„Kawa Dyplomatyczna” to audycja wybitnego dziennikarza - Grzegorza Dziemidowicza. W programie odkrywane są sekrety dyplomacji i tajniki polityki międzynarodowej. Autor stara się w rzetelny sposób przedstawić problematykę międzynarodową – tyle zwiastun na portalu Polskie Radio 24. Dziemidowicz: Dyplomata. Posiada także doświadczenie dziennikarskie, radiowe i telewizyjne. Z Polskim Radiem związany od roku 1969 – to informacja z zakładki „Ludzie Polskiego Radia”. A co to ma wspólnego z tytułem? Ano ma, bo w Polskim Radiu funkcjonują ludzie Urbana, agitują współpracownicy „Goebbelsa stanu wojennego”, i tak jak w czasach PRL mówiono „telewizja kłamie”, tak dziś chce się powiedzieć „radio kłamie”. Dziemidowicz to wypróbowany i wierny działacz frontu propagandowego PRL.
W stanie wojennym prezenter Dziennika TV, za prezesury Urbana w Radiokomitecie dyrektor reżimowych programów informacyjnych. Po 1989 r. przerzucony na front dyplomatyczny. Do MSZ dostał się na skróty - minister TW „Must” nie próbował nawet stwarzać pozorów, w archiwum Biura Kadr zachowała się cieniutka teczka personalna Dziemidowicza, a w niej karteluszek o treści: Proszę o przyjęcie do pracy w MSZ. Trzeba jednak patronom Dziemidowicza oddać sprawiedliwość – wcześniej delegowali go za granicę, aby zdobył dyplomatyczny szlif. W latach 1986-88 pracował w Libii w przedsiębiorstwie Dromex, kierował tam komórką paszportową i prowadził pracowniczy radiowęzeł.
Rzecznicy do zadań specjalnych
W MSZ Dziemidowicz był rzecznikiem prasowym Olechowskiego, Geremka, Bartoszewskiego, i krótko Cimoszewicza. Gdy z poręki tego ostatniego został ambasadorem w Atenach, publicysta „Głosu” pisał: „nauczyła go bezpieka, jak udawać Greka”. W swej karierze rzecznika miał jedno udane wystąpienie - komisję sejmową oceniającą stan kadr MSZ nazwał „komisją McCarthy’ego. Rzeczywiście, w latach 40. senator zawzięcie zwalczał... komunistów i masonów. Na emeryturze Dziemidowicz rzucił się w wir działalności akademickiej. W Collegium Civitas w Warszawie szkoli dyplomatyczny narybek – jak sam podaje - z protokołu dyplomatycznego i etykiety, stosunków międzynarodowych i roli mediów. Z działalnością akademicką miał związek wcześniej. Gdy był rzecznikiem prasowym Bartoszewskiego, brał udział w tajnych naradach SLD-owskiego zespołu przygotowującego partię do przejęcia władzy, który dla Millera opracowywał raporty i plany zmian kadrowych w MSZ. Zespół programowy ds. polityki zagranicznej, bo tak się nazywał, swe tajne spotkania odbywał na terenie warszawskiej Szkoły Biznesu i Administracji pułkownika rektora Tadeusza Koźluka i pułkownika dziekana Tadeusza Walichnowskiego (b. rektora Akademii Spraw Wewnętrznych). Nie miał wówczas, jak widać, żadnych kłopotów z identyfikacją polityczną - wobec Bartoszewskiego wykazywał służalczość klanową, a wobec Millera klasową. W zespole działał razem z innym „akademikiem”, Stanisławem Supruniukiem, też dyplomatą i też agentem, ale też komunistycznym bandytą, który torturował i przekazywał Sowietom żołnierzy AK (Supruniuka uhonorował Kwaśniewski medalem za „wybitne zasługi dla niepodległości Polski” oraz słowami: Ojczyzna, Polska mówi Wam dziękuję; Dziemidowicza uhonorował Miller tytułem ambasadora ad personam).
