Komentarz · tygodnik „Goniec” (Toronto) · 2009-03-22
„Zasłużyliśmy co prawda przez złości, by nas Bóg karał rózgą surowości lecz kiedy ojciec rozgniewany siecze, szczęśliwy kto się do matki uciecze”. Podobno wykryło się, że tak stara kościelna pieśń do Matki Boskiej zawiera jakieś straszliwe herezje, ale w Polsce mamy teraz konstytucyjny rozdział Kościoła od państwa, więc herezje – herezjami, a jak ojciec rozgniewany – to siecze aż miło! Doświadczył tego na własnej skórze senator Platformy Obywatelskiej Tomasz Misiak. W cywilu jest on właścicielem firmy, która zawarła kontrakt z upadłą Stocznią Gdańską. Jak wiadomo, polskie stocznie zostały zlikwidowane na rozkaz pani komisarki z Brukseli. Rząd premiera Tuska nie ośmielił się nawet pisnąć, chociaż w czynie społecznym doradzałem mu, by przemianował stocznie na banki, w które nie tylko w Unii, ale i w Ameryce można pompować publiczne pieniądze, ile dusza zapragnie – a że banki budują okręty, to właśnie po to mamy wolność gospodarczą, żeby każdy bank mógł robić, co tylko chce. Ale premieru Tusku najwyraźniej ten pomysł się nie spodobał, bo pewnie nie chodziło tu o żadną publiczną pomoc, jak pyskowała pani komisarka, tylko o zadanie zlikwidowania w Polsce przemysłu stoczniowego, zgodnie z XIX-wieczną niemiecką doktryną „gospodarki wielkiego obszaru”. Więc tylko uruchomione zostały fundusze na przekwalifikowanie stoczniowców, żeby, dajmy na to, pani Jolanta Kwaśniewska nauczyła ich układać bukiety, albo jeść bezę – ale też nie bezpośrednio, tylko za pośrednictwem jakiegoś pośrednika. Na takiego właśnie pośrednika nastręczył swoją firmę pan senator Misiak.
Jak dotąd wszystko było w jak najlepszym porządku, nawet i to, że pan senator podobnież na terenie parlamentarnym „lobbował” za takim właśnie rozwiązaniem problemu stoczniowego, ale nie ma w tym nic złego, skoro rozkaz tak czy inaczej już padł i teraz chodziło o to, kto na tym nieszczęściu zarobi. No a kto ma zarobić, jeśli nie parlamentarzysta, co to własną piersią broni interesu narodowego? Więc senatorowi Misiakowi szczęśliwie udało się nastręczyć swoją firmę i wszyscy byliby zadowoleni, gdyby nie wicepremier Pawlak, który wpadł na pomysł ustawy, na mocy której przedsiębiorcy mogliby odstąpić od umów z bankami na opcje walutowe.
Ponieważ okazało się, że wśród tych przedsiębiorców są również spółki z udziałem, a nawet stanowiące wyłączną własność Skarbu Państwa, po mieście zaczęły krążyć fałszywe pogłoski, że prezesi tych spółek mogli działać na polecenie swoich polityków prowadzących, którzy w dodatku mogli ich zapewniać, że w razie czego rząd podejmie desperacką obronę złotówki kosztem wszystkich swoich rezerw walutowych, więc żadnego ryzyka nie ma. Ale wypadki potoczyły się inaczej i przedsiębiorcy popłynęli na co najmniej 30 miliardów złotych. Ile w tym strat spółek Skarbu Państwa – tego nie wiadomo, chociaż i one musiały nieźle popłynąć, skoro taki Katowicki Holding Węglowy, CIECH i jeszcze jedna spółka węglowa straciły w sumie miliard? Wprawdzie poeta powiada, że „co raz człek stracił, tego nie odzyszcze”, ale nie z wicepremierem Pawlakiem takie numery. Jak wy tak, to my ustawę!
