W przekonaniu publicystów ugodowych - o ile ono jest szczerym, nie rozstrzygamy - nasza myśl polityczna skazana jest na przerzucanie się z jednego skrajnego stanowiska na drugie. Albo rewolucja i konspiracja, dążenie do zdobycia niepodległości za pomocą zbrojnego powstania w bliższym lub dalszym czasie - albo wyrzeczenie się wszelkich aspiracji do niezależnego bytu, zupełna zgoda z losem, bezwzględny lojalizm. Jest teza i antyteza, ale nie ma nawet chęci do szukania syntezy. A tymczasem zarówno życie narodu, jak myśl jego polityczna biegną po przekątnej między tymi skrajnymi punktami. Ta myśl szuka drogi pośredniej, która zazwyczaj w polityce bywa drogą zarazem najprostszą i najpewniejszą.
W rzeczywistości nie ma dziś w społeczeństwie naszym ani bezwzględnych rewolucjonistów, ani bezwzględnych lojalistów, przekonanych wyznawców jednej lub drugiej skrajnej zasady. Nie ma przynajmniej w znaczeniu grupy poważnej, zorganizowanej, działającej konsekwentnie w myśl swych przewodnich haseł. O przygotowaniu się do zbrojnego powstania mówią czasem socjaliści, ale i oni nic w tym kierunku nie robią. Na przeciwległym stanowisku stoi grupka maniaków lojalizmu lub zdecydowanych moskalofilów, nie mająca również żadnego w narodzie znaczenia.
Jeżeli się przeciwstawia czasem w dobrej, daleko częściej w złej wierze roztropny lojalizm szalonym dążeniom rewolucyjnym, to jest to albo nieuczciwy manewr polemiczny, albo literackie czy raczej doktrynerskie uproszczenie kwestii, nie wyjaśniające bynajmniej rzeczy, przeciwnie, bałamucące myśl polityczną ogółu. Dwie zasady, dwie doktryny, negujące się wzajem, nie mają i nie mogą mieć w naszych warunkach zdecydowanych wyznawców. Kiedy to przeciwstawienie dwóch zasadniczych dążności politycznych, wzajemnie się negujących, wymyślili stańczycy, miało ono pewne podstawy w życiu realnym, chociaż już wówczas je traciło. Dzisiaj odświeżanie tej koncepcji jest, jak raz już zaznaczono, „anachronizmem" politycznym albo nieudolnym powtarzaniem starej sztuki na nowy sposób.
Istnieje rzeczywiście w społeczeństwie naszym przeciwieństwo, a nawet walka dwóch kierunków, dwóch zasad. Jest to walka myśli politycznej z myślą apolityczną, walka realizmu politycznego z wszelakim doktrynerstwem rewolucyjnym, ugodowym, humanitarnym itd. Realizm polityczny zwolna toruje sobie drogę w naszym myśleniu i działaniu. Walczyć on musi ustawicznie nie tylko z doktrynerstwem, ale i z poziomymi doraźnym utylitaryzmem, który zresztą często z doktrynerstwem chodzi w parze. Przykładem takiego niedobranego związku jest, dodamy nawiasem, formujące się stronnictwo umiarkowane w zaborze rosyjskim.
Polityka realna nie uznaje zasadniczo złych lub dobrych, niewłaściwych lub właściwych środków działania. Każdy środek, każda taktyka jest dobra, jeżeli jest odpowiednia w danych okolicznościach miejsca i czasu, w danym układzie stosunków międzynarodowych i międzypaństwowych. Kwalifikowanie taktyki politycznej uprawnionym jedynie z etycznego punktu widzenia. Ale chyba z tego punktu nikt nie powie, że zasada rewolucyjna jest mniej moralną, niż zasada ugodowa.
Nie potrzeba chyba przytaczać przykładów, że nawet potężne państwa stale posługują się, środkami niewątpliwie rewolucyjnymi i to nie tylko w wyjątkowych, ale często i w normalnych warunkach. Tym bardziej więc w naszym położeniu uprawnioną byłaby taktyka rewolucyjna, gdyby w danych okolicznościach okazała się odpowiednią, gdyby obiecywała, według rachuby prawdopodobieństwa, pomyślny skutek polityczny.
Wszystkie środki, którymi polityka rozporządza, są odpowiednie w pewnych warunkach. Od tych warunków jedynie wybór i stosowanie środków, tj. taktyka polityczna zależy. W tym względzie nie ma żadnych prawideł stałych, żadnych zasad. W pewnych okolicznościach rozum polityczny wskazuje użycie środków rewolucyjnych, takich nawet, jak zamachy terrorystyczne lub powstania, w innych zalecać może taktykę ścisłej legalności, lub nawet manifestacje lojalizmu.
Stosunki nasze zarówno zewnętrzne, jak wewnętrzne tak się ułożyły i na bliższą, dostępną przewidywaniom przyszłość układają, że stosowanie zarówno taktyki rewolucyjnej, jak taktyki ugodowej w zwykle przyjętym, skrajnym znaczeniu tych wyrazów jest nieodpowiednim, nawet wręcz niemożliwym. Nikt u nas poważnie nie myśli o zbrojnym powstaniu, ani o używaniu innych środków gwałtownych taktyki rewolucyjnej w walce z Rosją lub Prusami. Ale żaden polityk, godny tej nazwy, nie powinien myśleć również o bezpośredniej lub nawet pośredniej akcji ugodowej, do której ani w zaborze rosyjskim, ani w zaborze pruskim nie ma dziś żadnych warunków.
Skoro o powstaniu nie myślicie i ani bezpośrednio ani pośrednio do tego rodzaju akcji nie dążycie — powiadają ugodowcy — dlaczego nie złożycie wyraźnego oświadczenia, że zasadniczo potępiacie wszelką akcję rewolucyjną? Takiego oświadczenia dać nie możemy, bo byłoby ono sprzecznym ze stanowiskiem naszym i bałamuciło opinię publiczną. Tak jak dziś sprawa w naszej opinii stoi, potępienie bezwzględne stanowiska rewolucyjnego byłoby uznaniem bezwzględnym stanowiska ugodowego, byłoby zastąpieniem doktrynerstwa ciasnego i szkodliwego innym doktrynerstwem równie ciasnym i szkodliwym. Naszym zdaniem, zarówno taktyka rewolucyjna, jak taktyka ugodowa, czasem nawet w skrajnej ich postaci, są jednakowo politycznie uprawnione. Bo nawet w skrajnej swej postaci na społeczeństwo politycznie oświecone i dojrzałe, w szerokich warstwach przeniknięte zrozumieniem interesu narodowego lub bodaj instynktownym jego poczuciem, nie wywrą wpływu znieprawiającego.
Otóż wzajemnie negujące się doktryny, rewolucyjna i ugodowa, od wielu lat znieprawiają społeczeństwo i utrudniają jego uświadomienie polityczne. Doktryna rewolucyjna jest zwyrodnieniem przyrodzonego, niemal żywiołowego dążenia narodu, świadomego swej żywotności i siły, do odzyskania niepodległości państwowej. Doktryna ugodowa jest ujęciem w ciasną i suchą formułę równie przyrodzonego instynktu zachowawczego, nakazującego organizmowi narodowemu przystosowanie się do warunków, w których istnieć musi, nie mogąc ich na razie zmienić wysiłkiem swej energii.
Oba te instynkty, czynny i zachowawczy, powinny znaleźć wyraz w polityce narodowej, ale nie w dzisiejszej skrajnej swej formie wyłącznych doktryn, z których jedna zasadniczo przeczy drugiej. Oba są zupełnie w życiu narodu uprawnione i nie negować się wzajemnie, ale co najwyżej współzawodniczyć ze sobą, a właściwie — współdziałać powinny.
Należy, owszem, dążyć do tego — jak słusznie twierdzi w Gazecie Narodowej jeden z wybitniejszych naszych polityków, o którego artykule pisaliśmy już dawniej—żeby w naszej polityce narodowej uzupełniały się dwa kierunki. Jeden powinien być wyrazem instynktu czynnego, ekspansji narodowej, energii zdobywczej, drugi — wyrazem instynktu zachowawczego, umiarkowania, dążności do kompromisu z warunkami zewnętrznymi,. dokładniej — przystosowania się do nich. Ale wytworzenie się takich kierunków i skuteczne ich współzawodnictwo czy współdziałanie wymaga stanowczego zerwania z doktrynerstwem czy to rewolucyjnym czy ugodowym, świadomego uznania względności wszelkich środków w polityce stosowanych.
Bez tego uznania nie może być polityki realnej, nie może być polityki rozumnej, trzeźwej, wolnej od namiętności i szkodliwszego od namiętności zaślepienia, swobodnej w wyborze odpowiedniej do warunków taktyki. W sprawach taktyki istnieć muszą zawsze różnice zdania, ale będą one różnicami poglądów nie zaś zasad, wykluczających się wzajem, a raczej z góry powziętych, dogmatycznych uprzedzeń. Wyzwolona z doktrynerstwa, postawiona na gruncie realnym polityka narodowa może być jednolitą, pomimo istnienia w niej różnych kierunków, i konsekwentną, ciągłą, pomimo zmian w taktyce.