Urban bierze wszystko
Wypróbowanych i wiernych działaczy PRL-owskiej machiny propagandowej, takich jak Dziemidowicz, działało i wciąż działa wielu. Posadę u Urbana miał też Jacek Kluczkowski - organizował mu konferencje prasowe. W III RP zdążył już być ministrem u Kwaśniewskiego, szefem gabinetu Marka Borowskiego, podsekretarzem stanu w Kancelarii Millera i Belki, ambasadorem w Kijowie (z nadania Kwaśniewskiego), i wreszcie (z poręki Sikorskiego i za aprobatą Waszczykowskiego) ambasadorem w Astanie. Wszyscy w plugawych tekstach szydzili z opozycji i z internowanych w stanie wojennym. Byli też zawziętymi krytykami zmian, które dokonały się po 1989 r. Posadę u Urbana miał też Maciej Górski - był szefem Centrum Prasowego „Interpress” i w mundurze wojskowym prowadził sławetne cotygodniowe konferencje prasowe Urbana. Po 1989 r. Górski, było nie było, jeden z współtwórców stanu wojennego, został wiceministrem obrony narodowej ds. polityczno-wychowawczych oraz ambasadorem w Rzymie i Atenach. Przetrwał też ród dyplomatyczny Górskich. Zadbał o to Radek Sikorski. Michał Górski jest konsulem w Mediolanie; drugi syn – Marcin, sekretarzem ambasady w Oslo (notabene to wnukowie Bieruta, bo ojciec jest nieślubnym synem Bolesława Bieruta i jego sekretarki Wandy Górskiej). Ale to nie koniec. Regułą po 89 r. było zatrudnianie przez ministrów spraw zagranicznych, jako rzeczników prasowych, funkcjonariuszy frontu propagandowego lub wprost uboli radiowych z czasów Urbana (wyłom uczynił tu Sikorski - preferował na tym stanowisku agitatorów z „Wyborczej”). Na tą swoistą „listę hańby” dopisać trzeba Aleksandra Chećkę, potomka czerwonego rodu-dynastii z PPR, syna Wołodii, który w 1944 r. z „desantem wschodnim” wylądował w aparacie agitacji partyjnej tworzonym przez NKWD. Na front propagandowy wstąpił w stanie wojennym, w redakcji „Życia Warszawy”. Po burzliwych wydarzeniach 1989 r. odnalazł się w „Polityce”.
Po krótkim epizodzie kierowania Programem I PR zostaje - znowu w ramach, jak to określił Lenin, „organizatorskiej funkcji prasy” - rzecznikiem prasowym Wołodii Cimoszewicza. Sikorski zrobił z niego ambasadora w Belgradzie, a Waszczykowski swego doradcę do spraw promocji Polski za granicą. W styczniu i lutym 1985 r. Sąd Wojewódzki w Toruniu prowadził proces morderców ks. Jerzego Popiełuszki. Dla reżymowej prasy obsługiwał go Chećko, powielał tezy wystąpień Urbana, zarzucające kapłanowi, że zginął, bo „politykował”. Sprawozdawca sądowy nigdy za swe wredne propagandowe wyczyny nie odpowiedział, a był swego rodzaju oprawcą księdza, na swój sposób katował go w mediach. Uruchomiona przy okazji procesu machina propagandowa działa do dziś, a ochrona mocodawców zbrodni i tych którzy wokół tej sprawy mataczyli, uprawnia do tezy, że była to zbrodnia założycielska III RP. Aleksander Ścios napisał kiedyś: „ksiądz Jerzy nie mógł dożyć czasów III RP. To państwo, powstałe na kłamstwie o Jego śmierci i będące zaprzeczeniem ideałów Solidarności, zabiłoby Go ponownie”.
Radiowcy PRL-bis
W latach PRL funkcje kierownicze w prasie, radiu i telewizji były rozdawane z klucza partyjnego. Nadzorcą systemu było Biuro Prasy KC PZPR. Media, czyli - jak wówczas mówiono - środki masowego przekazu znajdowały się również pod kontrolą służb specjalnych. Zajmował się tym Departament III MSW, ale w niektórych okresach i przypadkach także Departament II i WSW. Nasycenie informatorami bezpieki, tej cywilnej i wojskowej, było szczególnie duże w redakcjach zagranicznych. Nie ma bowiem wydajniejszej agentury niż dziennikarska. W tym zawodzie można pytać, ile się chce i gadać, co chce bez wzbudzania podejrzeń. Przez media najłatwiej też dezinformować, organizować nagonki, niszczyć przeciwników, prowokować, szantażować i... promować. Takiego narzędzia nie wyrzekły się też specsłużby III RP. Każdy, nawet niezbyt rozgarnięty obserwator mediów, bez problemu dostrzeże, że nie mają one najmniejszych kłopotów, by publikować, co chcą. Dziemidowicz też to robił - inspirował publikacje w „NIE” Urbana, i niejednego pracownika MSZ zniszczył (ale też nie jednego wypromował). Tak więc okazuje się, że ci, którzy w środowisku dziennikarskim założyli mundury, są ciągle „autorytetami medialnymi”. Okazuje się też, że aby zrobić karierę w mediach (i w dyplomacji), wystarczy spełniać jeden z warunków: odpowiedni rodowód, powiązania ze służbami Kiszczaka i praca „pod Urbanem”.
Dziemidowicz, znany ubol radiowy od wielu wielu lat – tak o o mianowaniu Dziemidowicza rzecznikiem prasowym MSZ, pisała krótko w swym „Dzienniku” Teresa Bochwic. Bochwic w końcu lat 70. kolportowała wydawnictwa podziemne opozycji, pisywała do „Tygodnika Solidarność”, w stanie wojennym została zwolniona z pracy w Zakładzie Filozofii Politechniki Warszawskiej za działalność w „S” nauczycielskiej. Gdy w lipcu z rekomendacji PiS wybrana została do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, na swym blogu cieszyła się: „Polska wybrała demokratycznie rząd, który ma zamiar troszczyć się o Polskę i jej dobry wizerunek (...) Polacy chcą finansować z pieniędzy publicznych to, co dla nich ważne, co lubią i czego się nie powstydzą. W radio i telewizji prawdę, za granicą promocję tego, co najlepsze”.
Wystartowała emisja naziemna Polskiego Radia 24 - pierwszej publicznej informacyjnej anteny radiowej w kraju. Stacja będzie nadawać 24 godziny na dobę. Ogromna część społeczeństwa czekała na taką antenę – rzetelną, niezależną, obiektywną. Polskie Radio 24 to nowa jakość w eterze - przekonywała w „Sygnałach dnia” Barbara Stanisławczyk, od 8 stycznia prezes Polskiego Radia. Czy mówiąc to miała na myśli Dziemidowicza? Stanisławczyk jest autorką książki „Pajęczyna. Syndrom bezpieki”, pisywała też reportaże dla „Tygodnika Solidarność”.
Szef redakcji Polskie Radio 24, Michał Chodurski w latach 80. nadawał wraz z kolegami na fonii telewizji, najczęściej w czasie trwania głównego programu propagandowego TVP - Dziennika Telewizyjnego lub konferencji Urbana, audycje podziemnego „Radia Solidarność”. Emitowali antyreżimowe hasło: „Dość kłamstw i represji”. Esbecy z telewizji wpadali w szał. 13 marca 2007 tytuły czołówki „Rzeczpospolitej” i „Dziennika” brzmiały: „Dziennikarze za lustracją”. Obie gazety donosiły, że kilkudziesięciu dziennikarzy prasowych, radiowych i telewizyjnych podpisało się pod listem popierającym lustrację w mediach, w odpowiedzi na list wzywający do bojkotu składania oświadczeń lustracyjnych, zainicjowany tekstem Ewy Milewicz z „Gazety Wyborczej”. Zdaniem sygnatariuszy listu, jest to obowiązkiem dziennikarzy, powinni sami ujawnić swoją przeszłość, gdyż w innym przypadku tracą wiarygodność. List kończy się zdaniem: „Ze zdumieniem przyjmujemy deklaracje dziennikarzy, którzy odmawiają złożenia oświadczenia, że nigdy nie współpracowali ze służbami specjalnymi PRL. Taka deklaracja otwiera wiele dramatycznych pytań o ich własną przeszłość”. Pod listem widnieją podpisy: Michała Chodurskiego, dziś dyrektora redaktora naczelnego Polskiego Radia 24, Krzysztofa Gottesmana, dziś kierownika redakcji Polskiego Radia 24 oraz Wiktora Świetlika i Łukasza Warzechy, dziś publicystów Polskiego Radia 24 oraz Krzysztofa Czabańskiego, dziś prezesa Rady Mediów Narodowych.
Jako zwolennik „dobrej zmiany” słucham radia publicznego, chociaż dobrej zmiany trudno się tam dosłuchać. Jest jak było, bryluje gromadka wychowanków Urbana, zmiany są kosmetyczne, coraz mniej zrozumiałe. Urban - symbol zakłamania, który nie waha się, pełen buty i pogardy, wyszydzać wszystko, co w Polsce szlachetne, triumfuje. A z nim triumfują towarzysze spod znaku „aby było tak, jak było”. I chciałoby się wiedzieć, komu to zawdzięczają?
Krzysztof Baliński
Tekst ukazał się w "Warszawskiej Gazecie"