Repetitio mater studiorum est – co się wykłada, że powtarzanie jest matką studiów. Dlatego nigdy za wiele powtarzania zbawiennych prawd, zwłaszcza takich, o których nie śniło się filozofom. Swoja drogą, to ciekawe, co takim filozofom się śni, zwłaszcza, że pan prof. Bogusław Wolniewicz twierdzi, że filozofia w ogóle nie jest nauką. To być może - zwłaszcza ostatnio, kiedy coraz więcej filozofów twierdzi, że prawdy nie ma. Skoro prawdy nie ma, to czego właściwie filozofowie mogą nauczać? Wygląda na to, że jakichści własnych urojeń, którym tylko nadają pozory naukowości. Jeden plecie o „duchu”, drugi – o „idei”, rozdziobują poprzedników na coraz to drobniejsze okruszki, mozolnie zrzynają jeden z drugiego i tymi wydzielinami zatruwają środowisko. Ale czy można wierzyć filozofom? Jeśli nawet rzeczywiście nie ma prawdy, to przynajmniej to twierdzenie musi być prawdziwe. A skoro przynajmniej to twierdzenie jest prawdziwe, to znaczy, że prawda jest. Jednak krakowski filozof Jan Hartman chyba tak nie uważa, bo podczas dyskusji z jezuitą Dariuszem Kowalczykiem ujawnił, że skoro jedni, dajmy na to uważają, że aborcja jest zabójstwem, a inni tak nie uważają, to państwo nie ma prawa zajmować stanowiska. Nie jest jednak w swoim poglądzie konsekwentny, bo jako członek–założyciel żydowskiego Zakonu Synów Przymierza, czyli polskiej loży B’nai B’rith, forsuje i popiera zwalczanie przez państwo antysemityzmu przy pomocy kodeksu karnego i niezawisłych sądów, przechodząc do porządku nad okolicznością, że antysemici są temu zdecydowanie przeciwni, bo uważają antysemityzm za pogląd nie tylko uzasadniony, ale i pożyteczny.
Dlaczego zatem w sprawie aborcji państwo nie ma prawa zajmować stanowiska, a w sprawie antysemityzmu – może?
Wprawdzie to nie moja rzecz, ale cóż to szkodzi przypomnieć, że według konstytucji B’nai B’rith, organizacja ta poświęca się m.in. „bezpieczeństwu i trwałości narodu żydowskiego”, a jeśli pomyślimy, że aborcji w Polsce mogą przecież być poddawane również dzieci żydowskie, to czy pan prof. Hartman przypadkiem nie sprzeniewierza się celom organizacji której jest członkiem-założycielem? Nie dopuszczam bowiem myśli, że sprzeciwia się penalizacji aborcji w Polsce w nadziei, że dzięki temu redukcja liczebności mniej wartościowego narodu tubylczego ulegnie przyspieszeniu, chociaż z drugiej strony w konstytucji loży B’nai B’rith czytamy, że poświęca się ona również „okazywaniu usług społeczności na zasadzie najszerzej pojętych zasad humanitarnych”. W końcu nie wszystkim udało się przeżyć usługi zaoferowane w swoim czasie społeczności polskiej „na zasadzie najszerzej pojętych zasad humanitarnych” przez organizację Jakuba Bermana, więc trudno się dziwić, że wielu ludzi dostaje dreszczy na samą myśl, że znowu może znaleźć się w szponach humanistów. Wtedy, co prawda, owe „zasady humanitarne” uzasadniane były niezmiennymi prawami dziejowymi, bo na tamtym etapie postępowi filozofowie stali na nieubłaganym gruncie prawdy, ale zasadami humanitarnymi, a od biedy - nawet tolerancją też można wiele uzasadnić.
