszakże, jak mówi źródło odnośnie Szwedów drugiego dnia bitwy:

„Zaraz, iak w gębę dał z pola umykać poczęli [podkreślenie aut.], czemuśmy się tylko patrząc przez przeprawę, dziwowali, bośmy nie wiedzieli dla czego tak prędko strzelać przestali, y kornety wskok do Obozu swego się umykać poczęli.”

Czas przywrócić żołnierzom Koniecpolskiego spod Tczewa należne im chwalebne miejsce w polskiej świadomości historycznej.

Zasadniczym problem wszystkich zajmujących się dotychczas tym starciem, i to zarówno historyków polskich jak i szwedzkich, jest bardzo wybiórcze korzystanie z, jak się okazuje, licznych źródeł. Z reguły, poza nielicznymi wyjątkami, zgodnie z przysłowiem, że każdy sobie rzepkę skrobie, zarówno Polacy jak i Szwedzi korzystali tylko ze swoich źródeł, a i to nie wszystkich.

Szczególnie od ponad 100 lat popełniają grzech historycznego zaniedbania historycy polscy. Pomimo dostępności licznych materiałów nasi rodzimi badacze, z niepojętych dla mnie powodów, pomijali je w większości w swoich bardzo ograniczonych źródłowo pracach i radośnie opierali się na pracach szwedzkich kolegów, którzy znów, co dość oczywiste pisali na podstawie swoich materiałów.

Doszło do zatrważającej sytuacji, gdy liczba polskich żołnierzy w polskich pracach brana była od Szwedów, podobnie polskie straty, data bitwy (sic!) jak i bezkrytycznie nieomal przyjmowany przebieg starcia, bez głębszej refleksji na tle porównawczym z polskimi źródłami.

Ale wobec tego, jak tak naprawdę wyglądało to starcie?

Analiza całego dostępnego obecnie materiału źródłowego, zarówno pisemnego w języku polskim, szwedzkim, łacińskim, niemieckim i staroholenderskim, jak i ikonograficznego, pozwala przyjrzeć się bitwie pod Tczewem z nowej, pełniejszej perspektywy.

Po pierwsze, starcie to miało miejsce 17-18 sierpnia, a nie 7-8 sierpnia. Skąd ta różnica? Ze stosowanego kalendarza. W Szwecji obowiązywał kalendarz juliański, w okresie batalii wcześniejszy o 10 dni względem stosowanego w Polsce od 15 października 1582 roku kalendarza gregoriańskiego (sami Szwedzi przyjęli go dopiero w 1753 roku). Dlatego też, dla Polaków bitwa ta miała miejsce 17-18 sierpnia i błędne jest datowanie tej bitwy przez polskich historyków zgodnie z kalendarzem juliańskim, stosowanym wtedy w Szwecji a nie w Polsce, nie licząc już oczywistego i zadziwiającego faktu używania kalendarza najeźdźców, jakimi byli niewątpliwie Skandynawowie.

Po drugie, kwestia liczebności. Pomijając skomplikowany wywód źródłowy, na który nie ma w tym krótkim artykule miejsca, trzeba powiedzieć, że armia polska liczyła nie 7 800 żołnierzy a zaledwie 4 000 żołnierzy w pierwszym dniu (17 sierpnia) i łącznie do 5 000 żołnierzy w drugim dniu (18 sierpnia). Również armia szwedzka nie liczyła 10 000 żołnierzy, lecz aż 14 088 żołnierzy. Ta szokujaca różnica (z 7,8 tys. przeciwko 10 tys. do 4-5 tys. przeciwko 14 tys.) wynika z całkowitego pomijania danych zawartych w polskich źródłach i oparcia się na szwedzkich ustaleniach z lat 30. XX wieku oraz, co ciekawe, względem liczebności szwedzkiej armii, też błędna egzegeza szwedzkich źródeł przez samych Szwedów.

Po trzecie podczas bitwy pod Tczewem nie doszło do pierwszej klęski polskiej kawalerii ze szwedzką, ponieważ zarówno przebieg starcia był inny niż się powszechnie przyjmuje, jak i sama szwedzka kawaleria wsparta była oddziałem 1 000 muszkieterów, którzy ogniem walnie przyczynili się do zatrzymania triumfujących polskich kawalerzystów. Co ważne, przy gigantycznej przewadze liczebnej żołnierzy Gustawa II Adolfa. Nadmienić można, że bez względu na przebieg tego starcia, pierwsza klęska polsko-litewskiej kawalerii w walce ze szwedzką miała miejsce w ostatecznie wspaniale i bezapelacyjnie wygranej przez Rzeczpospolitą bitwie pod Kokenhausen w 1601 roku.

Po czwarte, drugiego dnia bitwy, przewaga artyleryjska Szwedów nie była przygniatająca, ponieważ 18 dział Gustawa II Adolfa toczyło pojedynek z 12 polskimi działami, a sam ostrzał polskiego obozu, choć niewątpliwie wpływał demoralizująco na Polaków, to przyniósł znikome straty, wynoszące dwóch (sic!) zabitych, mianowicie kucharza i „starą babę”.

Co więcej, postrzał Gustawa II Adolfa, raz że nie był przypadkowy (wcześniej został 5 razy trafiony, ale jego zbroja wytrzymała, dopiero za szóstym razem puściła) – wyraźnie był celem najlepszych strzelców w armii polskiej, dwa – po jego ranie bitwa się nie skończyła. Dowództwo objął Johan Baner, i dopiero po jego postrzeleniu, oraz na skutek bezowocnych szturmów na polskie pozycje, Szwedzi jak niepyszni wycofali się, w dużym nieporządku („jak w gębę dał”) do swojego obozu.

Po piąte, nie ma żadnych przesłanek by stwierdzić z całą pewnością, ze Szwedzi zdobyliby polskie pozycje, gdyby nie kolejne rany obu szwedzkich wodzów. Pomimo początkowego kryzysu, wraz z nadejściem posiłków (1 000 żołnierzy piechoty Nadolskiego) obrona przepraw, bo właśnie wąskich przepraw wojownicy Koniecpolskiego bronili, przebiegała sprawnie. Szwedzi nie mogli wykorzystać swojej przewagi liczebnej, ponosili duże (relatywnie oczywiście) straty od ognia polskich obrońców, i tak naprawdę jedynym sukcesem drugiego dnia było zajęcie wsi Rokitki, którą broniła kompania polskiej piechoty, po wcześniejszym podpaleniu wsi. Pomimo tego, do zdobycia przepraw droga była daleka.

Po szóste, bitwa pod Tczewem nie była szwedzkim zwycięstwem. Szwedzi nie zrealizowali żadnego ze swoich planów. Przede wszystkim nie rozbili armii polskiej przed przybyciem posiłków z cesarstwa, które nadeszły kilkanaście dni po bitwie. Nie zdobyli polskich pozycji, ani obozu. Co więcej, Gustaw II Adolf został ciężko ranny co znacząco ograniczyło operacyjną mobilność armii szwedzkiej i spowodowało zastój w wojnie na prawie rok.

W zasadzie, jedynie, gdzie można upatrywać braku polskiego zwycięstwa, jest fakt, że armia szwedzka nie została rozbita, jak pod Kircholmem 1605, Białym Kamieniem 1604 czy Kiesią 1601 a tylko zwycięsko odparta. Ale wszakże nie każda bitwa może być Kircholmem, bitwą o której uczą w amerykańskiej akademii wojskowej w West Point, zwanej przez historyków „małymi Kannami”. Dlatego też bitwa pod Tczewem była sukcesem dowodzonej przez Koniecpolskiego armii polskiej.

Reasumując, bitwa pod Tczewem w rzeczywistości wyglądała zupełnie inaczej, niż się ją dotychczas przedstawia w literaturze. Duża wina jest tu polskich historyków, którzy nie podjęli się jej kompleksowego opracowania, a często bezrefleksyjnie przyjmowali ustalenia swoich szwedzkich kolegów, dodatkowo wykazując się czy to niechęcią czy też może innymi okolicznościami w zakresie wykorzystania dostępnych źródeł polskich, nie mówiąc już o istniejących źródłach obcych.

Dlatego też, właśnie wydana książka pod tytułem Tczew 1627 (do kupienia w promocyjnej cenie), będąca pierwszą monografią w całości poświęconą tej bitwie, wykorzystująca całą obecnie dostępną bazę źródłową polską jak i zagraniczną, odkłamująca narosłe przez ponad wiek mity i niedomówienia oraz błędne supozycje, stanowi, mam nadzieję, ciekawą propozycję dla wszystkich chętnych poznania prawdy o zwycięskiej dla Polski bitwie pod Tczewem, stoczonej 17-18 sierpnia 1627 roku.

Kuba Pokojski
http://www.kresy.pl/


Za: https://marucha.wordpress.com