Ocena użytkowników: 4 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Jak wiadomo, naturalnym stanem na arenie międzynarodowej jest stan anarchii. Wynika to z suwerenności państwowej, zgodnie z którą każde państwo postępuje zgodnie z własną wolą, a więc robi tylko to, na co samo się zgodziło. Ale zasada suwerenności nie wnika w motywy, dla których państwo suwerennie chce tego, czy tamtego. Dzięki temu lepiej rozumiemy mechanizm konfrontacji zasady suwerenności z zasadą mocarstwowości. Mocarstwowość oznacza zdolność państwa do ustanawiania i egzekwowania własnych praw poza swoimi granicami - a więc na terenie państw de nomine suwerennych. Groteskową ilustracją tego mechanizmu były przechwałki generała Jaruzelskiego, jakoby w sprawie wprowadzenia w Polsce stanu wojennego podjął „suwerenną decyzję”. Jak wiadomo, była ona całkowicie zgodna z mocarstwowymi postanowieniami Leonida Breżniewa, podobnie, jak kategoryczne polecenie Króla, który na prośbę Małego Księcia zarządził zachód słońca. Jak pamiętamy, najpierw zajrzał do kalendarza, a następnie oświadczył Małemu Księciu: zarządzam zachód słońca na godzinę 19,15 - i zobaczysz, jaki mam posłuch!

Akurat gdy to piszę, walka o pokój wchodzi w decydującą fazę w związku z wysuniętymi wobec syryjskich władz oskarżeniami o zastosowanie sarinu przeciwko cywilom. Trzeba nam jednak wiedzieć, że w Syrii mamy dwie kategorie cywilów; cywilów zwyczajnych i cywilów bezbronnych. Cywile zwyczajni są tacy sami jak wszędzie, to znaczy - nie biorą udziału w żadnych walkach między innymi z powodu swojej bezbronności. Co innego cywile bezbronni. Ci na ogół są dobrze uzbrojeni i biorą udział w walkach, zaś status „bezbronnych cywilów” nadają im kraje, które z tych czy innych powodów dostarczają im broni, amunicji i pieniędzy.

Otóż oskarżenia przeciwko syryjskiemu rządowi głoszą, jakoby użył on sarinu przeciwko cywilom zwyczajnym. Oczywiście wszystko jest możliwe, ale zakładając, że rządy i w ogóle ludzie zachowują się w zasadzie racjonalnie, niepodobna nie zauważyć, że rząd syryjski nie miał żadnego powodu używania sarinu przeciwko cywilom zwyczajnym. Co innego bezbronni cywile. Ostatnio nie szło im za dobrze, więc mieli interes w ściągnięciu na Syrię zewnętrznej interwencji zwłaszcza, że pomysł akurat takiego warunku podsunął im laureat pokojowej Nagrody Nobla, amerykański prezydent Barack Obama oświadczając, że powodem amerykańskiej interwencji w Syrii będzie użycie broni chemicznej.


No dobrze - ale dlaczego prezydent Obama jest taki wyczulony na zapach gazu? Ano dlatego, że bezcenny Izrael już od kilku lat przestępuje z nogi na nogę, nie mogąc się doczekać rozpoczęcia operacji pokojowej przeciwko złowrogiemu Iranowi, który nie tylko mu się odgraża, ale w dodatku chciałby wyposażyć się w broń jądrową. Jednak chociaż „wszyscy ludzie będą braćmi”, a już teraz są równi, to jednak panuje przekonanie, że broń jądrową powinni posiadać tylko starsi i mądrzejsi, na przykład - bezcenny Izrael, który zresztą broni jądrowej „nie ma”. To przekonanie w sposób oczywisty koliduje ze sloganami głoszonymi przez postępactwo, że „jedna rasa - ludzka rasa”. Tak się tylko mówi, żeby było ładniej, ale kiedy przychodzi do konkretów, to od razu widać, że są rasy lepsze i gorsze to znaczy - bardziej lub mniej wartościowe.

Żeby jednak bezcenny Izrael mógł bez ryzyka wykonać operację pokojową przeciwko złowrogiemu Iranowi, najpierw w Syrii musi zwyciężyć demokracja. Rzecz w tym, że Syria ma ze złowrogim Iranem dwustronne porozumienie wojskowe, na podstawie którego Iran dostarczył jej sporej ilości rakiet. Wprawdzie bezcenny Izrael dysponuje systemem obrony przeciwrakietowej „Żelazna Mycka” - ale jeśli rój będzie dostatecznie duży, to trochę pocisków tak czy owak się przedrze - wskutek czego operacja pokojowa przeciwko złowrogiemu Iranowi może okazać się nadmiernie ryzykowna, aż po granice nieopłacalności. Dlatego część społeczności międzynarodowej tak bardzo oczekuje zwycięstwa w Syrii demokracji, o którą walczą właśnie bezbronni cywile.

No dobrze - ale dlaczego w sprawę zwycięstwa demokracji w Syrii tak bardzo zaangażował się prezydent Obama? Bardzo możliwe, że po pierwsze dlatego, iż naprawdę wierzy, że demokracja jest dobra na wszystko. Ludzie wierzą w różne dziwne rzeczy, więc niektórzy mogą wierzyć akurat w to. Innym powodem mogą być przesłanki, o których wspominają autorzy książki „Lobby izraelskie w USA”, pisząc m.in.: „W odróżnieniu od pozostałych krajów, Izrael niemal nigdy nie staje się obiektem krytyki na Kapitolu. (...) Jeśli jednak sprawy dotyczą Izraela, krytycy milkną, a na sali obrad niemal zawsze zapada cisza.” I dalej - „były lider większości Richard Armey (...) we wrześniu 2002 r. powiedział, że jego „priorytetem w polityce zagranicznej jest obrona Izraela”.” Można byłoby pomyśleć, że najważniejszą sprawą każdego przedstawiciela Stanów Zjednoczonych jest „obrona Ameryki”, ale tego już Armey nie powiedział. Morton Klein, przewodniczący ZOA, powiedział kiedyś o Tomie DeLayu, następcy Armeya, że „całkowicie poświęcił się trosce o dobro Izraela.” Niezależnie od tego również „pracownicy Kongresu są w samym centrum procesu legislacyjnego.” (...) A „tak się składa, że jest tu (na Kapitolu - SM) wielu gości (...) którzy są Żydami i są gotowi (...) spojrzeć na pewne kwestie przez pryzmat swego pochodzenia.

Okazuje się, że ważna jest nie tylko przynależność narodu do lepszej lub gorszej rasy, ale również pochodzenie jednostek! Zresztą nie tylko pochodzenie, ale nawet miejsce pracy - co zresztą przewidział zaraz po wojnie Konstanty Ildefons Gałczyński pisząc: „posadę przecież mam w tej firmie kłamstwa, żelaza i papieru. Kiedy ją stracę, kto mnie przyjmie?” Jestem pewien, że to proroctwo dotyczyło pana red. Pawła Wrońskiego, który z „Gazecie Wyborczej” skrytykował premiera Tuska, że „stracił okazję, by milczeć w sprawie Syrii”. Chodzi mu o to, że premier Tusk powiedział, że Polska swojej niezwyciężonej armii do Syrii nie wyśle - zanim jeszcze starsi i mądrzejsi podjęli w tej sprawie decyzję. „To po co tyle wydajemy na armię? Po co kupiliśmy F-16?” - pyta retorycznie w żydowskiej gazecie dla tubylczych Polaków pan red. Wroński, zaś w „Rzeczpospolitej” wtóruje mu pan red. Bartosz Węglarczyk, zastanawiając się, czy „bylibyśmy gotowi zrezygnować np. z budowy autostrady, żeby sfinansować loty naszych F-16 nad Syrią?” Odnoszę przy tym wrażenie, ze nie ma wątpliwości, iż oczywiście powinniśmy, bo powiedzmy sobie szczerze - po co naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu jakieś autostrady? Do swojego przeznaczenia dotrzemy nawet tzw. „polską drogą”.

Stanisław Michalkiewicz

  Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    6 września 2013

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Za:  http://www.bibula.com/?p=70164