W ostatnim czasie nasz rząd zobowiązał się przyjąć siedem tysięcy uchodźców z Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki. W tym samym czasie nie angażuje się zupełnie w pomoc naszym rodakom znajdującym się na terenach wschodniej Ukrainy ogarniętych wojną. Z Wiktorią Charczenko, Polką z Donbasu, która mieszka obecnie w Polsce, rozmawia Paula Magiera.
Jak znalazła się Pani na Ukrainie?
Mój dziadek przyjechał z Polski na Ukrainę, zatrzymał się tam z babcią – Ukrainką – i założył rodzinę. Mieszkali na Ukrainie w czasie, kiedy nie wolno było mówić po polsku, kiedy polska narodowość była czymś najgorszym. Dlatego też mój dziadek był bardzo małomówny, nie ufał nikomu. Nie pamiętam, żeby w domu rozmawiał w języku polskim, ale bardzo dobrze pamiętam, że kiedy umierał, to zaczął śpiewać hymn Polski. Domyślam się, że moja sytuacja rodzinna, jest zbliżona do sytuacji Polaków, którzy teraz pozostali na terenach objętych wojną na Ukrainie. Część z nas mówi w języku ojczystym, którego ja nauczyłam się tylko i wyłącznie w kościele, dzięki temu, że ksiądz był z Polski i nie potrafił mówić po ukraińsku czy po rosyjsku. Parafia musiała zacząć mówić po polsku. Za to jestem mu bardzo wdzięczna. Niektórzy do dziś nie mają takiej możliwości, w odróżnieniu od Ukrainy Zachodniej. Ukraina Wschodnia leży w odległości ok. dwóch tysięcy kilometrów od polskiej granicy, Kijów i Donieck dzieli 700 km. To wszystko uniemożliwiało przyjazd i zniechęcało nauczycieli języka polskiego do przyjazdu do nas, na tereny wschodniej Ukrainy, dlatego że łatwiej było przyjechać na Ukrainę Zachodnią.
Może jest w tym nasza wina, że nie walczyliśmy o ten język, ale z drugiej strony nikt z nas nigdy, cały wschód, nie zgodzi się z tą historią, którą, jak wiemy, przyjmują niektórzy Polacy z Ukrainy Zachodniej, dlatego że bardzo wiele osób, i ja te osoby znam, znalazło się na Ukrainie Wschodniej po rzezi wołyńskiej.
Niektórzy Polacy zarzucają nam, że źle mówimy po polsku, dziwią się; skąd w ogóle na wschodzie Ukrainy wzięli się Polacy. Tak może powiedzieć tylko ten człowiek, który w ogóle nie zna historii. A żyje tam przecież bardzo dużo osób, potomków powstańców styczniowych, Polaków ze Śląska, wywożonych do pracy w kopalniach, bardzo wielu potomków oficerów, którzy leżą w Starobielsku. Od samego początku mojej działalności w Towarzystwach, najpierw ługańskim, potem w donieckim, byłam przy tym wszystkim i dlatego historia Polski jest moją historią.
Ilu Polaków jest w Donbasie?
To bardzo trudne pytanie. Tak jak już wspomniałam, część Polaków, z obawy przed tym, że straci życie, z obawy o swoje rodziny, wymazywała swoją narodowość. Czasem bywało tak, że ojcem był Polakiem, matka Rosjanką, a dziecko Ukraińcem. Państwo zrobiło wszystko, żeby wymazać polską tożsamość, żeby raz na zawsze zniknęła. Dlatego moim zdaniem Polacy na wschodzie wytrzymali tyle nieszczęść, że ta wojna jest tylko podsumowaniem tego wszystkiego.
Z tego, co pamiętam, kartę Polaka dostało 400 osób na obwody. Kiedyś konsul generalny w Doniecku powiedział, że liczba Polaków na tych terenach może osiągać nawet 10 tysięcy. Natomiast tych Polaków, których widziałam w Towarzystwie, którzy przychodzili do kościoła, dla których ważne było bycie Polakiem, a nie tylko tych, którzy w sytuacji, gdy zaczęła się wojna, to nagle chcieli być Polakami, by móc się znaleźć w bezpiecznym miejscu – dla mnie tacy ludzie nie są Polakami. Dlatego pytanie, ilu nas jest, jest trudne, ale mogę powiedzieć, że nie jest nas mało.
Jak wygląda znajomość języka polskiego na terenie wschodniej Ukrainy, skoro Polacy naukę tego języka mają utrudnioną?
