Ocena użytkowników: 3 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

"Kołakowski – człowiek, który od stalinizmu i czasów chodzenia z pistoletem pod pachą po UW doszedł do profesury w Oxford– jest teraz uznawany za jednego z największych myślicieli Świata – i jednego z największych krytyków myśli chrześcijańskiej."

(http://azraelk.wordpress.com/2009/07/17/zmarl-leszek-kolakowski/)

Czesław Miłosz zastanawiał się: "w jaki sposób Leszek Kołakowski, filozof pozytywista, materialista i marksista stał się Kołakowskim-mędrcem, zwracającym się w swoich rozmyślaniach przeciwko wszelkim -izmom?".

"Kołakowski był przez lata członkiem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (do 1966 roku, kiedy to - jako rewizjonista - został karnie usunięty z szeregów PZPR); był także jednym z najzagorzalszych obrońców peerelowskiego ustroju w latach 50., czego zresztą nigdy nie ukrywał. Jak wiele innych, równie wybitnych postaci, dał się zwieść komunistycznej utopii. "

http://esensja.pl/magazyn/2004/04/iso/13_60.html

Leszek Kołakowski (żydowskie nazwisko Moritz Neuman) – komunista, marksista, stalinista, zajadły wróg Kościoła katolickiego Poniżej cytaty:
"Tzw. personalizm chrześcijański stanowi zbiór kłamliwych sloganów, które pod pozorami dbałości o godność ludzką i prawa człowieka mają za zadanie usprawiedliwiać teoretycznie wszelkie najbrudniejsze praktyki polityczne imperializmu i wysługującego mu Watykanu oraz podstawy dla najbardziej reakcyjnych doktryn politycznych". ("Nowe drogi", 1953, nr 1, s.72)

"obskurantyzm Kościoła jest nierozerwalnie związany z jego funkcją polityczną - z dążeniem o utrzymania mas w posłuchu i pokornej uległości wobec eksploatacji kapitalistycznej i brutalnego ucisku burżuazyjnych rządów" [Tamże, s.30]. "skupić swoje szeregi w walce z rosnącym ruchem robotniczym, zmobilizować wiernych do obrony kapitalistycznego ustroju. Kościół musiał uznać rzeczywistość świata, żeby móc wiernych wzywać do walki w obronie jego rzeczywistości społecznej - ustroju ucisku i krzywdy" [Tamże, s.70].

Szczególnie haniebnym epizodem w życiu L. Kołakowskiego był jego udział w grupie ośmiu studentów, członków PZPR, którzy wystąpili w marcu 1950 r. z brutalnym, publicznym atakiem i donosem na słynnego filozofa - profesora Władysława Tatarkiewicza. Wśród ośmiu autorów haniebnego listu otwartego, który spowodował ostateczne usunięcie prof. W. Tatarkiewicza z uczelni, byli m.in. Henryk Holland i jego żona Irena Rybczyńska, Bronisław Baczko i Leszek Kołakowski. (Leszek Moczulski - "Lustracja" Warszawa, 2001 r., s. 140) Można znacznie poszerzyć tę skromną notkę.

  - Dariusz Kosiur (za: http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=18&pid=1878)

 Marksizm, chrześcijaństwo, totalitaryzm

Rozmowa Jerzego Turowicza z Leszkiem Kołakowskim (grudzień 1988)
W grudniu 1988 roku, po 20. latach nieobecności, przyjechał do Polski Leszek Kołakowski. "Tygodnik Powszechny" był jedynym pismem, któremu udzielił wówczas wywiadu (poniżej przypominamy jego fragmenty). Od tego czasu mieliśmy zaszczyt wielokrotnie publikować teksty Profesora na naszych łamach. Ostatnio w numerze 41. z 12 października 2003 r. ukazał się wykład pt. "O rozumie i innych rzeczach". 2003-11-16
 
JERZY TUROWICZ: - Kiedyś, dawno temu, byłeś - jak się zdaje - wierzącym marksistą. Twoje studia nad marksizmem zaprowadziły Cię dosyć daleko od tych dawnych pozycji. Na czym - w gruncie rzeczy - polegała ewolucja Twojego stosunku do marksizmu?

LESZEK KOŁAKOWSKI: - Jak Ci wiadomo, akces do marksizmu zawsze był akcesem podwójnym, to znaczy czysto intelektualne oraz polityczne względy były właściwie nierozróżnialne i tylko sztucznie można by było jedno od drugiego oddzielać. To prawda, marksizm mnie pociągał, tak jak wielu ludzi, tym, że wydawał się oferować racjonalną, nie - sentymentalną wizję historii, w której wszystko było wyjaśnione, wszystko stawało się zrozumiałe - pozornie, rzecz jasna - w której nie tylko przeszłość była wytłumaczalna, ale także przyszłość stawała się przejrzysta. Marksizm pociągał swoją czysto humanistyczną, to znaczy antropocentryczną filozofią. Sartre powiedział kiedyś, że marksiści są leniwi, w tym sensie, że marksizm, zwłaszcza w swojej uproszczonej, sprymitywizowanej formie, w jakiej działał przez długie lata jako ideologia polityczna, był łatwy do przyswojenia, dawał wygodne poczucie, że się panuje nad całą wiedzą historyczną, przy czym nie było wcale konieczne uczyć się historii do tego celu; że ponadto dawał jasną perspektywę przyszłości, a jeszcze przekonanie, że jest się po dobrej stronie w konfliktach społecznych, po stronie wyzyskiwanych, uciskanych itd. Wszystko to było oczywiście podszyte okrutnym fałszem, niemniej to przez długie lata funkcjonowało z niejaką skutecznością.

Były i inne motywy. Podobnie jak wielu moich kolegów, przyjaciół, którzy przeszli podobną drogę, reagowałem dość ostro na pewną tradycję polską, której nie lubiłem, na tradycję klerykalno-bigoteryjno-nacjonalistyczną, antysemicką, endecką, na całą tę zbitkę, która wydawała mi się złowroga kulturalnie, jak też po prostu odpychała mnie osobiście. Komunizm, jak sobie wyobrażałem, był pewną kontynuacją tradycji, która mi była bliższa, a więc racjonalistycznej i kosmopolitycznej, tradycji swobodnej myśli itd. Kiedy się dziś takie rzeczy mówi, to brzmi śmiesznie, biorąc pod uwagę faktyczne okoliczności, w jakich ten komunizm funkcjonował. Bynajmniej nie zamierzam tych iluzji usprawiedliwiać, chcę tylko powiedzieć, że jeżeli rozważamy akces do komunizmu, który część inteligencji polskiej podjęła w latach wojny czy w latach powojennych, to byłbym za tym, żeby nie sprowadzać tego do głupoty lub moralnie nikczemnych motywacji, ale rozważyć sprawę, jak ten komunizm ukazywał się także jako negacja pewnego nurtu w polskiej kulturze, który był, zwłaszcza dla inteligencji lewicowej, niesłychanie - zwłaszcza w ostatnich latach przedwojennych - drażniący i wrogi.

Myśmy zareagowali w dużym stopniu na tę właśnie stronę polskiej tradycji, której nadal zresztą nie lubię, tylko nie lubię - że tak powiem - z innego stanowiska. Bo nadal nie lubię tradycji endeckiej, nadal nie lubię szowinizmu polskiego, nadal nie lubię klerykalizmu, chociaż sens tej tradycji zmienił się w międzyczasie, chociaż bardzo wiele stereotypów uległo przemianie czy też nabrało innego znaczenia. Niemniej nadal ta tradycja jest mi obca, choć marksizm od dawna przestał być intelektualnym miejscem, w które można by od tej tradycji uciekać.

Tak samo jak akces do marksizmu, w przypadku ludzi takich jak ja, był jednocześnie polityczny i intelektualny, również jego porzucenie miało te dwie strony. Przez jakiś czas należałem do nurtu, który piętnowany był jako rewizjonizm. Była to próba rewizji, która pozwoliłaby marksizmowi wydostać się z obręczy stalinizmu, przywrócić mu wartości intelektualne, szacunek dla prawdy, szacunek dla wartości demokratycznych. Przez kilka lat, mniej więcej od początku roku 1955, ja i wielu moich kolegów wierzyliśmy, że marksizm nadaje się do rewizji czy do reformy, a nawet - chociaż to już znacznie krócej trwało - że można by komunizm zregenerować, nie wyrzekając się jego fundamentalnych założeń. To było stanowisko wewnętrznie sprzeczne, ponieważ, jeżeli komunizm traktowało się na serio, to znaczy na serio brało się jego autodefinicje, tak jak one były sformułowane wewnątrz tego ruchu, to idea, że może być komunizm demokratyczny albo komunizm, który przechowałby respekt dla prawdy, była wewnętrznie sprzeczna. Niemniej ten cały ruch nie był zupełnie bezskuteczny, mimo swoich iluzji i sprzeczności, jako że przyczynił się do rozkładu panującej ideologii. Ale rychło musiało wyjść na jaw, że opiera się na wewnętrznie niespójnych założeniach. Stąd też rewizjonizm był formacją krótkotrwałą, która musiała się skończyć. W pewnym momencie stało się jasne, że nie ma już nic do rewidowania, że nadzieje na regenerację intelektualną komunizmu są płonne. (...)