Ale banki, w których zasiadają przecież wypróbowani towarzysze z razwiedki, co to jeszcze samego znali Stalina, postanowiły przytrzeć trochę rogów wicepremieru Pawlaku. Zaraz dziennikarze śledczy z dziennika „Dziennik” wykryli, że wicepremier Pawlak nepotyzował się na potęgę na ochotniczych strażach pożarnych, których wicepremier Pawlak pozostaje honorowym i umiłowanym przywódcą w randze generała. Wicepremier, idąc za przykładem hierarchów, wszystkiemu oczywiście zaprzeczył i nawet zapowiedział podanie oszczerców do niezawisłego sądu, ale skoro nie ogłosił rezygnacji z pomysłu wydania wspomnianej ustawy, niezależne media nadal stawiały kłopotliwe pytania, co na to premier Tusk, który przecież w celu walki z korupcją wziął do rządu minister Julię Piterę. A premieru Tusku było niezręcznie zabierać głos w sprawie cennego koalicjanta, zwłaszcza, że tę sprawę zaczął skwapliwie wykorzystywać wyrzucony ongiś z PO Paweł Piskorski, który niedawno został szefem SD i nie ukrywa, że chętnie się na premieru Tusku odegra. Po kilku dniach wykrztusił, że wicepremier Pawlak ma „inne standardy”, ale nikogo oczywiście to nie udelektowało. W tej sytuacji senator Misiak ze swoją firmą spadł mu niczym prawdziwy dar Niebios!
Kiedy zatem sprawa wyszła na jaw, premier Tusk zawrzał gniewem i tak się zamachnął rózgą surowości, że nie tylko wyrzucił senatora Misiaka z partii, ale w dodatku zaczął mu się dobierać do firmy. W chwili, gdy to piszę, umowa z firmą senatora Misiaka została rozwiązana, wskutek czego może on stracić nawet 50 milionów złotych, a to dopiero początek, bo jakieś argusowe oczy już się dopatrzyły, że na jakąś wycieczkę parlamentarzystów senator Misiak zabrał swoja narzeczoną w charakterze jakiejści bizneswoman. Sam senator już się zorientował, że przypadkowo wlazł między ostrza potężnych szermierzy i tak naprawdę nie chodzi o niego, tylko o te co najmniej 30 miliardów, na jakie opiewają umowy z bankami na opcje walutowe – ale o ile oni krzywdy sobie nie zrobią i cała sprawa może zakończyć się wesołym oberkiem, to on może już tego nie doczekać. Premier Tusk rozgniewany siecze, a tu, wbrew zapewnieniom starej kościelnej pieśni, wcale nie ma gdzie uciec. Co tu ukrywać; pod maską pobożności muszą się tam ukrywać jakieś herezje, skoro gdy przychodzi co do czego, finał jest żałosny.
Jedyna nadzieja dla senatora Misiaka leży w niezawisłym sądzie. Nie to, żeby kogokolwiek pozywał, co to, to nie. Ale skoro wygląda na to, że przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, w których z ramienia PO ma wystartować nawet niegdysiejszy przywódca „Solidarności” Marian Krzaklewski, żadna partia nie przepuści okazji, by zaprezentować się przez przedsiębiorcami w charakterze niezłomnych defensorów interesu narodowego, to ustawa pewnie zostanie uchwalona. Czy jednak banki i siedząca tam razwiedka miałyby stracić 30 miliardów? O tym nie ma mowy, więc wprawdzie na podstawie ustawy przedsiębiorcy, jak to w demokratycznym państwie prawnym, od umów z bankami odstąpią, ale banki niezwłocznie pozwą Polskę do niezawisłego sądu, jak w swoim czasie uczyniła to spółka Eureko, no a niezawisły sąd zasądzi od Polski na ich rzecz odszkodowanie. W ten sposób ani przedsiębiorcy, ani banki niczego nie stracą, bo za wszystko zapłaci polski podatnik. Czy jednak senator Misiak zdąży, czy prędzej przez rózgę surowości zostanie zaćwiczony?
Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl