Gdyby Platforma Obywatelska wygrała jesienne wybory samorządowe, straszak w postaci Prawa i Sprawiedliwości może już mniej skutecznie działać na wyborców. Niewykluczone, że potrzebny będzie nowy, pozapolityczny wróg. Kto wie, czy ostatnie ataki przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Jana Dworaka na Radio Maryja to nie element większego planu, by wywołać w Polsce kolejną wojnę religijną.
Tylko czekać, jak pojawią się w stosunku do toruńskiej rozgłośni nawet najbardziej absurdalne zarzuty. Słuchacze Radia Maryja staną gremialnie w obronie rozgłośni, a PO pokaże w telewizji, jakim to potężnym, fanatycznym zagrożeniem dla demokracji jest ojciec Tadeusz Rydzyk. Nie ulega wątpliwości, że w ten sposób znowu odciągnie się uwagę opinii publicznej od problemów gospodarczych, od rządowych klęsk negocjacyjnych w zakresie umowy gazowej. Wtedy wszystkie „autorytety” zakrzykną: głosujmy na PO, bo demokracja jest zagrożona. Nie trzeba dodawać, że dzięki wojnie religijnej Platforma będzie chciała odebrać głosy SLD.
Gdy państwo staje się atrapą
Sfera polityki realnej nie napawa optymizmem. Wzrost gospodarczy odbywa się na kredyt. Kredyt ten ma podwójny wymiar: po pierwsze, wyprzedajemy srebra rodowe w postaci suwerenności zamienianej na unijne dotacje, po drugie, państwo z roku na rok zadłuża się na potęgę. Okazało się, że rządy liberalne w Polsce polegają na podwyższaniu podatków i ogłaszaniu rzekomych sukcesów w dziedzinie ekonomicznej. Ostatnia PR-owska walka z „Solidarnością”, z jaką mieliśmy do czynienia przy okazji rocznicy Porozumień Sierpniowych, jest związana z obawą, że NSZZ „Solidarność” może zorganizować wielkie strajki w Polsce. Można odnieść wrażenie, iż do osłabiania związku jest też w dużej mierze wykorzystywany Lech Wałęsa. Władza czuje wirtualność swoich działań i boi się wszystkich niezależnych od siebie organizacji.
Czy nie przypomina nam to czasów PRL?
Niezwykle groźny jest fakt, że zanikła praktycznie nasza polityka zagraniczna, jej niezależność w stosunku do czynników zewnętrznych staje się iluzoryczna. Widać to namacalnie w negocjacjach gazowych z Rosją czy w kontaktach z Berlinem i Brukselą. Polska praktycznie nie posiada własnych celów na arenie międzynarodowej, stara się „podpinać” pod cele definiowane poza granicami naszego kraju. Symboliczny wykład rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa (wygłoszony na zaproszenie ministra Radosława Sikorskiego) skierowany do polskiego korpusu dyplomatycznego jest tego tylko symbolicznym wyrazem. Niedługo, przewodnicząc Unii, będziemy po niemiecku pogłębiać integrację, po rosyjsku kształtować swój rynek gazowy i przyjmować wszystkie nowinki idące z lewackiego Zachodu. Dał temu wyraz rząd, nowelizując ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, wprowadzającej penalizację klapsa. Są to pomysły wytworzone w najbardziej lewackich umysłach zachodniego świata. Premier zapowiada wprowadzenie ustawy o parytetach oraz o in vitro – widać jednoznacznie, że dostosowuje nasz system prawny do standardów socjalistycznej Europy.
Antykościelna demagogia
Wielu twierdzi, że są to działania nakierowane na odebranie elektoratu SLD. Wydaje się, iż jeszcze ważniejsze są naciski międzynarodowe. Po prostu Polska stoi jakby w obliczu nowego starcia ideologicznego. Spór o krzyż na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie był podsycany między innymi po to, aby wytworzyć pole do ataku na Kościół. „Gazeta Wyborcza” triumfalnie ogłosiła spadek poparcia społecznego dla działań Kościoła. Być może daje sygnał, że już można rozpocząć kampanię antykatolicką.