Zabrałem się do napisania historii marksizmu, którą skończyłem w późnych latach siedemdziesiątych, gdzie staram się, między innymi, dociec, jakie są marksistowskie źródła stalinizmu. Prawda, przez jakiś czas mówiło się - dziś jeszcze ten stereotyp jest w obiegu - że stalinizm jest wypaczeniem, że nie ma nic wspólnego z prawdziwym marksizmem itd. Otóż jasne jest, że Marks nigdy nie wyobrażał sobie komunizmu jako gułagu, co do tego nie ma wątpliwości. Niemniej to jest zbyt proste załatwienie sprawy. To, że stalinizm miał oprawę ideologiczną wziętą z marksizmu, nie było całkowitym nieporozumieniem i nie wymagało drastycznego sfałszowania tej tradycji. Intencje Marksa nie są w tym przypadku istotne. Przecież Marks, a nie Stalin powiedział, że cała idea komunizmu może być wyrażona w jednym haśle: zniesienie własności prywatnej. Wobec tego, gdzie się zniosło własność prywatną, tam jest komunizm w sensie Marksa. I nie należy mówić, że trzeba było koniecznie Marksa całkowicie zrewidować, żeby stworzyć monstrualny ustrój zbrodni i kłamstwa oparty na leninowskich zasadach. Marks przewidywał, że w tym doskonałym ustroju wszystkie środki produkcji i wymiany zostaną scentralizowane w rękach państwa, a rynek z jego niesprawiedliwościami zostanie zniesiony. Zniesiono rynek w rzeczy samej, więc dlaczego mówić, że jest w tym coś antymarksistowskiego? Marks wprawdzie powiedział - przejął to wyrażenie od saintsimonistów - że w przyszłym ustroju nie będzie już rządów nad ludźmi, lecz tylko administrowanie rzeczami, ale jakoś nie przyszło mu do głowy, że rzeczom nie można wydawać rozkazów, że administruje się rzeczami przy pomocy ludzi, a nie inaczej, że wobec tego system absolutnego zarządzania rzeczami, jeżeli ma być skuteczny, musi być systemem absolutnego zarządzania ludźmi. Chociaż więc Marks całkiem inaczej to sobie wyobrażał, komunizm zgodny z jego założeniami nie może być niczym innym jak niewolnictwem.

- Zmieńmy temat rozmowy. Podobno Winston Churchill, zapytany, czy wierzy w Boga, miał odpowiedzieć: What a continental question! (Cóż za kontynentalne pytanie!)

- Nie słyszałem tego, bardzo mi się podoba!

- Ja nie zamierzam Ci stawiać takiego pytania, nie tylko dlatego, że i Ty dziś żyjesz poza kontynentem europejskim. Natomiast faktem jest, że od dawna, jeszcze w Polsce, problemy religii i chrześcijaństwa zajmowały poczesne miejsce w Twoim myśleniu. Zajmujesz się tymi problemami i dzisiaj, świadczą o tym tytuły kilku Twoich książek. Chciałbym zapytać, na czym polega zmiana w Twoim stosunku do religii w ogóle, a w szczególności do chrześcijaństwa?