Ażeby polityce narodowej ciągłość i konsekwencję zapewnić, utrwalić je i wzmocnić, trzeba jej dać cel wielki, tak ogólny, żeby w dążeniu do niego wszystkie kierunki myśli i działania mogły się jednoczyć, a zarazem tak konkretny, żeby najszersze warstwy narodu mogły go zrozumieć. Każdy żywotny naród i państwo mają w swej polityce taki cel. Dla Rosji takim celem jej polityki jest panowanie nad Azją, dla Anglii panowanie na morzach, dla Stanów Zjednoczonych — hegemonia na kontynencie amerykańskim itd. Jeżeli państwo lub naród cel wielki w swej polityce traci, jeżeli się go wyrzeka — upada, jak dzisiejsza Francja lub Austria.
Dla narodów rozbitych i ujarzmionych, ale mających świadomość swej indywidualności i żywotności, swej siły duchowej i materialnej, celem ich polityki może być jedynie osiągnięcie jedności narodowej i odzyskanie niepodległego bytu narodowego.
To nie jest sprawa uczucia lub schlebiania uczuciom, jak twierdzą nasi przeciwnicy, tym bardziej nie jest to doktrynerstwo rewolucyjne. Ale to jest postulat rozumu trzeźwego, który przekonywa, że bez postawienia sobie tego celu, bez przejęcia się tym dążeniem nasza polityka narodowa nie może być konsekwentną i ciągłą, ani realną, tj. wolną w wyborze środków i niezależną w stosowaniu swej taktyki do warunków wewnętrznych i zewnętrznych naszego życia.
Kiedy mówimy,że zdobycie niepodległości powinno być naczelnym celem polityki narodowej, nie znaczy to wcale, że praktyczna działalność polityczna musi zmierzać bezpośrednio do osiągnięcia tego celu. Zadania jej bezpośrednie dyktują w każdej chwili warunki rzeczywistości.
Myśl przewodnia polityki narodowej może i musi przybierać różne formy, skoro jej zrealizowanie jednorazowym wysiłkiem woli i energii narodu okazuje się, ze względów nad którymi rozwodzić się tu nie będziemy, niemożliwym. Nawet najpotężniejsze państwa celu głównego swej polityki nigdy bezpośrednio nie stawiają, chociaż systematycznie do osiągnięcia jego dążą.
Czy jednak ten cel główny polityki narodowej należy głośno w naszym położeniu dzisiejszym stawiać, czy jawne jego ogłaszanie nie przynosi nam szkody, nie utrudnia naszej działalności?
To jest kwestia taktyki, którą roztrząsaliśmy niejednokrotnie. Niewątpliwie proklamowanie zdobycia niepodległości jako głównego, chociażby nawet odległego celu naszej polityki narodowej budzi podejrzenia rządów zaborczych i utrudnia nam w pewnej mierze działalność kompromisową, a nawet wszelką działalność legalną. Nie należy więc hasła tego bez potrzeby wygłaszać, ale nie należy również szkodliwości głoszenia jego przeceniać. Nie mamy żadnej podstawy do przypisywania wrogom naszym takiej naiwności i łatwowierności, która by im pozwalała mniemać, że naród polski przestał dążyć do zdobycia niepodległości, skoro zaniechał głoszenia tego hasła lub nawet wyparł się go uroczyście. Zbyt dobrze nas znają i należycie cenią w Petersburgu i w Berlinie, żeby się takim złudzeniom oddawali. Z drugiej strony widzimy, że jawne proklamowanie dążenia do zdobycia niezależności państwowej nie przeszkadza Madziarom do zajęcia równorzędnego z Niemcami, a nawet pod pewnym względem dominującego stanowiska w monarchii austriacko - węgierskiej. A nie ma na Węgrzech polityka, nie wyłączając prezesa gabinetu hr. Tiszy, któryby się zaparł, że zdobycie niezależności państwowej jest celem głównym narodowej polityki madziarskiej. Różnice między stronnictwami są tam czysto taktyczne, ale polityka narodowa jest w naczelnych swych dążeniach jednolitą.
Jak rozumieją dziś w Wiedniu, równie dobrze zrozumieją w zmienionych warunkach w Petersburgu, a nawet w Berlinie, skoro interes państwowy lub dynastyczny będzie tego wymagał, że dążenie nasze do niepodległości nie przeszkadza bynajmniej zawarciu czasowego lub nawet stałego — o ile może być co stałem w polityce — kompromisu z Polakami. A zrozumieją tym łatwiej, że to dążenie łączy się ściśle z dążeniem do zjednoczenia narodowego, a więc może być w pewnych warunkach skombinowanym z planami ekspansji terytorialnej Rosji lub Prus. Dopóki zaś Rosja lub Prusy kompromisu z nami nie potrzebują, na stosunek państw tych do Polaków nie ma żadnego wpływu nie tylko proklamowanie tych lub owych haseł w polityce naszej, ale nawet zachowanie się nasze.
Zresztą byłoby niewątpliwie zbytecznym proklamowanie zdobycia niepodległości jako głównego celu polityki narodowej, a raczej przypominanie tego hasła, gdyby doktrynerstwo ugodowe nie bałamuciło opinii publicznej swymi teoriami abdykacyjnymi, gdyby stronnictwo ugodowe stało się istotnie stronnictwem umiarkowanym i oparło swój program i działalność swoją na gruncie realnym przyrodzonych dążeń i interesów narodu. Doktrynerstwo rewolucyjne mniej jest dziś szkodliwym, rzeczywistość bowiem na każdym kroku wykazuje niemożliwość stosowania jego wskazań politycznych, jego taktyki. Szkodliwość doktrynerstwa ugodowego nie jest tak widoczną, zwłaszcza, że się okrywa pozorami umiarkowanej rozwagi.
Do roku 1830 polityka nasza narodowa była realną. Dopiero od tej epoki myśl nasza polityczna zaczyna ulegać tyranii doktryn, kolejno się zmieniających. Jednej panacei politycznej przeciwstawia się drugą, rzekomo niezawodną.
Ale to panowanie szarlatanizmu czy ignorancji politycznej już się kończy. W społeczeństwie wytwarza się przekonanie, że w polityce, która jest umiejętnością działania praktycznego, nie ma środków bezwzględnie złych lub dobrych, są tylko środki odpowiednie lub nieodpowiednie w danych warunkach. Prowadzenie takiej polityki realnej jest zadaniem bardzo skomplikowanym i trudnym, bardzo odpowiedzialnym. Ażeby mu podołać, trzeba stanowczo odrzucić wszelki dogmatyzm, wszelkie doktrynerstwo.
Right ot wrong — my country — brzmi hasło polityki angielskiej, wobec wymagań interesu narodowego lekceważącej nawet godziwość lub niegodziwość etyczną stosowanej taktyki. My nie stawiamy tak radykalnie kwestii. Chcemy tylko, żeby nasza polityka narodowa była zupełnie swobodną w stosowaniu odpowiedniej do okoliczności taktyki, a w wyborze środków i sposobów działania nie była krępowaną dogmatycznymi wskazaniami ugodowego czy rewolucyjnego doktrynerstwa.
W dzisiejszym położeniu naszego narodu ani taktyka rewolucyjna, ani taktyka ugodowa nie mogą mieć zastosowania. Nie ma teraz i — o ile przewidywać można — nie będzie w bliskiej przyszłości warunków dla akcji powstańczej czy rewolucyjnej, jak również dla akcji ugodowej. W naszym szczególnym położeniu, w warunkach niezmiernie skomplikowanych, musimy wytwarzać samodzielnie odpowiednią taktykę polityczną. Jest więc tym bardziej rzeczą konieczną, żebyśmy się w myśleniu i działaniu politycznym uwolnili od wszelkiego dogmatyzmu i doktrynerstwa, a uwolnili wszyscy, bez względu na kierunki i stronnictwa. Bo tworzenie polityki narodowej i odpowiedniej dla niej taktyki powinno być wspólną, tj. wzajem uzupełniającą się pracą wszystkich stronnictw i kierunków szczerze narodowych.
