W ostatniej fazie  kampanii dezinformacyjnej, dopuszcza się czasem zastosowanie metody  równej reprezentacji. Dzieje się tak, gdy cel dezinformacji został  osiągnięty w stopniu zadowalającym, a zdecydowana większość odbiorców  została już przekonana do fałszywych tez. Można sobie wówczas pozwolić  na rzekomo równe zaprezentowanie wszystkich argumentów - za i przeciw  fałszywej tezie  oraz ujawnienie całości materiału  dowodowego. Czyni się to zwykle w taki sposób, by argumenty za tezą  dezinformacyjną były przedstawiane w sposób spektakularny i atrakcyjny,  wsparte autorytetem „eksperta”, zaś argumenty przeciwne zostały  przedstawione w nieciekawej, zakamuflowanej, a często niezrozumiałej dla  odbiorcy formie.
  
Gdy zatem doszło do sytuacji, w której  strona polska ma przedstawić całościowy zapis stenogramu nagrań z kabiny  pilotów Tu 154, należało spodziewać się sięgnięcia po sprawdzone  metody. 
  
Tym bardziej, że od  początku, czyli od 10 kwietnia mieliśmy do czynienia z zastosowaniem  innej, podstawowej metody dezinformacji, polegającej na tzw. nierównej  reprezentacji. Sprowadzała się ona do ukierunkowania wszystkich głównych  przekaźników i rezonatorów na ten sam przekaz, przy jednoczesnym  marginalizowaniu, ukrywaniu lub wyszydzaniu przekazów odmiennych. Z tego  powodu, podstawą niemal wszystkich transmisji medialnych były wyłącznie  informacje ze strony rosyjskiej, z których każda (nawet ta propagująca  odmienne teorie zdarzeń) powinna być postrzegana jako element  dezinformacji. Z tego też względu nie ujawniano opinii publicznej głosów  niezależnych ekspertów zagranicznych, marginalizowano publikacje  przeczące tezom rosyjskim, a nawet zatajono tak ważne dowody, jak  zdjęcia satelitarne i ekspertyzy przekazane przez Amerykanów.  
  
Powszechne traktowanie wszystkich hipotez  dotyczących przyczyn tragedii, jako „teorii spiskowych”, a głosów  przeciwnych rosyjskim przekazom, jako objawów „rusofobii” - było jednym z  efektów zastosowania metody nierównej reprezentacji, dość łatwym do  osiągnięcia, zważywszy na intelektualną niemoc zwolenników grupy  rządzącej i łatwe uleganie medialnym manipulacjom.
  
Podstawowy nacisk  położono natomiast na forsowanie tezy o winie pilotów i bezpośrednio –  naciskach ze strony Prezydenta Kaczyńskiego. Było to rozwiązanie  najlepsze z punktu widzenia strategii rosyjskiej, bo obarczające  odpowiedzialnością za katastrofę stronę polską, ale też korzystne dla  interesów przyjaciół płk Putina z grupy rządzącej.  Taki  przekaz i związana z nim kampania mógł w całości bazować na  funkcjonujących w polskim społeczeństwie kłamstwach dotyczących osoby  zmarłego Prezydenta oraz na wszechobecnym „antykaczyzmie” – jako  odczuciu integrującym zwolenników rosyjskiej dezinformacji. Rozgrywając  ten przekaz od kilku lat „partia rosyjska” oraz tzw.. elity III RP mogły  liczyć na masowy odbiór i współuczestnictwo milionów zmanipulowanych  obywateli. W każdym innym przypadku i próbie zastosowania innej tezy,  Rosjanie mieliby poważny problem z jej społeczną akceptacją, a  polskojęzyczne przekaźniki z rozpowszechnieniem.
 
  
Tylko dzięki temu, że celem kampanii byli  znienawidzeni bracia Kaczyńscy, można było zakryć przed  społeczeństwem  oczywistą prawdę, że narzucone przez Rosję i powielane przez  polskojęzyczne media tezy godziły w interesy państwa polskiego i były  obelżywe dla każdego Polaka.   
  
Spreparowane, zawierające wiele „białych  plam” stenogramy z odczytu czarnych  skrzynek Tupolewa,  przekazane przez Rosjan w okresie wyborczym, posłużyły do zmasowanej  akcji ataków na osobę zmarłego Prezydenta oraz pozwoliły rzucić  podejrzenia również na osobę Jarosława Kaczyńskiego. Na bazie rosyjskich  fałszywek zbudowano przekaz, z którego miało wynikać, że rozmowa  telefoniczna braci tuż przed katastrofą miała wpływ na powzięcie przez  Lecha Kaczyńskiego przekonania, że Rosjanie będą celowo utrudniać  lądowanie w Smoleńsku, a co za tym idzie – wywołała określoną reakcję  Prezydenta i naciski na lądowanie. W tym celu, dzień po przekazaniu  rosyjskich materiałów pojawił się w mediach apel Lecha Wałęsy o  ujawnienie treści rozmowy telefonicznej między Prezydentem a Jarosławem  Kaczyńskim, którą prowadzili podczas lotu do Smoleńska. Do akcji włączył  się również były szef Wojskowych Służb Informacyjnych gen. Marek  Dukaczewski, nawołując do „sprawdzenia dokładnie działania niektórych  osób na pokładzie” i wyrażając zainteresowanie – „kiedy ta  rozmowa była - czy przed informacją, że jest problem z lądowaniem, czy  po? Interesuje mnie, czy prezydent poinformowany o tym, że jest problem,  i zapytany, gdzie ma samolot lądować, konsultował z kimś swoją  decyzję.”
  
