Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Jeśli ktoś w przyszłości szukać będzie jakiegoś zwięzłego symbolu czasów panowania Donalda Tuska, to bardzo mu się nada wyborczy bilbord z roku 2010. Ten z premierem, czy raczej, w tym konkretnym przypadku, przewodniczącym Platformy Obywatelskiej, odmłodzonym i wygładzonym fotoszopem, i z hasłem "Nie róbmy polityki, budujmy (w różnych wariantach: drogi, mosty, boiska, Polskę)".

Absurd dosłownie zwalający z nóg. Facet, który bodaj nigdy w życiu nie imał się żadnej, że tak to ujmę, uczciwej pracy, za młodu przez jakiś czas malował kominy w firmie kumpla, i na tym koniec, a poza tym przez całe dorosłe życie zajmował się wyłącznie polityką, jako członek, sekretarz, przewodniczący, poseł, senator i marszałek - nagle odstawia przed nami Boba Budowniczego!

Tym śmieszniej, że, jak ten typ "fachowca" kwitowany jest u mnie na wsi, to akurat taki "Bob Budowniczy co wszystko spierniczy". Jak na razie bowiem nie może się pochwalić, żeby cokolwiek konkretnego zbudował - gdyby cokolwiek takiego było, w trzecią rocznicę objęcia rządów życzliwe media pokazałyby to ze wszystkich stron i na zwolnionym tempie. Tymczasem, jak wiemy, całkowicie pominęły rocznicę, zajęte swoim ulubionym tematem, czyli życiem wewnętrznym PiS i składaniem do politycznego grobu Kaczyńskiego. "Budujmy mosty?" No to buduj, facet, do diabła! Za co ci płacimy?

Rozumiem nadzieje, jakie ożywiają bohatera tej jakże niezwykłej kampanii, w której zawodowy polityk kryguje się, że z polityką nie ma nic wspólnego. Pani prezydent Warszawy w poprzednich wyborach obiecała dwa mosty i drugą linię metra do końca roku 2009. Mostów ani gugu, pierwszą dziurę pod przyszłe metro ledwie zaczęto kopać, a warszawiacy i tak tłumnie wybrali ją na kolejną kadencję; wygląda, że zamierzają ją wybierać tak długo, aż wreszcie choć w części dotrzyma słowa i coś zbuduje - a to oznacza, że będzie dynastia.

Ale Warszawa, jak wiadomo, to taki wielki obóz przejściowy dla ludzi, którzy ze wsi wyszli, a do miasta jeszcze nie doszli. Nie jestem pewien, czy zdobyte na nich doświadczenia można uogólniać na całą Polskę.

Na wypadek, gdyby moją ocenę bilbordów z Bobem Budowniczym podzielała jakaś liczniejsza grupa Polaków, rysuje się pijarowska strategia, która pozwoli się premierowi odciąć od przewodniczącego partii. Zgaduję bez trudu, bo strategia ta jest stosowana ilekroć się cokolwiek platformie skicha. Zawiera się ona w słowach: "Donald (wzgl. premier) był naprawdę wściekły, kiedy się o tej kampanii dowiedział, powiedział nam pragnący zachować anonimowość bliski współpracownik premiera (wzgl. Donalda)".

 

Proszę sobie wguglać zwrot "Donald był wściekły" w prasowe archiwa. Gdyby tak brać poważnie kolejne enuncjacje, z czym to premier nie miał nic wspólnego i był wściekły, gdy się dowiedział, to Tusk jawi nam się jak Hitler z filmu "Upadek" - rozhisteryzowany wariat, który wrzeszczy, tupie, gryzie dywan i rzuca w podwładnych papierami. Poważnie mówiąc, jak na takiego histeryka, jakim go malują, zbyt wiele osiągnął, więc raczej w ten wizerunek nie wierzę. Niech może lepiej legendarni pijarowcy premiera zmienią wreszcie płytę.

Tymczasem, właśnie przed chwilą przeczytałem o kolejnym napadzie wściekłości premiera, o którym informuje media pragnący zachować anonimowość pracownik jego kancelarii. Tym razem Tusk miał się wściec usłyszawszy, że jego - że tak powiem po tolkienowsku - Powiernik Żyrandola, Bronisław Komorowski, coraz bardziej znany w świecie pod sympatycznym przezwiskiem "Mister Ouuups", zaprosił na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego generała Wojciecha Jaruzelskiego.

