- Gdzie są akta TW "Bolka" - pierwszy fragment książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka - wtorek, 17 czerwca
- Jak lustrowano prezydenta Wałęsę - drugi fragment książki - środa, 18 czerwca
Czy Lech Wałęsa mógł w wolnej Polsce opowiedzieć historię TW ps. Bolek? Odpowiedź na tak postawione pytanie jest skomplikowana. Wydaje się, że po raz ostatni mógł to uczynić w 1992 r., w czasie tzw. lustracji Macierewicza.
Okoliczności tego wydarzenia oraz wybór, jakiego wówczas dokonał, miały daleko idące konsekwencje nie tylko dla niego samego, lecz także dla najnowszej historii Polski.
Zmowa milczenia
Porozumienie zawarte przy Okrągłym Stole przez grupę przywódców opozycji z komunistycznymi władzami miało dalekosiężne negatywne skutki. Z lidera demokratycznych przemian po roku Polska pozostała już w tyle za sąsiadami. Kiedy Vaclav Havel został przywódcą Czechosłowacji, na Węgrzech przeprowadzono wolne wybory parlamentarne, a w NRD publicznie padały nazwiska komunistycznych konfidentów, w Polsce prezydentem był gen. Wojciech Jaruzelski, szefem MSW gen. Czesław Kiszczak, a ministrem obrony narodowej gen. Florian Siwicki.
Rząd Tadeusza Mazowieckiego* był przeciwny rozliczeniom z dawnym systemem i otwarciu archiwów SB. Na przełomie lat 1989/1990 zarówno premier, jak i niektórzy członkowie jego gabinetu publicznie krytykowali próby likwidacji symboli komunistycznych, przejęcie przez państwo majątku PZPR, a nawet akcentowali potrzebę dalszej obecności wojsk sowieckich w Polsce.
Szef MSW Krzysztof Kozłowski* sprzeciwiał się otwarciu archiwów bezpieki: "rzucenie tego materiału na żer opinii publicznej byłoby czymś nieludzkim, dającym tylko pożywkę dla najgorszych instynktów. Jest dla mnie rzeczą oczywistą, bo są na to dowody w kartotekach, że istnieje grupa ludzi - nie chcę określać jej wielkości - która została złamana przez resort i upodlona. Gdyby ludzie ci przez publiczne ujawnienie ich kontaktów ze Służbą Bezpieczeństwa po raz drugi zostali rzuceni na dno, skończyłoby się to falą samobójstw".
W parze z podobnym stanowiskiem szła bierność, jeśli nie przyzwolenie, na masowe "brakowanie" dokumentów archiwalnych komunistycznej policji. Właśnie w czasach rządu Mazowieckiego dokonano największych zniszczeń w archiwach SB. Antylustracyjne stanowisko prezentował kolejny polski rząd kierowany przez Jana Krzysztofa Bieleckiego.
Szef MSW tego rządu, Henryk Majewski, przekonywał publicznie, że akta SB są niekompletne, niewiarygodne, a ujawnienie agentów doprowadzi do kryzysu politycznego i gospodarczego: "Państwa zachodnich demokracji postrzegają Polskę jako kraj stabilizujący swoją sytuację wewnętrzną, czego wyrazem jest systematyczny rozwój wzajemnych stosunków. Otwiera to drogę do intensyfikacji współpracy ekonomicznej z takimi państwami jak Stany Zjednoczone, Francja, Wielka Brytania i inne, a także napływu kapitału. Nie ma żadnej wątpliwości, że ujawnienie nazwisk byłych tajnych współpracowników w znacznym stopniu naruszyłoby osiągniętą w kraju równowagę polityczną i w konsekwencji zahamowałoby te pozytywne trendy w sferze współpracy ekonomicznej".
Taka była wersja oficjalna. Nieoficjalnie kolejne ekipy rządowe dokonywały sprawdzeń w archiwach SB, kto z czołowych polityków i parlamentarzystów był w przeszłości agentem bezpieki. Jednak o przeprowadzeniu lustracji najważniejszych stanowisk państwowych, co leżało przecież w żywotnym interesie państwa, nie mogło być nawet mowy.
