Stan, w jakim znajduje się obecnie państwo polskie skłania do zadania pytania, czy tzw. „społeczeństwo” w ogóle zainteresowane jest posiadaniem własnego, suwerennego państwa, czy też gotowe jest rozpłynąć się w bezkształtnej, bezideowej, pogrążonej w hedonistycznej orgii masie „Europejczyków”.
Warunkiem istnienia państwa, niezależnie od jego formy ustrojowej, jest wszakże WOLA jego posiadania. Może to być wola monarchy, jakiś dostatecznie silnych i wpływowych elit, wreszcie wola narodu. Jak pokazują nasze dzieje, gdy takowej woli braknie - państwo przestaje istnieć.
Ostatni polski monarcha takiej woli nie wykazał. Nie wykazali jej również ci posłowie i senatorowie, którzy podpisali traktaty rozbiorowe. Nie zapominajmy nigdy, że traktaty rozbiorowe, czyli ZGODĘ NA LIKWIDACJĘ PAŃSTWOWOŚCI POLSKIEJ podpisali posłowie mający rzekomo reprezentować naród !
Podobno żyjemy w państwie demokratycznym. Jeśli tak, to rodzi się szereg istotnych pytań: KTO decyduje o tym, czy ma ono istnieć? Szerokie masy wyborców czy jakieś wąskie kręgi polityków? Co będzie w przypadku, jeśli większość parlamentarna przegłosuje ustawę faktycznie likwidującą suwerenność Polski? Albo większość wyborców postanowi zrezygnować z własnej państwowości?
A jeśli już do tego dojdzie, to czy politycy uznają wówczas „wolę ludu” wyrażoną w demokratycznym głosowaniu? Pytanie to nie jest bynajmniej czysto teoretycznym. Ileż to razy słyszałem, że „lepiej, żeby wzięli nas Niemcy, bo będzie porządek i dobrobyt” albo deklaracje, że jesteśmy obywatelami Europy, wiec po co nam Polska z jej bałaganem”...
Czy traktaty ograniczające naszą suwerenność, a w przyszłości mogące doprowadzić do jej całkowitej likwidacji nie są aby przejawem BRAKU WOLI posiadania własnego, suwerennego, niepodległego państwa?
Wola posiadania własnego suwerennego państwa wynika z posiadania IDEI, która w żadnych innych okolicznościach nie może być realizowana. Podążając za myślą Herdera, polscy myśliciele okresu Romantyzmu wierzyli, że Polska ma do spełnienia pewną misję wyznaczoną jej przez Opatrzność i aby mogła ją zrealizować, potrzebne jest suwerenne państwo. W tym samym czasie niemiecki filozof Hegel twierdził, że Polacy stracili państwo, ponieważ nie posiadali IDEI, która stymulowała by WOLĘ jego posiadania.
Kolejne pytanie: czy dziś taką ideę posiadamy? Czy jest na tyle atrakcyjna, by mobilizować naród do wysiłku w celu utrzymania suwerennej państwowości? Czy istnieją elity, dysponujące dostatecznymi środkami, by móc takową ideę NARZUCIĆ biernym masom, którym do szczęścia wystarczają pełna micha, poczucie bezpieczeństwa socjalnego i dochody pozwalające na realizowanie osobistych pragnień i zachcianek?
Kolejne pytanie: czy można rzecz tak ważną, jak posiadanie suwerennego państwa uzależniać od kaprysów owej biernej masy, której bóstwami są ŁYCHA, MICHA I DYCHA a ideałem spędzania wolnego czasu oglądanie telewizyjnej papki i ryczenie przy grillu pijackich piosenek? Czy ludzie, którzy nie potrafią przeczytać ze zrozumieniem prostego tekstu mieliby decydować o tak ważnych sprawach jak suwerenność państwa?
W tym miejscu aż nadto wyraźnie ukazuje się FIKCJA DEMOKRACJI pozbawionej IDEI. Demokracja staje się w takim przypadku jedynie wygodnym parawanem dla działalności takich czy innych grup interesów, dla kamuflażu nazywających się „partiami politycznymi”, przy pomocy mediów manipulujących ogłupioną tłuszczą.