Kwartalnik angielski The Russian Review rozpoczął w ubiegłym roku druk szeregu artykułów w Polsce, wychodzących z pod piór autorów polskich. Jeden z tych artykułów pióra Bronisława Chlebowskiego pt. „Współczesna literatura polska”, zamieściliśmy w przekładzie w roku ubiegłym, w zeszycie październikowym Przeglądu Narodowego. Obecnie Russian Review, obok artykułu Jerzego Gościckiego „O stosunkach agrarnych w Królestwie Polskim” (Agrarian conditions in the Kongdom of Poland), zamieszcza obszerniejszą rozprawę Romana Dmowskiego pt. „The political evolution of Poland”. Dzieli się ona na trzy części, z których pierwsza obejmuje czasy piastowskie, druga – dalszą ewolucję do upadku państwa, trzecie wreszcie – okres porozbiorowy. Przekład części pierwszej podajemy poniżej, pozostałe zaś dwie części ukażą się w następnych zeszytach naszego Przeglądu. Obok znanych każdemu faktów historycznych, których podanie w piśmie angielskim było konieczne, czytelnik nasz znajdzie tu poglądy ogólne autora, dla których ogłaszamy tę rzecz w przekładzie polskim. [wprowadzenie redakcji „Przeglądu Narodowego”]
I.
W dziejach państwa polskiego i w obecnym życiu polskiego narodu są pewne punkty, trudne do zrozumienia, nie tylko dla szerszej publiczności, ale nawet dla historyków i polityków. Powszechnie wiadome fakty o Polsce z trudnością dają się logicznie powiązać. Polska, która w XVI stuleciu była jednym z największych państw naszej części świata i zajmowała dominującą pozycję we wschodniej Europie, w XVIII była XVIII bezwładnym ciałem, rządzonym intrygami sąsiadów, a w końcu stulecia została ostatecznie pomiędzy nich podzielona. Państwo, które upadło, jak wiadomo, na skutek wewnętrznego rozkładu, przed upadkiem swoim wytworzyło i zaprowadziło w swoich szkołach wzorowy system wychowawczy, a sejm jego uchwalił mądrą konstytucję, której panujący stan zrzekł się znacznej części swoich przywilejów dla wzmocnienia rządu i gruntownej naprawy całej machiny państwowej. Po upadku państwa Polacy, uprawiający politykę romantyczna, politykę spisków i powstań, składający dowody wielkiego poświęcenia i heroizmu, ale jednocześnie nie rozumienia sytuacji międzynarodowe), wykazywali jednocześnie coraz większą wytrwałość w wewnętrznej pracy nad ekonomicznym dźwignięciem kraju i podniesieniem jego kultury, coraz większy upór w codziennej walce o byt. Polityczne położenie Polski po rozbiorze stawało się coraz gorszeni, ale jednocześnie jego wrogowie i panowie przekonywali się coraz dobitniej, że nie da się tumu narodowi odebrać życia, że nie można zniszczyć cywilizacji polskiej. Kwestia polska, wykreślona z szeregu kwestii polityki międzynarodowej, zaostrza się coraz bardziej jako kwesta wewnętrzna trzech wielkich państw i, jako taka, przychodzi ponownie do międzynarodowego znaczenia.
Mamy tu więc do czynienia z całym szeregiem sprzeczności, które pozornie nie dadzą się pogodzić. Stąd spotykamy się ciągle z poglądami na Polskę, które nawzajem siebie obalają. Ten chaos w wiedzy o Polsce zwiększa znakomicie takt, że na terenie kwestii polskiej ścierają się doniosłe interesy i walczą ze sobą silnie namiętności, skąd się rodzi ogromna stronność sądów.
Nawet w poważnych skądinąd dziełach historycznych i politycznych w tym, co się mówi o Polsce, brak ścisłej dyscypliny, obowiązującej w ogóle przy rozważaniu dziejów i dzisiejszego bytu narodów. Często mówi się o niej tak, jak gdyby naród polski od zarania swoich dziejów posiadał specyficzne, niezwykle cechy przyrodzone, które mu wykreśliły odrębne prawa rozwoju i drogę dziejową, nie mająca nic wspólnego z dziejami innych narodów. Fakty takie, jak wy bujała swoboda urządzeń politycznych, brak zdolności do wytworzenia silnego rządu, anarchizm republikański szlachty polskiej, romantyzm polityczny Polaków po upadku państwa są stwierdzane be; próby wykrycia ich źródeł. Występują one w roli pierwszych przyczyn pochodzenia niejasnego, w charakterze prawie mistycznym. Gdy zaś nie znamy pochodzenia tych skomplikowanych zjawisk, gdy nie usiłujemy ich sprowadzić do zjawisk prostszych, poznanych bliżej — co jest istotą wszelkiego umiejętnego badania — niema mowy o tern, byśmy mogli zrozumieć ich znaczenie w życiu narodu i zdać sobie sprawę, o ile są one przemijające lub trwale. Dlatego to nigdzie się nie spotykamy ze słuszną oceną wartości Polaków, jako narodu. Raz widzimy ocenę przesadną, innym razem niedocenianie i lekceważenie tego, co zasługuje na baczną uwagę. Stąd też niesłychanie trudno jest zdać sobie sprawę z tego, czym jest dzisiejsza kwesta polska.
Przyczyna tego stanu rzeczy leży w tym, że W ciągu ostatniej połowy stulecia kwesta polska interesowała tylko trzy państwa, do których ziemie polskie należą. Dla reszty świata była ona kwesta umarłą. Stąd. gdy chodzi o nową literaturę o Polsce, spotykamy dość obszerną niemiecką o kwestii polskiej w państwie pruskim — naturalnie, z niemieckiego punktu widzenia — a obok tego bardzo już ubogą literaturę rosyjską i austriacką o kwestii polskiej w tych państwach. W niemieckim też i w rosyjskim świecie naukowym dość bacznie śledzą postępy historiografii polskiej w ostatnich czasach.
W krajach zachodnich niema dziś prawie poważniejszej literatury o Polsce, brak zaś znajomości języka polskiego nie pozwala nawet gruntownym badaczom dziejów docierać do polskich źródeł. Ostatnia, poważniejsza literatura w tym przedmiocie jest przestarzała, pochodzi z przed pół stulecia i więcej. Nadto jest to literatura, stworzona przez polityczną emigrację polską lub pod jej wpływem i jest w znacznej mierze przepojona ideami, od których umysłowość dzisiejsza daleko odbiegła.
Postęp nowszych badań polskich nad historią kraju i ewolucją narodu jest bardzo mało znany, jak również i współczesne dążności życia narodowego Polski. Tymczasem w tej dziedzinie dokonało się wiele nowego, co nie jest bez znaczenia dla ogólnej wiedzy historycznej i dla polityki międzynarodowej.
Porównawcze badanie dziejów Polski, zestawienie ich kolei z tym, co się współcześnie działo w całej Europie, posuwa się dziś szybko naprzód, a wyniki jego otwierają nam nowe widnokręgi w poglądach na tę część Europy. Stwierdzamy, że wszystko co się działo w Polsce, pomimo całego tak niezwykłego przebiegu je] politycznego rozwoju, pozostawało w ścisłym związku z dziejami całej Europy, z rozwojem jej myśli i instytucji, ze niezwykłe losy historyczne Polski były przede wszystkim wynikiem miejsca zajmowanego w Europie, czasu, w którym wystąpiła na arenę dziejów, i stosunku, w jakim stanęła do cywilizacji zachodniej. 2 drugiej strony, życie Polski dzisiejszej, którego bardzo słabe echa odbijają się za granicą, nie polega jedynie na wysiłkach ku zachowaniu bytu narodowego, na obronie przed atakami polityki rosyjskiej i niemieckiej, jak to się obserwującym z daleka wydawać może. Ma ono swe duże siły twórcze: pomimo niezwykłych i trudnych wielce warunków politycznego istnienia, pozostają one w ciągłym ruchu, wytwarzają nowe prądy i nowe fakty społeczne, którym się należy odpowiednie miejsce w ogólnym postępie cywilizacji europejskiej[1].
Zarówno w zakresie ewolucji politycznej Polski w przeszłości, jak układu jej życia narodowego i jego dążności dzisiaj, mamy już dziś dostateczny materiał do pewnych ważnych uogólnień, które powinny być zrobione, które też powinny stać się własnością szerszych kół i po za granicami Polski.
Państwo polskie w dobie najwyższego rozwoju swojej potęgi, w XVI stuleciu, miało dwie słabe strony, które stały się później przyczynami jego upadku. Popierwsze, nie dosięgło ono swoich naturalnych granic, nie oparło się o brzegi dwóch mórz, Bałtyckiego i Czarnego. Brzegi te opanowane zostały później przez sąsiadów: bałtycki przez Prusy i Rosję, brzeg zaś Czarnego przez Rosję; i dwa te państwa, silniejsze w następstwie od Polski, dążyły z natury rzeczy do opanowania ziem, leżących po za niemi w głąb lądu, ziem polskich, aż wreszcie wspólnie dokonały rozbioru Polski, do którego, jako podrzędny wspólnik, przystąpił i trzeci sąsiad— Austria. Powtóre, ustrój polityczny państwa polskiego byt zbyt demokratyczny i republikański, władza polityczna znajdowała się w rękach szlachty, stanu niezmiernie w tym kraju licznego, składającego się z żywiołów, jednolitych pochodzeniem, ale bardzo różnych majątkiem i kulturą — od wielkich panów, równych dukom i baronom zachodniej Europy, do szlachty drobnej, nie posiadającej nic i siedzącej po miastach lub służącej na dworach wielkich panów. Te wszystkie żywioły, objęte wspólnym mianem szlachty, były z prawa równe. Skutkiem tego przewagę liczebną miały żywioły uboższe i niższe kulturą, politycznie niedojrzale.
Te żywioły panowały na sejmikach, które wzięły górę nad sejmem państwa. Wynikiem tego ustroju było coraz większe osłabienie władzy królewskiej, brak silnego rządu, a w następstwie brak rządu prawie całkowity, panowanie w życiu politycznym psychologii tłumu, którą wyzyskiwali dla swoich intryg wielcy panowie, a później obce mocarstwa przez swoich agentów. Skutkiem tego rozum stanu, o ile się zjawiał w Polsce w ostatnich stuleciach jej istnienia, nie mógł znaleźć posłuchu i nie mógł się wyrazić w skutecznym działaniu, pozostawała mu tylko krytyka, której zawiera bardzo wiele polska literatura polityczna ostatnich stuleci, lub poczynania poronione, nie oprowadzone do końca i skazane z góry na niepowodzenie. Ten wadliwy ustrój wewnętrzny państwa zdegenerował jego politykę zewnętrzną, uczynił ją niezdolną do zmagania się z rywalami Polski, nie pozwolił na zużytkowanie wielkich sił fizycznych i moralnych narodu ku obronie zagrożonej niezawisłości.
Te dwie słabe strony państwa polskiego pozostały w następstwie, po jego upadku, słabymi stronami narodu. Skutkiem swego niedogodnego położenia geograficznego jest on wystawiony na zawzięte i niebezpieczne ataki, zmierzające do zniszczenia resztek jego samodzielności, do jego wynarodowienia; a psychika jego, źle wychowana w ostatnich stuleciach istnienia państwa, w jego republikańskim ustroju, nie pozwoliła mu zorganizować skutecznej obrony i skazywała go na coraz nowe klęski, pomimo wielkich poświęceń jego synów, pomimo niezwykłego męstwa, wykazywanego w walkach o niepodległość.
Obie te słabe strony państwa i narodu polskiego mają swoje źródło w ewolucji politycznej, uwarunkowanej, jak już wspomnieliśmy, położeniem geograficznym Polski w Europie, momentem historycznym powstania państwa polskiego i stosunkiem Polski do Europy zachodniej.
Cywilizacja zachodnio-europejska wyrosła na fundamencie rzymskim, a państwa i narody zachodniej Europy powstały głównie aa gruzach państwa rzymskiego. Organizatorami tych państw były szczepy germańskie, zwykle niewielkie garści barbarzyńców, które z łatwością zawładnęły rozległymi, ludnymi i bogatymi prowincjami Imperium. Rzym dla tych państw przygotował bezpośrednio lub pośrednio grunt przez swoją cywilizację, przez rozkład pierwotnego ustroju rodowego ludów, przez ujęcie ich w karby rzymskich urządzeń municypalnych, przez wychowanie ich na swym prawie, przez pozostawienie im pisanych pomników tego prawa, których gruntowne poznanie w drugiej połowie wieków średnich podniosło znacznie ówczesną sztukę państwową, wreszcie przez Kościół, który był skarbnicą tradycji rzymskich i potężnym przewodnikiem rzymskiego wpływu. Cenny ten spadek po nim wzięli zdobywcy barbarzyńscy, którzy organizację swych państw oparli bądź na gotowych instytucjach rzymskich, bądź na ludziach rzymskiej szkoły, bądź wreszcie na bliższym poznaniu rzymskich wzorów. Rzym takie przygotował im łatwy podbój przez to, że ludność jego prowincji była przywiązana do instytucji, nie zaś do władzy, która nie była jej władzą, z tradycjami plemiennymi związaną; że pozostawił po sobie zorganizowany i silny swym wpływem Kościół Rzymski, który ze zdobywcami łatwo się godził i poparcie im swoje dawał; że wreszcie pax romana ze wszystkimi swoimi dobrodziejstwami cywilizowanego życia odzwyczaiła ludność od wojny, wyrobiła w niej wstręt do rzemiosła wojennego, pozwalający raczej poddawać się zdobywcy, niż mu się opierać z bronią w ręku. Jak wielka była w tym względzie różnica pomiędzy prowincjami Rzymu a innymi ziemiami, świadczy porównanie łatwego podboju Italii, Galii, Iberii lub Afryki przez s/czepy barbarzyńskie — z tą ciężką, wiekową walką, jaką musieli prowadzić Anglo-Sasi, by opanować całą Wielką Brytanię; z tym długim również, zaciętym oporem, jaki stawiali Sasi w północnych Niemczech państwu Franków, lub Słowianie nad Elbą Cesarstwu Niemieckiemu[2].
Państwo średniowieczne w Europie zachodniej prowadziło poniekąd dalej robotę Rzymu, rozbijając pierwotny ustrój rodowy tam, gdzie on jeszcze przetrwał, budując na przerobionym tą drogą gruncie organizację swoich miast i system feudalny. Oparte o te nowe urządzenia i o pracę Kościoła, prowadziło ono szybko naprzód główne dzieło cywilizacji europejskiej — wychowanie indywidualności ludzkiej. Z człowieka, który był dawniej cząstką ciała zbiorowego, rodu, plemienia, który żył prawie wyłącznie pojęciami swojego Środowiska, który miarę złego i dobrego nie w sobie samym, ale w otoczeniu swoim znajdował, który zbiorowo lub pod natchnieniem ciała zbiorowego działał i zbiorowo, całym rodem za swoje czyny odpowiadał — wychowywało ono człowieka indywidualnego, osobiście związanego z ciałem politycznym — państwem, mającego osobiste zobowiązania wzajemne w systemie feudalnym, z dojrzewającym pod wpływem nauki chrześcijańskiej i wychowania przez Kościół osobistym sumieniem, z poczuciem osobistych praw i osobistej odpowiedzialności.
Wielka kariera historyczna rasy germańskiej, która stała się organizatorką wszystkich państw Europy zachodniej, pochodzi przede wszystkim stąd, że wśród barbarzyńców starożytnego świata Germanowie byli tymi, do których Rzym w swoim rozroście terytorialnym zdołał dotrzeć, ale których nie zdążył przed swoim upadkiem zlatynizować. Germanowie ulegli wpływowi Rzymu o tyle, że, służąc w legionach, przechodzili rzymską szkołę wojskową i organizacyjną, że przenikały do nich niezawodnie w tym zetknięciu pewne rzymskie pojęcia polityczne, że wreszcie, poznając Rzym bliżej, jego bogactwa i jego słabość, patrzyli na jego prowincje z łakomstwem i stopniowo uświadamiali sobie łatwość leżącej przed nimi zdobyczy. Jako bezpośredni sąsiedzi Cesarstwa, siedzący na jego granicach, byli oni przez historię przeznaczeni do tego, by je w dobie upadku złupić, ziemiami jego się podzielić i na nich nowe systemy polityczne zbudować. Z początku byli oni zanadto barbarzyńcami, ażeby rola ich mogła być czymś więcej, jak rolą najemnych żołnierzy, kolonistów, lub łupieżców. Wszelkie też próby usadowienia się w różnych prowincjach Cesarstwa w roli politycznych panów kraju przez długi czas okazywały się bardzo nietrwałymi kończyły się niepowodzeniem. Dopiero później, z postępem wśród nich cywilizacji, z oddaleniem się od pierwotnego barbarzyństwa, zdołali wykazać wielkie zalety polityczne swej rasy, które by jednak nie wystarczyły do dzieła stworzonego przez nich, gdyby nie bogaty spadek prawno-polityczny po Rzymie i gdyby nie pomoc żywiołów wychowanych w rzymskiej szkole, przede wszystkim zaś Rzymskiego Kościoła.
W całkiem innym położeniu znajdowali się oddzieleni od Rzymu przez świat germański, oddaleni od wpływów wielkich cywilizacji starożytnego świata Słowianie. W pismach profesorów niemieckich wiele się czyta o różnicach między Germanami a Słowianami, wiele spotyka się dowodzeń, że Słowianie są rasą, pozbawioną zdolności politycznych, często mówi się wprost, że Germanowie są rasą stworzoną na panów, Słowianie zaś na poddanych. Gdyby tu chodziło o jakieś przyrodzone rasowe właściwości, to jakżeby się niemi tłumaczył fakt, że panami politycznymi dzisiejszych Niemiec są Prusy ze swą ludnością, która mówi po niemiecku, ale jest z pochodzenia w znacznej mierze słowiańską, i że pruskie panowanie nad Niemcami głównie się opiera na wpływie prowincji, w których ludności krew słowiańska przeważa...
Pierwotny byt Słowian, jak nowsze badania wykazują, niewiele się różnił od pierwotnego bytu Germanów. Wielkie było też podobieństwo pierwotnego ustroju politycznego obu ras. Trudno powiedzieć, że którakolwiek z nich miała większe zdolności polityczne, że jedna miała więcej zadatków na panów, druga na niewolników. Jeżeli w językach słowiańskich wyraz oznaczający władcę (kniaź) jest pochodzenia germańskiego (gockie konung) i stanowi ślad krótkiego panowania Gotów nad Słowianami, to istnieją również poważne dane, że w odleglejszych czasach Germanowie znajdowali się pod panowaniem Celtów, na co wskazują, oprócz innych świadectw, wyrazy celtyckie Reich i Amy w języku niemieckim. Panowanie jednej rasy nad drugą wynika ze zbyt skomplikowanych przyczyn historycznych, ażeby je można było łatwo tłumaczyć jakimiś odwiecznymi właściwościami rasy.
Ze wszystkich ziem zamieszkałych przez Słowian najbardziej odległą od ognisk cywilizacyjnych starożytnego świata była ta część Europy, na której później powstało państwo polskie; warunki geograficzne też sprawiały, że przy przejściu od czasów do wieków średnich o ziemie te najmniej ucierały się wszelkie wędrówki ludów. Niezawodnie też byt szczepów słowiańskich, z których później uformował się naród polski, najdłużej zachował swój ustrój pierwotny i zdaje się, że Słowianie polscy przed powstaniem państwa pozostawali pod względem cywilizacji w tyle za innymi.
Państwo polskie powstało przed X stuleciem, w dobie, kiedy Cesarstwo Niemieckie pod swoimi saskimi cesarzami posuwało się na wschód, zakładało tam swoje marchie dla podboju Słowian nad Elbą. O początkach jego istnienia tylko legendy. Pierwsze wiadomości pewne o nim spotykamy u kronikarzy niemieckich X wieku. Świadczą one, że gdy Cesarstwo, posuwało swój podbój na wschód, wśród podzielonych na drobne ustroje polityczne, a jednak opierających mu się zaciekle Słowian nad Elbą, na jego spotkanie szedł inny podbój ze wschodu, prowadzony przez państwo, szybko rosnące z drobnego zaczątka, powstałego nad Wartą, dopływem Odry, przez państwo polskie. Nieunikniony stąd konflikt między tym młodym państwem a Cesarstwem stanowi początek wiarogodnej historii Polski.
Niema żadnych poważnych śladów, pozwalających przypuszczać, ażeby państwo polskie powstało drogą obcego podboju Według wszelkich danych organizatorem państwa było jedno z miejscowych plemion polskich, a władcy stojący na jego czele, ród Piastów, mają wszelkie cechy rodzimej dynastii. Rządy ich mają charakter patriarchalnego despotyzmu. W państwie istniała warstwa wojskowa, pochodzeniem, zdaje się, nie różniąca się od reszty ludności. Była ona bardzo liczna, co pochodziło niezawodnie stąd, że młode państwo rozszerzało swoje granice na terenie, zajętym przez plemiona bardzo surowe, wojownicze i trudne do ujarzmienia, skutkiem czego musiało prowadzić ciągłe wojny. Ta warstwa, dzieląca swój czas pomiędzy wojnę i rolnictwo, była tez wyłączną dostarczycielką urzędników monarchy.
W drugiej połowie X stulecia panujący w Polsce książe, Mieczysław I, przyjmuje chrystianizm i zaprowadza go w swym państwie. Widocznym motywem do tego kroku jest potrzeba wzmocnienia swej pozycji w walce z zachodnimi sąsiadami. Od tej chwili Piastowie, jako książęta chrześcijańscy, wchodzą w bliższe stosunki z całą niemal Europą, łączą się węzłami pokrewieństwa z innymi domami panującymi w Czechach, na Węgrzech, na Rusi, w Niemczech i Skandynawii, a oddawszy swe państwo pod opiekę Papieża, pozyskają jego poparcie przeciw Cesarzowi. Położenie geograficzne Polski i jej walka z Cesarstwem sprawiła, że gdy Słowianie wschodni i południowi przyjęli religię z Bizancjum, weszli w skład wschodniego Kościoła i w sferę cywilizacji wschodniej— Polska wzięła religię z Rzymu i oddala się pod wpływ cywilizacji zachodnio-europejskiej. Ta różnica dwóch cywilizacji w świecie słowiańskim pogłębiała się coraz bardziej z biegiem czasu i po dziś dzień góruje nad wszelkimi różnicami i podobieństwami; z nią się wiąże odmienny w swych podstawach duch całego życia w dwóch światach słowiańskich.
Wejście Polski w stosunki z zachodnią Europą z początku daje dwa bardzo korzystne dla niej skutki. Po pierwsze, postęp cywilizacji kraju, prowadzony przede wszystkim przez organizację Kościoła, przez pracę klasztorów, do których monarchowie sprowadzali mnichów z Zachodu; po wtóre, rozszerzenie zewnętrznych stosunków politycznych, możność zawierania korzystnych sojuszów i lepsze orientowanie się w położeniu głównego wroga - Cesarstwa. To też syn Mieczysława, Bolesław Chrobry, jedna z najpotężniejszych osobistości na tronie, jakie zna historia, podnosi od razu Polskę do rzędu wielkich państw, rozszerza daleko jej granice, po wojnie zwycięskiej z Rusią wkracza tryumfalnie do Kijowa, interweniuje w wewnętrznych sprawach Węgier, staje się na pewien czas panem Czech, i po zawarciu przyjaźni z cesarzem Ottonem III, który go odwiedza w jego stolicy, wstępuje w długą wojnę z Henrykiem II, w której zmusza cesarza do odstąpienia mu ziem słowiańskich nad Labą (pokój budziszyński r. 1018).
Był to pierwszy impet młodego państwa, opartego w swej organizacji własnych, odrębnych podstawach, różnych całkiem od ustroju feudalnej Europy, z despotycznym księciem na czele i z liczną bardzo klasą wojskową, jako jego narzędziem. Następnie zaczyna się już oddziaływanie współczesnych idei zachodnich i ducha instytucji feudalnych na Polskę. Ten wpływ, trafiając na grunt całkiem odmienny, inaczej, niż w zachodniej Europie, przygotowany, dat wyniki niezwykłe, zdecydował o całej ewolucji politycznej Polski i o jej losach dziejowych.
Po wielkim buncie przeciw chrystianizmowi, który ogarnął prawie całą Polskę w połowie XI stulecia, po buncie, stłumionym przez Piasta, urodzonego z księżniczki niemieckiej i wychowanego w niemieckim klasztorze, Polska zostaje związana ściślej z Zachodem przez głębszy wpływ Kościoła oraz przez ściślejsze stosunki z zachodnimi krajami jej monarchów, jej duchowieństwa, a w dalszym ciągu i panów świeckich.
Musimy tu sobie uświadomić głęboką różnicę, jaka istniała miedzy wewnętrznym ustrojem Polski i jej zewnętrznym położeniem a ustrojem i położeniem innych państw Europy. Polska była krajem barbarzyńskim, w którym się zachował pierwotny ustrój życia, nie tknięty nawet pośrednio przez wpływy rzymskie. Powstanie państwa i wprowadzenie chrystianizmu zastało tu ustrój rodowy, który przetrwał przez długie czasy, jako główna podstawa organizacji społecznej. Fakt, że państwo polskie nie powstało drogą zewnętrznego podboju, sprawił, że nie było w tym społeczeństwie tak głębokich przedziałów jak na Zachodzie, że nie miało ono, ściśle mówiąc, swojej arystokracji. System feudalny nie przeniknął też do Polski i nigdy go ona nie znała.
Tu był władca dziedziczny, a pod nim społeczeństwo, związane z nim nie przez jednostki, nie przez zobowiązania indywidualne i indywidualną odpowiedzialność, ale przez rody. I najdawniejsze prawo polskie opiera się w znacznej mierze na zasadzie odpowiedzialności rodowej. Tym sposobem w rozwoju indywidualności ludzkiej Polska pozostawała na równi z innymi krajami wschodnimi znacznie w tyle za Zachodem. Przy tych wszystkich wszakże różnicach zacieśnienie stosunków z Zachodem sprawiało, że przejmowała się ona jego pojęciami, poznając formy jego życia i jego instytucje, przenosiła je na swój grunt, który do nich nie był przygotowany. Przeniknął do Polski zwyczaj dzielenia państwa po śmierci monarchy pomiędzy synów, a później, po wygaśnięciu domu Piastów w XIV stuleciu, przeniknęła średniowieczna zasada elekcji królów; dygnitarze Kościoła zaczęli pojmować swoją pozycję w państwie na wzór tej, jaką miał wyższy kler na Zachodzie; wyrośli z urzędników książęcych możni panowie zaczęli traktować siebie na równi z baronami Europy feudalnej; wreszcie warstwa wojskowa, jak już wspomnieliśmy, ogromnie tu liczna, zaczęła widzieć w sobie żywioł, odpowiadający społecznie rycerstwu Europy zachodniej. To wszystko stopniowo podcinało podstawy despotycznej monarchii Piastów i miało daleko sięgające konsekwencje w rozwoju państwa polskiego.
