Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Rafał Ziemkiewicz od kilku lat kreuje się na wielkiego zwolennika Romana Dmowskiego i myśli narodowej, jednak – nie znając w sposób dostateczny historii tego ruchu – co jakiś odkrywa, że jego wyobrażenia na ten temat są jakże odległe od oczekiwań. Tym razem pan Rafał „przejechał” się po „Myśli Polskiej” za to, że przypomniała jakie stanowisko wobec stanu wojennego zajęło Stronnictwo narodowe w Londynie (Maciej Motas, „Uniknąć tragedii narodowej − Stronnictwo Narodowe wobec stanu wojennego”, MP, nr 51-52/2011).
Na swoim blogu pisze tak: „W tygodniku „Myśl Polska” ukazał się oto historyczny Dokumentuje on to, co uważam za najbardziej dziś skretyniałą i wstydliwą część tradycji endeckiej, a zarazem stanowi poglądowy przykład, w jaki sposób zdrowy rozsądek i realizm w polskiej tradycji zwykły się wyradzać.
Mówiąc najkrócej, w chwili, gdy naród polski przeżywał czas wielkiego odrodzenia i uniesienia, jakim był ruch „Solidarności”, znaczna liczba wychowanków tradycji narodowej znalazła się w opozycji do tego ruchu − z czasem przybierającej formy coraz bardziej namiętne i obsesyjne. Że tak się stało z działającym w kraju stowarzyszeniem „Pax”, dałoby się od biedy wyjaśnić jedynie kolaboracją, konformizmem i infiltracją tej organizacji przez agenturę SB. Ale wypowiedzi narodowców klepiących biedę na emigracji, najusilniej wszak zwalczanych przez komunizm, a mimo to z odległego Londynu w imię „politycznego realizmu” usprawiedliwiających Jaruzelskiego, gromiących „Solidarność” i nawołujących Polaków w kraju do posłuszeństwa Sowietom, w żadnym wypadku w ten sposób wytłumaczyć nie można. Im po prostu masowy ruch społeczny kompletnie nie pasował do wyznawanej wizji polityki jako dziedziny bardzo elitarnych gier i spisków”.

Autor mógłby sobie darować używanie takich terminów, jak „skretyniały”, „obsesyjne”, „kolaboracja”, „konformizm” przy opisywaniu postaw ludzi, którzy przeszli znacznie więcej niż on. Ja rozumiem, że dla pana redaktora było przykrym odkryciem, że narodowcy w Londynie myśleli tak samo jak ci w kraju, których uznaje za „kolaborantów” czy wręcz kukiełki na usługach SB.  A tu taka niespodzianka, także ci „klepiący biedę” w Londynie myślą tak samo! Co za pech! Dla mnie nie, bo tych ludzi „klepiących biedę” znałem i wiem jaki był tok ich myślenia. Dlatego szydzenie z nich i rzucanie obelg uznaję za przejaw pychy i ignorancji, jaką – niestety – nie raz pan redaktor prezentuje. Niby co – „Myśl Polska” miała teraz tych ludzi i ich polityczne wybory potępić? I to w imię czego? Dobrego samopoczucia pana redaktora i jego ideowych kolegów z „Gazety Polskiej”, która jest jawną dywersją na prawicy i sieje zamęt od wielu lat? Toż to jest, panie redaktorze, czyste wariactwo, które pan niby zwalcza.

Przywołuje pan opinie Wojciecha Wasiutyńskiego, które jako jedyny miał inne zdanie w sprawie stanu wojennego. Ale przytoczył pan tylko jedną jego wypowiedź, ja przytoczę inną: „Najgorszym wyjściem byłby, z punktu widzenia polskiego, wielki najazd sowiecki i bezpośrednie rządy KGB. Polałaby się szeroko rzeka krwi polskiej i rozwalone zostały te bardzo niedoskonałe podstawy, z których można próbować odbudowy niepodległości w przyszłości. Lepiej, że nie było konfrontacji z najliczniejszą armią współczesną. Lepiej mieć kociokwik po święcie solidarności niż głowę rozłupaną toporem. W tym punkcie, paradoksalnie ale logicznie, zbiegły się interesy polskie i rosyjskie: żeby uniknąć bezpośredniej konfrontacji”. I co? Nawet Wasiutyński miał ocenę bardzo zbliżoną do tych „klepiących biedę w Londynie”.  

