Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Każda epoka ma swój ideał. Swój ideał ma też każde środowisko. Właśnie wspólnota ideałów jest spoiwem środowisk, nawet jeśli ideałem jest, dajmy na to, róbmy sobie na rękę, albo – powiedzmy – wypić i zakąsić i grunt, żeby zdrowie było. Ideały bowiem wcale nie muszą być wzniosłe, przeciwnie – im podlejszy ideał (podlejszy ideał – czy to nie piękne?), tym większe ma powodzenie. Czyż trzeba lepszego dowodu, niż utrzymująca się na niezmiennie wysokim poziomie popularność Platformy Obywatelskiej i rządu pana premiera Tuska? Inna rzecz, że nie jest pewne, czy przyczyną tej popularności nie jest z jednej strony sytuacja, że na bezrybiu i rak ryba, a w kraju ślepców jednooki jest królem, a z drugiej zdominowanie naszego społeczeństwa przez rzesze półinteligentów, którzy są na tyle inteligentni i spostrzegawczy, by zauważyć, iż są zaledwie półinteligentami i główną ich troską jest ukrycie tej wstydliwej okoliczności. Najbezpieczniejszym sposobem jest śpiewanie w chórze i dlatego lewica polityczna z reguły jest lepiej zorganizowana, niż prawica. Ale lewica nie jest jeszcze ideałem. Ideałem są tajniacy ze swoimi konfidentami. Skompletowane w ten sposób chóry mogłyby konkurować nawet z anielskimi – oczywiście tylko pod względem zdyscyplinowania i koordynacji, bo przecież nie repertuaru.

W ten sposób dochodzimy do personifikacji ideału, bo - jak zauważył jeden z bohaterów poematu „Towarzysz Szmaciak”, niejaki Rurka – „poezji nikt nie zji”, a ideał w postaci czystej, niechby nawet najbardziej plugawy, jest jednak rodzajem poezji. No dobrze, ale w kim zazwyczaj personifikują się ideały? Wydaje się, że ideały personifikują się w szlachcie. Na przykład z połączenia ideału barbarzyństwa, jakim – co tu ukrywać – w tzw. „wiekach ciemnych”, a i później też, charakteryzowali się mieszkańcy Europy z ideałem chrześcijańskim, wykształcił się etos rycerski, czyli owszem - kult siły – ale w służbie słabości. Obowiązkiem rycerza bowiem była obrona wdów i sierot, a więc osób w ówczesnym społeczeństwie najsłabszych, bo pozbawionych silnego oparcia w rodzinie. Jak tam bywało w konkretnych przypadkach, to inna sprawa, bo przecież wśród rycerstwa byli też rycerze-rabusie, ale nawet ich istnienie ideału jako takiego nie podważało, bo świadczyło tylko, że raubritter sprzeniewierzył się swemu rycerskiemu ślubowaniu, jakie składał podczas obrzędu pasowania, podobnie jak pan prezydent Lech Kaczyński – prezydenckiej przysiędze.

Resztki tego etosu rycerskiego siłą inercji dotrwały u nas do drugiej wojny światowej, by zniknąć razem z warstwą społeczną, zlikwidowaną przez komunistów. Ale żadne społeczeństwo bez szlachty istnieć nie może, co zauważyły nawet zwierzęta w sławnym folwarku, bo chociaż wszystkie zwierzęta są równe, to przecież niektóre są równiejsze od innych. I tak, jak na folwarku równiejsze okazały się świnie, tak w naszym społeczeństwie partia wytworzyła wkrótce namiastkę szlachty w postaci tzw. nomenklatury. Jak wiadomo, obsadzenie pewnych stanowisk w gminie wymagało decyzji komitetu gminnego PZPR i w partyjnym żargonie nazywało się to, że te stanowiska są „w nomenklaturze komitetu gminnego”. Podobnie było w powiecie, w województwie i w państwie, gdzie w grę wchodziła oczywiście „nomenklatura Komitetu Centralnego”. Ludzi obsadzających te stanowiska lub przestępujących z niecierpliwością z nogi na nogę w tzw. „rezerwie kadrowej”, nazywano potocznie „nomenklaturą”. Teoretycznie ta odmiana szlachectwa nie była dożywotnia, chociaż w praktyce nomenklaturowcy robili sobie na rękę – oczywiście pod warunkiem odnawiania homagium, czyli przysięgi wierności partii w sojuszu ze Związkiem Radzieckim. W przeciwnym razie taki nomenklaturowiec był wyrzucany w ciemności zewnętrzne, gdzie, jak wiadomo – tylko płacz i zgrzytanie zębów.

