Ocena użytkowników: 4 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Sprawy dotyczące stosunków polsko-żydowskich regularnie powracają w polskie życie publiczne. Czasem poraża natężenie kłamstwa i obłudy, a bezsilność wyzwala eksplodujący gniew; czasem zadziwia beznamiętna imitacja fałszywego dialogu, który niczego nie wyjaśnia, ani nie naprawia i zdaje się być przykryciem dla zgoła innych, tajemniczych, bardzo podejrzanych celów.

         Nękająca Polaków propagandowa wojna trwa już 22 lata i nic nie wskazuje, by miała się zakończyć; tym bardziej, że nie wiadomo, czym miałaby się zakończyć. Wojnę tę rozpoczął w początku 1987 roku Tygodnik Powszechny artykułem Jana Błońskiego "Biedni Polacy patrzą na getto". Artykuł zaskoczył opinię publiczną postawieniem tak niebywale niesprawiedliwych zarzutów wobec Polaków, że wywołał prawdziwy gniew. W tamtych czasach nawet trudno było sobie wyobrazić, że to dopiero łagodne preludium do tego, co miało nastąpić po 1989 roku. Nikt chyba wtedy nie przypuszczał, że zetkniemy się z najbardziej wymyślnymi kłamstwami, nieuzasadnionymi oskarżeniami i pretensjami środowisk żydowskich, których kulminacją zdają się być prowokacje J.T.Grossa. Jeszcze bardziej irytująca jest bezwstydna obojętność Żydów wobec własnych win i kompletny brak wdzięczności za tolerancję i gościnność, której przez wiele wieków doświadczyli w Polsce i dzięki której w ogóle przetrwali jako naród zdolny do budowy własnego państwa. 
         Profesor Jan Błoński stanął przed Najwyższym Sędzią i zapewne wyznał już prawdziwe motywacje, jakie nim kierowały, gdy pisał dla Tygodnika Powszechnego swój artykuł. Obszerne wspomnieniowe materiały o nim zamieścił ten sam tygodnik, nawiązując do rocznicowej dyskusji, jaka odbyła się dwa lata wcześniej i powtórzyła styl z 1987 roku, ale mimochodem we wstępie zasygnalizowała trudności, z którymi redakcja się wtedy zetknęła.
   

"Rzadka to rzecz, że po dwóch dziesięcioleciach wraca się do artykułu prasowego, by nadal o nim dyskutować. Na czym polega aktualność „Tygodnikowego" tekstu Jana Błońskiego, który według niektórych otworzył drogę do dialogu polsko-żydowskiego?"

         Te wytłuszczone powyżej słowa świadczą o tym, że redakcja TP pamięta prawdziwą reakcję na artykuł w 1987 roku i zdaje sobie sprawę z tego, że dla wielu Polaków był to początek końca dialogu polsko-żydowskiego.

         Także w dalszych wspomnieniowych tekstach przejawia się ta świadomość, gdy czytamy:

"... To był najważniejszy artykuł w historii "Tygodnika Powszechnego", odegrał wielką rolę w historii dialogu polsko-żydowskiego..."         

         Uniknięto wypunktowania oceny tej "wielkiej roli", bo trudno powiedzieć nieprawdę, że była to rola pozytywna. Przypominam sobie, że po latach ktoś z redakcji TP, może nawet sam J.Turowicz, przyznał, że był to znaczący błąd ludzi tygodnika. W tym sensie był to rzeczywiście "najważniejszy artykuł w historii TP" - od niego rozpoczął się upadek pisma, które dzisiaj stoczyło się do upokarzającej roli deficytowego przedsięwzięcia koncernu ITI. Błąd był jednak znacznie poważniejszy, bo artykuł przedwcześnie zdradził paskudny i jałowy scenariusz tego, co dzisiaj jest już dobrze rozpoznane jako fałszywy dialog polsko-żydowski, poza którym nie ma żadnego innego dialogu.

 