Autor książki na temat polskiej lustracji - Piotr Grzelak, nazwał problem po prostu "zmową milczenia": "tylko nieliczni posłowie Sejmu kontraktowego opowiadali się za ujawnieniem agentów. Zdecydowana większość - wywodząca się z PZPR bądź opozycji związanej ustaleniami w Magdalence i przy Okrągłym Stole - skutecznie blokowała wszelkie inicjatywy dotyczące ewentualnego ujawnienia agentów SB".
Kwadratura koła
Pierwsze wolne wybory parlamentarne odbyły się w Polsce 27 października 1991 r. Po długotrwałych i skomplikowanych negocjacjach głównie głosami partii centrowych i prawicowych, sejmowej drobnicy oraz PSL powołano rząd Jana Olszewskiego. Wybór ten oznaczał wyraźne zmiany polityczne w Polsce, bowiem Olszewski był bezkompromisowym zwolennikiem lustracji, dekomunizacji i - przez zreformowanie armii, policji i służb specjalnych - personalnego i strukturalnego odejścia Polski od spuścizny PRL.
W nowym rządzie tekę ministra spraw wewnętrznych objął współzałożyciel Komitetu Obrony Robotników Antoni Macierewicz. Dopiero po pewnym czasie udało mu się pokonać opór prezydenta i odwołać szefa UOP Andrzeja Milczanowskiego. Jego następcą został przyjaciel Macierewicza z KOR, Piotr Naimski. Obaj dostali od poprzedników dokumenty identyfikujące Wałęsę jako TW "Bolka".
Macierewicz wspominał: "Kwestia agenturalności Lecha Wałęsy stanowiła jeden z głównych problemów, przed którym stanął minister spraw wewnętrznych w związku z planami przeprowadzenia lustracji. Było bowiem oczywiste, że jeżeli lustracja ma dotknąć także prezydenta RP, to cała operacja staje się kwadraturą koła". Minister Macierewicz relacjonował potem, że w poufnej rozmowie Lech Wałęsa usiłował wpłynąć na niego, by w sytuacji, kiedy zaszłaby konieczność ujawniania byłych agentów, ujawniać tylko tych, którzy podjęli współpracę po wydarzeniach czerwca 1976 r. Warto zauważyć, że TW "Bolek" został zdjęty niedługo przed tą datą.
Możliwość współpracy z SB legendarnego przywódcy "Solidarności" dla większości współpracowników Macierewicza była trudna do przyjęcia. Niektórzy po prostu nie mogli uwierzyć. Poza tym zdawano sobie sprawę, że rzekome dowody agenturalności Wałęsy były kolportowane w latach 80. przez Służbę Bezpieczeństwa. Przełomem okazało się odnalezienie dokumentów Biura Studiów SB dotyczących właśnie tych operacji. Według nich chodziło o ""przedłużenie działalności" TW ps. "Bolek", tj. Lecha Wałęsy, o minimum dziesięć lat". Oznaczało to, że Służba Bezpieczeństwa chciała wywołać wrażenie, że działalność TW "Bolka" nie zakończyła się w 1976 r. Potem odnajdowano kolejne dokumenty.
Tymczasem stosunki rządu Olszewskiego z Wałęsą od początku były złe i stale się pogarszały. Do otwartego konfliktu doszło w drugiej połowie maja 1992 r. przy okazji podpisywania traktatu polsko-rosyjskiego. Jego podłożem były zapewne typowe różnice polityczne, ale z drugiej strony w rządzie Jana Olszewskiego pojawiały się głosy, że "miękka" postawa Wałęsy wobec rosyjskiego partnera może być spowodowana strachem przed wiedzą Moskwy na temat jego kontaktów z SB.
Według raportu ówczesnego szefa kontrwywiadu UOP Konstantego Miodowicza podległe mu służby miały uzyskać informację, jakoby Rosjanie dysponowali dokumentami sporządzonymi przez Lecha Wałęsę jako TW "Bolek". Według wspomnianej notatki: "grafolodzy nie mieliby trudności z potwierdzeniem ich autentyczności".
Rolnik na premiera
Trwały zakulisowe działania zmierzające do odwołania rządu. Już w drugiej połowie maja następowało wyraźne ożywienie w kontaktach PSL i prezydenta. Pośrednikiem i architektem tego procesu był Aleksander Bentkowski, były minister sprawiedliwości w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Odnotowany w ewidencji operacyjnej SB jako agent o pseudonimach Arnold i Kamil, do zwolenników rządu Olszewskiego, a przede wszystkim lustracji, Bentkowski nie należał.