Część dobrze mówi po polsku, moja prezes Towarzystwa Kultury Polskiej Donbasu, pani Walentyna, ślicznie mówi po polsku. Ktoś z Polaków powiedział kiedyś: „Boże, pani mówi tak, jak moja babcia mówiła, pięknym literackiem językiem. Starym, polskim językiem.”
Jak wyglądała pomoc polskiego państwa/rządu z perspektywy Polaka w Donbasie, początkowo jeszcze na Ukrainie oraz obecnie? Co rząd obiecał, a co zrobił?
Jak każdy rząd, rząd obiecał bardzo dużo. I tym rząd polski od ukraińskiego niczym się nie różni. Po pierwsze, pomógł MSZ. Wiem, że placówka konsularna w Charkowie i w Doniecku przekazywały zapomogi. Tak samo, kiedy ktoś potrzebował wizę, to nie mieliśmy z tym problemów, do czasu, gdy zaczęło się dziać coś niezrozumiałego. Ostatnie przepisy mówiące o tym, że aby dostać wizę, trzeba jechać do punktu wizowego. To nie ułatwiło nam życia. Chociaż jeśli masz kartę Polaka i masz potwierdzone polskie pochodzenie, to stosunek do Ciebie będzie inny niż do zwykłego Ukraińca. I nie można o tym nie powiedzieć.
W grudniu zapowiedziano w Sejmie, że przyjadą ciężarówki i dostaniemy pomoc. Byliśmy przygotowani na to, żeby tę pomoc zawieźć z Charkowa do Doniecka. Byłam przerażona, kiedy okazało się, że to jest pomoc dla przesiedleńców ługańskich z obwodu ługańskiego/donieckiego, ale w obwodzie charkowskim. Z tej pomocy nie dostaliśmy nic. Można tłumaczyć to tak, że Polska chce pomagać wszystkim, że nie jest skupiona tylko na Polakach. To bardzo szczytny cel, ale okazuje się, że pomagamy wszystkim, a między wszystkimi nie ma Polaków. Ja tego nie rozumiem.
Nie mogę powiedzieć, że pomocy od Polski nie było, np. obóz dla uchodźców w Charkowie. Ale ta pomoc nie dociera do Polaków. To jest absurdalne, dlatego że boimy się nie urazić czyichś relacji, żeby nie powiedzieli, że jesteśmy wrogo nastawieni do Ukraińców. A przecież Polacy powinni być na pierwszym miejscu. Pani Premier kiedyś powiedziała, że będzie broniła przede wszystkim swojego domu. Od razu powstaje pytanie, kim my jesteśmy dla tego kraju, dla tego rządu, czy jesteśmy Ukraińcami czy Polakami.
Jeżeli nas przyjmują jako uchodźców, no to dziękuję, nie jesteśmy uchodźcami. I to moja sprawa, kiedy chcę wrócić do Polski. Ja tu nie stoję i nie żebrzę. Ja wróciłam na swoją ziemię, tu jest moja ziemia. I ani rząd, ani nikt inny nie może temu zaprzeczyć lub mnie stąd wyrzucić. A to, że rząd przyjmuje mnie gorzej niż uchodźcę, to już świadczy o tym rzadzie. Myślę, że najpierw musi być rodzina, przyjaciele, rodacy, a potem pozostali. I tak powinno normalne państwo funkcjonować, najpierw zadbać o swoich.
Czy polskie organizacje pozarządowe pomagają Polakom, którzy się tam znajdują i którzy zostali przetransportowani do kraju?
Ci Polacy, którzy przyjechali tu na własną rękę, pomoc dostają wyłącznie od organizacji pozarządowych i organizacji kościelnych. To wszystko. Nie będę mówiła od których, bo ostatnio, kiedy ten problem wzruszył Polaków, prawie każda fundacja chce pomagać. Tylko że ta pomoc jest źle skoordynowana. Fundacje chcą przekazywać odzież i mają takie możliwości, aby ogłosić zbiórkę, nie ma z tym problemu, nie trzeba żadnych pozwoleń, to jest naturalne, ludzkie, natomiast kiedy dochodzi do ostatniego etapu, przekazania darów właściwym osobom, powstaje problem, ponieważ nie wszyscy mają kontakt z osobami potrzebującymi.