         Chciałbym, dla przypomnienia atmosfery tamtego czasu,  przywołać nigdzie wcześniej niepublikowany mój list-artykuł z 1987 roku przekazany za pośrednictwem red. J.Hennelową redakcji TP, jako głos w toczącej się wtedy dyskusji. Oczywiście, jak wiele innych, czasem bardzo ciekawych i merytorycznych głosów, także ten list nie był publikowany, ani nie doczekał się żadnej reakcji. Zachowanie redakcji TP było kubłem zimnej wody dla wielu czytelników, którzy od lat, pokonując wszelkie trudności, zdobywali kolejne numery reglamentowanego pisma, ale nie spodziewali się tej nagłej i drastycznej demonstracji nieuczciwości. Redakcja wykorzystała wtedy swoją pozycję na rynku prasowym i licencję na niezależność, by forsować własny punkt widzenia na polsko-żydowskie problemy, tworząc jednocześnie pozory, że toczy się prawdziwa debata. W istocie tekst mec. W.Siły-Nowickiego był jedynym artykułem, w którym dopuszczono polską stronę do debaty, by następnie zbombardować mecenasa całą serią obszernych, potępiających wypowiedzi i nie dać mu prawa do repliki. Mój list bardziej wyrażał protest wobec tej metody dyskusji, niż polemikę z tezami artykułu Błońskiego i z satysfakcją wspominam ciekawą wymianę listów z mecenasem.  Przekazał mi wtedy swoją replikę odrzuconą przez redakcję TP i zwrócił uwagę na szczególnie wartościowy tekst Witolda Rymanowskiego, także odrzucony i z konieczności publikowany w paskudnym wtedy tygodniku "Życie Literackie".

 

         Była w tej pozorowanej "debacie" okoliczność szczególnie irytująca. Kolejni autorzy w różnych wersjach powtarzali rytuał bicia się w piersi w imieniu Polaków, którzy w czasie zagłady rzekomo byli bierni, obojętni, a dzisiaj nawet lekceważą fakt, że to przecież stało się na polskiej ziemi, więc niejako automatycznie Polacy niosą na swoich barkach brzemię winy. Po latach okazało się, że większość z tych autorów poczuwa się do korzeni żydowskich, ale nie uznali wtedy za niezbędne, by w takiej właśnie dyskusji zaznaczyć ten zasadniczo ważny element. Ta uzurpacja jest i teraz nagminnie powtarzanym zabiegiem w większości dyskusji związanych z polsko-żydowskimi stosunkami i jest to skrajnie nieuczciwa postawa.

 

         Ciekawe jest porównanie dwóch opisów zdarzenia, które przytaczane jest w aktualnym zbiorze wspomnieniowym TP, jako stojące u genezy rozmyślań, które przywiodły J.Błońskiego do napisania artykułu.

 

         W jednym z nich Grzegorz Nurek [17.02.2009 TP 8 2009] pisze:

"W rozmowie z Markiem Edelmanem, Czesławem Miłoszem i Jerzym Turowiczem w 50. rocznicę Powstania w getcie warszawskim Profesor powiedział: „Chociaż byłem małym chłopcem, widziałem te karuzele, chodząc na piechotę ze Starego Miasta na Żoliborz. Doskonale pamiętam karuzelę stojącą przy murze getta; koło niej grała katarynka, a zza muru było słychać wystrzały”. Przyznał też, że tekst „Biedni Polacy patrzą na getto” powstał po części pod wpływem traumatycznego wspomnienia: przechodząc w pobliżu getta, młody Błoński zobaczył uciekającego żydowskiego rówieśnika i biegnących za nim granatowych policjantów".
 


         W drugim Agnieszka Sabor [11.02.09. TP 42 2007] opisuje inne zdarzenie, choć może  być zaskoczeniem, że także powołuje się na pamięć J.Błońskiego:  

"Zbyt dobrze pamiętał coś, co zdarzyło mu się w czasie okupacyjnego dzieciństwa. Któregoś wieczoru dostrzegł wychodzące z kanałów dwie postaci. Bez wątpienia byli to Żydzi. Zobaczywszy ich, aryjski chłopak poczuł wstyd i strach. Wstyd – bo był przecież bezradny, w żaden sposób nie mógł im pomóc. Strach – bo wolałby ich nie zobaczyć. Kto wie, czy w tym wspomnieniu nie kryje się źródło artykułu, który w 1987 r. miał się ukazać na łamach „TP"?",

ale nie waha się przekazać, najwyraźniej tym razem chyba istotnej, informacji, że autor był "aryjskim chłopcem".

         Trudno ocenić wiarygodność tej informacji, ale widać, że tym razem uznano ją za ważką dla wartości tezy późniejszego artykułu; podzielając w pełni tę opinię wolałbym móc ją potwierdzić. Jednak takiej możliwości w dzisiejszej Polsce najzwyczajniej nie mamy. W Polsce, nie wiedzieć czemu, wolno zapytać: "Czy Pan jest Niemcem?... Rosjaninem?.. Norwegiem?... Francuzem?... Ormianinem? ..etc,, ale nie wolno zapytać, "Czy Pan może jest Żydem?" Jakby to dziwnie nie brzmiało, takie pytanie natychmiast staje się powodem do oskarżeń o antysemityzm - coś, w co chyba trudno byłoby uwierzyć Amerykanom, bo w ich kraju nie byłoby zdziwienia, a jedyną reakcją byłaby dumna odpowiedź: "Tak, jestem Żydem". Najczęściej nikt zresztą nawet nie czeka na pytanie i w sposób całkowicie naturalny chwali się swoją narodowością i korzeniami.

