A miało być tak pięknie. Mieliśmy żyć w demokratycznym państwie prawa i gospodarki rynkowej. Dlaczego na naszych oczach w gruzy obraca się kolejny mit? Bo znów się udało!
Udało się. I znów się uda. To już bez znaczenia, komu i co. Dziś udaje się Donaldowi Tuskowi, jutro uda się innemu zbawicielowi pociągnąć czerwony zastaw sukna w swoją stronę. A III Rzeczpospolita upadnie. I nie chodzi nawet o to, że nie będziemy protestować. Będziemy, ale bezradnie. Jak stada owiec i baranów.
Szprycujemy się tematami zastępczymi. Idziemy za fałszywymi tropami śledczych, którzy ciągną naszą uwagę w kolejny rewir pozorowanych transformacji, modernizacji i napraw zapaskudzonego wcześniej przez samych siebie ustroju państwa i gospodarki. To żałosne.
Seryjny samobójca uderza trzy razy – zawsze celnie.
Seryjny samobójca może śmiało uderzyć kolejny raz. Jego ofiary umierają trzy razy. Pierwszy raz trafione kosą śmierci, drugi raz, gdy wyjaśnienie przyczyn tragedii poznajemy przed uruchomieniem jakiegokolwiek śledztwa, i po raz trzeci, gdy media mainstreamu stawiają kropkę nad „i” po wykonaniu operacji wprasowania w mózgi tzw. opinii publicznej wcześniej przyjętego w jakimś gremium scenariusza „prawdy”.
Udało się z tragedią smoleńską, udało się ze śmiercią Andrzeja Leppera, Sławomira Petelickiego i wielu innych. Wyrok, że było to zawsze samobójstwo jest nieodwołalny i niepodważalny. Ten, kto myśli inaczej, ta garstka podzielonych na stajnie polityczne oszołomów - to wróg klasowy . Jakie to ma zresztą znaczenie, czy przynależysz do stajni Tuska, Pawlaka, Kaczyńskiego, Millera, Ziobro, czy Palikota. Raz dasz się nabrać na to, innym razem na coś innego – w zależności od ideologii, która przejęła ster nad mózgiem.
Klasa polityczna i białe kołnierzyki na służbie karteli.
Oni mogą dziś wszystko. Oni to klasa… polityczna i białe kołnierzyki na służbie karteli, zaś obywatele są potrzebni przy urnie. Póki co, jakby jeszcze. Ale i ten pozór ma stać się zbędny i przejść do historii jako zabobon.
Mogą zabrać pacjentom lekarstwa na stwardnienie rozsiane i raka, a pacjenci i tak zagłosują na kogoś z tej klasy politycznej. Bo nie widzą związku przyczynowego pomiędzy stanowionym prawem a jego praktycznymi konsekwencjami. Mogą jednomyślnie przegłosować ustawę, która daje kartelom farmaceutycznym prawo do niszczenia
zdrowia i życia
Polaków przymusowymi szczepieniami, a Polacy ograniczą się krytyki tego stanu rzeczy, pisania listów protestacyjnych, a ostatecznie - do płaczu i
zgrzytania zębów, gdy znów komuś zawali się cały świat. Bo może seryjny samobójca w białym kitlu sanepidu nie dotrze do mnie, lecz tylko do
sąsiada? Niestety, ten seryjny samobójca, gdy nadejdzie czas żniw, nie będzie patrzył czyś poseł czy osioł, Panie i Panowie, wybrańcy narodu.
Możecie dziś wszystko zepsuć i zbrukać swą żądzą władzy i ignorancją chodzącą na pasku lobbystów i wodzów partyjnych. Bo Polacy nie widzą głębszego kodu złego prawa stanowionego od 1989 roku, nie zwracają uwagi na faktyczną przyczynę naszych klęsk, a mianowicie ten jeden fakt, że system władzy jest domknięty i nie ma w nim dziś miejsca dla obywateli.
I że, nie będzie tak, że miejsce samo się zrobi, że cokolwiek zmieni się podczas obywatelskiego letargu: porzućcie nadzieję – jeśli oni coś postanowią zmienić, to na gorsze. Pociąg pędzi na zderzenie czołowe – w kierunku utopii nowego porządku świata.
Syndrom sztokholmski pod każdą strzechą.
