Wiek globalizacji jest w pełnym toku. Zarówno gawiedź telewizyjna i sportowa jak i „lumpen inteligencja” przyjmowała to jako coś co odnosi się do wielkich korporacji i tak zwanego biznesu. Słusznie to zauważano ale bez świadomości że ta „globalizacja” ma o wiele większy zakres. Praktycznie dotyczy absolutnie wszystkich dziedzin życia zarówno wschodniej jak i zachodniej Europy wraz Ameryką. Na tym terenie oczywiście to się nie kończy.
Wiele lat minęło od długiego wykładu Davida Rockefellera na forum ONZ
na temat zbyt dużej ilości ludzi na kuli ziemskiej a wiec przygotowania do globalnej także depopulacji sięgają po coraz bardziej wymyślne środki i sposoby realizowania tego.
Także wiele lat już temu napisałem krótki satyryczny artykulik na temat Dnia Judaizmu w Episkopacie Polskim.
http://www.homepage.interaccess.com/~netpol/POLISH/public/DzienJudaizmu.html
Przypominam o tym ponieważ, ale to już nie satyryczna sprawa, w katedrze Notr Dame w Paryżu rabin Rivon Krygier pod suspicją kard. Andre Vingt-Trois udziel rekolekcji „lumpen katolikom”. Katolicy którzy oburzyli się przeciwko temu zostali wyproszeni z Katedry.
Nie zaszkodzi także zobaczyć to video.
http://www.bibula.com/?p=17459
Do tej pory uważało się że w Polsce “jeszcze nie jest tak źle” w porównaniu do islamizacji zachodniej Europy.
Karol Wojtyła jako JP II ucałował Koran a wiec niewiele czasu upłynęło żeby ogłosić go „świętym tureckim od zaraz” i postawić w Warszawie meczet.
Oczywiście przesada jest twierdzić że mamy już teraz wyłącznie „lumpen katolików”, ponieważ jednak znalazło się nieco Katolików którzy zdają sobie sprawę z tego co to jest meczet i oponują aktywnie przeciwko takiemu monstrum w Warszawie.
http://www.euroislam.pl/
Ponieważ beatyfikacja JP II natrafia na trudności, nie wykluczone, że jednak będziemy mięć pierwszego „świętego tureckiego” w tym meczecie.
Szlachetnym staraniem Marcina Dybowskiego i Ksiegarni Antyk doczekaliśmy się już poprzednio polskiej wersji „Iota Unum” doskonałego dzieła prof. Romano Amerio, na temat zmian w Kościele Katolickim 20 wieku. Arcybiskup Lefebvre nie szczędził słów zachwytu na temat tego dzieła. Równie doskonałym działem tego autora jako kontynuacją „Iota Unum” jest „Stat Veritas”. Księgarnia Antyk zapowiedziała wydanie polskiej wersji.
http://ksiegarnia.antyk.org.pl/x_C_X__P_ZAPOWIEDZI.html
Dla ułatwienia podaje kopię tekstu z Księgarni Antyk. Bardzo polecam przeczytanie dla lepszego zrozumienia tego co dzieje sie w KK i tego co tutaj napisałem.
Wojciech Właźliński
25. III. 2010
FRAGMENT NOWEJ KSIĄŻKI Romano Amerio, “Stat Veritas”
Zbiór GLOS
do Listu Apostolskiego Jana Pawła II
TERTIO MILLENNIO ADVENIENTE
Ciąg dalszy "Iota Unum"
Uwaga redakcyjna:W ksiązce przedstawiamy 55 napisanych przez nas GLOS, stanowiących komentarz do kilku wybranych zdań z Listu apostolskiego Tertio Millennio Adveniente, opublikowanego nakładem Libreria Editrice Vaticana dn. 11 listopada 1994 r.
Każda GLOSA nosi kolejny numer (GLOSA 1 itd.), po którym umieszczamy numer paragrafu i odpowiedni numer strony oryginału listu "Tertio Millennio...". Wykorzystane przez nas wydanie Listu apostolskiego jest oficjalnym wydaniem w języku francuskim (nakładem Libreria Editrice Vaticana, 1994).
Na początku każdej GLOSY widnieje fragment z Listu apostolskiego, wydrukowany pismem pochyłym, przy czym dla słów wyróżnionych w oryginale listu kursywą zastosowaliśmy pismo proste. Nasz własny komentarz drukujemy niepogrubioną czcionką Times Roman.
Fragment:
GLOSA 7: § 16, STR. 21.
