Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Wybory prezydenckie we Francji tuż, tuż, więc – jak zwykle – poglądy, wypowiedzi, zachowania i szanse kandydatów są przedmiotem zainteresowania komentatorów. Mało kto jednak (u nas) zwraca uwagę na zwyczaj tak bardzo już utrwalony w związku z tą okolicznością, że można śmiało uznać go za „tradycję republikańską”, a mianowicie przedwyborcze spotkania pretendentów do urzędowania w dawnej rezydencji Madame Pompadour  (przez lud zwanej mniej wytwornie „Domem dziwki króla”) ze zwierzchnikami lóż masońskich.

We Francji albowiem – nie dość tego przypominać ignorantom – masoneria nie udaje, że nie istnieje albo, że jeśli nawet istnieje, to jest apolitycznym kółkiem hobbystycznym. Przeciwnie, nie ukrywa swego zainteresowania życiem politycznym i przy każdej okazji podkreśla swoje „zasługi” w dziele laicyzacji państwa, edukacji oraz „wywalczenia” takich postępowych reform, jak rozwody, aborcja, „związki partnerskie” itp.

W szczególności dotyczy to najbardziej radykalnego i otwarcie ateistycznego odłamu masonerii, jakim jest Wielki Wschód Francji, który może się pochwalić największą ze wszystkich obediencji liczbą głów państwa, premierów, ministrów, deputowanych, senatorów i innych wyższych funkcjonariuszy w historii wszystkich francuskich republik. Już sam gmach GOdF przy rue Cadet 16 w Paryżu (od dwóch lat będący także, na mocy decyzji Ministerstwa Kultury, Muzeum Masonerii) – o fasadzie monumentalnego bunkra – musi budzić wśród postronnych respekt należny każdej władzy realnej, czyli niewybieralnej, stałej, nieprzerwanej i od nikogo niezależnej, a zatem wyczerpującej znamiona Bodinowskiej władzy suwerennej (La souveraineté est la puissance absolue et perpétuelle d’une République).

„Nabożne nawiedzanie” owego masońskiego templum przez pretendentów do Pałacu Elizejskiego w ramach przedwyborczego „kalendarza liturgicznego” Republiki nie jest atoli sprawą prostą i dającą się sprowadzić jedynie do procedury przeegzaminowania kandydatów przez starszych braci lożowych na okoliczność ich (kandydatów) zamierzeń. Nie każdy bowiem, kto nawet zebrał owe wymagane ordynacją 500 podpisów notabli i został formalnie zarejestrowany, może tego zaszczytu dostąpić. Dotychczasowa praktyka pokazuje bowiem, że kandydaci już wstępnie zostają podzieleni na trzy kategorie.

Pierwsza kategoria to ci, którzy od razu i bez żadnych zastrzeżeń czy warunków wstępnych otrzymują zaproszenie. Ci są, naturalnie, szczęśliwi i – co też zrozumiałe – poczuwają się do wdzięczności za okazane im zaufanie. W tej grupie mieszczą się zawsze kandydaci partii socjalistycznych oraz radykałowie, przeważnie jednak również kandydaci partii centrowych, liberalnych oraz neogaulliści (Jacques Chirac, na przykład, nigdy nie miał z tym kłopotu).

Druga kategoria to ci, którzy są trzymani w niepewności czy zaszczytu zaproszenia dostąpią i wobec których wysuwane są rozmaite zastrzeżenia oraz dezyderaty, więc ostateczny rezultat co do „inwestytury” zależny jest od tego, czy zdołają zawczasu przekonująco się oczyścić z podejrzeń o herezje tego rodzaju, co jakieś uchybienia względem „świeckości państwa” albo brak entuzjazmu dla pogłębiania integracji europejskiej. Dotyczy to zatem zazwyczaj pretendentów z obrzeża establishmentu, jak „dysydenckie” ugrupowania z obozu postgaullistowskiego, eksponujące swój „suwerenizm” albo (co też czasem się zdarza) sprzeciwiające się dalszym „postępom postępu” z pobudek religijnych. Dlatego nawet jeśli przyznają się, że są wierzącymi katolikami, to tym skwapliwiej zapewniają o swojej laickości w domenie publicznej, jak na przykład François Bayrou, który dopiero co przedstawił się „braciom” z GOdF jako un laïc militant et un homme de foi religieuse (zob. Les francs-maçons font plancher les candidats à la présidentielle, 02 mars 2012, LINK ).

Trzecia wreszcie kategoria to ci, względem których bractwo masońskie z góry ogłasza, że ich na spotkanie na pewno nie zaprosi, a nawet, że sama myśl o takiej możliwości napawałaby „braci” głęboką i nieprzezwyciężalną odrazą. To dotyczy oczywiście „faszystów”, czyli reprezentantów prawdziwie antysystemowej opozycji, jeśli takowym uda się sforsować progi formalne. Przez ostatnie dekady żelaznym „odrzuconym” był, ma się rozumieć, przywódca Frontu Narodowego Jean-Marie Le Pen. Jako że kandydująca w obecnych wyborach jego córka Marine Le Pen również nie otrzymała zaproszenia, dowodzi to, iż na nic jej zabiegi o włączenie FN do establishmentu i upodobnienie do demoliberalnego strychulca, obowiązującego w Republice kielni i cyrkla.

Na koniec (niezbyt trudna) zagadka: zgadnij Koteczku, do której kategorii należą ci, którzy ostatecznie zostają prezydentami?

Jacek Bartyzel

Powyższy tekst profesora Bartyzela polecam szczególnie tym wszystkim odwiedzającym mój blog, którzy uśmieszkiem, politowaniem, pukając się w czoło, zbywają każdą wzmiankę o istnieniu masonerii, a w szczególności jej wpływie na politykę. W świadomości przeciętnego Polaka – a już na pewno oświeconego, nowoczesnego i otwartego na świat – masoneria jest czymś na wzór kółka gospodyń wiejskich, ochotniczej straży pożarnej, klubem filatelistów, albo stowarzyszeniem hodowców gołębi pocztowych, w najgorszym wypadku jakimś laickim kółkiem różańcowym. Jest czymś egzotycznym, a jeśli już istnieje to tylko po to, żeby pomagać chorym dzieciom, biednym uczniom, których hojnie wspomaga stypendiami. Tacy niegroźni wariaci, ekstrawaganccy i czuli filantropi pragnący wolności, równości i braterstwa. Albo śmierci! Czyż nie tak brzmi maksyma tzw. rewolucji francuskiej?..  KatoN