         Niedawno, pewnie ze trzy tygodnie temu zwróciłem uwagę na fragment homilii abp.Józefa Życińskiego przekazywany w jakiejś telewizyjnej transmisji z lubelskiej świątyni. Z konieczności muszę się posłużyć pamięcią, by przytoczyć to, co mnie uderzyło. Arcybiskup nawiązywał do wspomnień sługi Bożego Jana Pawła II, który powiedział, że w Jego szkole (klasie?) w Wadowicach jedna trzecia uczniów była Żydami...i wszyscy byli z patriotycznych rodzin. A dalej, jednym tchem, arcybiskup już grzmiał: "Dzisiaj są w Polsce ludzie, którzy w haniebny sposób dopytują się ilu jest Żydów w polskim rządzie?" i tę ciekawość hierarcha uznał za haniebny przejaw antysemityzmu.

            Cóż za obłudna niekonsekwencja. Z jednej strony uznanie za naturalne, a nawet chwalebne, że w przedwojennej Polsce ludzie nie ukrywali swej tożsamości i każdy wiedział wszystko o otaczającej go społeczności. Z drugiej strony potępienie tych, którzy ośmielają się domagać wiedzy nawet na temat tożsamości ludzi pretendujących do podejmowania najważniejszych decyzji, od których zależy ich los.

            Ostatnio arcybiskup znów poruszył opinię publiczną zupełnie bezprecedensowym atakiem na ujawnienie "rewelacji" M.Cichego, który wynurzył się z wnętrza Gazety Wyborczej, by bezpośrednio potwierdzić to, co było już od dawna rozpoznane. Mianowicie stosowanie etnicznych, by nie powiedzieć rasowych kryteriów w doborze zespołu GW i linia polityczna pisma,  której głównym celem jest interes Żydów. To przecież jest od dawna widoczne w 20-letniej działalności GW, więc co tak bardzo zabolało arcybiskupa?

 

            Sądzę, że najwyższy już czas, by w Polsce przywrócono normalność i zaprzestano  maskowania tożsamości. Ta praktyka też jest pozostałością komunizmu, jak symbolizuje to owa anegdota z jednego z wywiadów w książce Torańskiej "Oni",  o Zofii Gomułkowej, która ustawiała z profilu nominatów na funkcje państwowe, by nie razili zbytnio semickim wyglądem. Gdybym na przykład wiedział, że prawdą jest to, co mówią ludzie, że abp.J. Życiński jest pochodzenia żydowskiego, byłoby mi łatwiej przyjąć jego niechętną Polakom postawę - po prostu mniej bym się nią przejmował.

            Czytam dość często teksty E.Barbura w Salonie24 i cenię go za jednoznaczne podkreślanie swej żydowskiej tożsamości. Mogę łatwo uczyć się, że ma on całkiem odmienne od moich poglądy, ma inną kulturę, inaczej reaguje, jego system wartości jest całkowicie odmienny od mojego. Jednym słowem jest dla mnie obcy i z tego powodu łatwiej mi go tolerować, a gdy znajduję jakąś zgodność poglądów,  rodzi się nawet sympatia. Ostatnio E.Barbur zdecydowanie wyznał, że Europa i Polska nie jest dobrym miejscem dla  Żydów i powinni oni układać swoje życie we własnym państwie. Też tak uważam i przypominam mój już dawno sformułowany wniosek, że trzeba przyjąć minione, wielowiekowe doświadczenia  historii i uznać, że w sumie próba współżycia Polaków i Żydów była nieudanym eksperymentem. Zwłaszcza Żydzi artykułują od dawna swoje wielkie niezadowolenie z pobytu wśród Polaków. Trzeba to z pokorą przyjąć i ochłodzić zapędy niektórych wizjonerów, którzy chcą przywracać żydowską diasporę w Polsce. To byłoby otwarcie całego cyklu nieszczęść dla obu narodów. Niech tutaj pozostaną ci Polacy pochodzenia żydowskiego, którzy się naprawdę z Polską identyfikują, podobni do tych żydowskich kolegów Ojca Świętego ze szkoły w Wadowicach. Obawiam się, że tych właśnie dotknęła w olbrzymiej większości zagłada, ale na szczęście wiem, że wielu przetrwało i kochają Polskę.

prof. Rafał BRODA

Za: http://www.ojczyzna.pl/blogi/Zapiski_RBroda.htm