Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Mała Irlandia w nierównej walce została upokorzona i pokonana. Upokorzona, bo poddana zmasowanej międzynarodowej presji i szantażowi, dezinformacji i manipulacjom, zgodziła się w końcu na traktat, który niedawno odrzuciła jako godzący w jej narodowe interesy, tradycję, kulturę i wiarę. Zgodziła się teraz na traktat lizboński, który od czasu pierwszego referendum kilkanaście miesięcy temu nie został zmieniony nawet o przecinek.

Irlandia została zastraszona, a strach jest złym doradcą. Europa zaś "odetchnęła z ulgą". Jej funkcjonariuszom udało się spacyfikować irlandzki bunt za kilka bezwartościowych w świetle prawa, ustnych obietnic. Irlandczyków zastraszono wszelkimi możliwymi plagami, marginalizacją, sankcjami. Irlandię sterroryzowano. Unijna międzynarodówka przekazała na cele propagandy traktatu ogromne środki finansowe, techniczne i materialne, zamiast wesprzeć tymi środkami gospodarkę tego państwa znajdującą się w kryzysie. Irlandię zmuszono więc, by po roku "demokratycznie" zaprzeczyła sama sobie.
To, czego dopuszczono się w Irlandii i wobec jej mieszkańców, jest klęską demokracji, która we współczesnej Europie pozostaje już tylko wyświechtanym frazesem. Drugie referendum ośmieszyło Irlandię, instytucję narodowego referendum i kolejny raz dowiodło fikcji oraz lekceważenia przez unijne państwo reguł współżycia międzynarodowego i braku szacunku dla narodów państw europejskich.
Irlandia była też sceną niebywałych, skandalicznych, aroganckich ingerencji polityków innych państw i samej Unii w jej wewnętrzne sprawy. Zagraniczni emisariusze, także polscy, za pieniądze Brukseli agitowali na jej rzecz, uniemożliwiając obywatelom Irlandii samodzielną dyskusję i suwerenne decydowanie o swym losie. Było to oczywiste pogwałcenie zasad prawa międzynarodowego, a zwłaszcza zasady suwerennej równości państw, zakazującej wtrącania się w wewnętrzne sprawy innych krajów i wywierania na nie presji w celu zdobycia nad nimi przewagi lub wpływu w jakiejkolwiek dziedzinie.
W prawie cywilnym obowiązuje cywilizowana zasada, że decyzje podjęte pod przymusem, ze strachu, wskutek dezinformacji czy wykorzystania sytuacji trudnej, w jakiej znalazł się decydujący - są nieważne. Zmuszenie Irlandczyków do szybkiego poparcia traktatu lizbońskiego i ich zastraszenie już zawsze będą przemawiały za wadliwością tak wyrażonej zgody w świetle prawa międzynarodowego, ale też w kategoriach moralnych. Demokracja w Europie przegrała. Jest to wniosek przygnębiający, ale i zmuszający obywateli państw członkowskich do przebudzenia się i zdecydowanego przeciwdziałania.

Krok do całkowitego uzależnienia
Celem UE jest wykorzenienie chrześcijańskiego systemu wartości i samego chrześcijaństwa z życia Europejczyków. Unijna, liberalna obyczajowość jest jednym z największych doświadczanych przecież na co dzień zagrożeń dla katolików. Irlandia po poddaniu się Brukseli na warunkach traktatu lizbońskiego już wkrótce i bez potrzeby odrębnego referendum, bez lub wbrew swej woli, będzie musiała respektować w pełni normy i prawa unijne. Irlandii "pomogą" w tym sądy europejskie, parlament europejski poprzez swoje uchwały i urzędnicy Unii wymierzający kary za ograniczanie "praw" różnym mniejszościom, ograniczanie swobody przedsiębiorczości czy "dumpingowy" system podatkowy. Poddanie się traktatowi z Lizbony oznacza ogromny krok na drodze do dalszego uzależniania państw narodowych od centralnego rządu w Brukseli. Prawo weta państw członkowskich wobec decyzji Brukseli pozostało już na bardzo niewielu obszarach. Traktat wyłączył spod prawa sprzeciwu kolejnych 40 dziedzin życia i przekazał je działającym niedemokratycznie organom unijnym uprawnionym do podejmowania decyzji w tych sprawach większością głosów.



