Komentarz polityczny
KRZYSZTOF BALIŃSKI - MODUS OPERANDI, czyli jak schwytać sprawcę
- Szczegóły
- Kategoria: Komentarz polityczny
- Odsłony: 2413
Już kilka dni od powołania rządu PiS zaczynało się robić ciekawie. Okazało się, że w skrajnie filosemickim rządzie ministrem jest antysemita. Jonathan Greenblatt, szef Ligi Przeciwko Zniesławieniu-ADL w liście do Beaty Szydło wypominał: Ufamy, że nie pozwoli nikomu o takich przekonaniach być członkiem rządu. „Polski minister obrony wychwalał antysemickie Protokoły Mędrców Syjonu” - taki tytuł nadała informacji wydawana w Nowym Jorku w języku angielskim i jidysz „Forward”. Greenblatt zarzucił Macierewiczowi, że na antenie „znanego z antysemityzmu Radia Maryja” popełnił obrzydliwy antysemicki komentarz, bo na pytanie słuchacza, co sądzi o Protokołach odpowiedział: czytałem i są ciekawe. O głębokim i jadowitym antysemityzmie Macierewicza ma świadczyć nie tylko to, iż wyznaje teorie spiskowe, ale utrzymuje, że „sześciu polskich ministrów sprawa zagranicznych, w tym dwóch Żydów i polski bohater II wojny światowej, to sowieccy agenci”. Wstydliwą przypadłość ministra ma też potwierdzać zarzut - jest znany z czyszczenia wojskowych służb specjalnych z komunistycznych złogów. Gazeta podpierała się przy tym raportem ADL, który alarmował: poziom antysemityzmu w Polsce jest jednym z najwyższych w Europie, 37 procent Polaków żywi postawy antysemickie w porównaniu z 16 procentami Niemców. Pod Macierewiczem rył też brytyjski „Guardian”, powołując się przy tym na opinię Rafała Pankowskiego, aktywisty Stowarzyszenia „Nigdy więcej”, czyli swego rodzaju filii i tuby medialnej ADL w Warszawie. Wg Pankowskiego: nastały smutne czasy dla polskiej i europejskiej demokracji, jeśli promocja teorii spiskowych jest wynagradzana wysokimi stanowiskami.
Sprawa nie jest nowa. Tropienie „Antka antysemity” ma długą historię. Już w 2007 r. próbowało mu to wmówić radio TOK-FM (też, z racji pochodzenia etnicznego jego redaktorów, powiązane z ADL). A to dlatego, że większość nazwisk z jego 'listy agentów' pokrywa się z tzw. 'listą polskich Żydów'. Nawiasem mówiąc, do dziś zachodzimy w głowę, co miało na myśli „Słowo Żydowskie”, gdy porównało ustawę lustracyjną do Ustaw Norymberskich. Chyba nie to, że wśród zlustrowanych był Żyd na Żydzie? Dla porządku przypomnijmy, że ADL to polityczne, propagandowe, zbrojne ramię żydowskiej loży masońskiej B’nei B’rith i że do Polski wpuścił ją śp. Lech Kaczyński. Przypomnijmy też, że ni stąd, ni zowąd 12 września 2006 r. ukazało się obwieszczenie ADL (której filię B’nei B’rith Polin reaktywowano w Warszawie kilka tygodni wcześniej). Co w nim było? Nic szczególnego. Tylko tyle, że Liga Polskich Rodzin to partia antysemicka, że Lepper wykazuje antysemickie fobie, że Giertych nie nadaje się na ministra, bo w kanonie lektur szkolnych umieścił dzieła Henryka Sienkiewicza i książkę Jana Dobraczyńskiego. I na koniec znamienne zdanie: z koalicji usunąć Samoobronę i LPR, bo niedopuszczalne, żeby w kraju członkowskim UE funkcjonowały ksenofobiczne i rasistowskie partie. Co było potem, wszyscy wiemy. Co to przypomina, też wszyscy wiemy – list Greenblatta do Szydło, a później rekonstrukcję rządu.
Przypomnijmy też, że „mściła się” tu także wypowiedź Macierewicza, który informacje o współpracy polskich służb z Mosadem w sprawach związanych z napływem uchodźców, i to że Polsce bezpieczeństwo zapewni Mosad, określił jako szaleństwo, które powinno skutkować dymisją osoby, która głosi takie tezy. Afera się rozkręciła. List Greenblatta ws. zmian kadrowych w polskim rządzie był początkiem nacisków na rząd PiS, które narastały, a metody ADL stawały się coraz bardziej bezwzględne i gangsterskie. Przesłanie Greenblatta w mig zrozumiał Antoni Macierewicz – kupił niedopracowany izraelski system antyrakietowy „Proca Dawida”, przekazał Gołdzie Tencer i Teatrowi Żydowskiemu salę widowiskową klubu garnizonu warszawskiego, zatrudnił w MON żydowskich doradców zza Oceanu. Jeden z nich ogłosił: „Jako Żyd amerykańskiego pochodzenia jestem oburzony fałszywymi oraz dziwacznymi pogłoskami i insynuacjami oskarżającymi ministra Macierewicza o antysemityzm. Miałem zaszczyt pracować w jego biurze poselskim jako doradca. Osobiście zabrał mnie do miejsc związanych z holokaustem i dziedzictwem żydowskim [...]. Byłem pod wrażeniem wiedzy ministra nt. historii żydowskiej i wrażliwości na kwestie związane z judaizmem [...] partia, w której Macierewicz jest wiceprezesem jest jednym z najsilniejszych zwolenników Izraela na arenie międzynarodowej”.
