Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jakże nie wierzyć w trafność tej sentencji pełnej mądrości w pierwszej dekadzie września w Polsce. Jak wiadomo, 1 września, w 70 rocznice wybuchu II wojny światowej, na Westerplatte odbyły się międzynarodowe zawody w polityce historycznej, z udziałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Donalda Tuska oraz pani kanclerz Niemiec Anieli Merkel i rosyjskiego premiera Włodzimierza Putina. Wygląda na to, że uwaga światowej opinii publicznej jeśli w ogóle skupiła się na tym wydarzeniu, to przede wszystkim – na przemówieniu Putina, ponieważ było ono wyraźnie służebne wobec aktualnej linii politycznej i to nie tylko rosyjskiej, ale obydwu strategicznych partnerów, którzy teraz, po ostentacyjnej rejteradzie Stanów Zjednoczonych z aktywnej polityki w Europie, będą kształtowali europejską politykę.
Stanisław Lem w jednym ze swoich opowiadań wspomina o wojnie, która trwała lat trzydzieści, a potem jeszcze pięć, bo po trzydziestu latach strony wojujące nie mogły się porozumieć co do tego, kto wojnę wygrał, w związku z czym rozpoczęła się ona od nowa. Coś podobnego rozgorzało na szczytach władzy w Polsce po zawodach na Westerplatte. Kto wygrał, kto nie wygrał, czy lepszy był pan prezydent, czy może pan premier? Takie potępieńcze swary. Oliwy do tego piekielnego ognia dolała publikacja jednego z dzienników, jakoby pan prezydent Kaczyński w związku z prowokacyjnymi publikacjami rosyjskiej razwiedki na temat ministra Becka i premiera Mikołajczyka, zażądał od premiera Tuska odproszenia Włodzimierza Putina. Podobno źródłem tej informacji byli jacyś „Zasrancen”, którzy w Kancelarii Premiera robią za ministrów. Kancelaria Prezydenta zdementowała te rewelacje, więc w rezultacie nie wiadomo, czy są prawdziwe, czy nie, bo zdementowała miękko. Ale gdyby nawet były prawdziwe, to skoro już Putin odproszony nie został, nie było najmniejszego sensu, ani potrzeby ich ujawniania. Niestety Zasrancen, którzy przez przedziwny splot okoliczności i razwiedkę zostali wyniesieni do ministerialnych godności, a żadnej prawdziwej polityki, która zarezerwowana jest dla starszych i mądrzejszych, uprawiać już nie mogą, excusez le mot, brandzlują się wzajemnym podsrywaniem, w czym sekundują im tak zwane merdia. Trudno pisać o tym bez abominacji, a – jak zalecał Zbigniew Herbert – sprawy wstrętne, gwoli wyeksponowania ich ohydy, trzeba opisywać plugawym językiem. Na nic lepszego zresztą nasi okupanci nie zasługują.
Nie jest zresztą wykluczone, że ta groteskowa przepychanka jest jedynie zabiegiem socjotechnicznym, mającym ukryć bezradność naszej szlachty-gołoty wobec zbliżającego się bankructwa państwa. Wprawdzie jeszcze niedawno ogłuszały wszystkich fanfary, że Polska jest liderem Europy w walce z kryzysem, bo odnotowała aż jeden procent wzrostu gospodarczego, ale co z tego, gdy – po pierwsze – błąd statystyczny wynosi 3 procent, a po drugie i ważniejsze – minister Rostowski ogłosi, że w przyszłym roku deficyt budżetowy przekroczy 52 mld złotych. Ja chętnie w to wierzę, bo koń – jaki jest, każdy widzi, chociaż doradca pana prezydenta Adam Glapiński utrzymuje, że aż tak źle nie jest, tylko min. Rostowski teraz uprawia propagandę klęski, żeby w przyszłym roku wesprzeć kampanię prezydencką premiera Tuska propagandą sukcesu – że to niby rząd uratował Polskę od katastrofy, bo deficyt nie przekroczył 52 mld, tylko, dajmy na to – 40. Ale i 40 miliardów to bardzo dużo zwłaszcza w sytuacji, gdy dług publiczny przekroczył 700 miliardów, a Polska przekształcana jest w strefę półrzemieślniczej-półprzemysłowej wytwórczości – mniej więcej podobną do tej, w jaką po zakończeniu II wojny alianci chcieli początkowo przekształcić Rzeszę. Takiego kraju nie trzeba podbijać tradycyjnymi metodami; jego mieszkańcy staną się niewolnikami lichwiarskiej międzynarodówki współdziałającej z państwami poważnymi, za sprawa własnego rządu, który zedrze z nich ostatnią koszulę, żeby tylko wywiązać się swoim prawdziwym panom. Warto zwrócić uwagę, że w tej kwestii obydwie antagonistyczne partie są zgodne; PiS nie krytykuje Platformy za zamiar skokowego powiększenia deficytu w przyszłym roku. Przeciwnie – ustami posła Lipińskiego wyraziło zadowolenie, że Platforma realizuje w tym zakresie pomysły Prawa i Sprawiedliwości.