Wyrażam gorące życzenie, aby Jubileusz stał się okazją do owocnej współpracy [między wszystkimi chrześcijanami rozmaitych wyznań] w celu wydobycia tego, co nas łączy, a co z pewnością jest większe od tego, co nas jeszcze dzieli.
W związku z powyższym nasuwają się trzy uwagi.
(I). Uwaga pierwsza: gdyby to, co nas łączy, było większe od tego, co nas dzieli, nie byłoby podziałów, ponieważ nie można dokonać rozłamu w Kościele w oparciu o kwestie drugorzędne. Tymczasem niestety właśnie to, co dzieli, jest dominujące: przecież Luter przekreślił wszystkie prawdy katolickie - co do jednej! Zniszczył dogmaty, prawo moralne, autorytet Kościoła; zniweczył Sakramenty; unicestwił kapłaństwo; przekreślił znaczenie Pisma Świętego. Słowem: wszystko obrócił w niwecz.
Św. Tomasz w Sumie Teologicznej (II-II, q. 5, a. 3) jednoznacznie odróżnia ducha wiary od ducha heretyckiego: Heretyk odrzucający choćby jeden artykuł wiary traci wszelką wiarę: ożywioną i nieożywioną - a to dlatego, że o gatunku każdej sprawności decyduje swoisty punkt wyjścia i ujmowania przedmiotu; bez niego sprawność traci swój gatunek. Otóż punktem wyjścia i ujmowania przedmiotu wiary jest prawda pierwsza, o ile ujawnia się w Piśmie Świętym i w nauce Kościoła (...). Kto spośród prawd głoszonych przez Kościół przyjmuje, co chce, i odrzuca, czego nie chce, ten wcale nie uznaje nauki Kościoła za nieomylne prawidło, a uznaje tylko własną wolę. Stąd jasny wniosek, że heretyk uparcie odrzucający jeden artykuł wiary nie jest gotów trzymać się zawsze nauki Kościoła (jeśli zaś nie czyni tego uparcie, nie jest heretykiem, ale jest w błędzie). Więc w oczywisty sposób taki heretyk co do jednego artykułu nie ma wiary również w resztę artykułów, a tylko jakieś zapatrywanie wedle swego widzimisię.
Zatem wszystko, w co wierzy ów heretyk, oparte jest na subiektywnej ocenie boskiego Autorytetu, tj. Słowa Bożego. Nie wierzy on tym samym w Boga, lecz w siebie, bo jeśli nawet uznaje dogmaty wiary, uznaje je nie dlatego, iż zostały objawione przez Boga, lecz dlatego, że - po zmierzeniu ich miarą jego własnego rozumu - wydały mu się one rozsądne. Punkt ciężkości religii przesuwa się od Słowa Bożego w kierunku słowa ludzkiego.
Trudno stwierdzić, czy my, katolicy, mamy jeszcze coś wspólnego z luteranami. Oni twierdzą, że wspólne jest Pismo Święte. Ale i to twierdzenie wydaje się wątpliwe. Wymaga ono w każdym razie dodatkowych uściśleń. Przede wszystkim zaś konieczne jest wyjaśnienie sobie kwestii o pierwszorzędnym znaczeniu: otóż Pismo nie jest w istocie pismem.
O ile każda księga, to dosłowne znaczenie tej księgi, o tyle Pismo, to znaczenie Pisma. Ale w przypadku Pisma istotne jest jego właściwe znaczenie - czyli jego sens. A znaczenie to posiada Kościół: on je posiada i on je też zawsze przekazywał, zwłaszcza w ramach Liturgii Świętej.
Magisterium określa znaczenie (sens) słów Pisma. Katolicy interpretują Pismo zgodnie z Magisterium: lud chrześcijański uczęszczający co niedzielę na Mszę słucha czytań z Pisma Świętego i rozumie je tak, jak tego naucza Kościół.
Tymczasem Luter naucza, że Biblia ma takie znaczenie, jakie narzuca się świadomości każdego chrześcijanina: jest to owa wolność osądu, będąca przeciwieństwem naszej religii. U Lutra wolność ma prymat nad bytem i nad prawdą, które sobie podporządkowuje.
Należy dodatkowo podkreślić, że Biblia należy do sacrum, a sacrum leży w gestii kapłaństwa (sacerdotium). Na tym właśnie polega Magisterium. Dlatego Objawienie zostało dane poprzez Biblię, ale Biblię zinterpretowaną przez Kościół, który podaje jej znaczenie.
Tu leży zasadnicza różnica między katolicyzmem a każdym innym wyznaniem.