Nie zdało się to jednak na nic. Pojawiło się natomiast pytania: Dlaczego ADL w osobie ministra obrony interesował wyłącznie stosunek do XIX-wiecznej broszury, co robić, żeby rząd był oceniany przez Polaków, a nie Greenblattów i czy nie mszczą się zaniechania z lustracją, która powinna była przede wszystkim objąć tych, którzy mieli ojca w KPP, dziadka w Wehrmachcie i oficera prowadzącego w STASI? Bo w Polsce lustracja jest bardzo potrzebna, ale nie ta podpowiedziana przez Komintern, nie z pytaniem, gdzie kto był, tylko co robił. Czy sądził w sądach kapturowych? Czy strzelał w potylicę? Czy torturował? Czy wynaradawiał? Czy fałszował historię?
Poniżej kalendarium pewnego modus operandi, czyli historia pewnego ciągu przyczynowo-skutkowego rzucającego PiS w objęcia Izraela i diaspory żydowskiej:
10 czerwca 2006 r. David Harris z Amerykańskiego Komitetu Żydów spotyka się z premierem Jarosławem Kaczyńskim. Tydzień wcześniej ADL publikuje alarmujący raport o wzroście antysemityzmu w Polsce i Harris daje wyraz zaniepokojeniu z tego powodu. Jak reaguje szef polskiego rządu? W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Harris relacjonuje: „zapewnił, że jego celem jest wyeliminowanie antysemityzmu z polskiego społeczeństwa. Zaznaczył też, że on i jego brat zdołali już wymusić na niektórych polskich instytucjach, aby przestały propagować treści antysemickie. W szczególności wskazał na LPR. ADL uważa jednak, że Roman Giertych powinien przestać być ministrem edukacji, bo taki człowiek nie może być odpowiedzialny za propagowanie zasad tolerancji w społeczeństwie. Dalej, Harris lamentował: Treści antysemickie propaguje też Radio Maryja.
Odczułem to na własnej skórze, bo oskarżyło mnie osobiście o wykorzystywanie ofiar holokaustu do wyciągania z Polski pieniędzy. Tymczasem Polska nie ma większego przyjaciela niż nasz Komitet. Po tak sympatycznym zagajeniu przystąpił do rzeczy: „Polska jest jednym z ostatnich krajów, który nie uregulował problemu zwrotu mienia ofiar Holokaustu. Przedstawiliśmy premierowi prośby w tym względzie.
14 września 2006 r., po kolejnym spotkaniu, Harris oświadcza: „Rozmawialiśmy o antysemityzmie. Premier sam podniósł kwestię obecności w koalicji rządowej przedstawicieli LPR i Samoobrony. Otrzymaliśmy klarowne i satysfakcjonujące deklaracje w ważnych dla nas sprawach. Wyraziłem przekonanie, że z racji wejścia Polski do UE, Żydzi dostaną skradzione przez komunistyczne rządy mienie, bo Polska będzie zobligowana do uregulowania tej kwestii”. A propos, czy w świetle powyższego nie jest żałosnym biadolenie na donosy opozycji do Merkel i na ingerencję redakcji Anne Applebaum w wewnętrzne sprawy Polski?
Znamienne, że gdy z ADL nadszedł rozkaz odwołania Macierewicza z rządu, z przedstawicielem Ligi, czyli organizacji znanej z notorycznego opluwania Polski spotkał się Andrzej Duda. Co więcej, spotkanie odbył w konspiracji wobec własnego narodu, bo nie chciał ujawnić, o czym rozmawiał. W wypowiedzi dla PAP powiedział tylko, że przedstawiciele organizacji żydowskich byli wdzięczni za jego zdecydowane wypowiedzi w sprawie antysemityzmu. „Powiedziałem, że w sposób absolutnie jednoznaczny będę podtrzymywał, że w Polsce antysemityzm, nawoływanie do niego, jest karane i w związku z tym wobec takich osób, kiedy udaje się je zatrzymać, są wyciągane konsekwencje prawne”. Z wypowiedzi, jakiej przedstawiciel ADL udzielił amerykańskim mediom, wynikało natomiast, że rozmawiano głównie o restytucji mienia żydowskiego.
