Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

 "Polska to jedna wielka rana. Ropiejąca. Tak długo się nie zagoi, dopóki nie przyjdzie Wielki Lekarz i nie oczyści jej z tej ropy."

 Cisza
 http://gocha.salon24.pl 28.08

Ks. Prusak przeżył 96 lat

         Ks. Kanonik Marian Prusak urodził się 4 stycznia 1912 roku w Mamliczu w parafii Lisewo Kościelne, w Archidiecezji Gnieźnieńskiej. Jego rodzice prowadzili 10 hektarowe gospodarstwo rolne. Marian był najstarszym z dwanaściorga dzieci. Po maturze w Gimnazjum w Jarocinie wstąpił do Seminarium Duchownego w Łomży. 22 maja 1937 roku otrzymał święcenia kapłańskie, po czym pracował jako wikariusz w kilku parafiach. W czasie wojny m.in. kapelan Armii Krajowej i uczestnik Powstania Warszawskiego, po wojnie więziony prze UB.

         W 1957 roku został mianowany proboszczem parafii Nowa Wieś. Z powodu słabego stanu zdrowia w 1971 roku zrzekł się urzędu proboszcza w Nowej Wsi i zamieszkał w Rumi.

Ksiądz Marian Prusak :

- Była bardzo spokojna. Dopiero później dowiedziałem się, że nie składała wniosku o swoje ułaskawienie. Ten mężczyzna, którego wcześniej spowiadałem, był zdenerwowany, ona przeciwnie. Nie było u niej widać żadnego przerażenia. Zapamiętałem, że była ubrana w białą sukienkę w biało-czarne desenie. Po jakiejś pół godzinie zaprowadzili mnie do miejsca, gdzie wykonywane były wyroki śmierci.

Bardzo przeżyłem tę egzekucję. Przez tydzień nie mogłem dojść do siebie. (…) „Inka” wraz z mężczyzną, którego też spowiadałem, nie pozwolili sobie zawiązać oczu. Skazanym dałem krzyż do ucałowania. Po rozkazie „Po zdrajcach narodu polskiego ognia”, wydanym przez prokuratora w wojskowym mundurze, on i ona krzyknęli: „Niech żyje Polska!” i „Niech żyje Łupaszko”. Padły strzały… Osunęli się. To nie były pojedyncze strzały. Na koniec podszedł oficer z pistoletem i dobijał.

Spowiedź

Była to moja jedyna posługa przy egzekucji. Kiedy znalazłem się w więzieniu [na Kurkowej], siedziałem może godzinę w odosobnieniu. Potem po mnie przyszli - cały czas przeżywałem to, co za chwilę miało się wydarzyć. Oddziałowy zaprowadził mnie najpierw do tego pana [Feliksa Selmanowicza]. Kiedy wszedłem do celi, widziałem przeraźliwy smutek w jego twarzy. Pierwsze słowa, z którymi się do mnie zwrócił, brzmiały: - No tak, jednak nie skorzystano z prawa łaski... - Wyspowiadałem go. Był spokojny. Może tylko taił zdenerwowanie, ale na zewnątrz nie było tego widać. Przez cały czas dokuczała mi świadomość, że mogą nas obserwować przez wizjer.

Potem przeprowadzono mnie (nie wiem jak, gdyż byłem zbyt oszołomiony) do celi, w której na śmierć czekała młoda, szczupła dziewczyna [Danka Siedzikówna] w letniej sukience. Przyjęła mnie nadzwyczaj spokojnie, wyspowiadała się, a potem wyraziła życzenie, żeby o wyroku i o śmierci powiadomić jej siostrę. Mówiła to ciągle tak, jakby się nadal spowiadała. Czuliśmy, że możemy być obserwowani. Podała mi adres w Gdańsku Wrzeszczu, przy Politechnice, ulica Własna Strzecha. Nie mogłem nic zapisać, starałem się zapamiętać ten adres. Jednocześnie powiedziała mi, że wysłała kartkę z zawiadomieniem, ale nie wie, czy ona dojdzie. Nie mówiła nic więcej, na nic się nie skarżyła.

