Uroczystością rocznicowym, upamiętniającym ofiary Krwawej Niedzieli na Wołyniu, towarzyszyło głuche milczenie ze strony Eiskopatu Polski. Z tego też powodu w moim najnowszym felietonie w "Gazecie Polskiej" ukaże się następujący tekst.
"Jako duchownemu przykro mi to pisać, ale zawiedli także księża biskupi, którzy nie wzięli udziału w mszach św. i wspólnych modlitwach. Ani ksiądz prymas, ani członkowie prezydium Episkopatu Polski, na temat męczeństwa Kresowian, w tym też wielu księży, nie wypowiedzieli się ani jednym słowem. Ale do Jedwabnego został wysłany biskup-delegat, tak jakby krew obywateli polskich narodowości żydowskiej była ważniejsza od krwi obywateli polskich, którzy do mniejszości narodowościowej nie należeli. A przecież takich stodół jak w Jedwabnym na Wołyniu i Podolu były setki. Ginęli w nich katolicy, więc kto jak kto, ale biskupi powinni o tych ofiarach pamiętać. Dodam też, że biskupi polscy nie wzięli w obronę arcybiskupa lwowskiego Mieczysława Mokrzyckiego, wściekle zaatakowanego przez Stefana Niesiołowskiego."
Chwalebny wyjątkiem okazał się biskup świdnicki ks. prof. dr hab. Ignacy Dec, którego homilie przytaczam za "Naszym Dziennikiem".
Polecam także w tym samym wydaniu "Naszego Dziennika" doskonały wywiad z pisarzem Stanisławem Srokowskim.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110716&typ=my&id=my13.txt
Homilia ks. bp. Ignacego Deca, ordynariusza świdnickiego, wygłoszona w kościele pw. Wniebowzięcia NMP w Kłodzku podczas Mszy św. połączonej z odsłonięciem i poświęceniem pomnika pamięci Polaków pomordowanych na Kresach Wschodnich przez ukraińskich nacjonalistów z OUN-UPA w latach 1939-1947.
Prawda fundamentem pojednania, wolności i pokoju
Nie pochwalamy polityków, którzy twierdzą, że nie trzeba mówić o zbrodniach OUN-UPA na Polakach, by nie drażnić naszych sąsiadów.
Gdy dzisiaj, w tej dostojnej kłodzkiej świątyni, wspominamy to, co działo się w przeszłości na Kresach Wschodnich, uświadamiamy sobie, że niektórzy ludzie nie zawsze słuchali Pana Boga, że byli tacy, którzy całkowicie zlekceważyli słowa Pana Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: "Jak mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej" (J 15, 9). Byli tacy, którzy te słowa podeptali, zabijając okrutnie swoich bliźnich. Wszyscy oni potem zbankrutowali, bo kto nie słucha Pana Boga, kto niszczy drugich, wcześniej czy później staje się bankrutem.
Historia jest naszą nauczycielką. Dlatego też wracamy do niej, by się z niej uczyć, by nie powtarzać błędów, by dowiadywać się, do czego prowadzi życie pozbawione szacunku dla Bożego prawa. Wracamy do historii, by wyciągać wnioski na przyszłość, na dzisiaj i na jutro naszego życia.
Zbrodnicza ideologia
Moi drodzy, wspominamy ten trudny czas, kiedy zaatakowały nas dwa totalitaryzmy: bolszewizm i hitleryzm. We wrześniu 1939 roku dokonano czwartego rozbioru Polski. Dobrze wiemy, że zaraz po aneksji naszego kraju zaczęły się wywózki do obozów zagłady. Z terenów wschodnich wywożono naszych rodaków na Sybir. Pierwsza wywózka miała miejsce w mroźny dzień 10 lutego 1940 roku. A potem były następne. Historycy obliczają, że po wkroczeniu Armii Czerwonej do Polski z terenów zaanektowanych przez Sowietów deportowano w głąb Związku Sowieckiego ponad 200 tysięcy naszych rodaków.