- Rzeczywiście nie będę odpowiadał na pytanie, czy wierzę w Boga, bo myślę sobie, że Pan Bóg już to wie. Natomiast co do zmiany mojego stosunku do chrześcijaństwa i do religii, to rzeczywiście była ona bardzo istotna. Mnie zawsze, od bardzo wczesnej młodości interesowały sprawy chrześcijaństwa i religii. Jako młody chłopiec z ogromną fascynacją czytałem Ewangelię, a także Stary Testament; pamiętam, że w czasie okupacji dużo czasu poświęcałem lekturom na te tematy i nigdy te zainteresowania nie wygasły. Niemniej, jak wspomniałem, byłem nastawiony bardzo antyklerykalnie i bardzo niechętnie do tej tradycji religijnej, która przedstawiała mi się jako część sarmackiego, polskiego kompleksu kulturalnego, przeze mnie bardzo nielubianego i poświęciłem dużo czasu na zwalczanie rozmaitych stron chrześcijańskiej filozofii, czego w tej chwili żałuję. Nie dlatego głównie, że było tam wiele sądów mylnych, pochopnych czy niesprawiedliwych, ale głównie dlatego, że w ówczesnej sytuacji politycznej i kulturowej to było po prostu złe. Wolnomyśliciele przedwojenni, którzy atakowali dominujący model polskiego katolicyzmu, bigoterię, klerykalizm, nietolerancję katolicką itd. działali w innej sytuacji, w której byli w mniejszości, a Kościół cieszył się znacznymi przywilejami. Po wojnie nastąpiło odwrócenie sytuacji. Kościół był przez cały czas jedyną prawie, a jedyną ważną nieupaństwowioną instytucją w kraju, sama jego obecność utrzymywała elementy pluralizmu, który ratował kulturę polską przed destrukcją. Toteż atakowanie Kościoła w tym czasie, nawet jeżeli było wiele rzeczy, które można było racjonalnie i z uzasadnieniem krytykować, atakować i kwestionować, miało w ówczesnej sytuacji kulturalnej sens niedobry. I to jednak nie było dla mnie bez pewnego pożytku, jako że się przy tej okazji różnych rzeczy nauczyłem.

Ale dla mnie chrześcijaństwo jest - w tej chwili tak to widzę - nierozerwalnie zrośnięte z kulturą europejską. To znaczy, myślę, że ta kultura nie mogłaby w ogóle przetrwać w formie niechrześcijańskiej. Mnie nie interesuje właściwie teologia systematyczna. Interesują mnie dzieje teologii, dzieje dogmatów, konflikty teologiczne i konflikty religijne w Kościele, historia Reformacji, historia herezji, natomiast nie bardzo mnie interesuje teologia dogmatyczna jako próba intelektualnej interpretacji pierwotnych źródeł chrześcijaństwa. Ja myślę sobie, że to, co my mamy w tradycji biblijnej, zarówno w Nowym Testamencie, jak w niektórych zwłaszcza Księgach Starego Testamentu, które wydają mi się rzeczywiście wspaniałymi, natchnionymi pomnikami ludzkiego ducha, takich jak Księga Hioba, Psalmy, niektóre Księgi prorockie, to przecież jest coś, co my rozumiemy bez teologii, że to nie jest takie trudne do zrozumienia, że, przeciwnie, teologia dużo tam zaciemniła. Historia teologii jest pasjonującym tematem, ale ja niewiele sobie obiecuję po teologicznych dysputach, jeżeli chodzi o zrozumienie tego źródłowego orędzia biblijnego. Powiedzmy dla przykładu: tradycyjnie - m.in. u św. Tomasza, ale nie tylko u niego - powiada się, że esencja i egzystencja Boga są identyczne, o czym świadczy sławne wyrażenie z Księgi Exodus: sum qui sum. Ale przecież Pan Bóg nie powiedział: moja esencja i egzystencja są identyczne, Pan Bóg powiedział: sum qui sum. A powiedzenie: esencja i egzystencja są identyczne w Bogu, to jest dość skomplikowana elaboracja, pojęciowo obca przecież myśleniu autora czy też autorów Księgi Wyjścia. Powiada św. Tomasz: Pan Bóg - nie umiem tego zacytować literalnie - nie wydał swoich dekretów ex simplici voluntate - tj. nie wydał ich jako arbitralnych dekretów, tylko wydał je w swojej mądrości, ponieważ Psalmista powiada: omnia in sapientia fecisti, wszystko w mądrości stworzyłeś. Pan Bóg też nie powiedział jednak, że nie ex simplici voluntate wydał swoje dekrety, tylko powiedział właśnie ustami Psalmisty: omnia in sapientia fecisti. Dla mnie te skomplikowane teologiczne próby wyjaśnienia biblijnego przekazu nie są merytorycznie bardzo interesujące, jakkolwiek byłyby interesujące jako ważna część dziejów kultury. Dla mnie chrześcijaństwo to jest Nowy Testament, to są religijne i moralne wezwania i przykazania, to jest życie Jezusa, coś, co - jak sobie wyobrażam - jest dla nas wprost dostępne, bez pośrednictwa teologii.

"TP" nr 7 z 12 lutego 1989 roku.



Za: http://tygodnik2003-2007.onet.pl/1548,1139822,1,dzial.html