Zaczęło się jak w filmach Hitchcocka czyli od trzęsienia ziemi, a potem napięcie nieprzerwanie rosło. Nowy Minister już pierwszego dnia urzędowania pozbawił pracy konsul w Londynie za... kilkuminutowe opóźnienie w dostarczeniu protokołów wyborczych. Po kilkunastu dniach i po piekielnych mękach udało mu się odwołać Arabskiego. A wydawało się, że symbolicznie najważniejsze powinno było być odwołanie agentów V kolumny i tych z dziadkami w KPP. Pierwsza, czyli symbolicznie najważniejsza nominacja ambasadorska objęła panią powiązaną z nowym ministrem relacjami bynajmniej nie służbowymi.
O tym, jak mozolnie idzie Waszczykowskiemu wyganianie Sikorskiego z MSZ, a raczej o tym, że Sikorski nigdy z MSZ nie wyszedł świadczy, że wszystkie ważne stanowiska pełnią ciągle (w duchu zgody i harmonii) najbliżsi współpracownicy tego ostatniego, tj. cała chmara funkcjonariuszy b. WSI, generałów, publicystów „Wyborczej”. Jest wśród nich Wojciech Zajączkowski, dyrektor Departamentu Strategii, do niedawna ambasador w Moskwie, w latach 1993-98 dyrektor w Fundacji Batorego, skąd do MSZ ściągnął go Geremek.
Departamentem Polityki Bezpieczeństwa kieruje Grzegorz Poznański, syn emerytowanego gen. Zenona Poznańskiego, absolwenta moskiewskiej Akademii Obrony im. Woroszyłowa, współzałożyciela (wraz z M. Dukaczewskim) stowarzyszenia Pro Milito, związanego ze spółką, która wygrywa wszystkie przetargi w administracji państwowej na dostawy komputerów do przesyłu tajnych informacji. W grudniu 2009 r. firma, występując jako jedyny oferent, wygrała w MSZ przetarg o wartości kilku milionów złotych. Dyrektorem departamentu, dla którego sprzęt kupiono, był wówczas Grzegorz. Waszczykowski nie wymienił nawet sekretarki, która wiernie za Radkem przyszła z MON.
Włos staje na głowie, gdy widzi się obsadę Biura Kadr. Bo okazuje się, że nowy minister też ma swoich esbeków. Dyrektorem zrobił Alicję Łowicką-Tąkiel, która karierę zaczynała w Pagarcie, tj. firmie będącej w całości filią SB, a jej zastępcą Krzysztofa Jeskego, kadrowego oficera SB, i głównie po to, aby ludzi kwalifikujących się do zwolnienia pocieszali: „są naciski, ale nie martwcie się włos wam z głowy nie spadnie”. Jeszcze kilka tygodnie temu Biurem kierowała pani słynąca z handlu wizami na Wschodzie (i intymnymi relacjami z b. dyrektorem generalnym MSZ dziś reprezentującym rząd PiS w Pekinie), którą Waszczykowski - po tym gdy powziął informację, że zna się na wizach - przerzucił do kierowania Departamentem Konsularnym. Lista kadry kierowniczej MSZ nasuwa smutną refleksję - Waszczykowski robi na złość Macierewiczowi. Wśród kadry dyrektorskiej (obok pani, która kolaborowała z Cimoszewiczem) jest osiem osób organizacyjnie związanych z b. WSI.
Ślamazarność Waszczykowskiego zdumiewa. W sto dni odwołał dwóch dyplomatów, a powinien dwustu, w tym Schnepfa, który nie wiadomo kogo w Waszyngtonie reprezentuje. Na stanowiskach zastał ludzi Geremka, który przez trzy kadencje był szefem sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, w końcu sam objął kierowanie resortem i przez te kilkanaście lat uformował w ministerstwie grupę protegowanych. Oto kilku z nich: Ambasador w Berlinie Jerzy Margański, osobnik mający z gospodarzami znakomite relacje, choć nie dyplomatyczne. I chyba dlatego tak „dzielnie” odpiera brutalną dyplomację, jaką Niemcy prowadzą w stosunku do nas. Ambasadorowi w Tunisie Iwo Byczewskiemu towarzyszy żona, aktorka Anna Nehrebecka, z którą niegdyś wspierał UW (dziś reprezentuje PO w Radzie Warszawy), a która zwycięstwo Dudy skwitowała: „chłystek (...) bielmo na oku narodu”. Aleksander Chećko postać wyjątkowo odrażająca, bo jako reżymowy funkcjonariusz dziennikarski relacjonował, na esbecki sposób w reżymowej prasie proces zabójców ks. Popiełuszki, jest na wakacjach all inclusive w Belgradzie. W Wiedniu przy ONZ i OBWE reprezentuje nas Przemysław Grudziński, wcześniej zastępca Geremka w MSZ i Onyszkiewicza w MON, w Brukseli Jacek Najder, a w Kijowie Henryk Litwin - wszyscy byli zastępcy Sikorskiego. Ambasadorem w Pradze jest Grażyna Bernatowicz, a właściwie Bernatowicz-Bierut (po mężu, który pochodzi z rodziny Bolesława). Ambasador w Portugalii Bronisław Misztal to b. szef gabinetu politycznego Sikorskiego. W przypadku ambasador w RPA, Anny Raduchowskiej-Brochwicz nie bez znaczenia jest, że to żona płk. Wojciecha Brochwicza, założyciela PO w Warszawie. Jerzy Pomianowski, dyrektor Europejskiego Funduszu na rzecz Demokracji za Geremka był w grupie rozdającej karty kadrowe, oczywiście te etniczne. Sikorski odstąpił na siedzibę Funduszu budynek polskiej ambasady w Brukseli i dał 5 mln euro, które Pomianowski rozdziela, czyli przelewa na sobie tylko znane konta opozycjonistów arabskich „z ominięciem unijnych rygorów”. I jeszcze jedno - w zasobach IPN figuruje jako TW organów bezpieczeństwa PRL. Michał Radlicki, ambasador w Algierii karierę rozpoczynał u boku Geremka w Sejmie jako jego osobisty sekretarz. Przez lata był komisarzem politycznym MSZ i autorem czystek personalnych, potem zajmował się finansami Sikorskiego, znalazł się też na tzw. liście Nizieńskiego. W Hadze reprezentuje nas Jan Borkowski, z-ca Sikorskiego z ramienia PSL. U Geremka odpowiadał za kontakty z Polonią i w tym charakterze wyciął Jana Kobylańskiego. Wyciął też numer Waszczykowskiemu, po cichu organizując spotkanie Petru z szefem holenderskiego rządu.
Przez wiele lat politycy PiS wraz ze skupionymi wokół partii profesorami, nie bez racji mówili o zdeprawowanym ministerstwie. Do MSZ najbardziej pasowała teza o „wygaszaniu” państwa. Waszczykowski zignorował ją, zbywa milczeniem projekty sanacji tej instytucji, nie tłumaczy, na czym degrengolada polega, nie mówi, że Sikorski wszystko podporządkował zdobyciu zagranicznej posady, że był skorumpowany politycznie. Gorzej, otoczył się dawnymi kolaborantami Radka. Dowodem odważna i rewolucyjna wypowiedź dla „wSieci”. Na pytanie, jakie ma plany, czy myśli o szerszej wymianie kadr? - odpowiedział: „Dokonamy korekt, zmieniliśmy kilku dyrektorów. W tym roku kończą się kadencje wielu ambasadorów, więc wymiana będzie następowała w sposób naturalny. Do 30 wysłano informacje przypominające, że w tym roku kończy się ich misja. Będą toczyły się rozmowy z każdym z nich na temat daty zjazdu. To nie są odwołania na zasadach czystki. Po prostu kończy się kadencja ambasadorów” - uspokajał. A było tak: ambasadorów poprosił, by podali dogodny miesiąc zjazdu, który im odpowiada. I wszyscy wskazali koniec grudnia. A propos sierot po Radku. Dominującą tendencją w polityce personalnej Radka była militaryzacja dyplomacji. Konsekwentnie tworzył (i utworzył) korpus dyplomatów w mundurach, biorąc przykład z Jaruzelskiego, który w stanie wojennym hurtowo wysyłał na placówki emerytowanych generałów. Do Afganistanu wyjechał płk Piotr Łukasiewicz, w Iraku urzęduje gen. Lech Stefaniak, w Norwegii gen. Stefan Czmur, w Indonezji gen. Grzegorz Wiśniewski, w Korei Północnej gen. Edward Pietrzyk, w Wietnamie gen. Roman Iwaszkiewicz, na Słowacji gen. Leszek Soczewica, w Turcji gen. Mieczysław Cieniuch. Wszyscy absolwenci moskiewskich uczelni, i wszyscy generalskie szlify zawdzięczają Kwaśniewskiemu. Trzeba także wiedzieć, że Sikorski ukrył w gmachu na Szucha wielu funkcjonariuszy WSI, że u niego WSI były czynnikiem sprawczym, kierowniczym, że tu odbywały się różne gry operacyjne WSI, i że tu weryfikację WSI trzeba dokończyć. MSZ to także urząd „Wyborczej”. Sikorski zatrudnił w nim (czyli u siebie) połowę składu redakcji gazety. A czym jest „Wyborcza” dla PiS nie trzeba wyjaśniać. Ambasadorem w Kanadzie jest b. redaktor gazety Marcin Bosacki, dlatego że ostro krytykował PiS, gdy w 2006 r. partia próbowała odebrać gazecie MSZ. Ambasadę w Mińsku objął Konrad Pawlik z sortu Kopacz, a wydział prasowy niedoszły ambasador na Ukrainie Marcin Wojciechowski, dlatego że pisał w gazecie o „polskich obozach”, a w ruskiej telewizji ładnie gadał o Putinie. O tym, że nie mają żadnych dyplomatycznych kwalifikacji nawet nie warto wspominać. Chociaż wspominać trzeba o dziwnej symbiozie redakcji na Czerskiej z Waszczykowskim. Za czasów Sikorskiego MSZ poddany był dyktatowi „Wyborczej”, a podstawowym kryterium kadrowego doboru była kompatybilność z Michnikiem. MSZ powinien stać się polskim urzędem, realizującym polski interes narodowy, czy da się to zrobić z ludźmi Michnika? Minister „zadaje” się z gazetą, a jej zamysł jest prosty: recenzować każdą zmianę, zastraszać, szantażować i zmuszać do nieprzerwanego tłumaczenia się. MSZ nie ma szczęścia do ministrów. W '89 przyszedł Geremek i wprowadził w nim „rewolucyjne” zmiany, czyli swoich ludzi ukształtowanych na obraz i podobieństwo dyplomatów sprzed Marca '68. Chociaż trzeba oddać sprawiedliwość Annie Fotydze. Próbowała to zmienić, co spotkało się z wrzaskliwym sprzeciwem „Wyborczej” i... Waszczykowskiego, wówczas jej zastępcy.
Waszczykowski z impetem przystąpił do zmian kadrowych. W miejsce odwołanej konsul i wysłanej ajatollachom przyjaciółki, w gmachu na Szucha pojawiły się nowe twarze. Doradcami w Gabinecie Politycznym zostali Jan Parys oraz drugi ponury typ z idiotycznym wąsem Przemysław Żurawski vel Grajewski od niedawna vel Banderowski. Dlaczego? Ano dlatego, że nazwał Kresowian głupcami. „Vel” od dłuższego czasu robi co może, aby skłócić PiS z Polakami. W 2013 r. występował przeciwko uchwale sejmowej, która miała potępić ludobójstwo OUN i UPA, bo „obniży skalę sympatii proukraińskich w Polsce”. Jako zapowiedź „dobrej zmiany”, namaszczony został najpierw na ministra spraw zagranicznych w „gabinecie cieni” Piotra Glińskiego, a następnie uhonorowany członkostwem (razem z Rotfeldem) w prezydenckiej Narodowej Radzie Rozwoju. Głupota czy sabotaż? Warto przypomnieć, iż PiS kusiło wyborców hasłami przywrócenia pamięci ludobójstwa na Kresach. I warto pamiętać, że gdyby nie Kresowiacy, o samodzielnej większości PiS mógłby tylko pomarzyć. Jan Parys był ministrem obrony w rządzie Jana Olszewskiego. Zasłynął (poza eunuchowatą twarzą) tym, że przed pierwszym spotkaniem z trepami z WSI zażądał wydania kamizelki kuloodpornej. Był też zwolennikiem nieco dziwnie pojętej lustracji. Wieloletniego więźnia UB Wiesława Chrzanowskiego nazwał „komunistycznym kapusiem”. Parys był szefem zarządu Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie, wypłacającej odszkodowania dla przymusowych robotników III Rzeszy, i... wypłacił sobie nagrodę 130 tys. zł. Sąd nakazał mu zwrot pieniędzy wraz z odsetkami. Jako komentarz przytoczmy głos blogera, zresztą gorącego zwolennika PiS: Żle się chłopaki bawicie. Pamiętamy Parysa - a mój ojciec, którego Niemcy wywieźli z Powstania do Buchenwaldu wraz ze swym ojcem dostał odszkodowanie... 4 tys. zł. Mama znajomego za 5 lat na robotach w Niemczech dostała 6 tys. zł. A propos bohaterskiego wyczynu Parysa, tj. paradowania w kamizelce kuloodpornej. Czy cała pokraczna polityka kadrowa Waszczykowskiego nie bierze się z tego, że kogoś się boi? Pomińmy jego słynne: Nie zabijajcie nas, ale kiedyś certyfikat dostępu do informacji niejawnych odebrali mu ci sami ludzie, którymi się otacza. Czyżby wiedzieli o nim coś, czego my nie wiemy? Kiedyś Geremek posłał go do Teheranu. Po dwóch latach odwołał go Cimoszewicz (ten sam, u którego dyrektorem sekretariatu była zastępczyni Waszczykowskiego, Joanna Wronecka). Powody do dziś owiane są tajemnicą. Wiemy, że stał za tym rezydent wywiadu. W MSZ potrzebny jest ktoś z odwagą Macierewicza i rewolucja kadrowa na miarę weryfikacji WSI, bo funkcjonuje w nim alternatywna struktura przekonana, że Waszczykowski jest postacią przejściową i że wkrótce MSZ trafi powtórnie w ręce Układu.
Jest rzeczą oczywistą, że dyplomacja jest po to, by bronić interesów państwa i historia nie zna przypadku, by działała przeciwko interesom państwa. Dyplomaci pod wodzą Waszczykowskiego zachowali się jak durnie. Wdali się w sprzeczkę bez szans na wygraną. Debata w Strasburgu była wielkim błędem. Odwołanie się do Komisji Weneckiej to już dyplomatyczna katastrofa. Zamiast, jak twierdził, mistrzowskiego zagrania postawił rząd pod międzynarodowy pręgierz. Innymi słowy podał rządowi smoleńską komendę: „na kursie i na ścieżce!”, a przecież nawet nierozgarnięty polityk wie, że to pułapka zarzucona przez KOD. Pułapka tym bardziej skuteczna, że zastawiona na polu międzynarodowym, a więc PiS (i jak się okazuje Waszczykowskiemu też) nieznanym. Smutne jest, że na tak prostacki trik prostaków Schetyny i Petru dał się nabrać doświadczony dyplomata. Waszczykowski uwielbia brylować w mediach. Problem w tym, że wypowiada się w nich krzykliwie i efekciarsko, nie jak dyplomata, ale jak burak i zalicza kolejne wpadki.
Bo dyplomacie nie wolno mówić o kimś, z kim ma spotkać się premier, że „nie jest partnerem do rozmów” i że jest „słabo wykształconym skrajnym lewakiem”. Trzeba mu jednak oddać sprawiedliwość. Broni Polski przed rowerzystami i wegetarianami. Broni też przed „nową mieszaniną kultur i ras”. Ale cóż z tego, skoro w MSZ taką mieszaninę promuje. Miał wyczyścić MSZ z PO i WSI. Jego doświadczenie w dyplomacji miało pomóc PiS w trudnych relacjach z zagranicą. Nic z tego. Szczególnie wkurza Prezesa. Czym podpadł? Bynajmniej nie durnymi wąsikami i tym, że nie lubi kotów. Podpadł, bo nic w MSZ nie zmienił. Zamiast po cichu czyścić stajnię Augiasza, ludzi Układu promuje. Wielce wymowne - Waszczykowski irytuje wszystkich, z wyjątkiem - Schetyny. PO i KOD czują zagrożenie i wyją pod nieboskłon, ale nie w odniesieniu do MSZ. Trudno odgonić myśli, z kategorii tych spiskowych, że mamy do czynienia z politycznym przekrętem, takim jak w 2005 r. z Mellerem. Czy polski interes narodowy można realizować bez zmian w MSZ? Dla każdego, kto choćby pobieżnie śledzi „sukcesy” dyplomacji jasne jest, że nie ma ministerstwa bardziej zdeprawowanego i kosmetyczne zmiany nie pomogą. MSZ trzeba odzyskać, spolonizować, zbudować od nowa, zastosować opcję zerową, tj. wymieść żelazną miotłą ludzi Geremka i dyplomatołów Sikorskiego (choć nie wszystkich, bo są tam także ludzie przyzwoici). Lepiej przez jakiś czas nie mieć ambasadorów, niż takich, którzy Polski nienawidzą i świadomie jej szkodzą. Jeśli Układowi uda się zablokować zmiany, jeśli przyzwoli na to Kaczyński, Polska pozostanie bantustanem i spełni się marzenie Agnieszki Holland „żeby było tak, jak było”. Patrzmy zatem Waszczykowskiemu na ręce, nie gódźmy się na jego wybryki i myślmy, czy nie czas już na hasło podobne do „Balcerowicz musi odejść”.
Krzysztof Baliński
(Tekst ukazał się 25 marca 2016 r. w „Warszawskiej Gazecie”)