Samo posiadanie Pisma jeszcze nic nie znaczy. Fizyczne posiadanie Biblii nie ma znaczenia, chociaż materialne, a raczej "filologiczne" przechowywanie ksiąg jest oczywiście konieczne, ponieważ Święte Księgi muszą być znane w ich autentycznym brzmieniu. Również filologiczne opracowania Biblii są potrzebne. Ale ważny jest Sens Pisma, czyli jego właściwe rozumienie - a ono, jak już powiedzieliśmy, podtrzymywane jest w Kościele Katolickim, stanowiąc właściwy przedmiot Magisterium: Is pro vero sensu sacr? Scriptur? habendus sit, quem tenuit ac tenet Sancta Mater Ecclesia, cuius est iudicare de vero sensu et interpretatione Scripturarum sacrarum: Za autentyczne znaczenie Pisma Świętego powinno się uważać to, które było i jest utrzymywane przez naszą Świętą Matkę Kościół, do którego należy rozstrzyganie o prawdziwym znaczeniu i interpretacji Pisma Świętego. (Vaticanum I, Konstytucja dogmatyczna De Fide Catholica, II, 40).
Twierdzi się ponadto, że wspólny nam i wyznaniom protestanckim (luterańskim, anglikańskim etc.) jest Jezus Chrystus. Ale nieuchronnie powracamy do tego samego punktu: o jakiego Jezusa Chrystusa chodzi? O Boga-Człowieka? O człowieka? A może o kogoś wymyślonego przez pierwszych chrześcijan?
W pamiętnym wywiadzie z kwietnia 1993 udzielonym gazecie Sunday Times kard. Carlo Maria Martini powiedział: Ewangelie nie są historyczne w nowoczesnym rozumieniu tego słowa. Wszakże nie sposób zaprzeczyć ich historyczności, gdyż podają prawdziwy fakt, a jest nim odczucie pierwszych chrześcijan. To odczucie jest prawdziwe; jest faktem historycznym.
Jednak dla kardynała nie jest faktem historycznym istnienie Chrystusa! Ewangelie są, jego zdaniem, historyczne nie dlatego, że ukazują postać Chrystusa, lecz dlatego, że odzwierciedlają autentyczne i głębokie przekonania ówczesnych ludzi. Tymczasem stwierdzenie, że jakieś przekonanie jest faktem historycznym, to coś zupełnie innego niż stwierdzenie, że rzeczy, którego to przekonanie dotyczy, są faktami historycznymi.
Słowem, wyrażona w omawianym tutaj fragmencie Listu apostolskiego myśl, że to, co łączy nas z innymi wyznaniami jest większe od tego, co nas od nich oddziela, budzi poważne wątpliwości.
(II). Uwaga druga. Dla wygody czytelnika przytaczam odpowiedni urywek Listu: "Wyrażam gorące życzenie, aby Jubileusz stał się okazją do owocnej współpracy w celu wydobycia tego, co nas łączy, a co z pewnością jest większe od tego, co nas jeszcze dzieli. Z jakże wielką byłoby korzyścią, gdyby w tej perspektywie - przy uszanowaniu programów poszczególnych Kościołów i Wspólnot - dało się osiągnąć porozumienie ekumeniczne w sprawie przygotowania i realizacji Jubileuszu!"
Otóż trzeba stwierdzić, że "pragnienie jedności" przy jednoczesnym "uszanowaniu... poszczególnych Kościołów", to dwie tezy wzajemnie się wykluczające, gdyż chęć uszanowania jakiejś rzeczy oznacza przede wszystkim chęć poszanowania jej integralności: nie możemy np. uszanować jakiejś osoby, jeśli mamy zamiar gruntownie ją odmienić. Przeto zamiar uszanowania poszczególnych Kościołów oznacza, że te poszczególne Kościoły mają zachować swoją tożsamość. Tymczasem jedność, przeciwnie, oznacza wyrzeczenie się pewnych szczególnych przymiotów. Jeżeli w ekumenizmie nie zakłada się takiego wyrzeczenia, jest on po prostu kpiną. Wiedział o tym doskonale św. Marcin I, papież, który przed swoją męczeńską śmiercią napisał: Niech Bóg przez wstawiennictwo św. Piotra utwierdzi serca ludzi w prawdziwej wierze. Niech je umocni, broniąc przed heretykami i nieprzyjaciółmi Kościoła. Niech da siłę obecnie rządzącemu pasterzowi. A tak, nie ustępując w żadnej sprawie, nawet najmniejszej, ani się nie uginając (...) niechaj ustrzegą wiarę wyznawaną wobec Boga i świętych aniołów.