Dla Polski piastowskiej, która się rozpościerała w dorzeczu Wisły i Odry. koniecznością było opanować ujścia tych rzek, dotrzeć do brzegu morza Bałtyckiego. Brzeg ten zaludniali na zachód Pomorzanie, pokrewni Polakom, na wschód zaś Prusacy, gałąź rasy litewskiej. Oba te szczepy, bardzo pierwotne, należały do najsurowszych, najbardziej wojowniczymi i najtrudniejszych do ujarzmienia. Władcy Polski podejmowali wyprawy nad Bałtyk, podbijali nieraz znaczną część jego brzegów, wprowadzali tam częściowo chrystianizm.
Dokończenie wszakże tego dzieła wymagało wiele czasu; gdy Polska miała kłopoty na innej granicy, jej nadmorskie prowincje zrzucały jarzmo i wracały do pogaństwa. Na tym przykładzie Daj lepiej się uwidacznia różnica warunków organizowania państwa polskiego w porównaniu z państwami zachodnimi. Mając do czynienia z ludami nie tkniętymi wpływami cywilizacji, zachowującymi swą pierwotną surowość, samo ono posiadało niższa, organizacje od zachodnich spadkobierców Rzymu, i wskutek tego trudniej sobie radziło z podbitymi krajami. Niemniej przeto dziełu podboju Pomorza zostało dokonane ostatecznie i po nim nastąpiłby podbój ziemi Prusaków. gdyby nie podział państwa w XII stuleciu pomiędzy czterech synów Bolesława III, monarchy, który właśnie najwięcej zrobił dla umocnienia wpływu polskiego na bałtyckim brzegu. Słabi książęta, panujący na dzielnicach Polski, nie byli juz zdolni podjąć tego wielkiego zadania dziejowego, a nawet jeden z nich, którego posiadłość, wiele cierpiały od najazdów Prusaków, wezwał na pomoc Zakon Teutoński, szukający dla siebie nowego pola po skończeniu wojen krzyżowych i rad znaleźć je w nawracaniu upartych pogan na bałtyckim brzegu. Rycerze teutońscy, jak wszyscy krzyżowcy, szli na wyprawy w celu podboju i tworzenia sobie państw, Usadowili się oni mocno na wschód od ujścia Wisły i stali się potężnymi sąsiadami Polski, w następstwie zaś, kiedy zniszczyli Prusaków, jej najniebezpieczniejszymi wrogami.
Tym sposobem na brzegu Bałtyckim powstała silna placówka niemiecka, której Polsce już się nigdy nie udało całkowicie zniszczyć i która w końcu, połączywszy się z Brandenburgią, dała imię Królestwu Pruskiemu, głównemu sprawcy rozbioru Polski. Podział Polski na drobne księstwa, który trwał do XIV wieku, nie tylko pociągnął za sobą usadowienie się Niemców na brzegu Bałtyckim i stratę opanowanej już jego części, ale uczynił Polskę biernym świadkiem podbojów Cesarstwa Niemieckiego w dorzeczu Elby, gdzie na gruncie słowiańskim wyrastała potęga Wettinów, margrafów Miśnii, w następstwie elektorów saskich, a obok nich Marchia Brandenburska, której przeznaczone było stać się podstawą potęgi Hohenzollernów. Co więcej, w końcu owego okresu jedna z najstarszych dzielnic państwa polskiego, leżący w dorzeczu górnej Odry Śląsk, przeszedł od Polski do Czech, a wraz z Czechami do Cesarstwa. Ta czysto polska ziemia skazana została na postępującą przez wieki germanizację, pomimo której wszakże znaczna jej część (Górny i niektóre okręgi Średniego Śląska) pozostała po dziś dzień polską. Byt to okres cofania się Polski na zachodzie i postępów podboju niemieckiego, który opanował cale dorzecze Elby i znaczną część Odry, a wzdłuż brzegu bałtyckiego bardzo daleko na wschód i północ się posunął. Zarazem był to okres potężnego wpływu niemieckiego w samej Polsce, która kształtowała swe życie według wzorów niemieckich i przyjmowała liczne zastępy niemieckich osadników. W tym właśnie okresie najazd tatarski, który sięgnął aż do górnej Odry, znacznie wyludnił Polskę, a książęta, popierając imigrację z zachodu, pozwalali przybyszom na wprowadzanie niemieckiego prawa do ich osad. Większość miast polskich w owym czasie zaczęła się rządzić prawem magdeburskim, przy czym od sądów miejscowych odwoływano się w najwyższej instancji do samego Magdeburga. W końcu większa część kraju dostała się pod panowanie królów czeskich.
Temu smutnemu okresowi położyli koniec w XIV stuleciu dwaj potężni władcy, Władysław Łokietek i jego syn Kazimierz Wielki, ostatni dwaj królowie z rodu Piastów. Pierwszy, po wypędzeniu z kraju Czechów, zjednoczył Polskę, drugi zaś dał jej silną organizację polityczną.
Epokowe rządy Kazimierza Wielkiego położyły podwaliny potęgi polskiej na następne stulecia. Swoją mądrą polityką kompromisów zapewnił on długi pokój krajowi i użył tego czasu na prawodawstwo, skierowane do scentralizowania rządów i do ustalenia porządku w życiu społecznym. Zniósł on rozmaite władze prowincjonalne, które pozostały po okresie podziałów, i wprowadził jedno dla całej Polski ustawodawstwo, oparte na zasadzie „jeden król, jedno prawo, jedna moneta" — słowa ze wstępu do słynnego jego kodeksu, Statutu Wiślickiego. Zniósł on również prawo apelacji miast do sądów magdeburskich. W ciągu jego panowania kraj poczynił wielkie postępy w bogactwie i kulturze. Wyrosły wówczas całe nowe miasta i powstał zawiązek uniwersytetu krakowskiego, jednego z najstarszych w Europie. Powiedziano o nim, że zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną.
Za jego panowania Polska weszła na drogę szybkiego rozwoju handlowego. Wody lewantyńskie, które były wówczas jodyną drogą handlową pomiędzy krajami europejskimi i Azją, zaczęły być niepokojone przez Turków, i Europa była zmuszona do szukania nowych dróg lądowych. Jedna z głównych dróg, które się wówczas otwarły, przecinała Polskę, idąc od północnych brzegów morza Czarnego do hanzeatyckich miast niemieckich. Dzięki temu miasta polskie.
Stały się ważnymi ogniwami handlowymi pomiędzy Wschodem i Zachodem, a bogactwo ich kupców rosło z niezmierną szybkością. Miasta zaczęły czuć swoją siłę; okazywały one wszakże silne tendencje niemieckie, lecz mocna polityka Łokietka i Kazimierza Wielkiego nauczyła je rozumu i duch polski szybko się w nich rozwijał. Należy dodać, że w tej polityce monarchowie mieli silne oparcie w społeczeństwie polakiem: już w XIII wieku widzimy walkę duchowieństwa polskiego z wpływami niemieckimi; już za Łokietka żywioł polski w miastach energicznie przeciwstawia się Niemcom.
Kazimierz posunął granice Polski daleko na wschód południowy, podbijając na nowo Czerwoną Ruś, która stanowiła część posiadłości Bolesława Chrobrego i jego następców, z wielkim ogniskiem handlowym, Lwowem, i zdobywając Wołyń na książętach litewskich; dla zabezpieczenia wszakże kraju od jego najgroźniejszych sąsiadów był on zmuszony zrzec się wszystkich obszarów na zachodzie, które Polska utraciła w okresie podziałów. Możemy powiedzieć, że za jego panowania Polska została jednym dostatecznie scentralizowanym państwem i zjednoczonym narodem; ale była ona mniejsza od Polski Bolesława Chrobrego i jego następców, przy tym odepchnięta od morza, była przeto za słaba do pomyślnego podjęcia wielkich zadań dziejowych, które ją czekały i które podjąć musiała.
Będąc monarchą raczej despotycznego usposobienia, Kazimierz musiał jednak zmagać się już z potężnymi, bogatymi panami kraju, którzy osiągnęli byli ważne przywileje; os słabych książąt w okresie podziałów i którzy nie tylko wywierali silny wpływ na sprawy domowe, ale nawet mieszali się do zewnętrznej poetyki króla. Później, kiedy ten zmarł bezpotomnie, tron polski przeszedł na króla węgierskiego, Ludwika Andegaweńskiego, później na jego córkę, na co możnowładcy polscy dali swą zgodę tylko po przyznaniu im praw, mocą których istotna władza przeszła od Korony w ich ręce. Również za panowania Kazimierza Wielkiego warstwa wojskowa, obejmująca wszystkich posiadaczy ziemi należących do rodów, została zorganizowana na wzór rycerstwa zachodniego. Tym sposobem ostatecznie uformowała się uprzywilejowana warstwa społeczna, która w następstwie stała się warstwą rządzącą i która pod mianem szlachty odegrała tak doniosłą rolę w dziejach Polski.
