Przypominamy
"To już nie błąd polityczny, nie warcholstwo, nie zdrada zwyczajna, to już nikczemność bez granic, wynaturzenie, wyparcie się najszlachetniejszych uczuć, jakie Stwórca w serce ludzi włożył". Tak pisał Bernard Kalicki, dziewiętnastowieczny historyk, o tym zjawisku dotykającym części Polaków, które nazywano scudzoziemczeniem duszy lub zobczeniem. "Na ogólnej szali narodu - pisał również - zobczenie jest grzechem, który tę szalę najniebezpieczniej przeważa. Tak przynajmniej sądzi instynkt narodu, który zobczałych głębszą spotyka niechęcią, niż bardziej szkodliwych wichrzycieli". Magdalena Micińska w swojej książce "Zdrada - córka nocy. Pojęcie zdrady narodowej w świadomości Polaków w latach 1861-1914" określa to zjawisko zobczenia w sposób następujący: "brak poczucia łączności z własnym narodem, jego tradycją i przyszłymi losami".
Dlaczego "brak poczucia łączności z własnym narodem, jego tradycją i przyszłymi losami" określano zawsze w Polsce jako zdradę narodową i to zdradę największego możliwego kalibru? Odpowiedź na to pytanie jest prosta. "Wszyscy - pisał B. Kalicki - smutnej, a jak dziś ze zrozumiałą goryczą zwykliśmy się wyrażać, nieszczęsnej pamięci wichrzyciele, zdrajcy, wszyscy Zebrzydowscy i Opalińscy byli Polakami złymi, bardzo złymi, ale byli Polakami. Natury to na wskroś polskie, choć ujemne, i serca polskie, choć spaczone i krzywe, i w każdym z nich pod piramidą grzechów, a nawet zbrodni można doszukać się iskierki ducha polskiego. Każdy z nich działał w imię miłości własnej, dla niej klęski zadawał krajowi; ale po przejściu szału miał chwile opamiętania, miał chwile kiedy mu wracało poczucie, że to ojczyzna".
W tych zaś, którzy scudzoziemczeli, "tej iskry Polaka nie było całkiem". Kto zaś nie miał w sobie "iskry Polaka", ten oddawał Polskę obcym, wierząc przy tym głęboko, że czyni słusznie. Zdrada, grzech były tu jakoś nieodwracalne. To zobczała, scudzoziemczała szlachta doprowadziła do rozbioru Polski i ten rozbiór zaakceptowała. Zdrajcy nie poczuwali się wtedy do zdrady. Dla nich był to, w wyniku ich zobczenia, akt rozsądku, dziejowej konieczności, postępu itd.
Tak pisał o tym Adam Mickiewicz w "Pielgrzymie Polskim":
"Kiedy haniebnemu sejmowi Ponińskiego radzono podpisać akt samobójstwa (...) zaklinano obywateli aby przestali czuć po obywatelsku. 'Gdzież rozsądek - wołano - chcieć opierać się woli trzech dworów? Gdzie są środki oparcia się? Czy jest czas po temu? Czy nie lepiej część poświęcić, aby resztę zachować; ze skołatanego statku Rzeczypospolitej wyrzucić dla ulżenia mu kilka województw (...)'. Poczciwi posłowie, szczególnie z głębi prowincyj przybyli, słuchali z podziwieniem nowych dla Polaka rozumowań; nie umieli, nie chcieli nawet wdawać się w rozprawy, zatykali uszy na podobne bluźnierstwa; polskim rozumem, polskim sercem nie mogli pojąć ani uczuć, jak to sejm miałby Rzeczypospolitą rozdzierać, bliźnich swoich, spółobywateli w niewolę sprzedawać. Odpowiedziano im, że sejm posiada la souverainete! Przybiegli na pomoc ludziom rozsądnym dyplomaci, zbrojni w obosieczne słowa aliansów, gwarancyj, traktatów, kartonów, neutralności, i nareszcie słownik nasz wyrazem kordon, nad którym niegdyś tak dumali politycy nasi, jak potem nad interwencją i nieinterwencją. Zgraja głupców i ludzi bezdusznych wstydziła się przyznać, że tych wyrazów nie rozumie, rada była popisać się z nauką szermując nimi. Rejtan po raz ostatni przemówił starym językiem, zaklinając na rany boskie, aby takiej zbrodni nie popełniać. Ludzie rozsądni okrzyknęli Rejtana głupcem i szalonym".
"Postępowi" zdrajcy i "wsteczni" patrioci
Historia się powtarza. Powtarzają się haniebne Sejmy. Pojawiają się znowu "ludzie rozsądni" oraz "zgraja głupców i ludzi bezdusznych". Znowu pojawia się w Polsce scudzoziemczenie. Znowu pojawia się "brak poczucia łączności z własnym narodem, jego tradycją i przyszłymi losami". Ponownie ukazuje się "nikczemność bez granic, wynaturzenie, wyparcie się najszlachetniejszych uczuć".
Powtarza się zdrada, zdrada największa. Trzeba ją obnażać i bez ogródek nazywać po imieniu.