Transformacja ustrojowa z tego punktu widzenia wprowadziła pewien zamęt, bo wprawdzie nomenklatura, czując już od 1985 roku pismo nosem, zaczęła się uwłaszczać, to znaczy – rozkradać socjalistyczny majątek państwowy, przygotowując się w ten sposób do zajęcia wysokiej pozycji społecznej w nowych warunkach ustrojowych, ale bogacili się również ludzie spoza nomenklatury. W rezultacie warstwa ludzi zamożnych przestała być jednolita ideowo i obyczajowo tym bardziej, że byli partyjniacy często stawali się ostentacyjnie pobożni. Jednak w miarę krzepnięcia nowego modelu państwa, początkowy chaos stopniowo zaczął się porządkować, aż wreszcie u progu trzeciego tysiąclecia wyklarowała się nowa warstwa szlachecka. Niestety dowodzi ona głębokiego upadku politycznego i moralnego naszego narodu, a także degrengolady ideałów, bo owa szlachta personifikuje ideał najpodlejszy z możliwych.

Z przyjemnością stwierdzam, że fakt istnienia tej nowej szlachty został ostatnio potwierdzony w dzienniku „Dziennik” przez samą panią red. Monikę Olejnik. Komentując konflikt, jaki pojawił się między premierem Donaldem Tuskiem a panem Mariuszem Kamińskim, odwołanym niedawno przez premiera z funkcji szefa CBA pani red. Olejnik napisała m.in., że zamiast podejmować wątpliwą pod względem prawnym i fatalną z punktu widzenia politycznego decyzję, lepiej byłoby pozbawić pana Mariusza Kamińskiego certyfikatu dostępu do informacji niejawnych i w ten sposób pozbawić go nie tylko możliwości piastowania funkcji szefa CBA, ale w ogóle jakichkolwiek ważniejszych stanowisk publicznych. Jestem pewien, że pani red. Olejnik z pewnością nie miała takiej intencji, ale chociaż mimowolnie, to bardzo precyzyjnie wskazała na podstawowy dzisiaj akt nobilitujący. Rzeczywiście – ważne stanowiska publiczne może piastować tylko osoba wyposażona w taki certyfikat, zaś pozbawienie go podobne jest do degradacji w carskiej armii, połączonej, jak wiadomo, że zrywaniem epoletów, łamaniem szabli i odsyłaniem w szeregi prostych sołdatów („w sołdaty proste pójdziesz won!”).

Krótko mówiąc, certyfikat dostępu do informacji niejawnych stanowi u nas współczesny odpowiednik dawnych dyplomów nobilitacyjnych, oznaczających kooptację do stanu szlacheckiego. Warto w związku z tym zwrócić uwagę, że o ile dyplomy nobilitacyjne wydawali królowie albo Sejm – o tyle certyfikaty dostępu wydawane są przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego – kontynuatorkę Urzędu Ochrony Państwa, który jest kontynuacją dawnej Służby Bezpieczeństwa , a z kolei ona – kontynuacją UB, który swoje kadrowe korzenie wywodzi z sowieckiego NKWD, a konfidenckie – z niemieckiego gestapo. Ale mniejsza już o te rodowody („oto rodowód jest rodziny żony Wuera – Wuerzyny”) bo ważniejsze, iż jest to jeszcze jedna poszlaka wskazująca, że punkt ciężkości władzy leży poza konstytucyjnymi organami państwa – właśnie w środowisku tajniaków, których najtwardszym jądrem jest razwiedka wojskowa. Więc w końcu doczekaliśmy się szlachty, którą pani red. Olejnik pokazała nam nieubłaganym palcem.

Felieton  ·  tygodnik „Nasza Polska”  ·  2009-10-27  


 Stanisław Michalkiewicz
  www.michalkiewicz.pl


Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.