Komentarz • tygodnik „Goniec” (Toronto) • 20 lutego 2011
Któż z nas nie pamięta przechwałki premiera Tuska, że Platforma Obywatelska „nie ma z kim przegrać”? Starożytny Pyrrus był bardziej spostrzegawczy – ale nie wymagajmy od naszych Umiłowanych Przywódców zbyt wiele, zwłaszcza, że jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się to oczywiste. Jednak - jak wiadomo – człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi, a jeśli ktoś, dajmy na to, pani filozofowa Magdalena Środzina, albo i czciciel Belzebuba Nergal, który do tej kolejnej perwersji – jak to mężczyzna – pociągnął panią Dorotę Rabczewską - wolałby wersję soft, na przykład tę, że Fortuna variabilis, Deus mirabilis – co się wykłada, że Bóg wszechmocny, szczęście zmienne, ale również – że zmienna jest Fortuna – to niechże mu będzie. Co tam żałować perwersjonistom, a zwłaszcza – perwersyjonistom. Niechże „we własnym kółku, jak w krzywym zwierciadle, sami się dręczą własną niemożnością” – jak powiada poeta (a jaki – Koteczku – to oczywiście pytanie do perwersyjonistów, wykształconych, jakże by inaczej i z wielkich miast, ale nie zawsze pewnych, jak było naprawdę). Niemożnością – co na łaciński pierwowzór wykłada się jako impotencja! A to ci dopiero historia! Ładny interes! Ładny – nieładny - ale dzięki temu już lepiej rozumiemy przyczyny, dla których refrenistki i w ogóle – celebrytki pragnące zrobić karierę w naszym nieszczęśliwym kraju, upodobały sobie występowanie na estradzie w desusach, czyli majtkach. Jak szwankuje głos, czy zalety intelektualne, to zawsze można zaszokować impotentów pośladkami, czy nawet całym kroczem – bo wiadomo, że takiej poważnej zastawce żaden jeszcze się nie oparł.
Na tym zapewne opiera pani filozofowa i siostry Sisters swoją strategię na najbliższe wybory. Wprawdzie pani Manuela Gretkowska z Partii Kobiet, do której zdradziecko, ze swoją sfatygowaną męskością, podłączył się prof. Wiktor Osiatyński, już przedtem sfotografowała się z koleżankami, a nawet pokazywała na billboardach na golasa, że to niby nie mają niczego do ukrywania przed obywatelami – ale jeszcze nie posunęła się do tego, by do polityki odważnie wejść kroczem. Teraz to co innego - skoro pani Joanna Kluzik-Rostkowska i Elżbieta Jakubiak będą usiłowały usidlić wyborców zwyczajnymi szarmami - rewolucjoniści będą musieli zastosować środki mocniejsze, to chyba jasne.
Ale mniejsza już o te siostrzane strategie, bo bez porównania ważniejsze jest to, co na temat tegorocznych tubylczych wyborów postanowili starsi i mądrzejsi. Dla losów naszego nieszczęśliwego kraju nie ma to oczywiście większego znaczenia, bo – jak powiada Janusz Korwin-Mikke (który chyba sam nie do końca wierzy w to, co mówi, bo bezustannie gdzieś kandyduje) – gdyby wybory mogły naprawdę cokolwiek zmienić, to już dawno byłyby zakazane. Ma oczywiście rację, ale tylko do pewnego stopnia, to znaczy – w zasadzie. Wybory, ma się rozumieć, w przeznaczeniu naszego nieszczęśliwego kraju zmienić niczego nie mogą, ale to nie znaczy, że nie można ich przeprowadzać, zwłaszcza, że rządzący Unią Europejską faszyści mają takie gusło, by wybory odprawić, żeby tam nie wiem co. To nawet dobrze kamufluje istotę rzeczy, toteż razwiedka na każdą kadencję wystruguje z banana coraz to nowe charyzmatyczne egzemplarze naszych Umiłowanych Przywódców – żebyśmy my też mogli się trochę porajcować. Ale charyzmatycy