W przekonaniu publicystów ugodowych - o ile ono jest szczerym, nie rozstrzygamy - nasza myśl polityczna skazana jest na przerzucanie się z jednego skrajnego stanowiska na drugie. Albo rewolucja i konspiracja, dążenie do zdobycia niepodległości za pomocą zbrojnego powstania w bliższym lub dalszym czasie - albo wyrzeczenie się wszelkich aspiracji do niezależnego bytu, zupełna zgoda z losem, bezwzględny lojalizm. Jest teza i antyteza, ale nie ma nawet chęci do szukania syntezy. A tymczasem zarówno życie narodu, jak myśl jego polityczna biegną po przekątnej między tymi skrajnymi punktami. Ta myśl szuka drogi pośredniej, która zazwyczaj w polityce bywa drogą zarazem najprostszą i najpewniejszą.
W rzeczywistości nie ma dziś w społeczeństwie naszym ani bezwzględnych rewolucjonistów, ani bezwzględnych lojalistów, przekonanych wyznawców jednej lub drugiej skrajnej zasady. Nie ma przynajmniej w znaczeniu grupy poważnej, zorganizowanej, działającej konsekwentnie w myśl swych przewodnich haseł. O przygotowaniu się do zbrojnego powstania mówią czasem socjaliści, ale i oni nic w tym kierunku nie robią. Na przeciwległym stanowisku stoi grupka maniaków lojalizmu lub zdecydowanych moskalofilów, nie mająca również żadnego w narodzie znaczenia.
Jeżeli się przeciwstawia czasem w dobrej, daleko częściej w złej wierze roztropny lojalizm szalonym dążeniom rewolucyjnym, to jest to albo nieuczciwy manewr polemiczny, albo literackie czy raczej doktrynerskie uproszczenie kwestii, nie wyjaśniające bynajmniej rzeczy, przeciwnie, bałamucące myśl polityczną ogółu. Dwie zasady, dwie doktryny, negujące się wzajem, nie mają i nie mogą mieć w naszych warunkach zdecydowanych wyznawców. Kiedy to przeciwstawienie dwóch zasadniczych dążności politycznych, wzajemnie się negujących, wymyślili stańczycy, miało ono pewne podstawy w życiu realnym, chociaż już wówczas je traciło. Dzisiaj odświeżanie tej koncepcji jest, jak raz już zaznaczono, „anachronizmem" politycznym albo nieudolnym powtarzaniem starej sztuki na nowy sposób.
Istnieje rzeczywiście w społeczeństwie naszym przeciwieństwo, a nawet walka dwóch kierunków, dwóch zasad. Jest to walka myśli politycznej z myślą apolityczną, walka realizmu politycznego z wszelakim doktrynerstwem rewolucyjnym, ugodowym, humanitarnym itd. Realizm polityczny zwolna toruje sobie drogę w naszym myśleniu i działaniu. Walczyć on musi ustawicznie nie tylko z doktrynerstwem, ale i z poziomymi doraźnym utylitaryzmem, który zresztą często z doktrynerstwem chodzi w parze. Przykładem takiego niedobranego związku jest, dodamy nawiasem, formujące się stronnictwo umiarkowane w zaborze rosyjskim.
Polityka realna nie uznaje zasadniczo złych lub dobrych, niewłaściwych lub właściwych środków działania. Każdy środek, każda taktyka jest dobra, jeżeli jest odpowiednia w danych okolicznościach miejsca i czasu, w danym układzie stosunków międzynarodowych i międzypaństwowych. Kwalifikowanie taktyki politycznej uprawnionym jedynie z etycznego punktu widzenia. Ale chyba z tego punktu nikt nie powie, że zasada rewolucyjna jest mniej moralną, niż zasada ugodowa.
Nie potrzeba chyba przytaczać przykładów, że nawet potężne państwa stale posługują się, środkami niewątpliwie rewolucyjnymi i to nie tylko w wyjątkowych, ale często i w normalnych warunkach. Tym bardziej więc w naszym położeniu uprawnioną byłaby taktyka rewolucyjna, gdyby w danych okolicznościach okazała się odpowiednią, gdyby obiecywała, według rachuby prawdopodobieństwa, pomyślny skutek polityczny.
Wszystkie środki, którymi polityka rozporządza, są odpowiednie w pewnych warunkach. Od tych warunków jedynie wybór i stosowanie środków, tj. taktyka polityczna zależy. W tym względzie nie ma żadnych prawideł stałych, żadnych zasad. W pewnych okolicznościach rozum polityczny wskazuje użycie środków rewolucyjnych, takich nawet, jak zamachy terrorystyczne lub powstania, w innych zalecać może taktykę ścisłej legalności, lub nawet manifestacje lojalizmu.
Stosunki nasze zarówno zewnętrzne, jak wewnętrzne tak się ułożyły i na bliższą, dostępną przewidywaniom przyszłość układają, że stosowanie zarówno taktyki rewolucyjnej, jak taktyki ugodowej w zwykle przyjętym, skrajnym znaczeniu tych wyrazów jest nieodpowiednim, nawet wręcz niemożliwym. Nikt u nas poważnie nie myśli o zbrojnym powstaniu, ani o używaniu innych środków gwałtownych taktyki rewolucyjnej w walce z Rosją lub Prusami. Ale żaden polityk, godny tej nazwy, nie powinien myśleć również o bezpośredniej lub nawet pośredniej akcji ugodowej, do której ani w zaborze rosyjskim, ani w zaborze pruskim nie ma dziś żadnych warunków.
Skoro o powstaniu nie myślicie i ani bezpośrednio ani pośrednio do tego rodzaju akcji nie dążycie — powiadają ugodowcy — dlaczego nie złożycie wyraźnego oświadczenia, że zasadniczo potępiacie wszelką akcję rewolucyjną? Takiego oświadczenia dać nie możemy, bo byłoby ono sprzecznym ze stanowiskiem naszym i bałamuciło opinię publiczną. Tak jak dziś sprawa w naszej opinii stoi, potępienie bezwzględne stanowiska rewolucyjnego byłoby uznaniem bezwzględnym stanowiska ugodowego, byłoby zastąpieniem doktrynerstwa ciasnego i szkodliwego innym doktrynerstwem równie ciasnym i szkodliwym. Naszym zdaniem, zarówno taktyka rewolucyjna, jak taktyka ugodowa, czasem nawet w skrajnej ich postaci, są jednakowo politycznie uprawnione. Bo nawet w skrajnej swej postaci na społeczeństwo politycznie oświecone i dojrzałe, w szerokich warstwach przeniknięte zrozumieniem interesu narodowego lub bodaj instynktownym jego poczuciem, nie wywrą wpływu znieprawiającego.
Otóż wzajemnie negujące się doktryny, rewolucyjna i ugodowa, od wielu lat znieprawiają społeczeństwo i utrudniają jego uświadomienie polityczne. Doktryna rewolucyjna jest zwyrodnieniem przyrodzonego, niemal żywiołowego dążenia narodu, świadomego swej żywotności i siły, do odzyskania niepodległości państwowej. Doktryna ugodowa jest ujęciem w ciasną i suchą formułę równie przyrodzonego instynktu zachowawczego, nakazującego organizmowi narodowemu przystosowanie się do warunków, w których istnieć musi, nie mogąc ich na razie zmienić wysiłkiem swej energii.
Oba te instynkty, czynny i zachowawczy, powinny znaleźć wyraz w polityce narodowej, ale nie w dzisiejszej skrajnej swej formie wyłącznych doktryn, z których jedna zasadniczo przeczy drugiej. Oba są zupełnie w życiu narodu uprawnione i nie negować się wzajemnie, ale co najwyżej współzawodniczyć ze sobą, a właściwie — współdziałać powinny.
Należy, owszem, dążyć do tego — jak słusznie twierdzi w Gazecie Narodowej jeden z wybitniejszych naszych polityków, o którego artykule pisaliśmy już dawniej—żeby w naszej polityce narodowej uzupełniały się dwa kierunki. Jeden powinien być wyrazem instynktu czynnego, ekspansji narodowej, energii zdobywczej, drugi — wyrazem instynktu zachowawczego, umiarkowania, dążności do kompromisu z warunkami zewnętrznymi,. dokładniej — przystosowania się do nich. Ale wytworzenie się takich kierunków i skuteczne ich współzawodnictwo czy współdziałanie wymaga stanowczego zerwania z doktrynerstwem czy to rewolucyjnym czy ugodowym, świadomego uznania względności wszelkich środków w polityce stosowanych.