Wybory zmieniają się wówczas w targowisko, na którym swe wątpliwe wdzięki wystawiają na sprzedaż zawodowi handlarze nadzieją, obiecujący cuda-niewidy ludziom, którzy za pomocą kartki wyborczej fundują im luksusowe życie w zamian za (najczęściej) puste obietnice, które jeśli już są realizowane, to i tak płacimy za to MY a „politycy” „uszczęśliwiają” nas za nasze własne pieniądze, potrącając sobie za fatygę sumy, o których przeciętny podatnik może sobie co najwyżej pomarzyć.
Wyborca jest więc kupowany przez polityków za SWOJE WŁASNE PIENIĄDZE. O tym, że nie chodzi przy tym wcale o żaden „interes społeczny” świadczy zatrudnianie przez partie i poszczególnych „polityków” całych tabunów speców od wizerunku, marketingu (warto zastanowić się nad znaczeniem tego terminu!) politycznego, „spin-doktorów” i usłużnych „dziennikarzy”.
Reklama dźwignią handlu. Wszystko po to, by „dobrze sprzedać” swój wizerunek. Wielkie pieniądze (w olbrzymiej części publiczne, czyli NASZE!) wydawane na promocję świadczą tylko o tym, że wydający je LICZĄ NA WIĘKSZE ZYSKI. O to, by do stanu ogłupionej tłuszczy doprowadzić dumny niegdyś naród skutecznie dbają autorzy kolejnych „reform” polskiego szkolnictwa i szydzące ze wszystkiego co polskie i narodowe „środki masowego rażenia” (mózgów).
Wrogowie naszego narodu marzą o sytuacji, gdy tzw. „demokratyczna większość” doprowadzona do stanu totalnego ogłupienia wyrzeknie się własnego państwa w imię „świętego” spokoju i pełnej michy. A w Brukseli, Berlinie, Paryżu czy Moskwie będą mogli wówczas powtórzyć słynne: „w Warszawie panuje porządek”.
Gdy zadamy sobie trud przestudiowania dziejów demokracji, zobaczymy, że nie polegała ona bynajmniej na „obronie praw” takich czy innych mniejszości, promowaniu dewiacji czy tworzeniu nowej moralności. Wręcz przeciwnie. Wystarczy przestudiować Deklarację Niepodległości i Konstytucję Stanów Zjednoczonych, by zauważyć, ile poprawek wniesiono do historycznego tekstu, by całkowicie wypaczyć myśl Ojców Założycieli, którym do głowy by nie przyszło, że państwo powołujące się na ich myśl może dojść do stanu, w którym znajduje się obecnie.
Uznając naród za suwerena, konstytucja ta miała zabezpieczać jego prawa i wolności przed zbytnią ingerencją ze strony państwa, przy czym przez wyraźne odwoływanie się do religii chrześcijańskiej wskazywała źródło moralności, którym nie były podlegające częstym wahaniom gusta pospólstwa, lecz DEKALOG.
Gdy to wszystko poznamy, zobaczymy, że demokracja w obecnym wydaniu jest najzwyklejszym OSZUSTWEM. Omnipotencja państwa, alienacja „klasy politycznej” i pozbawienie konstytucyjnego SUWERENA jakiejkolwiek kontroli nad poczynaniami jego agend (w szczególności dotyczy to służb specjalnych) w sposób jasny pokazuje, że pod płaszczykiem demokracji usiłuje się dziś wciskać ludziom najohydniejszą tyranię; tyranię, jakiej nie znały poprzednie epoki.
Dzięki rozwojowi elektroniki spełnia się marzenie despotów wszech czasów: totalna kontrola nad bezideowymi i bezmyślnymi masami sprowadzonymi przez polityków-pasożytów do roli organizmu-żywiciela.
Stąd największym koszmarem rządzących jest sen, w którym bezkształtna masa zmieni się w społeczeństwo obywatelskie, które nie będzie potrzebować hord urzędników – pasożytów a samych rządzących zechce wreszcie potraktować zgodnie z ich prawdziwym statusem: jak wynajęte przez podatników SŁUGI.
Autor: Jan Przybył
Doktor teologii.
Przez 18 lat wykładał historię Kościoła i Historię kultury polskiej w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie.
Autor 2 książek o Kamieńcu Podolskim, pilot wycieczek na Kresy. Specjalność: Historia Kościoła (zwłaszcza dzieje duchowości), historia kultury polskiej (zwłaszcza myśl religijna i filozoficzno-społeczna polskiego Romantyzmu i kultura polska na kresach południowo-wschodnich dawnej Rzeczypospolitej), myśl teologiczna i filozoficzna Mikołaja Bierdiajewa.