Twarz dziewczyny pamiętam jak przez mgłę; twarz mężczyzny zapamiętałem dobrze. Był taki zamknięty w sobie, napięty, głęboko przeżywał zbliżającą się śmierć. "Inka" nic nie mówiła. Może gdybym był lepiej przygotowany i zapytał o coś... Ale dla mnie to było zupełnie nowe doświadczenie; nie wiedziałem, jak się zachować... Później sprowadzili mnie na dół, tam gdzie byłem poprzednio. Znowu czekałem, może z godzinę? Człowiek w takich sytuacjach nie ma poczucia czasu. Była noc. (Gdy siedziałem w więzieniu, mówiono mi, że wyroki wykonywano w nocy, nie rano). W końcu poprowadzono mnie schodami, jakby do piwnicy (zejście było dosyć ciasne).


Po zdrajcach narodu...

Oni już tam byli. Zdaje się, że w kajdankach albo z zawiązanymi rękami. Sala była niewielka, jak dwa pokoje. Miałem krzyż, dałem go do pocałowania. Chciano im zawiązać oczy, nie pozwolili. Obok czekała zgraja ludzi, tak że było dosyć ciasno. Był wojskowy prokurator (1) i pełno jakichś młodych ubowców. Ustawiono nieszczęśników pod słupkami. W rogu był stolik, gdzie prokurator odczytywał uzasadnienie wyroku i sąd dał rozkaz wykonania egzekucji. Była taka jakby wnęka, chyba czerwona nieotynkowana cegła, były słupki do połowy człowieka. Postawiono ich przy nich, nie pamiętam, czy ich przywiązano.

Ci, którzy tam stali, nie uszanowali powagi śmierci. Obrzucili skazańców obelżywymi słowami, a prokurator odczytał uzasadnienie wyroku i poinformował, że nie było ułaskawienia. Jego ostatnie słowa brzmiały: "Po zdrajcach narodu polskiego, ognia!". W tym momencie skazani krzyknęli, jakby się wcześniej umówili: "Niech żyje Polska!". Potem salwa i osunęli się na ziemię. Strzelało dwóch lub trzech żołnierzy, chyba z pepesz, z bliskiej odległości - 3-4 metrów. Pamiętam, że posadzka była czerwona, jakby z kafli, środkiem biegł rowek, chyba żeby krew spływała. ["Inka" i "Zagończyk"] osunęli się. Nie mogłem na to patrzeć, ale pamiętam, że obydwoje jeszcze żyli. Wtedy podszedł oficer i dobił ich strzałami w głowę. Nie wiem, kto to był. To było dla mnie nie do zniesienia. Pamiętam tylko, że padło nazwisko chyba Suchocki, i że ten człowiek był w mundurze. Zdaje się, że to był prokurator, który odczytywał wyrok(2). Byłem w tłumie stojących trochę zasłonięty. Nawet nie wiedziałem, że obok był lekarz. Później musiałem podpisać protokół o wykonaniu wyroku śmierci. Zaraz potem wyprowadzili mnie. Nie pamiętam, jak się znalazłem w samochodzie; nie wiem, czy jechałem z tymi, którzy mnie przywieźli. W samochodzie nic do mnie nie mówili.

Kartka z informacją o śmierci: nie poszedłem do siostry "Inki" od razu. Przez cały tydzień żyłem w oszołomieniu. W końcu zebrałem się i po cywilnemu, w godzinach popołudniowych, zapukałem do mieszkania. Otworzono mi, było tam może z 10 osób. Młodzi ludzie. Zwróciłem się do nich, że chciałbym rozmawiać z panią tego domu. Wystąpiła pani starsza od nich i jej przekazałem wiadomość. Ona odpowiedziała: - My wiemy o tym, kartka przyszła... Na tym się skończyło, wróciłem do domu. Kiedy mnie potem aresztowano, przypomniano mi tę wizytę w śledztwie. Byłem więc cały czas obserwowany.

Mało z kim dzieliłem się tymi wspomnieniami. Nawet rodzinie nic nie powiedziałem. Zachowałem to w sobie. Śmierć "Inki" i "Zagończyka" przeżyłem jak śmierć kogoś bliskiego. Cieszę się, że teraz mogłem o tym opowiedzieć, i że pamięć o tych ludziach nie zaginie.

Trzy lata po tej egzekucji, której był świadkiem, w listopadzie 1949 roku ks. Marian Prusak został skazany na 3,5 roku więzienia za niepowiadomienie władzy ludowej o planowanej ucieczce do Szwecji ludzi zagrożonych aresztowaniem.

Karę tę odbył w gdańskim więzieniu, skąd został zwolniony w maju 1953 roku. W 1995 roku Sąd Wojewódzki w Gdańsku postanowieniem z 15 marca unieważnił wyrok z 1950 roku. Ksiądz Marian o udrękach i upokorzeniach związanych z przesłuchaniami i pobytem w UB i w więzieniu nie lubił opowiadać.

Po latach powiedział:

„Nic w moim życiu nie było przypadkowe. Z perspektywy ponad 90 lat widzę je jako realizację Bożego planu. Trafiłem tam, gdzie byłem potrzebny. Sens mojego życia zrozumiałem już w jego połowie. To było w przeddzień mojego uwolnienia z więzienia w Gdańsku, 2 maja 1953 roku. We śnie pokazała mi się Matka Boża, przechodząca mimo. Uśmiechnęła się do mnie. Poczułem wielką radość i jakiś niewysłowiony ład serca, pewność drogi, którą kroczę. Wszystkie drobne sprawy i problemy stały się nieważne. Z tym uczuciem idę przez życie – tak długo, jak Pan Bóg pozwoli”.

https://www.gloria.tv/article/jGfTAZpwRmnJK5Uex41zBdpAA

http://www.portalkujawski.pl/index.php/inowroclaw/item/6153-ksiadz-marian-prusak-byl-swiadkiem-morderstwa-inki

https://gazetarumska.pl/1651/odwazny-kaplan-dobry-czlowiek-ksiadz-marian-prusak-1912-2008/

====================================

Pod spodem:

Przerażające, a to tylko dwa przypadki, dwie Osoby.

Sędzia, który ich skazał nazywał się Krzyżanowski - typowe nazwisko frankistowskich Żydów. Śledczy (sam naczelnik) nazywał się Józef (Joszka) Bik- Bukar-Gawarski. Wyjechał do Izraela. Jak nazywał się prokurator? Jak nazywał się morderca, który dobił tych Oboje strzałem w głowę? Może pan Szubarczyk uzupełni? To trzeba koniecznie wiedzieć.

Bardzo mnie zabolało, kiedy J. Ekscelencja Biskup Głódź podczas celebracji Mszy w niedzielę bodaj dwukrotnie wielkim głosem zawołał, że zginęli oni z rąk Polaków. Otóż nie zginęli z rąk Polaków. Nie mam żadnych złudzeń i iluzji, co do moich rodaków, ale Oni nie zginęli z rąk Polaków.

Jeżeli będę wiedziała, jak nazywał się prokurator i jakie miał korzenie, napiszę do Biskupa Głodzia, by go poinformować, że się pomylił. Mam mu to za złe, bo to znaczy, że nie odrobił swojego zdania domowego, zadania Polaka, a do tego biskupa, i tym samym wprowadził wielkie rzesze Polaków w błąd.

Polska to jedna wielka rana. Ropiejąca. Tak długo się nie zagoi, dopóki nie przyjdzie Wielki Lekarz i nie oczyści jej z tej ropy.

JOANNA MIESZKO-WIÓRKIEWICZ

 

Za: http://dakowski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=18664&Itemid=80

 

Ja jedna zginę. Inka 1946-cały film