Z tego właśnie punktu widzenia warto spojrzeć na humanitarną ofensywę, jakiej z łaski najbardziej, delikatnie mówiąc, zahartowanej awangardy postępu, jesteśmy właśnie poddawani. Wprawdzie zahartowana awangarda postępu stoi na nieubłaganym stanowisku poszanowania sfery prywatności, ale jednocześnie, uważaną do niedawna za intymną, sprawę sposobu zaspokajania popędu seksualnego umieściła w centrum zainteresowania politycznego, postulując nawet penalizowanie homofobii, czyli każdego odruchu sprzeciwu wobec uroszczeń sodomitów. Na tym oczywiście nie koniec, bo najbardziej zblazowanym przedstawicielkom awangardy już – jak to ironicznie zauważył król pruski Fryderyk II – „rogi huzarskie nie wystarczają”, więc mamy do czynienia z kampanią na rzecz ustawy regulującej zapładnianie in vitro, czyli w szklance – oczywiście na koszt podatników, bo tak się jakoś składa, że awangarda liczy się z groszem, niczym przysłowiowi Żydzi. Pretekstem są oczywiście łzawe opowieści o bezpłodnych kobietach, ale już 40 lat temu Jan Gerhard spenetrował prawdę, że w rzeczywistości chodzi albo o poprawienie rasy, albo nawet tylko o potrzebę chwilowego zaimponowania snobistycznemu towarzystwu. - „Zostałam zapłodniona plemnikiem Rodryga Podkowy z II wyprawy krzyżowej” – takie przechwałki celebrytek mogliby relacjonować dziennikarze z brukowców, ilustrując je barwnymi fotografiami uzyskanymi przy pomocy wziernika – no a przedsiębiorczy biznesmeni dostarczaliby patentowany towar ze wszystkimi certyfikatami. Oczywiście nikt takich dzieci by nie rodził – co to, to nie – potrzebne one komu, jak psu piąta noga - i dlatego awangarda walczy o „prawo do aborcji” – oczywiście również na koszt podatników – a przedsiębiorczy biznesmeni ze skalpelami już nie mogą się doczekać.
Skoro takie Moce poruszane są tylko gwoli zaimponowania, to i ja nie będę sobie żałował. Przypominam tedy, że kiedy tylko powstała sejmowa komisja śledcza pod pretekstem wyjaśnienia okoliczności śmierci Barbary Blidy, zauważyłem, że nie chodzi o żadne wyjaśnianie, tylko o kanonizację nieboszczki. I właśnie nadeszło potwierdzenie. Jak bowiem powszechnie wiadomo, kanonizacja samobójczyni mogłaby wzbudzić wątpliwości nawet u zdeklarowanych ateistów. Więc co się okazało? Okazało się, że na pistolecie, z którego padł śmiertelny strzał, nie ma żadnych śladów linii papilarnych. Najwyraźniej ktoś musiał je zetrzeć – ale kto? Podejrzenia kierują się w stronę bezpieczniaków, ale jak to się stało, że śmiertelny strzał padł 27 kwietnia 2007 roku, a pistolet obejrzano dopiero teraz? Przez ten czas musiał on być chyba, jako corpus delicji, w dyspozycji niezawisłej prokuratury? I co – nikt go tam nie oglądał i niczego nie zauważył? A skoro w sprawie zabójstwa Krzysztofa Olewnika w prokuraturach działy się cuda, to czyż nie mogłyby również w przypadku Barbary Blidy? Nie tylko by mogły, ale nawet powinny, bo cóż to za kanonizacja bez przynajmniej jednego cudu? Poza tym cud ten przychodzi w samą porę, ponieważ usuwa z pola widzenia niewygodną kwestię samobójstwa. Jakie samobójstwo, kiedy nie ma dowodu? Bez dowodów zaś, zwłaszcza bez zachowanych dokumentów, nikogo o nic podejrzewać nie można – o czym nieustannie przypomina w homiliach i zbawiennych pouczeniach Jego Ekscelencja abp Józef Życiński.
W tej sytuacji nie da się już ukryć konieczności reaktywowania Wydziału Ceremoniału i Obrzędowości Świeckiej, jaki istniał przy Komitecie Centralnym Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – bo któż lepiej opracuje ceremoniał i obrzędowość związaną z kultem Barbary Blidy? Uświadomienie sobie tej konieczności jest dodatkowym dowodem na słuszność teorii konwergencji, według której przeciwieństwa nie tylko się stykają, ale również – przenikają. Czyż nie dlatego kanonizację Barbary Blidy forsują dziś politycy Sojuszu Lewicy Demokratycznej, czyż nie dlatego tak wielu przedstawicieli prawicy licytuje się z Nową Lewicą Sławomira Sierakowskiego o „prawdziwy” socjalizm, a członkowie organizacji świadczących społecznościom „usługi na zasadzie najszerzej pojętych zasad humanitarnych” forsują legalizację zabijania ludzi bardzo małych i bardzo chorych?
Felieton · tygodnik „Najwyższy Czas!” · 2009-10-03
Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.