Po przystąpieniu do prac  nad „odszumieniem” rosyjskich materiałów, byliśmy świadkami  kontynuowania kampanii dezinformacji przy pomocy kontrolowanych  przecieków, z których każdy potwierdzał fałszywą tezę o naciskach i  błędach pilotów. Kulminacja  miała nastąpić po odczytaniu  wszystkich „białych plam” i publikacji całego materiału. 
  
 
  
Miała, ale  najwyraźniej na przeszkodzie tym planom stanęła sama treść zapisów  czarnych skrzynek, z których, nawet przy zaangażowaniu całego potencjału  medialnych przekaźników, nie udałoby się zbudować mocnego „dowodu” winy  pilotów i polskiego Prezydenta. 
   
Dziś zatem  dowiedzieliśmy się, że całość zapisu nie będzie ogłoszona publicznie, a z  pełnymi wynikami prac ekspertów zapozna się jedynie komisja badająca  przyczyny smoleńskiej tragedii. Wyjaśnienie dla tej decyzji, podane  przez ministra Millera zasługuje na szczególną uwagę. Zdaniem ministra „zwykły  obywatel nie ma wystarczającej wiedzy, by zrozumieć stenogram i  wyciągnąć odpowiednie wnioski.” Jak stwierdził, „interpretowanie  suchych sformułowań bez kontekstu i wiedzy lotniczej może prowadzić do  opacznego zrozumienia tego, co mogło dziać się w kabinie pilotów. Jak ze  mną członkowie komisji rozmawiają, to nieraz długo muszą mi coś  tłumaczyć, żebym ja, jako nie z branży lotniczej, to dobrze zrozumiał.  Nieraz pierwsze wrażenie jest opacznie przyjmowanie” - powiedział  Miller.
  
Dodał też że, rosyjski  stenogram został upubliczniony tylko dlatego, że ruszyła wówczas lawina  spekulacji i niestworzonych hipotez. Zdaniem Millera publikacja  rosyjskich fałszywek przyczyniła się do przecięcia tych spekulacji. 
  
Ponieważ wiemy, że posłużyły one głównie do  wzmocnienia fałszywej tezy dezinformacyjnej, można domniemywać, że  końcowy efekt prac polskich ekspertów musi być sprzeczny z rosyjską  koncepcją i ta właśnie okoliczność zaważyła na utajnieniu całości  materiałów. 
  
Fakt, że Miller był  gorącym zwolennikiem ujawnienia tzw. raportu cząstkowego rosyjskiej  komisji oraz osobiście jechał do Moskwy po stenogramy zapisów czarnych  skrzynek i nalegał na ich natychmiastowe upublicznienie – jednoznacznie  wskazuje, że jawność działań grupy rządzącej kończy się wraz z  pojawieniem się zagrożeń dla rosyjskiej dezinformacji. Najwyraźniej też,  wiara ministra rządu III RP w zdolności percepcyjne polskich obywateli,  nie sięga tak daleko, by można było przedstawić społeczeństwu całość  materiału, bez zawartych w nim „wskazówek” moskiewskich fachowców. 
 
  
Pomocna w tak niezręcznej sytuacji okazuje  się jednak tzw. metoda równej reprezentacji.  Trzeba  przecież wykazać przed Polakami, że grupa rządząca nie ma nic do  ukrycia, a rosyjskie materiały, w konfrontacji z działaniami polskich  śledczych zasługują na wiarygodność. 
  
W  tym celu szef MSWiA wymyślił, że opinia publiczna pozna jedynie końcowy  komunikat z prac ekspertów. Komunikat przedstawiony społeczeństwu nie  będzie zawierał tych wszystkich elementów, „które są niezrozumiałe  przez osoby bez tych kwalifikacji” – zapowiedział Miller. 
 
  
Oznacza to, że mamy poznać to tylko, co  zdaniem owych ekspertów i ministra Millera będzie zrozumiałe dla  przeciętnego odbiorcy. Ponieważ można domniemywać, że chodzi tu o  przeciętność na poziomie elektoratu grupy rządzącej, właściwie  ukierunkowanego i zmanipulowanego – łatwo domyśleć się, jakie treści  będzie zawierał końcowy komunikat i jakim językiem będzie sporządzony. 
  
Jest to metoda o tyle skuteczna, że przez  funkcyjne media zostanie przedstawiona w kontekście troski, jaką grupa  rządząca wykazuje w sprawach etyczno - moralnych, by nie ujawniać  „danych wrażliwych” i nie urażać uczuć rodzin ofiar smoleńskiej  tragedii. Warto przypomnieć, że taką samą troską o „kwestie  moralno-etyczne” wykazywała się szefowa rosyjskiej komisji MAK  Tatiana Anodina, gdy zapowiadając przekazanie stenogramów z czarnych  skrzynek twierdziła, że drugi z głosów słyszanych w kokpicie samolotu „ został  już zidentyfikowany, ale ze względów etycznych, z uwagi na rodzinę,  informacja, do kogo należał - nie zostanie na razie upubliczniona”.
 
  Mając na uwadze dobre wzorce, jakimi  kierują się członkowie grupy rządzącej, można być pewnym, że końcowym  efektem kampanii dezinformacyjnej będzie teza, iż polscy piloci  popełnili rytualne samobójstwo próbując lądować pod presją Prezydenta, a  za śmierć 96 osób odpowiada Jarosław Kaczyński, który na dodatek nie  poleciał tego dnia do Smoleńska i nie zechciał zginąć razem ze swoim  bratem.