Przeciwnicy przystąpienia Polski do Unii Europejskiej wykazują w dziesiątkach, wręcz setkach materiałów, że nie jest to dla Polski i Polaków decyzja słuszna. I dobrze. Trzeba na wszelkie sposoby ukazywać zło. Trzeba stosować wszystkie możliwe argumenty. Trzeba je powtarzać. Naświetlać zło z różnych stron, przekonywać, unaoczniać itd. Pamiętajmy jednak wciąż i zawsze o jednym, najważniejszym, i mówmy o tym głośno. To zdrada, "nikczemność bez granic, wynaturzenie, wyparcie się najszlachetniejszych uczuć".
To nieważne, ile państw zrezygnowało ze swojej suwerenności, wchodząc do Unii Europejskiej, ile narodów zgadza się na dalsze ograniczanie swojej państwowości i podmiotowości, na wynaradawianie. To nieważne, ilu Polaków akceptuje wejście Polski do Unii Europejskiej. Zdrada pozostaje zdradą.
Polska wartością ponadpokoleniową
Media, politycy, niektórzy biskupi, tzw. autorytety mogą sobie mówić, co chcą. Zdrada pozostaje zdradą. Nawet gdyby wszyscy, dosłownie wszyscy Polacy zgodzili się dziś na kolejny rozbiór Polski, byłaby to zdrada. Po latach historycy napisaliby tylko: "Zdradziło całe pokolenie".
Nie wolno nam kupczyć Polską. Nie mamy do tego prawa. Jesteśmy tylko jednym pokoleniem. Polska to coś więcej niż jedno pokolenie.
Polska to skarb i wartość, które tworzyły niezliczone pokolenia przez ponad tysiąc lat, za które oddawały życie, pracując i ginąc po to, by Polska była Polską, tym skarbem i tą wartością. Kolejne pokolenia Polaków przekazywały ją swoim następcom wraz z przesłaniem zapisanym w tym, co nazywa się polskością, przesłaniem, które mówiło: "chronić, pogłębiać, utrwalać, pomnażać, budować i tworzyć", a nie "niszczyć, spłycać, zubażać, okaleczać, osłabiać". Kroczymy w sztafecie pokoleń. Po nas przyjdą nasze dzieci, wnuki i prawnuki, ich dzieci, wnuki i prawnuki. Mamy przekazać im Polskę silniejszą i piękniejszą, lepszą, szlachetniejszą, bogatszą. To jest nasz obowiązek. Nie mamy prawa robić niczego, co by w Polskę godziło, umniejszało ją i osłabiało, nie mówiąc już o jej przekreślaniu. To byłaby zdrada, zdrada największa. To byłaby "nikczemność bez granic, wynaturzenie, wyparcie się najszlachetniejszych uczuć".
Przypomnijmy w tym miejscu odpowiednie zapisy choćby Konstytucji Kwietniowej Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 23.04.1935 r.:
Art. l.1. Państwo Polskie jest wspólnym dobrem wszystkich obywateli.
2. Wskrzeszone walką i ofiarą najlepszych swych synów ma być przekazywane w spadku dziejowym z pokolenia w pokolenie.
3. Każde pokolenie obowiązane jest wysiłkiem własnym wzmóc siłę i powagę państwa.
4. Za spełnienie tego obowiązku odpowiada przed potomnością swoim honorem i swoim imieniem.
Biorę do ręki pierwszy z brzegu podręcznik historii Polski. Jest to akurat "Historia Polski 1492-1864" Józefa Gierowskiego. Czytamy tam: "Pierwszy rozbiór nie przesądzał jeszcze ostatecznej likwidacji państwa polskiego, które stało się państwem buforowym między trzema rozbiorcami. Zaciążył jednak bardzo nad możliwościami rozwoju gospodarczego Polski". Zaborcom otwarto, jak pisze Gierowski, "możliwości szerokiej penetracji gospodarczej", a "sejm opanowany został przez elementy najbardziej skorumpowane". Zaborcy ograniczyli władzę ustawodawczą i wykonawczą. "Okrojonej Polsce pozwolono na ograniczone reformy wewnętrzne".
Powtórka z historii
W 1994 r. zaczął się pierwszy rozbiór Polski. W 1997 r. zalegalizowała go i przypieczętowała Konstytucja zdrady, Konstytucja, w której pojawiły się takie między innymi artykuły, jak:
"Rzeczypospolita Polska może na podstawie umowy międzynarodowej przekazać organizacji międzynarodowej kompetencje organów władzy państwowej w niektórych sprawach (Art. 9, punkt 2); [Zaistniała pomyłka. Prawdopodobnie autor chciał się tu powolać na Rozdział III, Art. 90, punkt 1 Konstytucji RP 1997. Konstytucja Reczypospolitej Polskiej Redakcja Naszej Witryny]
"Ratyfikacja przez Rzeczypospolitą Polską umowy międzynarodowej i jej wypowiedzenie wymaga uprzedniej zgody wyrażonej w ustawie, jeżeli umowa dotyczy: - integralności państwa lub zmiany jego granic; - znacznego obciążenia państwa pod względem finansowym" (Art. 84, punkt 1, podpunkty 1/ i 5/). [Zaistniała pomyłka. Prawdopodobnie autor chciał się tu powolać na Rozdział III, Art. 89, Konstytucji RP 1997. Redakcja Naszej Witryny]
Po 1997 r. pierwszy rozbiór Polski zaczął się pogłębiać i rozszerzać. W pewnym momencie Sejm przyjął, że nie będzie uchwalał praw niezgodnych z prawem Unii Europejskiej.
Drugi rozbiór Polski będzie miał miejsce, gdy Polska wstąpi do UE.
Trzeci nastąpi w kilka lat później, gdy kompetencje organów Unii wzrosną w takim stopniu (co już jest zapowiadane), że przejmą całkowicie wszelkie uprawnienia państw członkowskich.
Rzucają sprawę polską
Zwolennicy bezwarunkowego wepchnięcia Polski do UE stosują tylko cztery "argumenty":
1. To konieczność.
2. Jeżeli nie Unia, to co? Białoruś?
3. Będziemy w Europie.
4. Po wstąpieniu Polski do Unii wzrośnie dobrobyt w naszym kraju.
Za pierwszym i drugim "argumentem" kryją się te same przesłanki, jakie przyjmowali zdrajcy sprzed ponad 200 lat, przesłanki kolaborantów i tchórzy uznających, że nie ma żadnej szansy na przetrwanie Polski w aktualnej sytuacji politycznej. Jeżeli wcześniej Polacy rozumowaliby podobnie, Polski dawno by już nie było. Argumentując w ten sposób, Polacy lat trzydziestych XX w. poddaliby się sami władzy Hitlera i Stalina. W jaki sposób Bóg, świat i historia oceniliby wtedy Polskę?
Trzeci argument jest śmieszny i żałosny. Nasza europejskość związana jest z naszą spuścizną kulturową i naszą historią, obecnym naszym kształtem cywilizacyjnym i kulturowym, a nie z rezygnacją z bytu państwowego na rzecz wcale nieeuropejskiego w swej istocie tworu zachodnioeuropejskiej lewicy.
Czwarty argument można nazwać judaszowym. Ani Polska, ani Polacy nie są na sprzedaż. Nawet gdyby wejście Polski do Unii polepszyło materialny byt wielu Polaków (co raczej należy włożyć między bajki), nie byłaby to godna propozycja; propozycja, którą może przyjąć człowiek uczciwy, człowiek honoru.
Byli tacy Polacy, którzy w czasie okupacji hitlerowskiej podpisywali judaszowy papier i zostawali folksdojczami. Ich byt materialny natychmiast się poprawiał. Czy warto ich naśladować? Jest w Polsce wiele młodych żon i matek, które wraz z mężami i dziećmi żyją w skrajnym ubóstwie. Czy mają wyjść na ulicę lub stanąć na skraju szosy i zostać prostytutkami? To przecież na pewno polepszyłoby ich byt materialny.
Zdrada, jak nas uczy nasza własna historia, często rodziła się z egoizmu.
Tak pisał ongiś Józef Ignacy Kraszewski: "Szlachta dla ocalenia siebie odstępuje od narodowości, staje po stronie siły a opuszcza szeregi i dla stanowiska a przywileju gotowa sprawę polską rzucić".
Marian Zdziechowski pisał w tamtych czasach w "Głosie Narodu": "U tylu ziemian śpi na dnie ich sumienia uczucie patriotyczne pogrążone w letargicznym odrętwieniu, że kult Ojczyzny zastąpiony tam został kultem siły i że złowrogim blaskiem tej siły olśnieni, gotowi są tarzać się przed nią w niewolniczym zachwycie".
Czy historia się nie powtarza? Nie dajmy się jej powtórzyć do końca. Jeśli się jednak do końca powtórzy, musi znowu w Polsce znaleźć się ktoś, kto o nią się będzie aż do zwycięstwa upominał. Ci, którzy dziś będą świadomi tej zdrady, mającej miejsce na naszych oczach, jutro będą zdolni zniweczyć jej skutki albo przynajmniej wychować swojej dzieci i wnuki w taki sposób, aby to za ich sprawą Polska ponownie się odrodziła.
dr Stanisław Krajski
Rezygnacja każdego stowarzyszonego narodu z części suwerenności własnego parlamentu na rzecz wspólnego dobra da się usprawiedliwić jedynie wówczas, gdy przystępuje on do unii narodów opartej na wspólnie wyznawanych i przestrzeganych wartościach chrześcijańskich oraz równych prawach. Jest oczywiste, że taka zasada nie obowiązuje w stosunkach Polski z Unią Europejską, dlatego dobrowolny udział w demontażu własnej niepodległości na jej rzecz jest zwykłym aktem zdrady.
Wyróżnienia w tekście pochodzą od red. Naszej Witryny.
Dr Stanisław Krajski, Nasz Dziennik, 2002-08-07
Za: http://www.naszawitryna.pl/europa_501.html