Nad Polską zawisła cywilizacja śmierci. Śmierć do jednych przyjdzie nagle, pozostali będą mieli okazję poznawać jej oblicze w kolejnych spotkaniach, które na raty wyssą soki witalne z tkanki narodu. To nie tylko demografia, głupcze, nie tylko pogoń za hedonistyczną wolnością, nie tylko demoralizacja i utrata własności, nie tylko rozbicie naturalnych więzi społecznych – rodzinnych i wspólnotowych. Tu naprawdę chodzi o śmierć. Jak na wojnie, gdzie zamiast bomb spadną na nasze głowy trucizny ze strzykawek i zatrutego łańcucha pokarmowego.
Seryjny samobójca polubił molestowanie i napawanie się dumą, że jego ofiary, niczego nieświadome, z całą pewnością będą uczestniczyć w rytuałach tortur, których ukoronowaniem jest syndrom sztokholmski.
Niby dlaczego mamy być inni niż ojcowie założyciele III RP, Wojciech Jaruzelski i Lech Wałęsa? Niby dlaczego?
Lech Wałęsa, który namawia Donalda Tuska, żeby pałował strajkujących i demonstrujących niezadowolenie związkowców z „Solidarności”. Kim jest ten człowiek? Donald Tusk, który stanie na czele ministerstwa rolnictwa, by oczyścić agencje z ludzi Marka Sawickiego i Waldemara Pawlaka, a następnie – wstawić w to miejsce samych swoich. Kim jest ten człowiek? Czy nie są to egzemplarze lokalnych przedstawicieli „bezkarnych” i „wszechmocnych” władców? A jeśli są tacy, to sami ich sobie wyhodowaliśmy na własnej bezradności i uległości?
Hodowla człowieka odpornego na wiedzę musi trwać.
Bo jeśli coś przerwie łańcuch hodowlany, system zawali się i runie. Władzy udawało się tysiące razy i tym razem się uda.
Hodowla człowieka odpornego na fakty zakończyła się w III RP pełnym sukcesem, ludzie podzielili się na sekty, czyli manipulacja społeczeństwem stała się banalnie prosta przy praktycznie nieograniczonych niczym środkach na propagandę. Zamontowano na stałe prostacki mechanizm tzw. demokracji przedstawicielskiej: Gdy coś się nie spodoba jednej sekcie, druga to w ciemno poprze. Nie bacząc przy tym na konsekwencje dla państwa i przyszłych pokoleń.
Na obecnym kursie i ścieżce władzy sprywatyzuje się każdą piędź polskiej ziemi i przyszłości. Odda za bezcen tą resztkę majątku narodowego, która leży w kopalniach, lasach, bankach nie należących do cudzoziemskich korporacji, domach, gospodarstwach rolnych i nawet ulicach, i nawet w rezerwach
wody i powietrza – obcym kapitałom. A Polacy, którzy już dziś
są na końcu listy europejskich płac, niech się cieszą, że nie muszą płacić za prawo do oddychania. Zresztą i to powoli się prywatyzuje w majestacie unijnego prawa dla korzyści karteli: już tyramy w pocie czoła, by zapłacić za każdy oddech naszego przemysłu, który wydala do atmosfery dwutlenek węgla.
O hierarchii hipokryzji i niebywałej pazerności władzy.
Waldemar Pawlak, który rozumiał, a w każdym razie był najmniejszym hipokrytą pośród kasty politycznej i mówił wprost, że trzeba dawać pracę samym swoim, z własnej sekty, wkrótce polegnie na placu boju. A schedę przejmą inni sami swoi.
Andrzej Olechowski, jak zwykle na posterunku, gdy nadchodzi czas sępów, już dzieli skórę na niedźwiedziu i kombinuje, jak poukładać puzzle wpływów, żeby nic się nie zmieniło w porządku dziobania przy żłobie. A publika, kibicująca sekcie PO, uwierzy, że nowe otwarcie jest słuszne. I to wystarczy jako napęd dla pociągu niekompetencji politycznej gnającego do ściany zniewolenia w majestacie stanowionego prawa.
My z sekty PO, dla guru Donalda Tuska, gotowi jesteśmy aż do samounicestwienia, odprawiać rytuał poparcia dla każdej hucpy. Trwa to już ponad pięć lat. A za węgłem czai się wstrętny wróg z sekty Jarosława Kaczyńskiego, który nie dał się dobić… i trzyma swoich w zwartym szyku.