A tu, w Liście, jest powiedziane: "jedność... przy uszanowaniu programów".
(III). Wreszcie ostatnia, trzecia uwaga: czymże właściwie są owe "programy"? Ekumenia, jedność, to nie jakieś kinowe czy teatralne widowisko. W naszym odczuciu "programy poszczególnych Kościołów", to wyrażenie pozbawione sensu.
W Liście zostały wysunięte dwie niemożliwe do pogodzenia przesłanki: jedność i poszanowanie różnic (czyli jedność przy zachowaniu elementów... które uniemożliwiają jedność).
Za to nie mówi się, a przynajmniej nie mówi się wprost, że Kościołem Chrystusa jest Kościół rzymskokatolicki - i tylko on.
W związku z tym warto zacytować fundamentalne zdanie z encykliki Mortalium animos Piusa XI: "Jedyne prawdziwe zjednoczenie kościołów może zostać osiągnięte przez powrót (PER REDITUM) braci odłączonych do prawdziwego Kościoła Chrystusa". To nauczanie Magisterium papieskiego jest czymś, co nie przemija; nie może ulec unieważnieniu.
GLOSA 8: § 18, STR. 22.
Sobór Watykański II był opatrznościowym wydarzeniem, poprzez które Kościół rozpoczął swoje bliższe przygotowania do Jubileuszu drugiego milenium.
Wydaje się nam, że słowo Jubileusz nie zostało ani razu użyte w tekstach i materiałach Vaticanum II. Chyba nigdy nie zaprzątał on nadmiernie uwagi Ojców Soboru. Trudno więc utrzymywać, że podczas tego Soboru miały miejsce przygotowania do Jubileuszu - wszak Sobór Watykański II nie mógł przygotowywać bądź zapowiadać czegoś, co w ogłoszonych przez niego Dokumentach nie jest nigdzie wymienione.
/.../
GLOSA 14: § 19, STR. 24 (C.D.)
Podczas żadnego innego Soboru nie mówiło się tak wyraźnie o jedności chrześcijan, o dialogu z religiami niechrześcijańskimi, o szczególnym znaczeniu Starego Przymierza oraz Izraela, o godności sumienia, o zasadzie wolności religijnej.
W tym zdaniu wymienia się jednym ciągiem dość odległe pojęcia. Dialog, godność sumienia i Stare Przymierze są rzeczami należącymi do różnych gatunków.
(I). Po pierwsze, jeśli chodzi o godność osobistą, według Dekretu soborowego Dignitatis human? o wolności religijnej człowiek ma godność, dzięki której może swobodnie wybierać swoją religię: może sobie wybrać Bóstwo, które chce czcić. Wspólne dla nas, katolików i dla członków innych religii jest takie właśnie stanowisko, że winniśmy czcić "swoje Bóstwo" na zasadzie aktu wolnej woli. Tyle, że w naszym przypadku chodzi o akt wolnego przylgnięcia do czegoś, co musimy przyjąć, podczas gdy wierzący w inne Bóstwa dokonują wolnego aktu przylgnięcia do czegoś, czego nie powinni przyjmować. Innymi słowy, w innych wierzeniach jest nie tylko wolność wypływająca z prawa naturalnego, tj. dotycząca aktu przyjęcia bądź odrzucenia tego, co prawdziwe, ale też nieuzasadniona wolność - będąca w istocie nadużyciem - ustalania samemu prawdy, którą się przyjmuje i w którą się wierzy. Mówimy tutaj o nadużyciu, gdyż nasza wolność zawsze musi być podporządkowana nakazowi przyjmowania tego, co prawdziwe.
Człowiek nie może ustalać sobie w sposób swobodny i dowolny prawd, w które chce wierzyć. Prawdy są absolutne, stałe, konieczne, niezależne od naszej woli, albowiem są innej niż my natury: są niestworzone. Od naszej wolności zależy tylko przyjęcie albo odrzucenie tych prawd.
Całą tę filozofię i teologię można streścić przy pomocy formuły, która zabrzmi być może gorsząco: KOŚCIÓŁ ZAWIADUJE WEWNĘTRZNYMI AKTAMI - tzn. nakazuje akty rozumu, kieruje wewnętrznymi przyzwoleniami. Tymczasem wedle nowej doktryny, przeciwnie: przyzwolenia te są prostą funkcją wolności każdej osoby.
W 1633 roku toczył się przeciw Galileuszowi proces, w którym został on skazany i musiał odwołać swoje poglądy. Ale już wcześniej, w roku 1616, ponieważ z niektórych jego dzieł wynikało, że podziela koncepcje Kopernika, Święte Oficjum wydało nakaz (Pr?ceptum) notyfikowany Galileuszowi przez kard. Bellarmina, na mocy którego nie wolno mu było nauczać, bronić ani wyznawać doktryn kopernikańskich. Otóż wyznawanie jest właśnie aktem wewnętrznym. Zatem Święte Oficjum nakazało Galileuszowi, by w głębi swego serca uznał, że system kopernikański jest błędny.
Kościół posiada boską prawdę i winien czynić to, co konieczne, aby ludzie ją przyjęli. W tej sprawie bardzo kategorycznie wypowiedział się św. Paweł: "Przez Niego [Jezusa Chrystusa] otrzymaliśmy łaskę i urząd apostolski, aby ku chwale Jego imienia przywieść wszystkich pogan do posłuszeństwa wierze" (Rz 1, 5). Jak stwierdziliśmy, ludzie mają wolność przyjęcia światła prawdy bądź nie przyjęcia go, ale nie mają wolności ustalania prawdy, którą przyjmują. Tutaj perswazja ze strony Kościoła jest czymś jak najbardziej właściwym: przekonania są dane i są wymagalne. Kościół ma prawo nakazywać je i potępiać poglądy z nimi sprzeczne: potępia on błąd, a zaleca przyjmowanie prawdy. Nie tylko przedstawia prawdę i zaleca jej przyjęcie, lecz nakazuje. Ale człowiek pozostaje oczywiście wolny - i dlatego, choć prawda jest obligatoryjna, może ją przyjąć lub odrzucić.
Tak więc Kościół zawiaduje wewnętrznymi aktami, w całkiem dosłownym rozumieniu aktów umysłowych - wiara bowiem jest aktem rozumu, którym rządzi wola. To prawo egzekwowane przez Kościół z Boskiego upoważnienia ma bardzo silne oparcie w Piśmie Świętym. Na przykład gdy jedno z Dziesięciorga Przykazań głosi: "Nie będziesz oddawał czci bogom obcym" (Pwt 6, 14), jest to nakaz dotyczący aktów wewnętrznych.
To właśnie na podstawie tych aktów wewnętrznych człowiek będzie sądzony - wszak bywają akty (uczynki) zewnętrzne, które mogą być spełniane w zgodzie z literą prawa, jednak bez aktu wewnętrznego. Pan jednak będzie sądził serce człowieka, czyli akt wewnętrzny, intencję: "Ty zaś, gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, lecz Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie" (Mt 6, 17-18).
Takie było zawsze tradycyjne nauczanie: człowiek nie ma wolności wybierania sobie Bóstwa, które będzie czcił; człowiek ma obowiązek czcić Boga prawdziwego, który ponadto się objawił.
(II). Po wtóre, twierdzi się, że godność człowieka wypływa z jego wolności. Jest to dogmat immanentyzmu, typowy dla nowoczesnego liberalizmu. Powiada się: człowiek jest niezależny, i to na tej niezależności opiera się jego godność. W tym wszystkim gubi się obowiązek przyjęcia prawdziwej religii. A przecież godność człowieka na tym właśnie polega, że człowiek jest stworzeniem przeznaczonym do Życia wiecznego.
Nie jesteśmy podobni do pnia drzewa czy też do ślimaka. Jesteśmy stworzeniami, których przeznaczeniem jest Bóg. A zatem godność człowieka potwierdza się o tyle, o ile realizuje on ten ostateczny cel. Jeśli człowiek nie osiąga Boga - swojego dobra i celu - nie zachowuje godności, lecz ją traci. Gdyby człowiek był stworzeniem czysto ziemskim, nie posiadałby godności. Jego godność wyraża się i spełnia właśnie w tym, że ma zadatek wiekuistego Żywota i że Żywot ten osiąga. Oto, dlaczego jestem stworzeniem posiadającym godność: nie sam przez się, lecz dlatego, że moim celem jest Bóg.
Zapewne również ślimak służy Bogu, z boskiego postanowienia spełniając wyznaczone mu zadanie. Ale jego przeznaczeniem nie jest Bóg.
Zapewne i ślimak, jak wszelkie stworzenie, opiewa chwałę Boga. Ale opiewa nie wiedząc o tym: nie posiada więc godności. Powtórzmy: wszystko służy Bogu, nawet ślimak, który nie jest świadomy i nie czyni tego z własnego wyboru.