Powołuje się pan na naród. A ja pytam – gdzie był naród w końcu 1981 roku? Dlaczego opór był tak słaby, dlaczego wojsko się nie zbuntowało, dlaczego Kościół nawoływał do zachowania spokoju? Nawet prof. Jerzy Eisler z IPN-u pisze, że w sprawie stanu wojennego tak naprawdę nie można się wypowiadać autorytatywnie:  „Przecież nie mogło być tak, że równocześnie była groźba radzieckiej interwencji zbrojnej i jej nie było. Możliwe zresztą, że i w tym wypadku (jak w wielu innych) nie poznamy całej prawdy nigdy. Tym bardziej, że o ile łatwo wyobrazić sobie dokumenty poświadczające taką groźbę (np. radzieckie plany, mapy, rozkazy dotyczące dyslokacji wojsk Układu Warszawskiego przed i po ewentualnej inwazji), o tyle już znacznie trudniej wyobrazić sobie jakiekolwiek dokumenty, które miałyby taką groźbę zupełnie wykluczyć. Czyż bowiem np. ewentualna uchwała Biura Politycznego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego o definitywnym wyrzeczeniu się myśli o zbrojnej interwencji w Polsce byłaby dostatecznym dowodem na brak takiego zagrożenia? Czy dokument informujący o czymś takim zasługiwałby na zaufanie tylko dlatego, że znaleziono go w tajnych moskiewskich archiwach? Poza tym, nawet jeżeli coś jest wykluczone dzisiaj, nie musi być równie niemożliwe jutro. Sytuacja zmieniała się wszak z dnia na dzień. Nie ulega więc wątpliwości, że gdyby w Polsce doszło wtedy do wybuchu wojny domowej (nie rozstrzygając w tym miejscu, czy i ewentualnie na ile była ona wówczas realna), to przecież Sowieci nie przyglądaliby się temu bezczynnie, lecz pomyśleliby o zabezpieczeniu swoich interesów i nie pozwoliliby na odcięcie od ojczyzny ponad 450 tys. swoich żołnierzy przebywających w NRD” (J. Eisler, „Bohater pozytywny czy negatywny?” [w:] „Stan wojenny – odtajnione archiwa IPN”, dodatek do tygodnika „Newsweek”, nr 01/2011). Czy on także „skretyniał”, jak ci biedacy w Londynie?

Pan redaktor pozwolił sobie także na filipikę pod adresem „Myśli Polskiej”: „Jego późni epigoni [źle pojętego realizmu] z przekonania o rozstrzygającej roli siły wyciągali już wniosek dramatycznie odmienny: że skoro o wszystkim decyduje siła, to Polska powinna skłonić się przed silnymi, i że właśnie na podporządkowywaniu się sile − z jednoczesnym odrzuceniem wartości moralnych i tradycyjnych polskich tęsknot jako „głupoty” – polega polityczny realizm. Skamieliną tego sposobu myślenia, anachroniczną, a przez to groteskową, pozostaje dziś publicystyka wspomnianej „Myśli Polskiej”, pełna pouczeń, że mądre i realne jest sławić Łukaszenkę i Putina, kochać Rosję, bać się Zachodu, potępiać głupie „smoleńskie” histerie oraz bronić jako wielkiego Polaka Jaruzelskiego”.

Pomijam to, że pan redaktor nie rozumie tekstów, jakie się u nas ukazują i dotyczą Rosji i Białorusi i woli to sprawdzić do absurdu. Rozumiem, że  histerie smoleńskie nie są dla niego głupie, nie są anachroniczne i groteskowe, tylko są esencją rozumnego, polskiego patriotyzmu, nie wariackiego, ale głębokiego i nowoczesnego? Rozumiem, że jego poczucie patriotyzmu i realizmu skłania go do konstatacji, że w 1981 roku nic nam nie groziło, nie było Kuronia i Modzelewskiego z ich obsesyjną koncepcją trockistowskiej rewolucji („Bój to wasz będzie ostatni”, „drugi Budapeszt”), nie było insurekcyjnego amoku i przekonania, że władza leży na ulicy, nie było zwyczajnej głupoty i prowokacji? Tak pewnie pan myśli. Dlatego pytam – na czym właściwie polega lansowany przez pana redaktora „patriotyzm niewariacki”? I co to ma wspólnego z myślą Romana Dmowskiego? Niestety, przypomina pan Adama Michnika, który w 1983 roku opublikował swój esej na temat endecji pt. „Rozmowa w Cytadeli”. Dał on tam swoją wykładnię dziejów ruchu narodowego, pisząc co w jego tradycji jest dobre, a co jest „anachronizmem” i – jakby pan to ujął – „skretynieniem”. Mimo różnic jakie panów dzielą – wiele was też w tej akurat sprawie łączy.

Jan Engelgard

Za: http://engelgard.pl/?p=510