Gdy Niemcy zaatakowali Sowietów w czerwcu 1941 roku, doszły nowe zbrodnie - ukraińskie. Wiemy, że w II Rzeczypospolitej mieszkali na Kresach Wschodnich Polacy, Ukraińcy i Żydzi. Przez wiele lat nacje te żyły w zgodzie. Było dużo małżeństw między Polakami i Ukraińcami. Jednakże narodziła się tam zbrodnicza ideologia z hasłem: "Ukraina dla Ukraińców". Ukraińcy marzyli o niepodległości, o swoim państwie. Ktoś podsunął im myśl, że pierwszym krokiem do wolnej Ukrainy będzie wymordowanie Polaków. Zbrodnie ukraińskie zaczęły się już w 1939 roku, a nasiliły się wiosną i latem 1943 roku. W nocy z 11 na 12 lipca 1943 roku, w prawosławne i greckokatolickie święto Apostołów Piotra i Pawła, uzbrojone bandy Ukraińców z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) napadły na polskie wsie na Wołyniu, mordując, paląc i grabiąc. Niewielu Polaków z zaatakowanych miejscowości uszło spod ukraińskiej siekiery, noża czy innego narzędzia zbrodni. Historycy podają szacunkowo, że w Małopolsce Wschodniej wymordowano wówczas ponad 120 tys. Polaków - na samym Wołyniu około 70 tysięcy; w sumie na Kresach Południowo-Wschodnich w latach 1939-1947 zamordowano ok. 250 tys. osób narodowości polskiej. Rzucono hasło: "Wyrżnąć naród polski". Niektórzy mówią, że to były bardziej bestialskie morderstwa aniżeli nawet w wykonaniu Niemców czy bolszewików. Takie zabijanie ludzi przez Ukraińców miało specjalny rytuał. To było męczenie ludzi w strasznych katorgach.
Zachowało się zeznanie Jurija Stelmaszczuka "Rudego", jednego z dowódców Ukraińskiej Armii Powstańczej. Oto fragment tego zeznania: "29 i 30 sierpnia ja wraz z oddziałem w sile 700 uzbrojonych ludzi, zgodnie z rozkazem dowódcy Okręgu Wojskowego "Ołeha", totalnie wyrżnąłem całą polską ludność na terenie rejonów hołobskiego, kowelskiego, siedleszczańskiego, mackiewskiego i lubomelskiego, dokonałem grabieży całego majątku ruchomego i spaliłem jej mienie nieruchome. W sumie w tych rejonach w ciągu 29 i 30 sierpnia 1943 roku powyrzynałem i powystrzeliwałem ponad 15 tys. spokojnych mieszkańców, wśród których byli starcy, kobiety i dzieci. Dokonaliśmy tego w sposób następujący: Po spędzeniu co do jednego wszystkich mieszkańców do jednego miejsca, otaczaliśmy ich i zaczynaliśmy rzeź. Następnie, gdy już nie zostało ani jednego żywego człowieka, kopaliśmy głębokie jamy, wrzucaliśmy w nie wszystkie trupy, zasypywaliśmy ziemią i, aby ukryć ślady, zapalaliśmy ogromne ogniska i szliśmy dalej. W ten sposób przechodziliśmy od wsi do wsi, aż zniszczyliśmy całą ludność - ponad 15 tys. ludzi" ("Geneza nacjonalizmu ukraińskiego - odmiany faszyzmu europejskiego, "Na Rubieży", nr 68 [2003]).
Zarąbani siekierami
Moi drodzy, istotnie, przerażające są relacje z tych zbrodni. Henryk Komański, były mieszkaniec Jezioran Szlacheckich, któremu udało się uniknąć śmierci, wspomina: "Byłem świadkiem śmierci swojej babci, którą wrzucono do studni, i ciotek, które zakłuto nożami w Jezioranach Szlacheckich, gdzie zostało zamordowanych ok. 80 osób. Pozostali na zawsze w miejscach mordu. Nie było czasu ich pochować, bo trzeba było uciekać".
Inny świadek zbrodni tego czasu - Romuald Wernik, autor wielu książek o Kresach, mieszkający od roku 1948 w Londynie, wyznaje: "Miałem kuzynkę matki, która wyszła za mąż za Ukraińca. Żeby wstąpić do UPA, Ukrainiec musiał zamordować swoją żonę Polkę i swoje dzieci, gdyby były małe lub nie chciały pójść do UPA. Wobec tego ten Ukrainiec razem z synami zarąbali matkę i żonę we trójkę siekierami. Takich udokumentowanych wypadków jest kilkaset. To było stoczenie się w największe bagno. Tego nie można sobie nawet wyobrazić".
W innym miejscu tenże autor pisze: "Mamy zdjęcia spod Buczacza, gdzie polskie dzieci przybito po pięcioro (tzw. "wianuszki") do drzew w dużej, starej alei lipowej i nazwano to "drogą do wolnej Ukrainy". Ponadto dzieci rozdzierano za nogi. W Porośli wyrżnięto wioskę, później w domu sołtysa oficerowie UPA pili i jedli, ciesząc się, że Polaków wyrżnęli. Przybili nożem do blatu stołu dwumiesięczne dziecko i wsadzili mu w usta kiszony ogórek".
Niech te świadectwa wystarczą nam, abyśmy wiedzieli, o co się modlimy. Chcemy pokornie prosić Pana Boga, by nigdy nie wróciły tamte czasy.
Trzeba głośno mówić
Chcemy także powiedzieć, że jeśli dziś mówimy o tych bolesnych wydarzeniach, to nie po to, aby drażnić dzisiejszych potomków tamtych oprawców, odpowiedzialnych za te zbrodnie, nie po to, aby odnawiać dawne rany, ale po to, by nie zamazywać prawdy. Bez prawdy bowiem nie możemy budować dobrych stosunków między narodami. Bez prawdy nie można budować pomyślnej przyszłości. Bez prawdy nie ma pokoju, nie ma wolności. Nie pochwalamy polityków, którzy twierdzą, że nie trzeba o tym mówić, by nie drażnić naszych sąsiadów. Wcale nie chodzi tu o drażnienie, ale o zgodę na prawdę historyczną. Nie wolno bowiem fałszować historii, ale trzeba ją odkrywać w prawdzie, by można było prowadzić dialog i podjąć działanie, by nigdy nie powtórzyły się tego rodzaju zbrodnie, żeby ci, którzy zawinili, nie wstydzili się słowa "przepraszam".
Moi drodzy, żeby iść do przodu, w przyszłość, musimy znać prawdę o przeszłości i na prawdzie budować pokój, sprawiedliwość i wolność. Ostatnio Ojciec Święty Benedykt XVI, gdy wyniósł do chwały ołtarzy naszego wielkiego rodaka Jana Pawła II, powiedział, że błogosławiony Papież Jan Paweł II bronił dwóch wielkich wartości: prawdy i życia. Wielokrotnie powtarzał, że prawda jest warunkiem wolności. Nie będzie w Polsce wolności, nie będzie wolności w Europie i w świecie, jeżeli nie będzie prawdy. Stąd też wracamy do historii, by poznać prawdę, nawet tę najtrudniejszą i najboleśniejszą - poznać ją nie po to, aby nienawidzić, żeby dać jakiś odwet, bo to nie jest chrześcijańskie. Chodzi o to, aby przebaczyć i iść dalej w zgodzie, ku lepszej wspólnej przyszłości. Pan Bóg przysłał nas na świat nie po to, aby innych zabijać, innych niszczyć, ale aby innym pomagać, żeby sobie nawzajem służyć. Pan Jezus przypomniał nam dziś, że miłość polega na zachowaniu Jego przykazań. Chcemy te przykazania na nowo promować i zachowywać.
Kościół tak często wzywa nas do wierności Bożemu prawu, ponieważ wszelkie zło rodzi się z nieposłuszeństwa Panu Bogu. Doświadczenie historyczne mówi nam, że jeśli człowiek odwróci się od Pana Boga, to się odwraca i od człowieka. Niszczyciele Pana Boga stają się niszczycielami człowieka. Moi drodzy, nie słuchajcie tych, którzy mówią: Kościół to ciemnogród, nie nadąża za duchem czasu, hamuje postęp i drogę do szczęścia. Nie dajmy się zwieść. Słuchajmy głosu Kościoła, przez który dochodzi do nas głos Pana Boga. "Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi" (por. Dz 5, 29). Budujmy zatem przyszłość na prawdzie i miłości. Amen.
Nasz Dziennik, 16-17 lipca 2011 r.
Za: Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski