Z dr. Cezarym Mechem, byłym wiceministrem finansów, rozmawia Małgorzata Goss. -- Grecja pod komisarycznym zarządem, w Hiszpanii masowe bezrobocie, drożyzna we Włoszech.
W odpowiedzi Bruksela przedstawia kolejne plany antykryzysowe, a z mediów leje się propaganda na rzecz scedowania reszty narodowych kompetencji do europejskiego centrum. Co właściwie się dzieje w Unii Europejskiej?
- Relacje w świecie zachodnim na naszych oczach przekształcają się z partnerstwa w relacje neokolonialne. Niemniej jednak skuteczność procesu przejęcia kontroli przez centrum wymaga uprzedniego przekształcenia obywateli w "bezwolne stado", do czego konieczne jest oddziaływanie medialne. Dlatego grupy decyzyjne zmierzają do przechwycenia mediów za pomocą władzy i kapitału, a następnie wtłaczania ludziom przeświadczenia o ich współodpowiedzialności za decyzje elitarnych gremiów, na które w rzeczywistości obywatele nie mają żadnego wpływu. U podstaw tej taktyki tkwi założenie, że ludzie, którzy zostali przekonani za pomocą medialnego sterowania do danych wyborów, będą ich później bronili jak własnych, nawet jeśli są dla nich szkodliwe.
Jakie są skutki tej operacji prania mózgów?
- Proces ten powoduje, że obywatel staje się posłusznym narzędziem, nieanalizującym i pozbawionym racjonalności. A zatem najpierw edukujemy ludzi, żeby umieli czytać, ale później wbijamy im do głowy propagandowe absurdy i uczymy bezkrytycznie przyjmować to, co im się powie. Ma to ten negatywny aspekt, że całe dobrodziejstwo wzrostu produktywności, którego źródłem jest edukacja i wiedza społeczeństw, podlega zniwelowaniu. W efekcie wracamy do sytuacji sprzed XIX wieku i przełomu, jakim było upowszechnienie edukacji, a w następstwie wybuch rewolucji naukowo-technicznej. Proces poszerzania spectrum wiedzy i rozwoju innowacyjności wyraźnie uległ zahamowaniu. Znów tylko ułamek społeczeństwa posiada wiedzę na temat realnie zachodzących procesów, a reszta podlegająca antyedukacji jest w efekcie niezdolna do kreatywnej innowacyjności. Cały jej wysiłek staje się błędnie ukierunkowany.
Nie może to pozostawać bez wpływu na gospodarkę.
- To by wyjaśniało, dlaczego świat tzw. frontierów, tj. krajów wysokorozwiniętych, według najnowszych badań zatrzymał się pod względem wzrostu produktywności. Otóż w poprzednich wiekach wiedza służyła dobru ogólnemu. Dzięki genialnym pomysłom wynalazców następował wzrost służący wszystkim. O ile przez wieki tempo przemieszczania się ludzi było równoznaczne z tempem konia i nie można było tego przeskoczyć, o tyle wynalazczy boom na przełomie XIX i XX w. w krótkim czasie sprawił, że ruszyły pociągi ciągnięte przez parowozy, nastąpiła motoryzacja, wzniosły się w niebo samoloty. Tymczasem dzisiaj, o dziwo, wzrost prędkości poruszania się stanął w miejscu. Stoimy w coraz dłuższych korkach i nie rozwiązujemy tego problemu. Przeciwnie, cofamy się pod tym względem. Coś się zacięło. Prędkość samolotu od 50 lat nie wzrasta. Ba, problem z kosztami paliwa sprawia, że boeingi latają wolniej niż pół wieku temu. Gwałtowne przyspieszenie, jakie nastąpiło po II wojnie światowej, było związane z tym, że uwolnione zostały olbrzymie zasoby wiedzy, która pozostawała niewykorzystywana w okresie wojny. Drugi przełom stanowiła informatyzacja lat 90., czyli uwolnienie możliwości związanych z zakończeniem zimnej wojny. Jednak dzisiaj tamte impulsy już nie dają dodatkowych efektów w postaci wzrostu produktywności, potrzebny jest nowy przełom. Badania Roberta Gordona z Uniwersytetu Northwestern pokazują, że gdyby wyeliminować wszystkie elementy, które w sposób nadzwyczajny i tymczasowy oddziałują na produktywność, to w krajach wysokorozwiniętych wzrost nie przekraczałby 0,2 proc. PKB, a więc byłby na takim poziomie jak w Anglii i na świecie przed paroma wiekami. Cofamy się. Dlaczego? Otóż moim zdaniem, poprzednie sukcesy miały swoje źródło w upowszechnieniu wiedzy i oparciu jej na prawdzie, na chrześcijaństwie. Tymczasem obecna antyedukacja nie jest oparta na prawdzie, lecz na mieszaniu w głowach, a dostęp do prawdziwej wiedzy został zarezerwowany dla elit. Wróciliśmy więc do elitarności dawnych czasów z analogicznym wpływem na procesy innowacyjności.
Jakie to nadzwyczajne elementy sztucznie windują współczesną produktywność?
- Według Gordona, właśnie elitarność edukacji, a także droga energia, załamanie demograficzne, nierówności społeczne i proces globalizacji oraz delewarowanie gospodarki. Koszty energii zawyża tzw. walka z ociepleniem klimatu. Inny przykład sztucznego podnoszenia produktywności związany jest ze spadkiem liczby dzieci. Kobiety, które z natury powinny zajmować się dziećmi, zostały włączone do produkcji. Na razie pracują, zwiększając produktywność, ale gdy przejdą na emeryturę, okaże się, że nie ma młodego pokolenia, które mogłoby zastąpić pokolenie rodziców. Jest to zatem czynnik chwilowo tylko podnoszący produktywność, który za chwilę zniknie, pozostawiając destrukcyjne skutki. Okazuje się, że jeśli te wszystkie nadzwyczajne, chwilowe czynniki wzrostu produktywności wyłączyć, to produktywność Zachodu wróci do poziomu sprzed rewolucji naukowo-technicznej. Ów proces kurczenia z natury musi mieć oligarchiczną strukturę, jedynymi beneficjentami wzrostu muszą być bardzo wąskie grupy. Okazuje się, że w statystykach to już widać. W USA zaledwie 1 proc. obywateli przechwycił aż 93 proc. wzrostu dochodów, jaki nastąpił po ostatnim kryzysie, podczas gdy w ciągu ostatnich 15 lat te grupy przechwytywały 53 proc. wzrostu. W świetle opisanych trendów nie powinno dziwić, że po upadku światowego komunizmu, według "The Economist", odsetek PKB przypadający w udziale 1 proc. najbogatszych Amerykanów od 1980 roku podwoił się z 10 proc. do 20 procent. Innymi słowy, powrócił do poziomu sprzed rewolucji październikowej. W Polsce po zwycięstwie "Solidarności" poziom nierówności według Giniego wzrósł o jedną czwartą oraz nastąpiło obniżenie podatków dla najbogatszych.
Elitarność współczesnego systemu społeczno-ekonomicznego to przyczyna czy skutek spadku produktywności?
- To przyczyna, ale może stać się skutkiem w łańcuchu zdarzeń. Proces oligarchizacji, odejście od solidarności i upowszechniania dobrobytu na rzecz elitarności dostępu do wiedzy, dóbr i usług powoduje, że cofamy się do zamierzchłych czasów. Procesy decyzyjne koncentrują się w rękach elity, która dąży do własnych korzyści, obracając społeczeństwo w posłuszną masę. U podstaw tego procesu leży egoizm i odejście od etyki chrześcijańskiej. Otumanione społeczeństwo już nie jest w stanie się bronić przez zmianę mechanizmu dystrybucji dochodów na bardziej sprawiedliwy. Elity przekonują ludzi, że wszystko, co czynią, czynią dla nich, żeby uniknąć wybuchu społecznego, który doprowadziłby do opodatkowania ich dochodów. Analizy statystyczne ukazują, że te procesy naprawdę zachodzą. Wzrost dobrobytu elit w krajach wysokorozwiniętych następuje kosztem współobywateli. Elity zafundowały im procesy globalizacji. Powodują one, że przeciętni Amerykanie i Europejczycy są stopniowo spychani do poziomu przeciętnych Chińczyków, a nie mając środków na edukację dzieci - jeszcze bardziej obniżają poziom przyszłej produktywności społeczeństw. W efekcie pozyskanie przez elity dodatkowych zysków z krajów biedniejszych odbywa się kosztem ich własnych społeczeństw. Na to nakłada się proces delewarowania [oddłużenia - przyp. red.] gospodarki. Proces zmniejszania popytu nakręconego kredytem będzie niezwykle bolesny, zważywszy, że rozwój finansowano kredytem od II wojny światowej, a poziom zadłużenia wzrósł wielokrotnie. W przeszłości życie na kredyt było gospodarczo racjonalne, ponieważ pozwoliło, aby całe społeczeństwa żyły lepiej, dłużej, były zdrowsze i lepiej wyedukowane. Dzięki temu rosła efektywność ekonomiczna społeczeństw i były one w stanie spłacać zadłużenie. Teraz jednak stoi to pod znakiem zapytania. Elitarność współczesnego systemu społeczno-gospodarczego powoduje, że tylko elita będzie lepiej i dłużej żyła, będzie lepiej wykształcona, będzie efektywniej pracowała, a pozostali będą żyli krócej i pracowali mniej efektywnie i nie będą w stanie spłacać starych długów.
Społeczeństwa współczesne nie potrafią zdiagnozować, dlaczego biednieją?
- Propaganda wskazuje im różnych winnych, ale nigdy tego prawdziwego. Dla elity, która przechwytuje owoce wzrostu, poszerzenie ekspansji na cały świat w ramach globalizacji to możliwość dodatkowych zysków i jeszcze lepszego życia. Dzisiaj ponad 50 proc. usług medycznych w USA jest konsumowanych przez zaledwie parę procent najbogatszych Amerykanów. Istnieje wiedza dotycząca leczenia nowotworów i innych chorób, ale kliniki w USA oferują ją tylko najbogatszym. To, co kiedyś stawało się zdobyczą wszystkich, jak penicylina, dziś jest dostępne tylko dla elit. Patentyzacja zapewnia koncernom astronomiczne zyski na lekach. Nikt się nie zastanawia, że gdyby leki były dostępne masowo, mogłyby być tańsze, a ratując zdrowie milionom ludzi - zwiększyłyby ich produkcyjność. Nic dziwnego, że gdy porównamy pierwsze półwiecze i drugie półwiecze XX wieku, to tempo przyrostu długości życia ludzi obniżyło się w tym czasie trzykrotnie. W efekcie załamania solidarności międzyludzkiej i odejścia od etyki chrześcijańskiej na Zachodzie nastąpił w ostatnich latach spadek produktywności aż o 60 procent.
Czy coś może samoczynnie zatrzymać ten proces nowego podziału świata?
- Powrót do wartości i oparcie się na prawdzie są dla zatrzymania tego procesu kluczowe. W sensie ekonomicznym opisany proces, w połączeniu z globalizacją, wprowadza nowe nierównowagi. Wyhamowanie następuje w krajach najwyżej rozwiniętych i krajach od nich uzależnionych, ale z drugiej strony następuje wzrost znaczenia demograficznych kolosów - Indii i Chin. Nigdy w przeszłości nie było takiej sytuacji, żeby w ciągu jednej generacji kraj, którego PKB był mniejszy od hiszpańskiego, stał się drugą światową potęgą. A niedługo stanie się pierwszą. USA obecnie wydają na obronę połowę wydatków światowych. Zwykle bywa tak, że zanim jakiś kraj osiągnie przewagę gospodarczo-militarną nad przeciwnikiem, to osłabiony rywal jest jeszcze na tyle mocny, aby starać się temu przeciwstawić militarnie. Tak było w przypadku Niemiec rywalizujących z Anglią, tak też było w przypadku Sparty i Aten 2,5 tysiąca lat temu. Jak wylicza Graham Allison z Harvardu na łamach "Financial Times", powstanie nowych potęg w jedenastu przypadkach na piętnaście prowadziło do wojny o dominację. Allison zauważa, że w czasach współczesnych wszelkie interwencje militarne miały na celu "ustanowienie stosunków ekonomicznych lub terytorialnych na warunkach korzystnych dla Amerykanów lub usunięcie przywódców ocenianych jako nie do zaakceptowania". Wyraźnie widać z tej perspektywy, że świat pozbawiony wartości, z egoistycznymi elitami, wcale nie będzie bezpieczniejszy, niezależnie od tego, co akurat podadzą media. Dla Polski w każdych warunkach kluczowe jest powstrzymanie procesu dechrystianizacji.
Dziękuję za rozmowę.
Małgorzata Goss
Za: http://wyszperane.nowyekran.pl/post/80001,co-wlasciwie-sie-dzieje-w-unii-europejskiej