Zresztą coraz bardziej staje się widoczne, że ten cały Trybunał, to tylko pretekst, bo tak naprawdę mamy do czynienia ze starannie przygotowaną prowokacją, zatrącającą o zdradę stanu. Rzecz w tym, że do ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, uchwalonej przez Sejm w maju, już po przegranych przez prezydenta Komorowskiego wyborach, a zatwierdzonej przez Senat 25 czerwca, a więc zaledwie w tydzień po międzynarodowej konferencji naukowej „Most”, wpisany został rozdział 10, przewidujący możliwość wystąpienia przez marszałka Sejmu do TK z wnioskiem o stwierdzenie „przejściowej niemożności” sprawowania przez prezydenta swego urzędu. Dopiero na tym tle widać, że odpowiednia obsada Trybunału przez sędziów przewidywalnych jest sprawą najwyższej wagi.
† † †
Toteż kiedy okazało się, że i Platforma Obywatelska nie wygrała wyborów, polityczni dysponenci tej partii, ci sami, którzy drogą rozmów i bliskich spotkań III stopnia doprowadzili do jej powstania, ci sami, którzy zabronili premieru Donaldu Tusku kandydowania na prezydenta w roku 2010, ci sami, którzy odgrażali się, że w razie wygranej dyspozycyjnego wobec soldateski marszałka Bronisława Komorowskiego otworzą sobie butelkę szampana, tym samym wskazując konfidentom, kto jest w tych wyborach faworytem RAZWIEDUPR-a i na kogo mają razem z rodzinami głosować - nakazali koalicji PO-PSL ekspresowe wybranie nowych sędziów, nawet z pewną nadwyżką.
Ponieważ prezydent Duda tych wybrańców nie zaprzysiągł, a Sejm, z inicjatywy PiS wybrał 5 nowych sędziów, których prezydent Duda zaprzysiągł, okazało się, że pojawiło się straszliwe zagrożenie dla demokracji, któremu kres położyć może, a nawet powinna Unia Europejska. Rzeczywiście w traktacie lizbońskim jest zapisana tzw. „klauzula solidarności”, zgodnie z którą, w razie zagrożenia demokracji w jakimś kraju członkowskim, Unia może udzielić mu „bratniej pomocy”, również wojskowej - oczywiście na jego prośbę. Teoretycznie z prośbą taką powinny zwrócić się władze tego państwa, ale jeśli zagrożenie dla demokracji płynie właśnie od władz, to jasne jest, że ktoś musi je wyręczyć. Toteż natychmiast powstał Komitet Obrony Demokracji pod formalnym przywództwem niejakiego pana Kijowskiego, ale w tle można dostrzec żydowski Zakon Synów Przymierza chyba in corpore, no i zasłużonych weteranów demokracji ludowej, co to „samego jeszcze znali Stalina”. Kiedy już od reżyserów prowokacji, mającej na celu odwrócenie wyników wyborów prezydenckich i parlamentarnych, by bez przeszkód kontynuować okupację i eksploatację naszego nieszczęśliwego kraju padnie stosowny rozkaz, to Komitet na pewno nie zawiedzie i wystąpi ze stosowną prośbą, na którą Unia Europejska, a Niemcy w szczególności, nie pozostaną przecież głuche tym bardziej, że 24 stycznia 2014 roku dyspozycyjny prezydent Komorowski podpisał ustawę nr 1066, tworzącą pozory legalności dla udziału formacji zbrojnych obcych państw w tłumieniu rozruchów na obszarze Rzeczypospolitej. Pojawiły się też liczne głosy, wskazujące na potrzebę omówienia zagrożeń demokracji w Polsce przez Parlament Europejski, a wtórowały im publikacje w żydowskiej prasie i stacjach telewizyjnych w Ameryce oraz w prasie niemieckiej. Podobno audycja w CNN inspirowana była przez księcia-małżonka naszej Jabłoneczki, czyli byłego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, najwyraźniej obsługującego teraz inne, jeszcze bardziej wpływowe laski. I kiedy wydawało się, że wszystko jest już postanowione, a uruchomienie procedur w ramach „klauzuli solidarności” jest już tylko kwestią czasu i to niedługiego, najwyraźniej ktoś włączył hamulec.
Komisarz Janusz Lewandowski, który wcześniej wykazywał jedynie zatroskanie o pozory – żeby mianowicie polscy posłowie w Parlamencie Europejskim pozwolili przelicytować się w trosce o stan demokracji w Polsce parlamentarzystom z innych krajów, teraz zaczął w ogóle powątpiewać w potrzebę takiej debaty, podobnie, jak Ryszard Petru, którego podejrzewam, że - podobnie jak cała partia Nowoczesna – został wykreowany przez RAZWIEDUPR gwoli podmianki spłowiałego szyldu PO, nagle przypomniał sobie, że brudy należy prać w domu – i tak dalej. Wreszcie walczący o uzyskanie przywództwa w Platformie Grzegorz Schetyna też wyraził zniesmaczenie próbami umiędzynarodowienia polskiego sporu o inwestyturę – podczas gdy znacznie jednak wolniej kombinujący pan Tomasz Siemoniak jeszcze nieubłaganie stał na odwrotnym stanowisku. Co się stało, kto włączył hamulec?
Tego oczywiście nie wiem, ale wydaje się, iż hamulcowym jest Nasz Najważniejszy Sojusznik. Ponieważ w następstwie powrotu USA do aktywnej polityki w Europie Wschodniej, Polska już na dobre przeszła pod amerykańską kuratelę, Sojusznik uporządkował pod kątem potrzeb swojej polityki tubylczą polityczną scenę, lokując na niej tak zwanych „naszych sukinsynów”. Jednych – drogą demokratyczną, a innych – jak RAZWIEDUPR – metodą, że tak powiem, nepotyzmu. Chodzi oczywiście o wspomnianą konferencję „Most”, w następstwie której przedstawiciele najważniejszych ubeckich dynastii, których początki tkwią w mrokach okupacji niemieckiej i sowieckiej, z rekomendacją i żyrem ubeków z Izraela, złożyli Naszemu Największemu Sojusznikowi ofertę utrzymywania w ryzach mniej wartościowego narodu tubylczego za cenę umożliwienia kontynuowania okupacji kraju.
Wojna „o demokrację”, jaką RAZWIEDUPR, z wykorzystaniem pełnego potencjału agenturalnego rozpętał, pokazuje, że oferta została przyjęta i wojna tak naprawdę nie toczy się o demokrację, tylko – o inwestyturę. Nasz Najważniejszy Sojusznik umieścił PiS na liście Naszych sukinsynów – bo partii tej nie trzeba będzie szczuć na złego Putina, tylko zrobi to sama, con amore i za darmo. Problem jednak w tym, że PiS oczekuje od Naszego Największego Sojusznika podtrzymywania przynajmniej jakichś pozorów partnerstwa, podczas gdy wobec RAZWIEDUPR-a żadnych pozorów utrzymywać nie trzeba. Wystarczy tylko dać starym, albo młodszym kiejkutom jakiś drobny napiwek, ot, np. 15 milionów dolarów, a ci w podskokach zrobią wszystko, co im się każe. Dlatego też Amerykanie wcale się RAZWIEDUPR-em nie brzydzą, bo jako pragmatycy, starają się z sukinsynami politykować po linii najmniejszego oporu, chociaż powierzenie inwestytury PiS-owi z punktu widzenia demokratycznych pozorów wygląda znacznie lepiej.
Ale walka o inwestyturę musi odbywać się w ramach wyznaczonych potrzebami amerykańskiej polityki w Europie Wschodniej. Z tego punktu widzenia próby jej umiędzynarodowienia, które w konsekwencji musiałoby doprowadzić do zewnętrznej interwencji w Polsce, a może nawet – uruchomienia scenariusza rozbiorowego – bo zaangażowanie w ten konflikt lobby żydowskiego w Polsce i poza jej granicami pokazuje, że RAZWIEDUPR mógł złożyć jakieś obietnice w sprawie „roszczeń”, których realizacja pozwalałaby uzyskać Żydom w Polsce status szlachty, podobnie jak zaangażowanie po stronie RAZWIEDUPR-a prasy niemieckiej wskazuje na koncesje, jakie nasi okupanci mogli obiecać stronie niemieckiej na tzw. Ziemiach Utraconych – wszystko to mogłyby wystawić na pośmiewisko PAX AMERICANA, no bo jakże – sojuszniczy kraj, który podjął się roli amerykańskiego dywersanta na Europę Wschodnią, wśród serdecznych przyjaciół zostaje rozebrany? W takiej sytuacji nawet najgłupszy Ukrainiec, Białorus, Gruzin, czy inny Kaukazczyk, musiałby popaść w głęboką zadumę, czy aby na pewno zaufać Amerykanom. RAZWIEDUPR nie jest wart takiego ryzyka i dlatego Nasz Najważniejszy Sojusznik musiał przypomnieć „naszym sukinsynom”: „chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie!” Możecie kopać się po kostkach – ale nie wyżej!!! Na takie dictum RAZWIEDUPR musiał zatrąbić do odwrotu, a pan Petru dostał rozkaz, żeby natychmiast zaczął w Brukseli odkręcać, co zostało nakręcone. Demonstracje w obronie demokracji mogą się odbyć, bo ich odwołanie w ostatniej chwili naraziłoby Wielką Nadzieję Naszej Demokracji na dożywotnie ośmieszenie, więc siłą inercji jeszcze się odbędą, ale już nie będą miały dalszego ciągu – aż do odwołania.
Stanisław Michalkiewicz
Komentarz • tygodnik „Goniec” (Toronto) • 13 grudnia 2015
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).