Etymologicznie rzecz biorąc łacińskie słowo "dignus" (godny) zawiera ideę bycia wpisanym w określony porządek; odsyła ono do właściwej proporcji, odpowiedniej pozycji. Jeśli pozwalasz na swoją degradację, tracisz godność. Właściwa proporcja, to proporcja między tobą a twoim przeznaczeniem. Jesteś zdolny, by osiągnąć swe przeznaczenie, a raczej cel, jakim jest przebóstwienie - i ta zdolność stanowi o twojej godności. Jednocześnie dignitas (godność), to synonim meritum (zasługi).
W chrześcijaństwie godność człowieka jest uznawana bardziej niż w jakiejkolwiek innej filozofii czy religii - właśnie dlatego, że chrześcijaństwo bezbłędnie ukazuje człowiekowi jego rzeczywisty cel: człowiek jest Bożym stworzeniem, dążącym ku Bogu. Nie sposób wyobrazić sobie większej godności aniżeli godność, jaką posiada Bóg. Więc twierdzenie, że ten Sobór wydobył w szczególny sposób (jak wynika z Listu apostolskiego) ideę godności jest mało przekonujące, by nie rzec: gołosłowne.
(III). A teraz przyjrzyjmy się w świetle owego Listu, co wynika z prac Soboru dla kwestii wolności religijnej. Otóż XXI Sobór Powszechny całkowicie zmienił tysiącletnie nauczanie Kościoła w tej mierze.
Wolność religijna nie jest - wbrew temu, co zostało tam ogłoszone - wolnością praktykowania przez człowieka takiej religii, jaką chce, lecz oznacza posiadaną przez niego możliwość wyboru. Człowiek zaś powinien wybierać zgodnie z prawdą. Akt wiary jest wolnym aktem, niemniej wolność aktu wiary jest (o czym była już mowa) wolnością łączącą się ściśle z obowiązkiem wiary. Człowiek ma obowiązek wierzyć: tego po wielokroć nauczał nasz Pan, Jezus Chrystus. Biada więc temu, kto nie uwierzył! Jest to sprawa tak bardzo istotna, że Doktor Anielski w swej Sumie Teologicznej (I-II, q. 108, a. 1) podkreślił z całą mocą: "Człowiek obowiązany jest wyznawać wiarę, a zakazane jest mu wyprzeć się wiary: "Do każdego więc, kto się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie" (Mt 10, 32-33).
Tymczasem w świetle nowego nauczania o wolności religijnej wolność w przypadku każdej istoty rozumnej polega na przyjęciu wyznania, jakie się jej podoba. Praktyczną konsekwencją wprowadzenia tej doktryny było całkowite ustanie dzieł związanych z nawracaniem. Wprawdzie nasi misjonarze nadal jeżdżą do Afryki i do obu Ameryk, ale w jakim celu? Jeżdżą tam po to, żeby przekopywać kanały, uczyć zasad higieny, krzewić oświatę, ale nie żeby nawracać.
GLOSA 15: § 20, STR. 25.
Bóg jest przedstawiony w przesłaniu soborowym jako całkowicie suwerenny Pan wszystkich rzeczy, ale także jako gwarant autentycznej autonomii rzeczywistości doczesnych.
(I). Znowu spotkały się tutaj w jednym zdaniu dwie idee, które wzajemnie się wykluczają: absolutna suwerenność Boga i autonomia rzeczywistości doczesnych.
Przyglądając się biegowi historii najnowszej stwierdzamy, że jeden z tych elementów wyraźnie bierze górę nad drugim, a mianowicie: autonomia człowieka. Suwerenność Boga schodzi więc siłą rzeczy na plan dalszy. Dominującym motywem - odbieranym powszechnie w kategoriach postępu - jest właśnie motyw autonomii człowieka.
Zresztą Paweł VI powiedział: Jest to cywilizacja człowieka. Człowiek jest więc sam miarą siebie i wszystkich rzeczy. A zatem Bóg właściwie przestaje mieć znaczenie, przestaje się liczyć. Formy ludzkiego życia tak dalece uniezależniły się od Bożego Prawa, że Ojcowie ostatniego Soboru zmienili sens Pisma Świętego, przypisując człowiekowi to, co należne Bogu. Otóż w Konstytucji Gaudium et spes, art. 24, stwierdzają oni, że człowiek... in terris sola creatura est quam Deus PROPTER SEIPSAM voluerit: jest jedynym na ziemi stworzeniem, które Bóg chciał dla niego samego. Twierdzenie to nawiązuje do uroczystego wersetu z Księgi Przysłów (16, 4): "Universa propter SEMETIPSUM operatus est Dominus": "Wszystko dla Siebie samego uczynił Pan." Jednak w użytym cytacie odniesiono do dopełnienia to, co w autentycznym zdaniu Pisma św. odnosi się do podmiotu, a przez to całkowicie zmieniono sens. Niepodobna przecież, żeby Boska wola miała na celu coś innego, niż własne dobro, gdyż wszystkie dobra skończone podtrzymywane są w istnieniu jedynie dzięki dobroci nieskończonej. Nieskończoność nie może wyjść z siebie, wyalienować się, pragnąc skończoności (por. też Iota unum, § 205).
Tekst Biblii został przez Ojców Soboru nagięty tak, by wynikało z niego, że Pan uczynił wszystkie rzeczy i człowieka ze względu na wartość tkwiącą w nich samych a także ze względu na ich wewnętrzną i immanentną godność. Tak oto godność i wartość stworzenia mają opierać się bezpośrednio na rzeczach stworzonych jako takich, a nie na Myśli, która je wymyśliła, na Chceniu, które ich chciało.
Człowiek nie jest swoim własnym celem, lecz celem wtórnym i ad aliud, podporządkowanym suwerennemu Bogu, który jest uniwersalnym celem całego stworzenia. Zmiana, o której mowa, była grubym błędem Biskupów zebranych na Soborze: błędem, który, dla zadośćuczynienia modnemu antropocentryzmowi, uderza przecież w samo Pismo - nazywane "świętym" właśnie ze względu na jego charakter pozaludzki, zewnętrzny względem człowieka, co wynika z nadprzyrodzoności Autora.
Jest czymś niezwykle poważnym, wręcz karygodnym, żeby zgromadzenie Biskupów obradujące na Soborze (na szczęście nie dogmatycznym, lecz, jak sami podkreślali, duszpasterskim) przeinaczyło jakieś miejsce Biblii i zanegowało Tradycję, zgodnie z którą to miejsce było zawsze interpretowane wyłącznie w sensie teocentrycznym.
A cytat ten został umieszczony przez autorów Konstytucji akurat w miejscu, gdzie sławią oni wzniosłość "synów bożych". To widomy znak owej "cywilizacji człowieka", o której mówił Paweł VI.
(II). W omawianym fragmencie Listu jest jeszcze to "ale" wprowadzające myśl, która jest nie do przyjęcia już choćby na gruncie logiki. Bóg jest Panem absolutnym, ale jednocześnie nie jest Panem absolutnym, gdyż uznaje autonomię człowieka i świata. Innymi słowy, wartości światowe są wartościami autonomicznymi, które Kościół ceni i uznaje. Użyte słowo łacińskie "magis" oznacza właściwie: "co więcej". Jest to ulubione "ale" odnowicieli, zapowiadające przeciwieństwo: część zdania, która następuje po nim, unieważnia tę część, która je poprzedza - co zostało przez nas szerzej omówione w książce Iota unum (por. § 50).
GLOSA 16: § 25, STR. 30.
W przygotowaniu Roku 2000 mają swój udział poszczególne Kościoły poprzez swoje własne Jubileusze, obchodzone jako doniosłe etapy dziejów zbawienia danych ludów.
Prócz uwag już poczynionych w związku z GLOSĄ 8 chcielibyśmy tutaj zaznaczyć, że przedstawiając taką wypowiedź powinno się zadać sobie pytanie, w jakim stanie są owe ludy dziś. Nie wystarczy powiedzieć, że się obeszło Jubileusz. Ważne jest to, czy dzisiejszy stan odpowiada temu, co się czci, tzn. na pamiątkę czego obchodzony jest Jubileusz.
Nawrócenie Rosji: ale w jakim stanie jest ona dziś? "Chrzest" Polski: ale jak wygląda Polska obecnie, w tysiąc lat od przyjęcia "Chrztu"? Bo wydaje się, że również w Polsce religia przeżywa dziś poważny kryzys. Nie można więc odczuwać satysfakcji tylko z tego powodu, że się obeszło wszystkie okrągłe rocznice: trzeba przyjrzeć się aktualnemu stanowi. A stan obecny pokazuje odwrót od przeszłości.