Gdy podczas demonstracji we Wrocławiu podpalono kukłę Sorosa, ADL komentowała: „Od przejęcia władzy w Polsce przez PiS antysemickie wystąpienia narastają. Liga wyraziła też oburzenie w związku ze zwołaniem przez Dudę konferencji, na której ktoś mówił o zwalczaniu narracji zniesławiających Polskę, a zapowiedź Ministerstwa Kultury o stworzeniu „polskiej ligi przeciw zniesławieniu, która będzie prezentować własną narrację, że byliśmy krajem i narodem pokrzywdzonym przez historię”, oburzyła innego rozmówcę Dudy.
11 lipca 2016 r. ADL wydała komunikat: „Reżim nazistowski nie miał monopolu na morderczą antysemicką nienawiść [...] przyjechaliśmy do Jedwabnego, aby pokazać solidarność ze społecznością żydowską, która zmaga się z narastającym antysemityzmem. 75 lat po Jedwabnem antysemityzm jest ciągle niepokojącym zjawiskiem”.
Nawiasem mówiąc - wielce zabawnie z perspektywy amerykańskich Żydów wyglądać musi władza w Polsce na wyścigi konkurująca z opozycją o względy organizacji żydowskich. Politycy PiS uznali, że droga do strategicznych relacji z USA prowadzi nie przez Biały Dom, ale przez Nowy Jork i tamtejszych Żydów, i pomylili stosunki polsko-amerykańskie ze stosunkami polsko-żydowskimi. A wiedzieć trzeba, że oprócz Harrisa, który urabia PiS, równolegle inne organizacje urabiają PO.
Przypomnijmy tylko, że w marcu 2008 r. na tajnym spotkaniu z przedstawicielami Światowego Kongresu Żydów, Tusk obiecał rozwiązanie problemu mienia pożydowskiego poprzez sprzedaż lasów państwowych. W tym kontekście przywołać trzeba też perypetie, a właściwie cyrk medialny związany z odwołaniem ambasadora Schnepfa z Waszyngtonu - zastosowana wówczas kombinacja operacyjna lub, jak kto woli, modus operandi miała tylko jeden cel – jest rzeczą niedopuszczalną, aby ambasadorem w USA był ktoś o innym niż Schnepf pochodzeniu. Zresztą skuteczność takiego modus operandi zdradził Radek Sikorski: powołałem do Waszyngtonu dyplomatę o żydowskim pochodzeniu, żeby przeciwstawić się opiniom o polskim antysemityzmie.
W 1996 r. Israel Singer zapowiedział, że Polska będzie upokarzana na arenie międzynarodowej. Efektem tego „upokarzania” była awantura na temat nazistowskiej imprezy w krzakach pod Wodzisławiem, rozdmuchanie incydentu ze spaleniem kukły Sorosa i wielka propagandowa impreza podczas nowelizacji ustawy o IPN. W „upokarzaniu”, czyli systematycznej tresurze polskich polityków ogromną rolę pełnią TVN i „Gazeta Wyborcza”, a preteksty do oskarżania Polaków o antysemityzm są coraz bardziej kuriozalne. W sławetnej relacji TVN z ubiegłorocznego Marszu Niepodległości było nim faszystowskie hasło „Bóg, honor, ojczyzna”. Stowarzyszenie Nigdy Więcej za rasistowskie i antysemickie uznała transparenty: „Chłopak dziewczyna, normalna rodzina”, „Śląsk słowiański! Śląsk piastowski! Śląsk na zawsze polski!”, „Naszym znakiem orzeł biały”.
Przyznać trzeba, że w styczniu 2018 r. na łamach gazet i w polskiej telewizji widzieliśmy więcej swastyk, niż w niemieckich mediach od zakończenia wojny. Doszło do tego, że w telewizji niemieckiej odbyła się debata o „narastającej w Polsce fali nazizmu”. „Warszawa europejską stolicą rasizmu”, „Neonaziści świętują Hitlera”, „Polska coraz bardziej brunatna” - tak rozpisywali się dziennikarze zza Odry.
Tymczasem w tychże Niemczech w 2016 r. odbyło się, wedle danych policyjnych, 466 legalnych i ochranianych przez policję neonazistowskich manifestacji oraz 41 500 „przestępstw z nienawiści”, w tym 3598 kryminalnych, w tym 26 zabójstw o podłożu rasistowskim, a Merkel niedawno oświadczyła, że „to wstyd, że żadna żydowska instytucja w Niemczech nie może istnieć bez policyjnej ochrony”. Tym niemniej w Bundestagu na ten temat nie debatowali.
