Rezygnacja Donalda Tuska z kandydowania na urząd prezydenta, w opinii niektórych komentatorów, podjęta została na skutek decyzji zewnętrznych. Pisząc o „zewnętrznych” wpływach można oczywiście mieć na myśli pozapartyjne (tajne?) struktury wewnątrz kraju, jak i zachodnie ośrodki decyzyjne. Jak podawały media dużą rolę w tym „procesie decyzyjnym” odegrała Angela Merkel, namawiająca Donalda Tuska do rezygnacji. Jeśli w tej sprawie wypowiadała się znana w Europie kanclerz Republiki Federalnej, to co dopiero mówić o kręgach nieformalnych, z definicji nastawionych na reżyserowanie polityki europejskiej.
Korzyści polityczne z powyższej decyzji premiera Polski dla reżyserów polskiej sceny politycznej są aż nadto oczywiste. Kandydowanie Tuska rozpętałoby wojnę domową w Platformie, trwającą długo, zważywszy na fakt, że nie ma w tym ugrupowaniu naturalnego lidera po Tusku. Rozpad Platformy to destabilizacja ogromnej części sceny politycznej. Równie poważne problemy niosłoby jego zwycięstwo wyborcze. W Platformie wojna trwałaby nadal. Porażka Lecha Kaczyńskiego zaś prowadziłaby z kolei do destabilizacji PiS-u. Ewentualne rozbicie tego ugrupowania stanowiłoby kolejny problem, zważywszy na możliwość odrodzenia się prawicy narodowej, podobnej do dawnej LPR czy ZCHN. Tego zaś eurofederaliści życzą sobie najmniej. Wszak traktat lizboński nie jest ostatnim projektem na drodze do budowy superpaństwa europejskiego. Pozostawienie zatem na scenie politycznej eurosceptycznego ugrupowania przyznającego się do zasad konserwatywnych w chrześcijańskiej Polsce byłoby posunięciem bardzo ryzykownym. Zatem kandydowanie i zwycięstwo Tuska to cały stos problemów dla polskiej i europejskiej lewicy liberalnej.
Z kolei wielkim problemem dla Donalda Tuska może być też ewentualne zwycięstwo wyborcze innego kandydata Platformy. Taki nowy prezydent z PO mógłby w sensie pijarowskim bardzo szybko zdetronizować premiera. Z biegiem czasu przy umiejętnym wykorzystaniu urzędu prezydenckiego mógłby nowy prezydent zorganizować wokół siebie dużą grupę frakcyjną. Pamiętajmy, że urzędowanie w pałacu prezydenckim to również możliwość zatrudnienia kilku setek osób, co w działalności politycznej ma olbrzymie znaczenie. Popularność nowego prezydenta to też realna sposobność do tworzenia nowej formacji politycznej. Nie ulega zatem wątpliwości, że jest to sytuacja niekorzystna dla Tuska. Można by nawet zaryzykować tezę, że dla premiera o wiele łatwiejsza do strawienia byłaby porażka kandydata PO w jesiennych wyborach.
Czy zatem można zaryzykować stwierdzenie, że rezygnacja Tuska z kandydowania ma na celu otwarcie drogi do reelekcji Lecha Kaczyńskiego? Scenariusz taki wydaje się prawdopodobny. Reelekcja Kaczyńskiego nie tworzy Tuskowi realnej konkurencji wewnątrz PO. Z konkurencją PiS-owską Donald Tusk do tej pory radzi sobie bardzo dobrze. Platformie udało się skutecznie osłabić pijarowsko PiS tworząc zbitkę w świadomości społecznej, że rządy Kaczyńskich łączyć się muszą z jakimś bliżej nieokreślonym radykalizmem (fanatyzmem). Tymczasem reelekcja Lecha Kaczyńskiego zapewnia również umocnienie pozycji Jarosława Kaczyńskiego wewnątrz PiS, a jest to dla Tuska przeciwnik bardzo wygodny (bo rozpoznany i medialnie zblokowany). Dla kręgów międzynarodowych PiS w obecnej postaci jest również do zaakceptowania jako proeuropejska opozycja (ratyfikacja traktatu lizbońskiego mogła być ceną za przekonanie eurokratów). Tusk mógłby zatem liczyć, że zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego nie przyniesie analogicznego zwycięstwa PiS-u w wyborach parlamentarnych. Wszyscy w Platformie są dziś przekonani (pytanie czy słusznie?), że PiS pod obecnymi rządami jest dla PO najwygodniejszą z możliwych opozycją. Spełniłoby się zatem jego marzenie na kontynuowanie sprawowania urzędu premiera w przyszłej kadencji, być może samodzielne rządy bez koalicjanta (po połknięciu PSL) i możliwość skutecznego kandydowania na urząd prezydenta za pięć lat. Scenariusz to tyleż idealistyczny, co być może utopijny, ale jeśli Tusk rzeczywiście dzisiaj został zmuszony do rezygnacji z kandydowania, to z pewnością kreśli sobie jakąś wizję swojej przyszłości politycznej. Między bajki należy włożyć twierdzenia, że zależy mu na realnym rządzeniu, a nie na splendorze, który niesie prezydentura w Polsce. Przed pięciu bowiem laty kandydując dał dowody czegoś wręcz przeciwnego.
Mieczysław Ryba, Lublin 2010-02-06
Za: http://realitas.pl/RealnaPolska/MR20100206.html
prof. Mieczysław Ryba - Donalda Tuska walka o przyszłość sceny politycznej w Polsce