Publicznie wytłumaczył to zaproszenie, że nie mógł nie zaprosić, bo Jaruzelski jest byłym prezydentem. Dedukuję, że jakiś dowcipniś wpisał ostatnio w Wikipedii, że Rada Bezpieczeństwa Narodowego to właśnie zgromadzenie byłych prezydentów.

Ciekawe, jaka mogła być przyczyna panatuskowej irytacji. Rzecz, prawdę mówiąc, bez praktycznego znaczenia - dana rada jest instytucją czysto fasadową i nie służy do niczego, poza pokazywaniem, jak wredny jest Kaczyński, nie chcąc na jej posiedzenia przychodzić; więc obecność czy nieobecność kogokolwiek poza prezesem PiS niewiele zmienia. Może chodzi o to, że zapraszając Jaruzelskiego nieświadomie Komorowski potwierdził, że lekce sobie ważąc to dostojne grono, miał prezes PiS od samego początku niewątpliwą rację?

Bardziej prawdopodobne wydaje mi się jednak, że Tuska zirytować mogło wyskakiwanie Komorowskiego przed szereg. Bo to on właśnie, premier di tutti capi, ma konkretne sprawy do obgadania z Jaruzelskim, a nie Powiernik Żyrandola. Tusk jest dziś przecież dokładnie w tej samej sytuacji, w jakiej Jaruzelski był w latach osiemdziesiątych. Z jednej strony, ma w państwie władzę absolutną, zniszczył nie tylko opozycję, ale nawet własną partię, zamieniając ją w fasadę dla swoich "rządów osobistych". Bataliony lizusów sławią go co dnia w telewizjach i gazetach, straszą, co by to było, gdyby Partia i jej Wódz nas nie ocalili przed pisowską kontrrewolucją, a cały aparat państwa tylko czeka na jego skinienie palcem, jaką by tu kolejną pokazuchę uskutecznić.

Ale z drugiej strony - to całkowicie mu oddane państwo sypie się i rozpada, a on nie jest go w stanie zreformować. Nawet nie ma pomysłu jak to zrobić. A choćby i miał, to jego władza opiera się na sitwach i koteriach, które na żadne reformy się absolutnie zgodzić nie mogą.

Coś tam łata, klajstruje, tu przyoszczędzi milion, tu pół, tu jakieś obligacje emerytalne, tam inna kreatywna księgowość, ale to tylko odsuwanie w czasie nieuchronnego tąpnięcia. Miliardy lecą jak w studnię, po trzysta milionów dziennie, a z Zachodu płyną wieści o spodziewanej drugiej fali kryzysu, która potężnymi łodziami może zachwiać, a trzeszczącą w szwach łajbę po prostu przewróci. I wtedy nagle się okaże, że cały pic na nic, tak, jak prysła jednego dnia gierkowska "propaganda sukcesu".

I tu właśnie pytanie: jak w takiej sytuacji się uwinąć, żeby wyjść cało, żeby państwo zwaliło się na łeb komuś innemu, kto inny musiał je reformować i na niego spadła nienawiść obrabowanych z oszczędności i dochodów frajerów? Jaruzelski ma w tej sztuce niekwestionowane dokonania. Do dziś większość Polaków nie rozumie, że okradli ich komuniści, i sądzi, że załamanie gospodarcze to wina Balcerowicza i "Solidarności" - a ci, którzy się w peerelu nachapali i zbudowali swe kariery, do dziś zachowują potęgę i wpływy.

To jest coś, co Jaruzelski może faktycznie obecnej ekipie doradzić, coś dla niej bardzo ważnego. A prezydent pijarowsko "pali" takiego doradcę, zapraszając go na jakieś picowane dyskusje nie bardzo wiadomo o czym. I po co to robi?

Tu widać właśnie zasadniczą różnicę, która sprawia, że Tusk jest tym, który rozdaje karty, a Komorowski tylko mu pilnuje żyrandola. Kiedy Tusk picuje, jak z tym budowaniem, to wie, że picuje. A Komorowski chyba sam siebie i swoje działania bierze poważnie. A to, mój Boże, straszny z jego strony błąd...

Rafał A. Ziemkiewicz

Za: http://fakty.interia.pl/felietony/ziemkiewicz/news/tusk-budowniczy-wszystko-spierniczy,1563245,2789

http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=2680&Itemid=138438434240