Polski czy europejski prezydent?
Po wejściu w życie traktatu lizbońskiego ważniejszym na terytorium Polski będzie urząd prezydenta Unii, którym bardzo chce zostać były socjalistyczny premier Wielkiej Brytanii Tony Blair. Polski prezydent będzie musiał zaprzestać wykonywania swych dotychczasowych, konstytucyjnych kompetencji w zakresie, w jakim przejmie je na podstawie niejasnych przepisów traktatu przyszły prezydent europejski. Czy kandydaci na urząd polskiego prezydenta przyszłych kadencji zdają sobie z tego sprawę? Czy wiedzą np., kto będzie decydował za Polskę o wypowiedzeniu wojny i z kim i kto będzie dowodził polskimi siłami? Nie zawsze polski prezydent. Proszę to sprawdzić, zanim traktat zostanie podpisany. W dodanej do Traktatu o Unii Europejskiej przez traktat lizboński całej nowej Sekcji 2., dotyczącej wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony zapisano, że "państwa członkowskie w celu realizacji wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony oddają do dyspozycji Unii swoje zdolności cywilne i wojskowe, aby przyczynić się do osiągnięcia celów określonych przez Radę". Teoretycznie możemy pod dowództwem unijnym brać udział w działaniach "ochrony bezpieczeństwa" lub "obrony" przeciwko np. krnąbrnym Czechom lub Austriakom, którzy zechcą np. opuścić jednolity obszar państwa unijnego.
Podobnie na mocy traktatu lizbońskiego w naszym polskim imieniu, wiążąco wobec np. Rosji, będzie występował już nie Radosław Sikorski czy inny polski minister spraw zagranicznych, ale "Wysoki przedstawiciel Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa". W zakresie traktatowo przyznanych mu kompetencji Polska, która godzi się na traktat lizboński sama już w tych sprawach o sobie decydować nie będzie mogła. Kandydatem na pierwszego unijnego ministra spraw zagranicznych jest były działacz niemieckiej partii Zielonych, były lewacki anarchista Joshka Fischer.
To tylko drobne przykłady naszego, sprzecznego z polską Konstytucją, uzależnienia od ośrodków zagranicznych, od innych, dużych państw realizujących swe imperialne cele za pośrednictwem stworzonych przez siebie struktur unijnych.

Unijna superwładza
Referendum w Irlandii dawało jeszcze pewną nadzieję na zablokowanie koncepcji utworzenia w Europie nowego państwa na gruzach państw członkowskich. Wejście w życie traktatu lizbońskiego teoretycznie umożliwi wyłączenie unijnych struktur i dalszych zmian unijnych traktatów (konstytucji) spod kontroli, a nawet wiedzy społeczeństw państw członkowskich (por. art. 48 TUE w brzmieniu nadanym przez traktat lizboński).
Procedury przyjęte w Unii dla ratyfikacji traktatu z Lizbony wyłączyły kontrolę społeczeństw nad decyzjami ich dotyczącymi. Głos Irlandii został zduszony. Na naszych oczach podstawowa zasada ustroju demokratycznego - zasada trójpodziału władz publicznych na: prawodawczą (pochodzącą z wyborów), wykonawczą (menedżerów i urzędników), sądowniczą (rozstrzygającą spory prawne), zostaje zastąpiona przez zasadę właściwą dla systemów totalitarnych i despotycznych. W Unii wykształciła się bowiem jedna, dwupostaciowa superwładza: wykonawczo-sądowa (urzędniczo-sądowa), która przejęła kompetencje głównej władzy państwa demokratycznego, tj. parlamentu. Traktat z Lizbony radykalnie przekierunkowuje istotne decyzje, pozbawia możliwości ich podejmowania przez państwa członkowskie, a przekazuje wykonawczym strukturom unijnym znajdującym się poza realną kontrolą.
Konsekwentne od lat budowanie odrzucającego standardy demokratyczne ustroju państwa europejskiego nie daje się pogodzić z zasadami organizacji państwa polskiego. Mimo to Polska rękoma najwyższych władz zawarła z Unią traktat o przyjęciu jej reguł. Jesteśmy teraz o krok od jeszcze większego uzależnienia i zrzeczenia się dalszych, licznych obszarów suwerennych kompetencji władz polskich na rzecz Brukseli. Traktat o akcesji Polski do Unii i obecnie traktat z Lizbony unieważniły już, i unieważnią w przyszłości, główne regulacje obowiązującej już tylko formalnie polskiej Konstytucji. Większość jej postanowień jest już niestety fikcją, a władze publiczne w zasadzie już się do niej nie odwołują, bo stosują w pierwszym rzędzie liczne regulacje unijne.

Polski kompleks niższości
W obecnych, celowo gmatwanych unijnych procesach "ujednolicania" Europy i zapewniania jej "sprawności decyzyjnej", tylko Niemcy potrafią budować sobie "wyjścia bezpieczeństwa" i chronić swe narodowe interesy. Niemiecki Trybunał Konstytucyjny (w odróżnieniu od polskiego) pozostawił sobie rolę arbitra w ocenie konstytucyjności prawa unijnego mającego obowiązywać w Niemczech. Niemcy uchwalili cztery ustawy, które zwiększają uprawnienia niemieckiego parlamentu w procedurach decyzyjnych w Unii, czym zabezpieczyli w pewien sposób prawa suwerenne narodu niemieckiego wobec Brukseli (w której notabene odgrywają decydującą rolę).
Przedstawiciele zaś polskich władz, pełni europejskich kompleksów niższości - zdaje się - dawno już Polskę duchowo porzucili. Nie występują z żadnymi inicjatywami ochronnymi, podobnymi jak Niemcy, nie dopuścili do żadnej szerokiej i równej dyskusji publicznej nad skutkami przyjęcia w Polsce traktatu lizbońskiego. Można tylko jeszcze prosić pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego, skoro chce traktat lizboński ratyfikować, by poczekał na uchwalenie przez Sejm ustaw, które - wzorem Niemiec - przywrócą (polskiemu) parlamentowi konstytucyjne uprawnienia prawodawcze w stosunkach z Unią. Należy pamiętać, że suwerenem we wszelkich sprawach Polski jest Naród - my Polacy.

Prof. Krystyna Pawłowicz


Prof. Krystyna Pawłowicz jest pracownikiem naukowym na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, a także członkiem Trybunału Stanu.

Za: http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=101023