Ocena użytkowników: 2 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
– In vitro nie jest leczeniem bezpłodności, gdyż nie przywraca małżonkom zdolności posiadania dzieci na drodze naturalnego współżycia – powiedział etyk, ks. dr Piotr Kieniewicz MIC z KUL, który był uczestnikiem konferencji "Prawa dziecka czy prawo do dziecka" 11 maja w Radomiu. Podkreślił również, że bezpłodność jest problemem społecznym. W Polsce szacuje się, że dotyczy on 1,2 mln par czyli ok. 17 procent związków.

Ks. prof. Kieniewicz przytaczając te dane mówił, że bezpłodność jest jednocześnie swoistą chorobą społeczeństw rozwiniętych, które cierpią na swoistą „niechęć do płodności”, promując m.in. antykoncepcję i aborcję i postrzegając legalizację i powszechną dostępność antykoncepcji i aborcji jako miernik rozwoju cywilizacyjnego. Dodał także, że zdumiewa go wyrażana przez wielu lekarzy ginekologów opinia, że stosowanie antykoncepcji hormonalnej pomaga zajść w ciążę, skoro istotą działania podawanych środków jest skutek przeciwny, zaś producenci informują o konieczności odstawienia preparatów na minimum 3 miesiące przed planowanym zajściem w ciążę. Jednocześnie dodają, że sztuczne hormony mogą zalegać w organizmie kobiety nawet 2-3 lata po odstawieniu preparatu.

– Na marginesie niniejszych rozważań warto zauważyć jeszcze jeden aspekt niepłodności, raczej rzadko poruszany w publikacjach i środkach społecznego przekazu. Otóż niezależnie od tego, że bezpłodność jest problemem społecznym i chorobą, którą trzeba leczyć, jest ona również źródłem zysku i podstawą niezwykle dochodowej gałęzi przemysłu medycznego. Trudno zatem do końca uwierzyć w zapewnienia o zupełnie altruistycznym podejściu zwolenników stosowania technik zapłodnienia pozaustrojowego, tym bardziej, że ta sama grupa popiera stosowanie antykoncepcji hormonalnej. Oczywisty konflikt interesów musi dawać wiele do myślenia – podkreślił prelegent.

Mówiąc o in vitro ks. Kieniewicz zauważył, że jednym z koronnych argumentów entuzjastów zapłodnienia pozaustrojowego jest stwierdzenie, że procedura ta jest realną odpowiedzią terapeutyczną współczesnej medycyny na dramat bezpłodności. Powiedział, że rzekomy charakter terapeutyczny procedur in vitro został – jak się wydaje – skutecznie zaszczepiony we współczesnym świecie dzięki intensywnym działaniom medialnym i reklamowym. Stwierdził, że umiejętna manipulacja faktami i ich interpretacja pozwoliła wmówić ludziom, że zapłodnienie pozaustrojowe jest wspaniałym osiągnięciem medycyny, dzięki któremu można przyjść z pomocą tysiącom bezpłodnych par małżeńskich.

– Problem w tym, że in vitro nie jest leczeniem bezpłodności, gdyż nie przywraca małżonkom zdolności posiadania dzieci na drodze naturalnego współżycia. Przeciwnie, poczęcie następuje na drodze przełamania naturalnych barier, zabezpieczających zdrowie dziecka. Oczywiście, efektem działania lekarzy i techników medycznych są narodziny w wielu przypadkach (choć nie tak wielu, jak chcieliby entuzjaści in vitro), zastosowane działania bardziej przypominają protetykę płodności, niż jej faktyczne przywrócenie - mówił wykładowca KUL.

Ks. Kieniewicz mówił, że moralna ocena in vitro musi uwzględniać zarówno wymiar medyczny, jak i antropologiczny tej procedury, biorąc jednocześnie pod uwagę wszystkie źródła moralności czynu – jego materię, intencję podmiotu działającego, jak i pozostałe okoliczności, w tym również skutki uboczne, bliższe i dalsze. Mówił też, że analiza procedury in vitro w wersji IMSI pokazuje, że nie jest ona obojętna dla zdrowia kobiety i że może pociągać za sobą istotne zagrożenia dla zdrowia i życia dziecka – a raczej dzieci. Podkreślił, że pierwszym niezwykle niepokojącym elementem jest wielokrotna i intensywna stymulacja hormonalna kobiety. Podawanie dużych dawek hormonów nie pozostaje bez wpływu na aktualny i przyszły stan zdrowia, niekiedy prowadząc wręcz do stanów zagrażających życiu. – Mimo iż nie ma możliwości jednoznacznego określenia skutków zastosowania procedur in vitro dla zdrowia potomstwa, gdyż problemy natury genetycznej objawiają się niekiedy dopiero w drugim lub nawet trzecim pokoleniu (najstarsza osoba urodzona po poczęciu tą metodą – Louisa Brown – ma 31 lat) – niepokojem napawają sygnały o zwiększonej liczbie zachorowań na rzadkie i trudne do leczenia choroby wśród „dzieci z probówki” - zauważył ks. Kieniewicz.

Prelegent mówił ponadto, że komplikacje zdrowotne u dzieci poczętych w wyniku zastosowania procedur zapłodnienia pozaustrojowego mogą i powinny niepokoić, choć zauważone problemy nie są najpoważniejsze. Powiedział, że zapłodnienie in vitro – w wersji powszechnie stosowanej dziś w świecie – nieodłącznie wiąże się z uśmiercaniem niepotrzebnych dzieci, ukrytych pod nieco enigmatycznym terminem "embrionów nadliczbowych". Stwierdził, że niewykorzystane w trakcie procedury dzieci są albo zamrażane w ciekłym azocie (ze względu na wielokomórkową strukturę blastocysty, zabieg ten rzadko kończy się powodzeniem), albo wykorzystywane do celów eksperymentalnych (np. do pozyskiwania i hodowli embrionalnych komórek macierzystych), albo po prostu są niszczone poprzez wylanie do zlewu. Ocena etyczna tego działania jednoznacznie utożsamia je z celowym uśmierceniem niewinnych istnień ludzkich. Nie można też zapomnieć, że ta sama ocena dotyczy tak selekcji preimplantacyjnej jak i aborcji selektywnej - powiedział prelegent.

Źródło: KAI

Za: http://www.piotrskarga.pl/ps,3524,2,0,1,I,informacje.html