okazjonalni – to jedna sprawa, a powierzenie zewnętrznych znamion władzy to co innego – i dlatego coraz wyraźniej widać, że rządzące naszym nieszczęśliwym krajem Siły Wyższe musiały dojść do wniosku, iż etap Platformy Obywatelskiej powoli trzeba zamykać, by do zewnętrznych znamion władzy ponownie przysunąć prawdziwą i – powiedzmy sobie szczerze – jedyną miłość razwiedki to znaczy – Sojusz Lewicy Demokratycznej. Można to było przewidzieć już wcześniej, kiedy Siły Wyższe – zresztą nie bez, jak zwykle bezmyślnej, pomocy Prawa i Sprawiedliwości – usunęły z telewizorni desperacko bronionego przez PO „byłego neofaszystę” Piotra Farfała i umieściły w niej swoich mianowańców. Właśnie obejrzałem sobie jednego takiego w osobie red. Walenciaka, który w rozmowie ustawiał panią filozofową Magdalenę Środzinę, poddającą się zresztą tym zabiegom z godną lepszej sprawy ochotą. W tej sytuacji spadek notowań charyzmatycznego premiera Tuska był tylko kwestią czasu tym bardziej – że – po pierwsze – naraził się starszym i mądrzejszym zamachem na OFE, a po drugie – że ośmielił się oświadczyć ruskim szachistom, iż raport MAK jest „nie do przyjęcia”. Toteż ruscy szachiści, zaraz po wiekopomnej wizycie niezależnych polskich prokuratorów, urządzili konferencję prasową, w której poinformowali tubylczych „Zasrancen”, w jakim kierunku mają iść wyniki ichniego, tubylczego niezależnego śledztwa – zgodnie z decyzją prezydenta Dymitra Miedwiediewa, który podczas gospodarskiej wizyty w Warszawie powiedział wyraźnie, że „nie dopuszcza myśli”, by wyniki polskiego śledztwa mogły w czymkolwiek różnić się od wyników śledztwa rosyjskiego. Wszystko to sprawia, że „młodzi, wykształceni”, którzy dotąd murem stali za Platformą Obywatelską, nawet w sytuacjach, gdy jej punkt widzenia objawiał pobożny poseł Gowin, teraz już nie są pewni, co w ogóle myślą. Kropką nad „i” było wystąpienie prezesa NBP Marka Belki, w swoim czasie zarejestrowanego – oczywiście tak jak wszyscy to znaczy – „bez swojej wiedzy i zgody” aż pod dwoma pseudonimami operacyjnymi – co stanowi nieomylny znak, iż razwiedka powoli zwija parasol ochronny nad niepotrzebnym już rządem premiera Tuska i przeprowadza delikatną operację przesuwania atutów udostępnionych dotychczas Platformie Obywatelskiej, Sojuszowi Lewicy Demokratycznej. Nieomylny to znak, że zamęt w gangu prawdziwych władców naszego nieszczęśliwego kraju, ujawniony na skutek korupcyjnej propozycji złożonej red. Adamowi Michnikowi przez Lwa Rywina („Powiedz Lwie, no powiedz Lwie, kto do „Agory” wysłał cię”? Nie, ty nie, nie, ty nie, ty do „Agory nie wysłałeś mnie”) został już opanowany, w związku z czym kwarantanna Sojuszu Lewicy Demokratycznej również dobiega końca. Wszystko zatem wskazuje na to, że po okresie traumatycznego przeżycia głębokiego rozczarowania Platformą Obywatelską „młodzi wykształceni” za pośrednictwem kontrolowanej przez razwiedkę telewizji przekonają się, że zaród zbawienia (”Ach, w kogóż nieszczęsny ma wpatrzyć się naród, by szukać jasnego idola, w którego umyśle zbawienia tkwi zaród? To jasne, że w pana Karola!”) tkwi w panu Napierniczaku, to znaczy pardon – oczywiście w panu Napieralskim, za którym staną murem dinozaury, reprezentujące najpotężniejsze frakcje razwiedki – tę wschodnią i tę zachodnią. Bo w Warszawie musi wreszcie zapanować porządek – to chyba jasne?
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).