Zamiast odwyku, będziemy nadal bawić się w sekty.
Ergo,
zabawa sekt potrwa co najmniej do końca tej kadencji. System jest domknięty – opozycja stała się listkiem figowym przy kożuchu władzy. Wyborem bezalternatywnym w stylu „zamienił stryjek siekierkę na kijek”. I gdyby nawet rozpisano wcześniejsze wybory, nic to nie zmieni. System jest zepsuty do szpiku kości. Taka jest smutna prawda.
Co czynić w takiej sytuacji? Psychologowie mający pewne doświadczenia z wyprowadzaniem umysłów uzależnionych członków sekt do bardziej otwartego świata bez upodlenia, nie pomogą w tak zaawansowanej chorobie duszy narodowej. Sami, przeważnie niezauważalnie dla siebie, stali się członkami sekt – najczęściej tej rządowej i salonowej. Wystarczy posłuchać, co na falach mediów mówi np. taki guru psychoterapeutów, Jacek Santorski, żeby stracić resztki złudzeń.
Podobnie dali się zwieść systemowi Purpuraci, którzy za czasów Prymasa Tysiąclecia, Stefana kardynała Wyszyńskiego i błogosławionego Jana Pawła II, stanowili jedność i mieli jakiś niemożliwy do pokonania przez komunizm wpływ na polską duszę. Stanowili jądro oporu przeciw temu, co deprawuje i zniewala człowieka w tym świecie. Teraz to już raczej pieśń przebrzmiała. Purpuraci dali się podzielić i wpisać w ten sam chór politycznej sklerozy, która stawia doczesność ponad wieczność. Polski Kościół katolicki pogubił gdzieś klucze do królestwa i zdaje się podążać tą samą drogą pozorów sacrum, co kościoły państw zachodnich. Opóźnienie procesów laicyzacji polskiego społeczeństwa o jedno, może dwa pokolenia w stosunku do zachodu, daje szansę na wyciągnięcie stosownych wniosków i autentyczną refleksję duchową nad Ewangeliami, ale pozostaje jeszcze pytanie: a któż pozostaje na tym placu jako niekwestionowany przywódca duchowy? Jeśli żaden z biskupów i kardynałów, to może plugawiony przy każdej okazji Ojciec, Tadeusz Rydzyk?
Nowotwór z przerzutami najpierw atakuje najsłabsze tkanki.
Znikąd nadziei. Każdy kolejny potencjalny wróg systemu trafi w łapy seryjnego samobójcy lub zostanie kupiony. Jesteśmy jak narkomani na ciągu. Chcemy brać i wierzyć, że władza da nam kolejną działkę. Bo obiecuje. Niektórym świta wprawdzie, że trzeba odstawić narkotyk, gdyż w przeciwnym razie skończy się to tragedią, ale akurat oni żyją na emigracji wewnętrznej.
Mylą się ci, którzy widzą tylko nowotwór na tkance III Rzeczpospolitej. To choroba całej cywilizacji zachodniej. Po prawdzie my padniemy jako jedni z pierwszych, lecz nasi krwiopijcy, grabiący i łupiący nasz kraj, nie uratują siebie. Również padną.
Bo ciało ludzkości jest jedno, a ci, którzy tego nie rozumieją w epoce wyhodowanego przez CIA i GRU światowego terroryzmu, w epoce zakazanych przez prawo międzynarodowe broni biologicznych trzymanych jednak w tajnych bazach wojskowych, epoce wyzysku gospodarek narodowych przez banksterskie wynalazki emisji długu, żyją pod kloszem doktrynalnie zracjonalizowanej iluzji jakiegoś dinozaura z przeszłości. A jakie to ma znaczenie, komu pozwalamy interpretować świat za siebie: Ludwig von Mises, Milton Friedman, Ludwig Erhard, John Keynes, Fryderyk von Hayek, Leszek Balcerowicz, Grzegorz Kołodko (..), żeby już nie ciągnąć tej listy guru w nieskończoność - oni wszyscy tłumaczyli lub tłumaczą świat gospodarki podług kategorii fizyki Newtonowskiej . A czasach fizyki kwantowej i teorii strun czas na naprawdę nową ekonomię.
Udało się. Znów udało się wpompować do Hiszpanii, Grecji, Francji i Włoch setki miliardów długu, pustego pieniądza, który nie ma pokrycia w realnych dobrach i służy jedynie jako oręż dominacji i ubezwłasnowolnienia rodzin i narodów. Znów się udało oddalić krach. Na jak długo?