Natomiast wojna rozgorzała zarówno na tle uchwały jaką Sejm zamierza podjąć w związku z 70 rocznicą uderzenia Armii Czerwonej na Polskę, jaka przypada 17 września. PiS groźnie kiwa palcem w bucie, że 70 lat temu nastąpiła agresja która ściągnęła na Polskę niewyobrażalne cierpienia, natomiast Platforma skłonna jest tylko łagodnie skrytykować Stalina za to, że zachował się niesportowo. Ano, nie bez powodu prasa niemiecka i prasa rosyjska wyjątkowo zgodnie wyraziła radość z wyborczego zwycięstwa Platformy Obywatelskiej w 2007 roku. Ostatni raz taka zgodność mediów w obydwu państwach miała miejsce po 23 sierpnia 1939 roku.
No dobrze, ale jak się to wszystko ma do pełnej mądrości sentencji, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło? Ano tak, że do polskiej konstytucji wpisana została zasada rozdziału Kościoła i państwa. Gdyby tego rozdziału nie było, może te potępieńcze swary przedostałyby się również do Kościoła. Tymczasem w Krakowie, z inicjatywy J.Em. Stanisława kardynała Dziwisza i wspólnoty św. Idziego odbył się Kongres dla Pokoju „Ludzie i Religie” w którym obok duchownych katolickich, prawosławnych i protestanckich, wzięli również udział muzułmanie, rabini, buddyści, reprezentanci dżinnizmu i parsizmu i tak dalej. Wszyscy modlili się o pokój i jednocześnie medytowali na ten sam temat, zaś jednym z kulminacyjnych momentów Kongresu był spontaniczny hołd, jaki „młodzi” w towarzystwie wielu starszych i mądrzejszych, złożyli przed „papieskim” oknem na ulicy Franciszkańskiej. Według relacji Katolickiej Agencji Informacyjnej, której w tym przypadku nie ma żadnego powodu nie wierzyć, w pewnym momencie w oknie obok ukazał się Jego Eminencja Stanisław kardynał Dziwisz, który dłonią pozdrowił zgromadzonych.
Kiedy ten budujący obraz przeciwstawimy scenie politycznej, którą w dodatku wstrząsnęło ostatnio aresztowanie prezesa ZUS pod zarzutami korupcyjnymi, to od razu widać plusy dodatnie konstytucyjnego rozdziału Kościoła od państwa. Wprawdzie w związku z aferą Stella Maris J.E. abp Tadeusz Gocłowski był przesłuchiwany aż dziewięć godzin, ale żadnej winy w nim nie znaleziono. W przypadku prezesa ZUS wszystko zaś jest możliwe, zwłaszcza gdyby razwiedka z jakiegoś powodu zapragnęła stworzyć alternatywę personalną dla Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej zarówno na własny użytek, jak i dla dogodzenia Pani Anieli i zimnemu ruskiemu czekiście Putinowi, którzy obecnie, w sytuacji wycofania się Stanów Zjednoczonych z aktywnej polityki w Europie, będą robili tu porządek po swojemu.
Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl
Komentarz · tygodnik „Goniec” (Toronto) · 2009-09-13
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).