Bez tego uznania nie może być polityki realnej, nie może być polityki rozumnej, trzeźwej, wolnej od namiętności i szkodliwszego od namiętności zaślepienia, swobodnej w wyborze odpowiedniej do warunków taktyki. W sprawach taktyki istnieć muszą zawsze różnice zdania, ale będą one różnicami poglądów nie zaś zasad, wykluczających się wzajem, a raczej z góry powziętych, dogmatycznych uprzedzeń. Wyzwolona z doktrynerstwa, postawiona na gruncie realnym polityka narodowa może być jednolitą, pomimo istnienia w niej różnych kierunków, i konsekwentną, ciągłą, pomimo zmian w taktyce.
Ażeby polityce narodowej ciągłość i konsekwencję zapewnić, utrwalić je i wzmocnić, trzeba jej dać cel wielki, tak ogólny, żeby w dążeniu do niego wszystkie kierunki myśli i działania mogły się jednoczyć, a zarazem tak konkretny, żeby najszersze warstwy narodu mogły go zrozumieć. Każdy żywotny naród i państwo mają w swej polityce taki cel. Dla Rosji takim celem jej polityki jest panowanie nad Azją, dla Anglii panowanie na morzach, dla Stanów Zjednoczonych — hegemonia na kontynencie amerykańskim itd. Jeżeli państwo lub naród cel wielki w swej polityce traci, jeżeli się go wyrzeka — upada, jak dzisiejsza Francja lub Austria.
Dla narodów rozbitych i ujarzmionych, ale mających świadomość swej indywidualności i żywotności, swej siły duchowej i materialnej, celem ich polityki może być jedynie osiągnięcie jedności narodowej i odzyskanie niepodległego bytu narodowego.
To nie jest sprawa uczucia lub schlebiania uczuciom, jak twierdzą nasi przeciwnicy, tym bardziej nie jest to doktrynerstwo rewolucyjne. Ale to jest postulat rozumu trzeźwego, który przekonywa, że bez postawienia sobie tego celu, bez przejęcia się tym dążeniem nasza polityka narodowa nie może być konsekwentną i ciągłą, ani realną, tj. wolną w wyborze środków i niezależną w stosowaniu swej taktyki do warunków wewnętrznych i zewnętrznych naszego życia.
Kiedy mówimy, że zdobycie niepodległości powinno być naczelnym celem polityki narodowej, nie znaczy to wcale, że praktyczna działalność polityczna musi zmierzać bezpośrednio do osiągnięcia tego celu. Zadania jej bezpośrednie dyktują w każdej chwili warunki rzeczywistości.
Myśl przewodnia polityki narodowej może i musi przybierać różne formy, skoro jej zrealizowanie jednorazowym wysiłkiem woli i energii narodu okazuje się, ze względów nad którymi rozwodzić się tu nie będziemy, niemożliwym. Nawet najpotężniejsze państwa celu głównego swej polityki nigdy bezpośrednio nie stawiają, chociaż systematycznie do osiągnięcia jego dążą.
Czy jednak ten cel główny polityki narodowej należy głośno w naszym położeniu dzisiejszym stawiać, czy jawne jego ogłaszanie nie przynosi nam szkody, nie utrudnia naszej działalności?
To jest kwestia taktyki, którą roztrząsaliśmy niejednokrotnie.
Niewątpliwie proklamowanie zdobycia niepodległości jako głównego, chociażby nawet odległego celu naszej polityki narodowej budzi podejrzenia rządów zaborczych i utrudnia nam w pewnej mierze działalność kompromisową, a nawet wszelką działalność legalną. Nie należy więc hasła tego bez potrzeby wygłaszać, ale nie należy również szkodliwości głoszenia jego przeceniać. Nie mamy żadnej podstawy do przypisywania wrogom naszym takiej naiwności i łatwowierności, która by im pozwalała mniemać, że naród polski przestał dążyć do zdobycia niepodległości, skoro zaniechał głoszenia tego hasła lub nawet wyparł się go uroczyście. Zbyt dobrze nas znają i należycie cenią w Petersburgu i w Berlinie, żeby się takim złudzeniom oddawali. Z drugiej strony widzimy, że jawne proklamowanie dążenia do zdobycia niezależności państwowej nie przeszkadza Madziarom do zajęcia równorzędnego z Niemcami, a nawet pod pewnym względem dominującego stanowiska w monarchii austriacko - węgierskiej. A nie ma na Węgrzech polityka, nie wyłączając prezesa gabinetu hr. Tiszy, któryby się zaparł, że zdobycie niezależności państwowej jest celem głównym narodowej polityki madziarskiej. Różnice między stronnictwami są tam czysto taktyczne, ale polityka narodowa jest w naczelnych swych dążeniach jednolitą.
Jak rozumieją dziś w Wiedniu, równie dobrze zrozumieją w zmienionych warunkach w Petersburgu, a nawet w Berlinie, skoro interes państwowy lub dynastyczny będzie tego wymagał, że dążenie nasze do niepodległości nie przeszkadza bynajmniej zawarciu czasowego lub nawet stałego — o ile może być co stałem w polityce — kompromisu z Polakami. A zrozumieją tym łatwiej, że to dążenie łączy się ściśle z dążeniem do zjednoczenia narodowego, a więc może być w pewnych warunkach skombinowanym z planami ekspansji terytorialnej Rosji lub Prus. Dopóki zaś Rosja lub Prusy kompromisu z nami nie potrzebują, na stosunek państw tych do Polaków nie ma żadnego wpływu nie tylko proklamowanie tych lub owych haseł w polityce naszej, ale nawet zachowanie się nasze.
Zresztą byłoby niewątpliwie zbytecznym proklamowanie zdobycia niepodległości jako głównego celu polityki narodowej, a raczej przypominanie tego hasła, gdyby doktrynerstwo ugodowe nie bałamuciło opinii publicznej swymi teoriami abdykacyjnymi, gdyby stronnictwo ugodowe stało się istotnie stronnictwem umiarkowanym i oparło swój program i działalność swoją na gruncie realnym przyrodzonych dążeń i interesów narodu. Doktrynerstwo rewolucyjne mniej jest dziś szkodliwym, rzeczywistość bowiem na każdym kroku wykazuje niemożliwość stosowania jego wskazań politycznych, jego taktyki. Szkodliwość doktrynerstwa ugodowego nie jest tak widoczną, zwłaszcza, że się okrywa pozorami umiarkowanej rozwagi.
Do roku 1830 polityka nasza narodowa była realną. Dopiero od tej epoki myśl nasza polityczna zaczyna ulegać tyranii doktryn, kolejno się zmieniających. Jednej panacei politycznej przeciwstawia się drugą, rzekomo niezawodną.
Ale to panowanie szarlatanizmu czy ignorancji politycznej już się kończy. W społeczeństwie wytwarza się przekonanie, że w polityce, która jest umiejętnością działania praktycznego, nie ma środków bezwzględnie złych lub dobrych, są tylko środki odpowiednie lub nieodpowiednie w danych warunkach. Prowadzenie takiej polityki realnej jest zadaniem bardzo skomplikowanym i trudnym, bardzo odpowiedzialnym. Ażeby mu podołać, trzeba stanowczo odrzucić wszelki dogmatyzm, wszelkie doktrynerstwo.
Right ot wrong — my country — brzmi hasło polityki angielskiej, wobec wymagań interesu narodowego lekceważącej nawet godziwość lub niegodziwość etyczną stosowanej taktyki. My nie stawiamy tak radykalnie kwestii. Chcemy tylko, żeby nasza polityka narodowa była zupełnie swobodną w stosowaniu odpowiedniej do okoliczności taktyki, a w wyborze środków i sposobów działania nie była krępowaną dogmatycznymi wskazaniami ugodowego czy rewolucyjnego doktrynerstwa.
W dzisiejszym położeniu naszego narodu ani taktyka rewolucyjna, ani taktyka ugodowa nie mogą mieć zastosowania. Nie ma teraz i — o ile przewidywać można — nie będzie w bliskiej przyszłości warunków dla akcji powstańczej czy rewolucyjnej, jak również dla akcji ugodowej. W naszym szczególnym położeniu, w warunkach niezmiernie skomplikowanych, musimy wytwarzać samodzielnie odpowiednią taktykę polityczną. Jest więc tym bardziej rzeczą konieczną, żebyśmy się w myśleniu i działaniu politycznym uwolnili od wszelkiego dogmatyzmu i doktrynerstwa, a uwolnili wszyscy, bez względu na kierunki i stronnictwa. Bo tworzenie polityki narodowej i odpowiedniej dla niej taktyki powinno być wspólną, tj. wzajem uzupełniającą się pracą wszystkich stronnictw i kierunków szczerze narodowych.
Za: http://www.ws.mw.org.pl/