piramida Majow w Meksyku fot. M.Cukiernik
Żyjący na terenie dzisiejszego Meksyku i Gwatemali, starożytni Majowie znani są z tego, że składali swoim bóstwom krwawe ofiary z ludzi. Ich celem było ubłaganie w ten sposób bogów, aby kolejnego dnia wstało słońce. Mniej więcej podobny wpływ, jak na wschód słońca miały ofiary z ludzi, teraz na zmiany klimatyczne mają miliardy euro, dolarów, jenów, juanów i złotych wydawane na walkę z globalnym ociepleniem. Z tą różnicą, że w państwie Majów ofiarami było ludzkie życie, a w tzw. Unii Europejskiej i innych krajach świata ofiarami są kieszenie podatników. Oczywiście są także ci, którzy na tym zyskują. Według raportu brytyjskiego banku HSBC, dochody światowego ekosektora w 2008 roku wzrosły o 75 proc. do 530 mld dolarów i do roku 2020 mogą wynieść 2 biliony dolarów. Ile z tych pieniędzy pochodzi, poprzez państwowe zachęty, transfery i dotacje wspierające ekobiznes, od najbardziej poszkodowanych, czyli podatników? Sam bank HSBC wskazuje, że bez wsparcia rządów oraz kierowania bodźców na ekoenergię, ekosektor nie rozwijałby się w takim tempie.
Na nadmiernych wydatkach państwa tracą także polscy podatnicy. Zadłużenie polskiego Skarbu Państwa na koniec lipca 2009 roku wyniosło ponad 609,1 mld zł. Od początku roku zadłużenie Skarbu Państwa wzrosło o ponad 39,1 mld zł, czyli o 6,9 proc. Oznacza to, że poprzez kredyty sektora publicznego przeciętny Polak zadłużony jest już na około 16 tys. zł, podczas gdy jeszcze na koniec 2008 roku – zadłużony był na ponad tysiąc złotych mniej! Miłościwie panujące nam władze ciągle biorą nowe kredyty, mimo że do końca nie zostały spłacone jeszcze nawet pożyczki Polski Ludowej. A pozostało tego jeszcze około 420 mln dolarów. Dla przykładu jak informuje Marta Gajęcka, wiceprezes Europejskiego Banku Inwestycyjnego, w 2009 roku akcja kredytowa tego banku w Polsce może wynieść nawet 6 mld euro, czyli dwa razy więcej niż w zeszłym roku (jednak część tych kredytów mogą otrzymać także podmioty prywatne).
Tymczasem z powodu spowolnienia gospodarczego stan finansów publicznych w Polsce będzie się dalej pogarszał i – zdaniem agencji Fitch Ratings – w 2010 roku dług publiczny osiągnie poziom 56,3 proc. PKB. A to oznacza problemy dla rządzących polityków w związku z ograniczeniami szastania pieniędzy podatników, jakie nakłada Konstytucja w związku z przekroczeniem 55 proc. i następnie 60 proc. długu w stosunku do PKB. Właściwie nie wiadomo, dlaczego w ustawie zasadniczej ustalono te progi na takim, a nie innym poziomie. Równie dobrze mogłoby to być 20 proc. czy – nie daj Boże – 85 proc. PKB. Progi dostosowano po prostu do ówczesnego poziomu zadłużenia publicznego, choć są one tak absurdalne, jak ustawowo ograniczony maksymalny poziom legalnego oprocentowania kredytów konsumenckich przez banki. Nie szkodzi on, dopóki inflacja jest niska. Gdyby nagle skoczyła o kilkadziesiąt procent, nikt nie otrzymałby więcej żadnego kredytu, a banki by poupadały.
Oczywiście z konstytucyjnymi progami długu publicznego jest na odwrót – im niższe – tym lepiej. Jednak naprawiacze już podnoszą głosy, że należy je zwiększyć. Zdaniem Jana Krzysztofa Bieleckiego, prezesa Pekao SA i byłego premiera, „trzymanie się poziomu 55 proc. jako bariery, której przekroczenie powodowałoby niezależnie od sytuacji światowej, konieczność dramatycznych cięć w celu doprowadzenia do zrównoważenia budżetu jest wręcz kuriozalne przy obecnym kryzysie”. Z kolei profesor Witold Orłowski, ekspert PricewaterHouse Coopers i były doradca prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, uważa, że „zapis o dopuszczalnym limicie w relacji długu publicznego do PKB (…) jest niesłychanie sztywny”.
Należy w tym miejscu przypomnieć naprawiaczom, że sama obsługa długu krajowego i zagranicznego w tym roku przekroczy 30,5 mld zł. Mimo gigantycznych kredytów, branych przez nasze władze na nasz koszt, bez pytania się o nasze zdanie w tej kwestii, Jacek Rostowski, minister finansów, zapowiedział, że w budżecie państwa na 2010 rok zabraknie 52,2 mld zł, czyli 3,8 proc. PKB na sfinansowanie zaplanowanych wydatków. Jak wylicza portal Money.pl, choć w tym roku rząd pożyczy 52,2 mld zł, to potem w sumie będziemy musieli oddać grubo ponad 100 mld zł w ciągu 20 lat. A pamiętajmy, że budżet państwa to tylko około połowa finansów publicznych. Oprócz Skarbu Państwa na potęgę zadłużają nas także między innymi ZUS czy władze samorządowe.
Zamiast brać kolejne kredyty, należałoby raczej obniżyć jednocześnie podatki i wydatki publiczne. Wtedy – zgodnie z krzywą Rahna – mielibyśmy szansę na szybszy wzrost gospodarczy, a tym samym na większe dochody zarówno przeciętnego pracującego Polaka, jak i budżetu państwa. Mało tego, do Konstytucji należałoby wpisać, że nielegalny jest jakikolwiek deficyt budżetowy, tak jak to swego czasu wprowadzono w Szwajcarii czy Estonii, a inne kraje realizują bez odgórnych regulacji, jak Nowa Zelandia, która od lat notuje znaczną nadwyżkę budżetową.
* Niniejszy komentarz został opublikowany w 10 numerze miesięcznika “Opcja na Prawo” z 2009 r.
Tomasz Cukiernik