W Sejmie natomiast, z inicjatywy PiS, odbyła się debata o neonazizmie. Po emisji reportażu „Superwizjera” TVN o polskich neonazistach pijących toast za Hitlera, premier Mateusz Morawiecki oświadczył: Jest przede wszystkim deptaniem pamięci naszych przodków i ich bohaterskiego wysiłku walki o Polskę sprawiedliwą i wolną od nienawiści. Nie ma przyzwolenia na tego typu zachowania i symbole. Prokurator generalny polecił wszczęcie śledztwa ws. publicznego propagowania faszyzmu. Minister spraw wewnętrznych na temat „bulwersujących wydarzeń” rozmawiał z ministrem sprawiedliwości, z komendantem głównym policji i prokuratorem krajowym. Koordynatorem akcji antynazistowskiej po stronie rządowej okazał się minister koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński.
Pytany o informacje TVN, zapowiedział „szybką i stanowczą reakcję państwa wobec propagujących w Polsce faszyzm”. Zapewnił też, że „szybko i stanowczo ten problem będzie zlikwidowany”. Przed paru laty Kamiński napadł na organizatorów Marszu Niepodległości, i w równie kominternowskim stylu (bo w tradycji i nawykach przybyłych w taborach armii sowieckiej komunistów było donoszenie w ambasadzie ZSRR na polskich „nacjonalistów” i oskarżanie swych partyjnych oponentów o faszyzm). Rozczulając się nad spaloną budką i solidaryzując z ambasadorem Rosji, marsz określił jako: „manifestację elementów skrajnych i faszystowskich”. I nie pamiętał przy tym jak wcześniej po taki sam argument sięgał Kiszczak, dla którego happeningi Ligi Republikańskiej miały znamiona „faszystowskich wybryków”.
Nie pamiętał też, jak „Wyborcza” oskarżała Ligę o podpalenie synagogi w Warszawie. Nawiasem mówiąc w podsłuchanej knajpianej rozmowie innego łowcy nazistów, Bartłomieja Sienkiewicza pojawia się na temat Marszu Niepodległości dziwne zdanie: Czy jest to moment na uruchomienie tego rodzaju rozwiązania, czy nie. Bo ja mam poczucie, że jest to wariant OK, World Trade scenario. Czyli chciał coś wysadzić w powietrze w centrum Warszawy i dać pretekst do spacyfikowania „ekstremistycznej i antysemickiej” opozycji? Co zatem tak naprawdę Kamiński „koordynuje” lub czego naprawdę jest „koordynatorem”?
Do zamieszania z „polskimi neonazistami” z krzaków w Wodzisławiu Śląskim dołączył z troską sierżant sztabowy Jony Daniels. Nad problemem Polaków z troską pochylił się też były prezydent A. Kwaśniewski, według którego „Polacy mają problem z antysemityzmem” (Polemizował z nim bloger - nawiązując do troski, z jaką Kwaśniewski pochylił się w Charkowie nad mogiłami Polaków pomordowanych przez żydokomunę, napisał: „Polacy mają problem z antysemityzmem, a Kwaśniewski z alkoholem”).
Po kilku dniach zreflektował się nieco inny ważny minister i zaczął uspokajać, że w Polsce są neonaziści i chodzą swobodnie po lesie, ale jest ich „mały margines”, czyli pocieszał - są, ale jest ich mało, zbyt mało. Z marginalnego incydentu zrobiono wydarzenie polityczne roku. Gdy 20 stycznia 2018 r. o godzinie 19:00 lektor „Faktów” ogłosił, że w Polsce odradza się faszyzmem, modus operandi TVN odniósł niebywały sukces - jego reportaż zmobilizował prezydenta do publicznych potępień „polskich neonazistów”. Na rewelacje redaktor śledczego TVN już następnego dnia, jak nakręcane małpki z pudełka wyskoczyli marszałek i wicemarszałek Sejm, a jeden z ministrów odgrażał się, że „będzie delegalizował nazistowskie organizacje”.
Co ciekawe listy kandydatów do delegalizacji nie ograniczył do nazistów z krzaków, ale sięgał aż do „tych nazioli z Marszu Niepodległości”. Epizod wart, co najwyżej, odnotowania w kronice wybryków chuligańskich w osiedlowej gazetce, całkowicie zdominował polską scenę polityczną. Marginalny incydent komentowały i prześcigały się w buńczucznych wypowiedziach czołowe osoby w państwie. Ambasador Izraela w Warszawie, pytana, czy ustawa reprywatyzacyjna jest jakimś elementem sporu pomiędzy Polską a Izraelem, ripostowała: „Ja mam inną teorię spiskową, że wszystko to było przyjęte, żeby nie było więcej mowy o neonazistach”.
Kraj dał się ponieść TVN, z wybryku kilku głupków, jak się dziś okazuje opłaconych przez TVN, zrobiono sprawę wagi państwowej. Cała Polska przez tydzień żyła imprezą, ku rozbawieniu sponsorów i pomysłodawców afery. Czy była to stosowna i adekwatna reakcja?
Czy prezydent musiał oznajmiać całemu światu, że nie ma przyzwolenia na propagowanie nazizmu. Czy musiał dawać amunicję zagranicznym lewakom do atakowania Polski? Wyjaśnienie jest tylko jedno - okazali się dyplomatycznymi idiotami skwapliwe odgrywającymi rozpisane z góry role. Innymi słowy - zatańczyli tak, jak im zagrała antypolska orkiestra. Przynętę złapali wszyscy, jeden za drugim, nawet premier dźwigający na swych wątłych barkach zadanie odbudowy narodowej gospodarki nie zajmował się niczym innym. Michnik przecierał oczy ze zdumienia, jak łatwo dali się podpuścić przy pomocy najprostszego, wielokrotnie już przećwiczonego na Polakach modus operandi. Z oczywistych względów Polska na nazizm jest impregnowana. Zagrożona jest natomiast ideologią żydokomuny, która oskarża o nazizm największą ofiarę nazistowskiego okupanta. W czasach stalinowskich obrzucali Polaków wyzwiskami „faszyści” i „kolaboranci Hitlera”.
Dziś, w 70 lat po wojnie znowu pokornie wysłuchiwać musimy podobnych pomówień. Kto mógł przypuszczać, że dożyjemy czasów, kiedy najważniejsze osoby w państwie na jednym wydechu wymówią słowa „neonaziści” i „polscy”? Nawiasem mówiąc antykomunistycznemu, przynajmniej w gębie, prezydentowi i premierowi przypomnieć trzeba, że w latach 1968-1989 w żadnej szkole i w żadnej gazecie nie słyszało się i nie czytało o czymś takimi jak „polscy naziści”.
W czyim interesie przedstawiono Polskę jako kraj nazistów, i czemu w tym procederze brali udział członkowie rządu? Prowokacja TVN była tak groteskowa, że nie trudno było odgadnąć, co się za nią kryje. Było oczywiste, że padł rozkaz - „wytropić nazistów!”. Tym bardziej, że wyczerpało się medialne paliwo z „kukłą Żyda” i transparentami z Marszu Niepodległości. Było oczywiste, że to dalszy ciąg operacji propagandowej z kłamstwem o „60 tysiącach nazistów maszerujących w Warszawie zaledwie 300 kilometrów od Auschwitz”. Joachim Brudziński, zamiast z urzędu sprawdzić, z czyjego polecenia TVN działała i poczekać na wyniki prokuratorskiego śledztwa, z sejmowej trybuny podziękował „dziennikarzom śledczym” TVN.
Zaczął też nawoływać do delegalizacji ONR, czyli poparł rozkaz wydany już wcześniej przez rabina Schudricha i Amerykański Komitet Żydów, ze szczególną pilnością podchwycony przez panie Gawin i Gronkiewicz-Waltz (pierwsza to ta, która klaskała tłustymi łapkami, gdy ambasador Izraela, dziękując rządowi za reakcję na reportaż TVN o neonazistach, schlastała rząd za to, że walcząc z określeniem „polskie obozy” zaprzecza holokaustowi; druga to ta, której mąż przywłaszczył sobie pożydowską kamienicę). Zlecenie wystawiła TVN, której korzenie założycielskie prowadzą do Amerykańskiego Komitetu Żydów, czuwającego nad procesem transformacji ustrojowej Polski, którego nie da się skutecznie zakończyć, póki wolność słowa i stowarzyszania przysługuje jawnie i bezczelnie polskim formacjom narodowym.
Chylę czoło przed dziennikarzami #Superwizjera. Dobra robota. Nikt tak nie obnażył załgania tej władzy, która faszystów nazywa patriotami. Teraz rozumiemy, dlaczego KRRiT nałożyła karę na TVN. Tego materiału też nie wybaczą. Będą się mścić - napisał na Twitterze Jarosław Kurski. Władza jednak nie mściła się, dziennikarzy pochwaliła, a w nawiązce umorzyła spółce TVN wymierzoną wcześniej 1,5 milionową karę nałożoną za „propagowanie działań sprzecznych z prawem” w związku z blokadą Sejmu zorganizowaną przez opozycję. W debacie „Czy Polsce zagraża faszyzm”, nie chodziło o odpowiedź na pytanie, ale przećwiczony modus operandi - „skoro tyle o tym mówią politycy najwyższego szczebla, to coś musi być na rzeczy”.
Jest i druga strona medalu – ministrowie przepraszają za wszystko, za antysemitów i za nazistów, i każdą z tych przypadłości traktują jako sprawę wagi państwowej, a ci, którzy debatę wywołują kalkulują sobie: przepraszajcie, kajajcie się, my będziemy podrzucać kolejne śmierdzące sprawy, jak nie o rasiście na przystanku we Wrocławiu, to ciemiężycielu sprzątaczki ukraińskiej. A gdyby i oni zawiedli, zawsze „nazistowską” można będzie nazwać procesję Bożego Ciała.
Nasi politycy, i to zarówno polscy jak i z Polski, mają wyrobiony odruch warunkowy, tzw. odruch psa Pawłowa – na dźwięk słowa „antysemityzm” rzucają się do przepraszania. W Gdańsku wybito szybę w tamtejszej synagodze. Z przeprosinami pospieszył sam prezydent RP. Podczas XI Zjazdu Gnieźnieńskiego, tj. spotkania przedstawiciele kościołów chrześcijańskich z całej Europy, wygłosił podniosłe słowa do kilkuset gości. Połowę swego wystąpienia, w założeniu poświęconego Gnieznu jako źródła historii Polski, chrzcie Mieszka, inspirującej mocy chrześcijaństwa i 100-leciu niepodległości, nasz prezydent poświęcił... antysemityzmowi i barbarzyństwu pleniącym się w Polsce: Z ogromnym bólem przyjąłem akt barbarzyństwa, do którego doszło w Gdańsku, kiedy ktoś rzucił kamieniem w okno synagogi w czasie modlitwy.
Z pewnością nazwą to aktem antysemityzmu, ale dla mnie to barbarzyństwo, który musimy potępić. „Barbarzyński” akt wybicia szyby ze szczegółami opisywały media, mówiły o nim niemal jak o pogromie Żydów i początku nocy kryształowej. Incydentowi nadano niespotykaną rangę, dopóki nie okazało się, że u sprawcy zdiagnozowano chorobę psychiczną i że kilka miesięcy wcześniej analogicznego czynu dopuścił się względem kościoła katolickiego. Reakcja Dudy była tym bardziej absurdalna, gdy porówna się ją z napaścią w Tel Awiwie, do której doszło niewiele wcześniej, gdy na ogrodzeniu polskiej placówki dyplomatycznej sprawcy namazali swastyki oraz napisy „mordercy spieprzajcie” i „polskie gówno”. W przypadku wybitej szyby złapanie winnego zajęło jeden dzień. Milicja izraelska nawet nie udawał, że kogoś szuka. W tym samym czasie na publicznej plaży w Ejlacie doszło do obrzucenia kamieniami polskich turystów.
Obrzucono ich też wyzwiska „Dobry Polak to martwy Polak”. I w tym przypadku nikt nie interweniował. Głosu nie zabrał ani Netanjahu, ani Duda.
W lutym 2018 r. Polska padła ofiarą zaplanowanej i skoordynowanej agresji, która obnażyła w sposób bezceremonialny niekompetencje rządzących. Po przyjęciu przez Sejm nowelizacji ustawy o IPN, gdy izraelska ambasador zaatakowała Polskę, do tego w świetle jupiterów i w obecności polskiego premiera, gdy izraelski minister wywiadu obciążył odpowiedzialnością za holokaust cały naród polski, odgrażając się „my, Izraelczycy nigdy nie zapomnimy i nie wybaczymy”, gdy przywódca izraelskiej opozycji ogłosił, że „były polskie obozy i żadne prawo tego nie zmieni”, jedyną odpowiedzią polskiej dyplomacji było zdziwienie, milczenie i kapitulacja bez najmniejszej nawet próby obrony. Polska dyplomacja nie dała się „sprowokować” nawet wówczas, gdy składający się z marcowych emigrantów, tj. byłych ubeków tłum wdarł się na teren ambasady Rzeczypospolitej w Tel Awiwie.
Nie bacząc na powiewającą nad pałacem prezydenckim ogromną białą flagę, żydowscy politycy, dziennikarze, cała izraelska machina propagandowa masakrowali i opluwali Polskę przez kilka miesięcy z okładem. Gdy w państwie żydowskim grzmiały propagandowe armaty, a lonty podpalał osobiście Netanjahu, idioci dyplomatyczni lamentowali: Przecież my robimy to samo co oni? Gdzie tu prawda historyczna, przyzwoitość. No bo jakże to tak? My ratowaliśmy Żydów w czasie wojny, a oni mają nas za pomagierów Hitlera? Przez lata robiliśmy wszystko, by umocnić sojusz polsko-izraelski, a oni niszczą go w tydzień? Uzgodniliśmy wszystko z rządem Izraela, a ten od wszystkiego się odciął? Żebrując o to, by rozgniewani Żydzi nie poniżyli ich do końca, potwierdzali, że Polacy mają nieczyste sumienie i błagają o najniższy wymiar kary.
Dezercja rządu była tym bardziej naganna, że od samego początku widać było modus operandi, którego celem nie była bynajmniej „prawda historyczna”, lecz maksymalne podgrzewanie konfliktu i maksymalne upokarzanie Polski, a w końcu grabież polskiego mienia. Minister Joachim Brudziński ostrzegł użytkowników Twittera, że mogą wywołać antysemickie ekscesy. W ślad za tym, powodowany panicznym strachem, zarządził ochronę ambasady Izraela przewyższającą ochronę własnego urzędu, a wojewoda mazowiecki wytyczył wokół ambasady zamkniętą strefę bezpieczeństwa i zakazał jakichkolwiek demonstracji, czyli wprowadził punktowy stan wojenny.
Kolejny strzał w stopę oddał, powołując rządowy zespół ds. przeciwdziałania propagowaniu faszyzmu, czyli zespół do przekonywania międzynarodowej publiki, że faszyści w Polsce są, a problem z faszyzmem jest tak poważny, że rząd zmuszony jest powołać specjalną instytucję do jego zwalczania. A przecież do tego wystarczył dzielnicowy policjant. Zamiast bronić kraju przed antypolonizm, rząd przystąpił do energicznego zwalczania antysemityzmu. Zamiast walczyć z przelewającą się przez świat falą bezprzykładnego antypolskiego hejtu, zajmował się finansowaniem manufaktur antypolskich oszczerstw, fundowaniem paszkwilantom dostatniego życia i komfortowego warsztatu pracy. Żydowski propagandowy blitzkriegi przeprowadzony został za polskie pieniądze.
To nie Żydzi udzielili sobie zgody na powołanie loży B’nai B'rith w Warszawie.
To nie Netanjahu wstrzymał ekshumację w Jedwabnem. To nie Izrael wypłacił 400 milionów złotych na Muzeum Polin. To nie Kneset przyznał 100 milionów na renowację cmentarza w Warszawie, mimo że należy on do bogatej, utuczonej na sprzedaży synagog i kirkutów żydowskiej gminy. Kto nie ma czasu na spotkanie z Kresowiakami, a ma czas na szabasową kolację u żydowskiego sierżanta o nazwisku jak tania whisky? Kto odmawia spotkań z Polakami na Litwie i z Polakami na Ukrainie, ale za to nie wytrzymuje dnia bez spotkania z rabinem Schudrichem? Kto zamroził procedowanie ustawy o Polakach ratujących Żydów, „by nie urazić ich wrażliwości”? Ani Netanjahu, ani Michnik, ani Schetyna, tylko marszałek polskiego Sejmu. Jak mówi stare polskie powiedzenie: nie ma złego, co by na dobre nie wyszło. Nadszedł moment prawdy i jak na dłoni widać, kto jest kim w Polsce.
Genialni stratedzy wymyślili, że tylko drogą ustępstw zachowają - z woli bliskowschodniego anonimowego mocarstwa - władzę. Za całą troskę o Polskę wystarcza więc propagandowy bełkot, prymitywna demagogia, łgarstwa i cenzura. A propos zastosowanego modus operandi lub à propos idiotów dyplomatycznych - w wywiadzie dla „DoRzeczy” z 12 lutego 2018 r. na pytanie, czy zaskoczyła go reakcja Izraela i wszystko co potem nastąpiło, Jarosław Kaczyński rzekł: „Były rozmowy w MSZ z ambasadą [...] i nikt słowa na ten temat nie powiedział. Były inne rozmowy w Ministerstwie Sprawiedliwości i też nic nie wskazywało na to, że jest problem. Wreszcie była serdeczna wizyta przedstawicieli naszego rządu z panią premier Szydło na czele w Izraelu, z półprywatnym spotkaniem z Netanyahu w jego mieszkaniu, z jego żoną itd., podczas której również ten temat się w ogóle nie pojawił. Przecież gdyby to był tak palący problem, to byłby wówczas sygnalizowany”.
Cała kombinacja operacyjna zaczęła się dużo wcześniej i była starannie przygotowana - 11 listopada 2017 r. po donosie nowojorskiej gazety o „60 tysiącach faszystów maszerujących w Warszawie”. Przypomnijmy jej harmonogram: Sejm nowelizuje ustawę o IPN. Izrael nakręca antypolską kampanię o globalnym zasięgu. Rząd nie reaguje, a kreuje wydarzenia, które wzmacniają żydowski przekaz. Zamiast wydać na oszczerców zaoczne wyroki i aresztować, gdy pojawiają się w Polsce po odbiór kamienic, wdaje się w negocjowanie treści polskiego prawa z zagranicznymi ośrodkami antypolskiej dywersji. Podyktowana przez Netanjahu nowelizacja przechodzi przez polski parlament w błyskawicznym tempie. Nie chodziło jednak o samą ustawę.
Chodziło o przećwiczenie znanego już modus operandi - uczynienia premiera Izraela najwyższą instancją odwoławczą w polskim procesie legislacyjnym. Przy czym następny przypadek zewnętrznego arbitrażu dotyczyć będzie ustawy reprywatyzacyjnej, czyli ustawy o zwrocie majątków pożydowskich. Gdy zgodne z wolą środowisk żydowskich Sejm zmienił ustawę o IPN, prezes PiS pouczał: „dzisiaj diabeł podpowiada nam pewną bardzo niedobrą receptę, pewną ciężką chorobę duszy, chorobę umysłu – tą chorobą jest antysemityzm. Musimy go odrzucać, zdecydowanie odrzucać”. Przy czym walkę z „ciężką chorobę duszy i umysłu” nakazywał Polakom wówczas, gdy Żydzi opluwali i lżyli Polaków za... antysemityzm. Bohaterskiemu politykowi zabrakło odwagi, by zaapelować do Żydów o odrzucenie „ciężkiej choroby antypolonizmu”. Równocześnie forsowano narrację, że konflikt to efekt „zaniedbań polityki historycznej poprzedników”.
Tymczasem dość przypomnieć, że w sierpniu 2017 r. z przedstawicielami środowisk żydowskich spotkał się prezes Kaczyński. Oficjalny, natrętnie nagłaśniany komunikat mówił o spotkaniu „pełnym wzajemnego zrozumienia”, i o uczestnikach, którzy „byli pod wrażeniem głębokiego rozumienia historii, zwyczajów i religii żydowskiej przez prezesa PiS”. Sednem spotkań było jednak coś innego. „Jesteśmy przerażeni najnowszymi wydarzeniami i obawiamy się o nasze bezpieczeństwo, jako że sytuacja w naszym kraju staje się coraz bardziej niebezpieczna”- alarmowali Żydzi w skierowanym do Kaczyńskiego, a opublikowanym przez „Washington Post” manifeście. „Narastaniu postaw antysemickich w ostatnich miesiącach towarzyszy agresywna mowa nienawiści i nacechowane przemocą zachowanie, skierowane przeciwko naszej społeczności.
Nie chcemy powrotu do 1968 roku”- twierdzili, domagając się od Kaczyńskiego „zdecydowanego potępienia antysemityzmu”. Manifest (i spotkanie Dudy w Nowym Jorku) były preludium kombinacji. I tylko głupiec nie mógł skojarzyć ich związku z przygotowanym przez ministra sprawiedliwości projektem ustawy reprywatyzacyjnej ograniczającej zwrot żydowskiej własności do tych, którzy w momencie nacjonalizacji żyli w Polsce i posiadali polskie obywatelstwo. Czy to czegoś nie przypomina? Czy nie przypomina ataku na Macierewicza i idącej za nim rekonstrukcji rządu? Zbigniew Ziobro nie wypowiadał się co prawda na temat antysemickiej broszury, ale przygotował ustawę zawierającą antysemickie paragrafy, wysłał list gończy za bratem Michnika i powołał komisję ds. reprywatyzacji warszawskich kamienic.
Po trzech latach rządów „dobrej zmiany” nadzieja, że podejmie walkę z hałastrą pustoszącą wizerunek Polski słabnie. Mocno trzeba zasłaniać oczy, by nie widzieć szemranych geszeftów z antypolskimi ośrodkami, pozorowanie działań, spektakle dla gawiedzi, tropienie trzeciorzędnych oszczerców, a obwieszanie medalami pierwszorzędnych, nieustanne bicie się w piersi i tchórzliwe merdanie ogonkiem, gdy walą w nas w pysk na odlew oraz wmawianie, że najpilniejszą potrzebą Rzeczypospolitej jest „program walki z antysemityzmem”. Mimo że widzimy w akcji cały obóz zdrady narodowej, ludzi w ogóle nie zainteresowanych istnieniem państwa polskiego, odpowiedzią PiS jest kampania powielająca tezy stalinowskiej propagandy, które wszystko co patriotyczne i narodowe nakazuje identyfikować z antysemityzmem.
KRZYSZTOF BALIŃSKI
RadioMaryja.pl
22 listopad 2024
Katolicki Głos w Twoim domu- Sąd uznał, że zatrzymanie Marcina Romanowskiego było nielegalne
- TK: Odsunięcie Dariusza Barskiego z funkcji szefa PK niezgodne z konstytucją
- Serwis informacyjny, godz. 13.00
- Norwegia: samoloty wielozadaniowe F-35 przechwyciły rosyjski Ił-20
- Myśląc Ojczyzna
- Rolnicy poszkodowani w powodzi mogą od dziś składać wnioski o pomoc
- Informacje Dnia 22.11.2024 [12.00]
- Serwis informacyjny, godz. 12.00
- W weekend marznące opady i oblodzenie
- Europejski Dzień Czujki Dymu
- Sejm: wysłuchanie sprawozdania komisji śledczej ds. wyborów korespondencyjnych
- Serwis informacyjny, godz. 11.00