Tym razem, sami nie damy rady zabić banksterskiego i kartelowego upiora. Potrzebna będzie solidarność narodów ponad głowami europejskiej i światowej hydry. Prawdziwe odrodzenie ducha kreatywności, który gdzieś w nas drzemie.
Baju, baju, ale jak wyrwać z tego establishmentu gen targowicy?
Ale co ma uczynić narkoman, gdy władza namawia go przez 24 godziny na dobę do sięgania po kolejną dawkę narkotyku? Gdzie ma się udać na detoks? Co jest wspólnym mianownikiem każdej formuły podawanych mu toksyn?
Uzależnienie sięga naprawdę głęboko. Tu już nie wystarczy odstawić toksynę propagandy władzy podawaną przez reżimowe media . Sidła są bowiem w każdym podsystemie układu, który powstał po 1989 roku. Dokładnie w każdej emanacji władzy – ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, która służy układowi ponad państwem i równie gorliwie sama sobie. Tu już nie ma miejsca dla obywateli…
Rok 1989 okazał się być początkiem dramatu, który wciąż trwa. A był to rok nadziei. Mury i kraty - jak śpiewał bard Jacek Karczmarski – wydawało się, że padają. Wielu nawet uwierzyło, że właśnie powstaje Polska i mają swój udział w „wyrywaniu murom zębów krat”. Miało być bardziej sprawiedliwie i uczciwie. Solidarność
wygrała w Polsce, obalił się Mur Berliński i rozpoczynało zjednoczenie Niemiec. Nowe miało oznaczać dla
Polaków zbiorową detoksykację i budowę normalnego państwa we wspólnocie równych państw europejskich.
Niestety, znów nie udało się nam wybić na niepodległość i odzyskać suwerenności, czyli prawa do bycia gospodarzem we własnym domu. Znów jak w XVII wieku niby chcemy być ważnym państwem na mapie Europy, ale nic nam nie wychodzi.
Udało się. Znów udało się zatruć Polskę nowomową. Tym razem waszyngtońską i brukselską, a następnie berlińską i moskiewską. Nie uwolniliśmy się od smyczy. Nie mieliśmy na to żadnych szans, skoro ojcowie założyciele tego czegoś, co nazwano Rzeczpospolitą, nieśli w sobie gen targowicy i wielkie pożądanie, by zastaw czerwonego sukna rozszarpać dla siebie. Skoro byli tylko kundlami z syndromem sztokholmskim zapisanym w pamięci trwałej zwojów mózgowych, historia nie mogła dziać się inaczej.
Wystarczy wydać rozkaz, a chochoły zatańczą jak im każemy.
Układy pożerają Polskę – samorządową i państwową. I nie da się tego zmienić, bo demokratyczna większość tych, co pójdą do urny, jakoś tam chce tkwić w układach. Nie dziś, to jutro. I o to chce walczyć, a nie o gruntowną naprawę ustroju państwa. Czas igrzysk więc nie dobiegnie do końca.
Rozkazy będą wydawane i wykonywane przez aparat. Po śmierci Jana Pawła II, gdy Polacy zjednoczyli się w żałobie i dobry duch jedności narodowej zaczął grać na strunach ludzkich sumień, padł rozkaz o ujawnieniu tajnych współpracowników z otoczenia Papieża. Wystarczyło. Po Smoleńsku powtórzono manewr uderzenia w bębny medialnego zamętu i dezinformacji . Tym razem ogłupionym sekciarzom wystarczyło ledwie kilka kłamstw, by ruszyli szturmem na krzyż i zaczęli sikać przy aplauzie małego i dużego pałacu władzy na pamięć po ofiarach tragedii. Cynizm władzy rozsiał się wśród czerepów gawiedzi, która uwierzyła w swą klasową i internacjonalistyczną wyższość nad moherami.
I nawet patriotyzm to kwestia igrzysk.
Podczas Euro mieliśmy się bawić. I zabawa była przednia. Obklejono flagami biało-czerwonymi samochody i – to dobrze. Gorzej, bo pozostają po tej hucpie niebotyczne koszty przepłaconych inwestycji, przykryty igrzyskami szlam nepotyzmu i korupcji, upadające firmy budowlane, bezkarni jak zawsze urzędnicy na posterunku bezprawia. Ale kto by chciał to widzieć. Mamy być patriotami, gdy nasi grają i przegrywają z kretesem. I jesteśmy.
I mamy pogardzać narodową flagą podczas świąt państwowych i narodowych – 11. Listopada i 2. oraz 3. Maja. I wielu z nas pogardza. Jakby jakaś niewidzialna gęba pogardy do samych siebie przykleiła się na stałe do naszych twarzy. Jakbyśmy mieli gen wstydu, że urodziliśmy się jako Polacy.
To niesamowite, jak władza potrafi sterować naszymi mózgami. Na rozkaz to, na rozkaz tamto. Raz wolno być patriotą, bo to nowoczesne, innym razem nie wolno, bo to ciemnogród. K… mać, obywatele, kiedy przestaniecie być jak psy Pawłowa. Przecież, gdyby nie było to żałosne, byłoby już śmieszne: patrzeć jak ćpacie bez opamiętania totalną ściemę.
Kto będzie miał ostrogi przy butach, a kto siodło na grzbiecie?
Przyszła kryska na Matyska, znaczy się na Marka Sawickiego. Za tym Matyskiem kryska dopadnie kilkudziesięciu wskazanych na szafot przez aferę. Zastąpią ich sami swoi – bądźcie pewni. Bohaterska walka Donalda Tuska z aferą, którą sam pieczołowicie hodował przez pięć lat nierządów, przykryje całą górę innych afer. I to wszystko na temat.
Bo bądźcie pewni, że ani o milimetr nie zreformują państwa w kierunku normalności i transparentności. Bo niby jak i po co? Gra toczy się o to wyłącznie, kto będzie miał ostrogi przy butach, a kto będzie nosił na grzbiecie siodło. Taki system. I bądźcie pewni, że żaden jeździec nie zechce zejść w waszego grzbietu, jeśli sami go nie zrzucicie. No tak, ale narowiste konie żyją na wolności, zaś te udomowione przez panów chodzą przy pługu i orzą od świtu do nocy za garść obroku.
Być może Waldemar Pawlak straci ostrogi przy buciorach? Być może Janusz Palikot – gdy już powiedzie się operacja pewnych sił skupionych wokół kartelu dbającego o dostawę codziennej porcji narkotyku dla ludu - je założy. Nie będzie jednak ujeżdżał Anny Grodzkiej ani Donalda Tuska. Tylko was, nie obywatele i nie patrioci. Tylko was.
Dziś pomyślicie, że do władzy dojdzie ktoś inny niż Janusz Palikot? Też sądzę, że będzie się inaczej nazywał ten następca Donalda. Niczego to jednak nie zmieni w waszym losie. Nadal będziecie hodowani jako rasa ludzi pod siodło. Bo taki los miłujecie i na taki godzicie się.
No to – bez obrazy – siodła na koń. I jazda.
Albo uczcie się odwagi i samodzielnego myślenia. Uczcie się logiki i samoorganizacji. Rozmowy na argumenty i mowy polskiej, bo jest nasza i według jej wartości trzeba nazywać rzeczy po imieniu.
To ja napiszę w tej mowie polskiej rzecz najprostszą: Żyjemy w niedemokratycznym państwie bezprawia. I żadne zaklęcia panów, którzy na salonach władzy i mediów noszą krawaty i muszki, a po wyjściu z teatru dla gawiedzi przypinają sobie ostrogi do buciorów, tego nie zmienią.
Czy mam dopisać, że zmienić możemy to tylko my? Nie, my nie możemy, bo – zakończę jako realista – nas już nie ma. Są tylko sekty, są tylko uzależnieni i uwikłani w smród przynależności do jednego ze stad baranów albo wykluczeni i przebywający na emigracji wewnętrznej, są tylko mrzonki narkomanów, że narkotyk sam się odstawi i obłęd cierpienia na głodzie sam przeminie.
A tymczasem: w murach rosną „zęby krat” szyderstwa i pogardy dla przegranych. Słowa odarto jakby ze znaczenia – zanim zostały zapisane. Groch o ścianę. Ci, którzy przeczytali ten artykuł, odstawili bowiem już narkotyk i nie odkryli niczego, o czym by nie wiedzieli wcześniej, a ci, którzy powinni takie teksty czytać, właśnie ćpają i nie zawracają sobie czerepów analizami moherowych publicystów.
Piotr F. Świder