Jeśli kontaktujesz się z jakąś organizacją, która twierdzi, że współpracuje z Polakami na wschodzie, trzeba mieć zaufanie, a najlepiej najpierw sprawdzić, czy ta organizacja rzeczywiście jest w stałym kontakcie z tymi Polakami – to bardzo proste, wystarczy wykonać jeden telefon do Doniecka, do Ługańska, do Mariupola i zapytać, kto tam pomaga. Ja nie będę mówiła, kto pomaga. Wystarczy tylko jeden telefon (oferuję numery do kontaktu). Trzeba dzwonić do towarzystw, do parafii, do tych rodzin polskiego pochodzenia, które wyjechały poza tereny republik donieckiej i ługańskiej i po prostu zapytać, kto wam pomaga. Możecie się Państwo bardzo zdziwić. Chwalą się czasami, że pomagają, a potem okazuje się, że cała pomoc nie dociera na wschód. Bo dla Polaka Lwów to też jest wschód, a Kijów to już w ogóle wschód. Ja nie mówię, że tam nie ma ludzi potrzebujących, ale czy ktoś te rodziny w ogóle sprawdzał, czy ktoś ma listę rodzin, które wyjechały?
Jak wyglądało życie tamtejszej Polonii przed wybuchem wojny w Donbasie?
Jak normalnie funkcjonujące stowarzyszenia mieliśmy swoje imprezy, współpracowaliśmy z różnymi organizacjami na wschodzie, prowadziliśmy szkoły języka polskiego, organizowaliśmy wycieczki do Polski. To samo, co robi większość organizacji polonijnych. Normalne, bez żadnych problemów, tak jak nas teraz nazywają „uchodźcy wyklęci”.
Nie było problemów ze strony władz ukraińskich?
Donieck, Donbas jest tak wielonarodowy, że to nas nigdy nie dotknęło, jakby kraj w kraju. Nauczyliśmy się przyjmowania z szacunkiem innej kultury. Zawsze, kiedy robiliśmy największe przyjęcie w Doniecku, festiwal polskiej kultury, mieliśmy mnóstwo gości, np. kogoś z towarzystwa niemieckiego albo białoruskiego, zawsze chętnie przychodzili, bo wiedzieli – gdzie Polacy, tam będzie śpiew, przyniosą bigos i po prostu będzie serdecznie. Nigdy w życiu nie mieliśmy żadnych problemów: językowych – nikomu nie przeszkadzało, w jakim języku Ty mówisz. To było wręcz wspierane – żeby porozmawiać czy zaśpiewać po polsku na imprezie – nikt nie rzucał w Ciebie wtedy kamieniem. Z drugiej strony śpiewaliśmy także po ukraińsku, nic złego w tym nie było.
Jak zmieniło się tam życie po wybuchu konfliktu?
Po pierwsze, pojawił się problem braku zaufania. Człowiek nie ufa drugiemu człowiekowi. Po drugie, ludzie doznali urazu psychicznego – dorośli, młodzi. Ja już nie mówię o starszych ludziach, którzy przeżyli II wojnę światową. Dla niektórych to był ostatni rok życia. Ta zima i jesień były powtórką tej wojny, którą oni przeżyli jeszcze jako dzieci. To straszne, naprawdę straszne. Społeczeństwo jest bardzo podzielone. I nie chodzi o podziały polityczne, rozstrzyganie po której jesteś stronie.
Chodzi o to, że człowiek nieraz pomaga nieznanemu człowiekowi, w innej sytuacji ten sam człowiek staje się zwierzęciem, wychodzi z niego coś nienaturalnego, coś co sprawia, że powstają konflikty, że ludzie sięgają po broń. Ludzie mają tak pokręcone w głowie, że jedynym wyjściem jest użycie broni, jako argument ostateczny. Kto ma broń, ma ostatnie słowo. Do tego ciężkie warunki życia. Dla ludzi, którzy praktycznie pół roku spędzili w ciemnych piwnicach, możecie sobie wyobrazić, co to jest. To trzeba przeżyć i to zostaje w tyle głowy. Ja wyjechałam w lipcu i zastałam tę wojnę, ale mam małe dziecko i byłam w stu procentach pewna, że dziecko tego nie pamięta. A okazało się, że wszystko pamięta, dopiero teraz zaczął chodzić do szkoły i przynosi mi swoje rysunki, które przedstawiają wyłącznie wojnę. Myślałam, że on nie rozumie, ma 7 lat, myślałam, że nic go nie dotknęło, że nic nie zauważył. Chowałam go, gdy ktoś strzelał, mówiłam, że to fajerwerki, ale okazało się, że nic z tego, że on to nosi w sercu, a teraz wyrzuca to z siebie na kartki papieru.