Dawniej - przeciwnie - obchodzono Jubileusze po to, żeby umacniać się w wierze, odradzać się i nawracać. Z okazji Jubileuszu ogłoszonego przez Bonifacego VIII (który służył później za wzór dla wszystkich kolejnych Jubileuszy chrześcijaństwa) wierni byli wezwani do tego, by się spowiadać, pokutować i by powziąć dobre postanowienia. Na tym właśnie polega nawrócenie: w akcie żalu mieści się cała przeszłość penitenta, a w dobrych postanowieniach - cała jego przyszłość. Dzięki skrusze odrzucony zostaje stary człowiek, natomiast podejmując dobre postanowienia chrześcijanin przyobleka się w nowego człowieka (por. J 3, 3-21). Nadto wierni byli zachęcani do przyjmowania Komunii podczas Eucharystii.
Inaczej jest z Jubileuszami obchodzonymi przez poszczególne Kościoły dziś. Są to obchody okolicznościowe, a nie Jubileusze związane z nawracaniem. A to wszystko dlatego, że obecnie Kościół jest, jak to się mówi, "otwarty": owce wychodzą bramą, którą Kościół otworzył przed światem, świat zaś wchodzi do wnętrza Kościoła ze swoimi wilkami.
GLOSA 17: § 25, STR. 31.
Czyż można wreszcie pominąć Kościoły Wschodu, których starożytne Patriarchaty są tak mocno związane z dziedzictwem apostolskim i których czcigodne tradycje teologiczne, liturgiczne i duchowe stanowią ogromne bogactwo, należące do spuścizny całego chrześcijaństwa?
Mówienie, że wielość stanowi o bogactwie, jest nieporozumieniem. Trzeba zatem uściślić: jest bogactwem wielość rzeczy, które mają wartość. Tu można wskazać chociażby na rozmaitość obrządków i czcigodnych tradycji wielu Kościołów, gdzie wyraża się jedyna Liturgia. Ale jeżeli wielość składa się z wartości i antywartości (wartości ujemnych), nie jest ona, jako taka, bogactwem. Np. schizma wschodnia, czyli oddzielenie się Kościołów prawosławnych, jest na pewno wartością ujemną.
Są w świecie rozmaite religie, ale ta wielość religii nie jest czymś, co wzbogaca, albowiem o bogactwie przesądza jedynie prawda. Więc jeśli pośród tej wielości są fałszywe religie, obecny w nich fałsz nie wzbogaca, lecz zubaża. Tymczasem odnowiciele wychodzą z założenia, że wszystkie religie mają wartość, a tym samym wzbogacają.
Jeśli mam w sakiewce pieniądze będące prawnym środkiem płatniczym i pieniądze fałszywe albo wycofane z obiegu, nie mogę powiedzieć, że te drugie wpływają dodatnio na bogactwo (zasobność) mojej sakiewki.
Otóż dziś nie tylko uważa się za wartościowe wszystkie obrządki i tradycje Kościołów łacińskich, jak również katolickich Kościołów wschodnich, lecz nadto wszystkie religie uważa się za prawdziwe! Wytworzyła się pewna mentalność posoborowa, zgodnie z którą wszystkie religie są zbawienne, a tym samym - wartościowe.
Prócz tego chciałbym zauważyć, że kierowanie tak gorących słów pod adresem katolickich Kościołów wschodnich może wydawać się w obecnym stanie rzeczy cokolwiek niestosowne, skoro Patriarchowie tych Kościołów nie chcą być uważani za członków kleru rzymskiego. A przypomnijmy, że Święte Kolegium de facto stanowi ciało wspomagające Biskupa Rzymu w jego rządach, w związku z czym każdy nowy członek Kolegium jest inkardynowany do diecezji Rzymskiej, obejmując tam kościół tytularny.
Kiedy w 1983 r. Antoni Piotr Khoraiche, maronicki Patriarcha Antiochii, otrzymał godność Kardynała, oświadczył, iż nie godzi się na bycie członkiem Świętego Kolegium z tytułem rzymskim, gdyż Patriarcha posiada i tak z mocy prawa tytuł elektora. Stolica Apostolska przychyliła się wówczas do jego wniosku.
Widzimy, że katolicki Kościół wschodni zaznaczył wyraźnie swą autonomię względem Kościoła Rzymskiego, a także swoją niezależność od Tradycji, która przez prawie dwa tysiące lat nie została ani razu zakwestionowana. Wydaje się, że tutaj w szczególny sposób podważony został prymat Biskupa Rzymu. Oto bowiem Patriarcha Khoraiche przeforsował następujący pogląd: Jako elektor Papieża nie potrzebuję zależeć od Papieża, tzn. być jednym z jego prezbiterów, gdyż moje prawa wypływają z mej godności Patriarchy.
http://ksiegarnia.antyk.org.pl/x_C_X__P_ZAPOWIEDZI.html