Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Wojny, jak wiadomo, trwają dłużej, niż działania wojenne i właśnie przekonaliśmy się o tym przy okazji kryzysu finansowego w Grecji. Jak wiadomo, dług grecki wynosi 320 miliardów euro, co jest wysokością porównywalną do polskiego długu publicznego, który według najłagodniejszego szacunku, sięga 1100 miliardów złotych, co według aktualnego kursu euro stanowi równowartość prawie 300 mld euro. Jeśli jednak porównamy to z mniej łagodnym szacunkiem polskiego długu publicznego, według którego wynosi on 3 100 miliardów złotych, a więc prawie 800 mld euro. Ale nie chodzi o to, by się z Grecją licytować na wysokość długu, tylko o to, że jeszcze w kwietniu br. rząd grecki oświadczył, że Niemcy powinny oddać Grecji 279 mld euro tytułem odszkodowań za II wojnę światową. To wygląda znacznie gorzej od sytuacji wyśpiewywanej w 1981 roku przez Andrzeja Rosiewicza: „legitymację partyjną oddał Wincenty Kalemba, a tam zachodnim bankierom włosy stają dęba” - bo co by było, gdyby tak swoje pretensje do Niemiec zgłosiły inne kraje poszkodowane w następstwie II wojny? Wprawdzie Niemcy podnoszą, że w traktacie „dwa plus cztery”, podpisanym w Moskwie 12 września 1990 roku nie ma ani słowa o reparacjach wojennych, ale Grecja na przykład zwraca uwagę, że ona nie jest stroną tego traktatu, więc jego postanowienia nie są dla niej wiążące, zatem sprawa reparacji jest otwarta.

No a Polska? Co z tą Polską – jak powiada znany z żarliwego obiektywizmu pan red. Tomasz Lis? Polska też nie była uczestnikiem konferencji „dwa plus cztery”, ale była dopuszczana do rozmów w kwestiach granicznych. Czy zatem ustalenia tego traktatu są dla Polski wiążące? Przynajmniej w niektórych aspektach lepiej, żeby były, nie tyle nawet dla Polski, co przede wszystkim dla Niemiec - np. w tym, że obecna granica jest „ostateczna”. Inna sprawa, że w traktacie „dwa plus cztery” były też inne postanowienia, na przykład – że na terenie byłej NRD nie będą stacjonowały wojska NATO, ani też nie można umieszczać tam NATO-wskich rakiet. Na terenie byłej NRD nie można – a na terenie Polski można? Jak to się ma do słynnego argumentum a maiori ad minus (komu wolno więcej, temu wolno mniej), a zwłaszcza do niemniej słynnego argumentum a minori ad maius (komu nie wolno mniej, temu nie wolno więcej – co w tym przypadku przekładałoby się na: komu nie wolno dalej, temu nie wolno bliżej – oczywiście od granic Rosji)?

Ponieważ rząd pani premierzycy, w którym zasiada znany z kryształowej uczciwości (o kryształowej uczciwości zaświadczył niedawno inny kryształowy uczciwiec, pan minister Grzegorz Schetyna) pan minister Tomasz Siemoniak, aż przebiera nogami, by na teren naszego nieszczęśliwego kraju ściągnąć wojska amerykańskie z możliwie jak najcięższą bronią, to widać wyraźnie, że i nad traktatem „dwa plus cztery”, podobnie zresztą, jak nad innymi traktatami międzynarodowymi, unosi się niczym miecz Damoklesa, słynna klauzula „rebus sic stantibus”, według której traktat może być wypowiedziany, gdy zajdą „niespodziewane okoliczności”. Ale na tym świecie pełnym złości, gdzie life is brutal and full of zasadzkas wiadomo, że „niespodziewane okoliczności” można również wywoływać samemu, to znaczy – może je wywoływać państwo zainteresowane w skorzystaniu ze wspomnianej klauzuli – a w tej sytuacji wszelkie zapewnienia o „ostatecznym charakterze” tego, czy tamtego, należy traktować cum grano salis, co się wykłada, że ze szczyptą soli – oczywiście soli attyckiej.

W ten oto sposób wracamy znów do Grecji, której surowe władze Unii Europejskiej przedstawiły nie tylko kolejne ultimatum, ale również 421 poważne ostrzeżenie, że jeśli tego ultimatum ona nie przyjmie, to... ano właśnie. Wtedy surowe władze Unii Europejskiej, które – podobnie jak ewangeliczny setnik – wprawdzie „mają pod sobą żołnierzy”, ale jednocześnie też znajdują się „pod władzą” - konkretnie pod władzą finansowych grandziarzy, przed którymi muszą skakać z gałęzi na gałąź – prawdopodobnie przedstawią Grecji kolejne „ostateczne” ultimatum. W przeciwnym bowiem razie Grecja mogłaby nie tylko rzucić się w ramiona zimnego ruskiego czekisty Putina, który za niewielkie pieniądze mógłby postawić stopę na południowej flance NATO, ale w dodatku sama możliwość odzyskania przez finansowych grandziarzy pieniędzy zainwestowanych w dochodowy grecki kryzys, stanęłaby pod znakiem zapytania.

Skoro nawet my o tym wiemy, to tym bardziej wiedzą o tym potomkowie Odyseusza, którzy w chwili gdy piszę ten felieton, przedstawili surowym władzom Unii Europejskiej opis niezwykle skutecznych reform, jakie zamierzają zastosować gwoli ratowania swego nieszczęśliwego kraju. Oczywiście nie są one nawet w przybliżeniu tak skuteczne, jak reformy wymyślane na poczekaniu przez panią premierzycę Kopaczycę, ani – tym bardziej – jak reformy wymyślane przez panią Beatę Szydło, ale wiadomo przecież, że „nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go!” Toteż niezwykle surowy pan Donald Tusk wprawdzie podkreślił konieczność zastosowania w Grecji zbawiennych reform, ale również – pewnie w ramach tak zwanego „mięknięcia rury” - zaapelował do „wierzycieli” Grecji o „więcej realizmu”. Czy oznacza to, że wierzyciele powinni zadowolić się, dajmy na to, perspektywą odzyskania przynajmniej 10 procent forsy zainwestowanej w – zdawałoby się – niezwykle dochodowy grecki kryzys, czy też mogą liczyć na trochę więcej? Warto przypomnieć, że bolszewicy zwyczajnie odmówili spłacania carskich długów i dopiero w latach 90-tych rozpoczęły się na ten temat jakieś rozmowy z Francją, która przedtem, to znaczy – po I wojnie światowej – bardzo popierała polską ekspansję na kierunku wschodnim, bo nasz nieszczęśliwy kraj zobowiązał się do proporcjonalnego do zdobyczy terytorialnych spłacania ruskich zobowiązań. Czy grecki premier Cipras byłby w stanie pójść w ślady bolszewików? Tego pewnie on sam jeszcze nie wie, ale nie wiedzą tego również finansowi grandziarze, a w tej sytuacji odrobina „realizmu” jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Jak tam będzie, tak tam będzie – a tymczasem nasz nieszczęśliwy kraj ponownie stał się obiektem nacisków, tym razem amerykańskich – żeby w ramach remanentów wojennych jak najszybciej zadośćuczynił żydowskim roszczeniom finansowym, szacowanym na 65 miliardów dolarów. Z takim żądaniem wobec Polski wystąpiło 46 amerykańskich kongresmenów, podobno na polecenie nowojorskiej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego. Najwyraźniej forsa, w której ta organizacja partycypowała na podstawie łapówki za przyjęcie Polski do NATO, która przybrała postać ustawy o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich, musiała już się wyczerpać, chociaż niekoniecznie, bo przecież l’appetit vient en mangeant. Skoro tedy amerykańcy kongresmeni dopuszczają się wobec Polski aktów oczywiście wrogich, to warto się zastanowić, jakie rozkazy mogą w razie czego otrzymać od władz amerykańskich wojska USA stacjonujące na terytorium Polski?

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    17 lipca 2015

Za: http://www.michalkiewicz.pl/