Doskonale do szerzenia tej kampanii nadają się wzrastający w siłę SLD czy grupa Janusza Palikota. Postkomuniści już ogłosili projekt wycofania religii ze szkół w imię budowy świeckiego państwa i świeckiej oświaty. Tymczasem premier Donald Tusk potwierdził możliwość koalicji PO – SLD po przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Platforma, ponosząc fiasko w ostatniej kampanii prezydenckiej, nakierowanej w dużej mierze na przejęcie elektoratu postkomunistycznego, być może będzie zmuszona do zawarcia koalicji z ugrupowaniem, które jeszcze niedawno próbowała wchłonąć. SLD ma problem, gdyż w sprawach społecznych jest mu trudno przebić się przez, bądź co bądź, pozostającego jeszcze w Platformie Janusza Palikota. Wielu się zastanawia, jaka będzie jego droga. Czy założy nowe ugrupowanie próbujące przejąć część elektoratu SLD, czy utrzyma się jako lewicowe skrzydło PO? Wszystko wydaje się zależeć od tego, co zawyrokują macherzy PR-owscy, którzy decydują o polskiej polityce.
Rządzi medialny matrix
Widać wyraźnie, że zanika w Polsce polityka rozumiana na sposób klasyczny, a kwitnie partyjniactwo. Mylili się ci, którzy twierdzili, że zmorą III RP były słabe rządy w Polsce. Jeśli rząd realizuje obce koncepcje, jeśli wpisuje się w ideologie wprowadzające destrukcję w życie społeczne, jeśli zamiast polityki prowadzi jedynie PR-owską grę – to lepszy byłby rząd słaby niż silny. Bo jego siła sprowadza się do manipulowania społeczeństwem, zaś w relacjach ze światem zewnętrznym jest kompletnie uległy.
Ten stan rzeczy mogłyby zmienić wybory, pod warunkiem uruchomienia „nieczynnego elektoratu”, czyli blisko 50 proc. wyborców nieuczestniczących w głosowaniu. Ich zaktywizowanie jest możliwe przy okazji jakiegoś większego zrywu społecznego. Im bardziej jednak polityka u nas staje się wirtualna, im bardziej odbiega od rzeczywistości – tym prędzej ów balon politycznego matriksu pęknie.
Jeden ze znajomych profesorów w rozmowie ze mną nie posiadał się ze zdumienia, jak monstrualne (totalitarne) formy przybiera u nas propaganda polityczna. W Sejmie rządzi Platforma Obywatelska, w rządzie także, prezydentem jest jej człowiek, a cała Polska boi się Jarosława Kaczyńskiego. Doskonale ilustruje to artykuł Waldemara Kuczyńskiego, który wieszczy groźbę rewolucji Kaczyńskiego. „Choć więc zapałki i ręce chętne do podpałek – pisze Kuczyński – to grunt na razie mało palny. Jarosław Kaczyński zwiera szyki do ostatniej wojny ze złem nad Wisłą, do PiS-owskiego Armagedonu. Sądzę, że przegra (…). Liczne rzesze by tego chciały, ja też, ale głowy bym nie dał. To wybitna postać politycznej ciemnej strony mocy”. (Waldemar Kuczyński, Lider ciemnej strony mocy, „Rzeczpospolita”, 21 września). Oczywiście po „jasnej stronie mocy” są Platforma, SLD i PSL. PO jest tym silniejsza, im mocniejszy jest strach przed powrotem rządów Jarosława Kaczyńskiego. Sukcesy PR-owskie Platformy to nic innego jak zarządzanie strachem. Co by mogło go przełamać? Wydaje się, że jakieś duże tąpnięcie w gospodarce lub finansowy kryzys. Jak widać, podnoszenie podatków, a zarazem wzrost cen na razie nie skutkują spadkiem poparcia dla PO. Bo nic, co realne, w obecnym stanie rzeczy nie wpływa na pozycję tej partii.
Prof. Mieczysław Ryba
Autor jest kierownikiem Katedry Historii Systemów Politycznych XIX i XX wieku Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, wykładowcą w WSKSiM, członkiem Kolegium IPN.