Jak wyglądały walki w Donbasie z perspektywy zwykłego człowieka, który nie brał udziału w walkach zbrojnych?
Po prostu siedzisz i czekasz, i koniec. Proszę mi uwierzyć – zupełnie jest nam obojętne, z której strony leci pocisk, z której strony Cię zabije. Po prostu siedzisz i czekasz. W dniu, w którym jechaliśmy do Polski, pierwszy raz w życiu usłyszałam huk czołgów. Uciekać nie było sensu, bo albo Cię teraz zabiją, albo nie. Na ziemie nie padniesz, nie schowasz się za drzewem, nic. Stoisz jak głupia i czekasz, jeszcze dziecko trzymasz obok siebie. I to taka wojna. Kiedy dzieci idą na spacer z tatusiem, a wraca tylko tatuś, bo akurat w tym momencie spadł pocisk. To po prostu nie ogłoszona oficjalnie wojna, bo kiedy jest ogłoszona, to wtedy wszyscy: „Alarm, alarm, ratujemy ten kraj, bo tam wojna!”. A tak u nas nie ma wojny. A niektórzy jeszcze mówią; sami winni jesteście, nie wyjeżdżacie, narażacie dzieci. Ale jak wyjeżdżasz, to dokąd pojedziesz? To dobrze, jeśli masz przyjaciół gdzieś w Ukrainie Zachodniej, Centralnej, ale jak nie masz tam przyjaciół, to dokąd pojedziesz? Taka prawda, w tym świecie nikt nikomu nie jest potrzebny.
W jaki sposób przebiegał proces sprowadzenia Polaków z Donbasu do Polski?
Jeśli chodzi o kwestię ewakuacji, to przepięknie - przyleciały samoloty wojenne, zabrały Polaków jak anioły z nieba. Jeżeli chodzi o ludzi, którzy przyjechali na własną rękę, to wyglądało tak, że nieraz z jedną torbą, prawie z niczym przyjechali do Polski, do swojej ojczyzny. Tylko że przyjeżdżasz i myślisz, co dalej. Dobrze, gdy tu masz przyjaciół. Kiedy nie masz, to po prostu przyjeżdżasz i dalej ciemność.
Przecież nasi Polacy, którzy przyjeżdżają ze Wschodu, nie będą siedzieć na ulicy, stawiać namiotów na dworcach, żebrać. To nie jest w naszej krwi. Polacy, którzy tu przyjeżdżają, to ludzie z wyższym wykształceniem, niektórzy mają nawet po dwa fakultety. Ci ludzie nie będą krzyczeć, bo nie pozwala im na to wykształcenie, oni zdechną po cichu albo wrócą, jak niektórzy wrócili teraz, właśnie pani prezes Walentyna Staruszko wróciła.
To ich wybór. Ale oni nie będą krzyczeć. Tylko będą dziękować, bo tak nas nauczono, to nam wpojono, że Polska to jest najlepszy kraj. Jeżeli teraz powiemy, że Polska tak źle się z nami obeszła, to ja nie mogę tego powiedzieć, bo ja od dzieciństwa wierzyłam, że Polska to jest ten bajeczny kraj i dlatego jeśli ktoś coś złego mówi na Polskę, to ja nie mogę, nawet na rząd nie mogę źle mówić, gdyż rząd wybrali ludzie, wy wybraliście, jeśli obrażę rząd, obrażę tym samym tych ludzi. Znaleźliśmy się w pewnym sensie w pułapce.
Czy są jakieś różnice w poziomie życia pomiędzy wschodnią Ukrainą sprzed wojny a Polską, czy może wszystko jest bardzo zbliżone?
Trudno mi powiedzieć z perspektywy mieszkańca Ukrainy zachodniej, wszyscy wiemy, że bardzo wiele osób stamtąd pracuje w Polsce. Natomiast z perspektywy mieszkańca Ukrainy wschodniej nie powiem, że była jakaś wielka różnica. Mieliśmy pracę, ja pracowałam w szkole muzycznej, dorabiałam sobie, wystarczało mi na życie i byłam w pełni zadowolona. Na tym też polega różnica pomiędzy nami a Ukrainą zachodnią, może dlatego, że Donbas był krajem w kraju, dość bogatym. Byli też ludzie biedni, ale jeżeli wziąć pod uwagę całą Ukrainę, to na wschodzie było właśnie ze względów ekonomicznych najlepiej. Dlatego nam nie chodziło o to, aby Polska przyjmowała nas jako imigrantów zarobkowych, którzy przyjechaliby po lepszą pensję. O to w ogóle nie chodziło, a poza tym nie jesteśmy żadnymi imigrantami.
Jak wyglądają relacje z władzami Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej?
Problem polega na tym, i to nie tylko dotyczy Polaków, że władze republiki nie mogą zagwarantować bezpieczeństwa. Jakby władze nie zapewniały, że kochają Polaków i że możemy sobie spokojnie działać, że nie będą stwarzać nam problemów, to nikt nie może zagwarantować, że jutro np. coś złego nam się nie przytrafi, tak jak to było z panem Kazimierzem Wróblem z naszego Towarzystwa. I nawet jeśli te republiki zagwarantują bezpieczeństwo, to skłamią, dlatego że sytuacja wymknęła się spod kontroli. W strefie wojny nie może być żadnej gwarancji. Do czasu, gdy republiki te nie będą częścią Ukrainy lub Rosji, i nie zostaną uznane przez społeczność międzynarodową, gwarantowanie czegokolwiek będzie bez sensu.
Jak zapatruje się Pani na konflikt rosyjsko-ukraiński?
W tym konflikcie mnie interesują wyłącznie Polacy. Nie wtrącam się w ten konflikt, staram się być bezstronna. W tej szarości wyłapuję tych Polaków i zależy mi wyłącznie na tym, żeby te osoby, które tam zostają, nie powiedziały potem, że „dzwoniłem, prosiłem, ale nie otrzymałem pomocy”. Staram się, na ile mogę, jako po prostu fundacja, ratować Polaków. Nie zależy mi na tym, kto uratuje. Tymi ludźmi, katolikami i Polakami można obdzielić wiele fundacji, wystarczy dla wszystkich. Chcę, aby ci, którzy zostali tam, przetrwali, przeżyli ten moment. Jeżeli osoba jest starsza, leży, gnije, zależy mi na tym, żeby umarła z godnością, jak człowiek. Jeżeli ktoś chciałby wyjechać do Polski, musimy pomóc, tym bardziej w takiej sytuacji, w jakiej jest teraz Polska.
Czy Pani zdaniem Polska powinna angażować się w konflikt na Ukrainie, a jeśli tak, to w jaki sposób?
Niech Polska zajmie się swoimi sprawami, ma ich tyle, że niech zrobi najpierw porządek u siebie, a potem wtrąca się sprawy innych krajów. Tym bardziej, że widzę, że Polska jest po prostu wykorzystywana, a w zamian narzucają jej historię, która np. dla mnie jest niezrozumiała. Dla mnie to po prostu oczywiste. Polska musi bronić swoich ludzi, swoich rodaków, swojej historii, inaczej Polska zniknie.
Jak obecnie wygląda wasze życie?
Od depresji, do depresji, od sukcesu, do sukcesu. Nasze życie to walka. Przynajmniej muszę walczyć o tych, którzy nie walczą, bo nie są w stanie, brak im determinacji, sił, pokora im nie pozwala. Musimy walczyć, ale to taka inteligentna walka. Ale niestety w Polsce to po prostu ostatnio nie daje efektu. Polska zapomniała, co to jest walka. Jest coś takiego jak kodeks honorowy. Dlatego że my Polacy ze wschodu walczymy z honorem. Kiedy widzimy, że ktoś nie postępuje jak człowiek honoru, to po prostu nie szanujemy go.
Czy są Polacy ze wschodniej Ukrainy, którzy się jakoś tu odnaleźli, którzy od razu potrafili dać sobie radę?
Tak, ale nie od razu. Nikomu nic nie przychodzi tu łatwo, musimy sobie dać czas żeby odreagować to wszystko, ułożyć to sobie w głowach, to nie jest takie proste. Przyjechać z miejsca, gdzie domy się na głowę walą, a potem znaleźć się w Polsce i od razu zacząć działać. Tak nie jest. Potrzeba bardzo dużo czasu, jedni więcej, drudzy mniej. Trzeba się przyzwyczaić się nawet do tego, że gdy wychodzisz na ulicę nikt nie będzie do ciebie strzelał, przyzwyczaić się do tego, że jest spokój, że wreszcie jesteś w Polsce. Jeżeli widzisz lecący samolot, to znaczy, że on po prostu gdzieś sobie leci, przewozi ludzi, a nie bomby.
Przecież ja jeszcze do niedawna – ostatnio, na święto Wojska Polskiego, kiedy latały te samoloty, szłam ulicą i wszystko stanęło mi przed oczami, nie wiem, czy ten strach kiedyś minie…. Ludzie tak samo, kiedy zaczynają strzelać fajerwerki, pierwsze, co przychodzi do głowy, to: „Kurczę, strzelają!”, a później dopiero fajerwerki. Kiedy w sierpniu oglądaliśmy inscenizację Powstania Warszawskiego – dla nas to przede wszystkim wojna, powrót do wojny.
A potem dopiero ludzie zaczynają rozumieć, że nie będzie żadnej pomocy, (bo najpierw obiecywano bardzo dużo, do dnia dzisiejszego nie rozumiem, dlaczego trzeba było zmienić prawo). I jeżeli np. Niemcy mogą łamać to prawo, przyjąć wszystkich, dlaczego, gdy Polska miała z nami ten problem, nie zgodziła się na repatriację, która ułatwiłaby nam życie. Bylibyśmy pod jakąś ochroną przynajmniej, mielibyśmy jakieś prawa. A tak, kim my jesteśmy? Na przykład z ewakuacji – osoba ewakuowana. Co to za osoba? A ci, którzy przyjechali na własną rękę? Kim sąt? Kim my jesteśmy? W ogóle nikim nie jesteśmy.
My mamy kartę Polaka, więc możemy przez cały rok tu siedzieć. Żadnego prawa, które dałoby nam prawo na legalizację pobytu za darmo. Ostatnio w piątek kobieta z dzieckiem 18-letnim na wózku musiała zapłacić dwa razy po 640 złotych, za siebie i dziecko. Kobieta nie ma niczego, i nie ma prawa, które by mogło zwolnić ją od tej opłaty. I pytam – czy nie można było z taką małą grupką jakoś tak po ludzku po prostu?
Jeżeli rząd nie przyjmował nas jak rodaków, dlaczego nie potraktował nas jak do uchodźców w takim razie? Jestem w szoku. Ale najgorzej jest z tymi, którzy zostali w Mariupolu. Kiedy przyjeżdżałam tam po raz kolejny, kiedy mnie pytali – co z nami, czy jest taka możliwość? Odpowiadam, że nie ma możliwości, bo nie zniszczyli wam jeszcze waszych domów i nikt z was nie zginął. I to w tym czasie, kiedy Polska przyjmuje uchodźców. Nie jestem przeciwko temu, zresztą nie mam prawa głosu – w Polsce ja jestem nikim, ja to już zrozumiałam.
Ale to też jest moja ziemia i ziemia tych ludzi. Polska ma jakieś zobowiązania wobec swoich. I jak ona może odmówić swoim a przyjąć zupełnie inną kulturę, zupełnie inną krew? Ja już o tym myślałam – Polska nie chciała przyjąć tych repatriantów, choćby z Kazachstanu, podczas gdy oni tyle lat już czekali, prosili, a teraz będzie musiała przyjąć obcych ludzi…. To jest taka nauczka. Nie chcieli swoich, wezmą cudzych.
Tak naprawdę rząd wybierają Polacy. To naprawdę moje takie zdanie, Polki ze wschodu, naród jako suweren musi powiedzieć, że rząd jest tylko narzędziem w rękach narodu, powinien być głosem narodu. Jeżeli rząd przestanie mówić w imieniu narodu, to już nie jest rząd. To naród musi powiedzieć, kto ma mówić w jego imieniu, kogo chce u siebie; nas Polaków czy ich. Polska jest ogromnym krajem, to nie jest mała wioska. Ale naród musi podjąć decyzję.
Jak wyglądają perspektywy na przyszłość?
Złożyliśmy wszyscy wnioski o legalizację pobytu, wnieśliśmy opłaty, nieliczne rodziny otrzymały zwolnienie z opłaty od władz. Powiedzieć, co będzie dalej, nikt z nas nie potrafi. Na dzień dzisiejszy mieszkamy tutaj i nie wiemy, co będzie jutro. Jeżeli np. jutro będzie wyglądać tak, że przyjedzie 12 tysięcy uchodźców, to myślę, że problem z Polakami ze wschodu i z repatriantami z Kazachstanu, odejdzie na dalszy plan na długo. Nie wiem co będzie, ale wiem jedno, to co robi Polska, jest niemoralne.
Rozmawiała Paula Magiera, Młodzież Wszechpolska