Warto wspomnieć, że później, przed ważnymi głosowaniami sejmowymi w sprawie lustracji, "sprywatyzowane" przez byłych funkcjonariuszy SB dokumenty TW "Arnolda" i TW "Kamila" były publikowane w tygodniku "Nie".
W tym czasie Bronisław Geremek* rozpoczął promowanie w prezydium Unii Demokratycznej Waldemara Pawlaka jako kandydata na premiera. Waldemar Kuczyński stawia tezę, że Geremek i Wałęsa chcieli za pomocą lidera PSL "wysadzić" rząd Olszewskiego.
Podobne działania podejmował Tadeusz Mazowiecki.
2 czerwca 1992 r. na raucie w ambasadzie włoskiej doszło do znamiennej wymiany zdań między Mieczysławem Wachowskim a jednym z liderów UD - Jackiem Kuroniem. Kuroń wspominał:
"Powiedziałem mu, że teraz, po zgłoszeniu uchwały lustracyjnej, już rozumiem, że nie ma rady - trzeba przepędzić szkodników. Mietek popatrzył na mnie uważnie i powiedział:
- Ale do tego przepędzenia trzeba się bardzo poważnie przygotować.- Co zrobić? - zapytałem.
- Przydałby się wam jakiś rolnik jako kandydat na premiera".
Nieszczęście dla Polski
28 maja 1992 r. poseł Janusz Korwin-Mikke zgłosił wniosek o przeprowadzenie lustracji osób piastujących najwyższe stanowiska państwowe. Przedstawiciele Unii Demokratycznej i Kongresu Liberalno-Demokratycznego usiłowali zablokować uchwałę, opuszczając salę sejmową. Chcieli w ten sposób zerwać kworum. Kalkulacje zawiodły, bo na sali zostało o dwie osoby więcej, niż wymagało tego prawo. Wobec opuszczenia sali obrad przez posłów UD i KLD oraz wstrzymania się od głosu postkomunistów po dyskusji zdecydowaną większością głosów została przegłosowana uchwała w brzmieniu:
"Niniejszym zobowiązuje się ministra spraw wewnętrznych do podania do 6 czerwca 1992 r. pełnej informacji na temat urzędników państwowych od szczebla wojewody wzwyż, a także senatorów, posłów, a do dwóch miesięcy - sędziów, prokuratorów, adwokatów oraz do sześciu miesięcy - radnych gmin i członków zarządów gmin, będących współpracownikami Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w latach 1945 - 1990".
Wydarzenia polityczne nabierały tempa. Na drugi dzień po przyjęciu przez Sejm RP uchwały lustracyjnej z 28 maja 1992 r. w imieniu grupy 65 posłów Unii Demokratycznej, Kongresu Liberalno-Demokratycznego i Polskiego Programu Gospodarczego (tzw. mała koalicja) Jan Maria Rokita złożył w Sejmie wniosek o wotum nieufności dla gabinetu Jana Olszewskiego. Zarówno w samym wniosku, jak i w późniejszych wypowiedziach rządowi stawiano szereg zarzutów dotyczących np. prowadzonej przezeń polityki gospodarczej, natomiast nie padały słowa dotyczące lustracji.
Znacząca była też postawa środowiska "Gazety Wyborczej" kierowanej przez Adama Michnika*. O ile informacja o złożeniu wotum nieufności wobec rządu została jedynie wzmiankowana, o tyle tematem dnia była uchwała Sejmu z 28 maja 1992 r. oraz wywody na temat tego, jakimi sztuczkami prawniczymi można wstrzymać jej realizację.
29 maja 1992 r. prezydent Lech Wałęsa wezwał do Belwederu ministra Antoniego Macierewicza. Fragment znamiennego dialogu został pokazany w telewizji. "To jest zbyt skomplikowana sprawa - mówił Wałęsa - by rząd, by nawet prezydent, którego naród wybrał, mógł decydować bez konstrukcji prawnej, jak to ma być wykonane. Bez możliwości odwołania, udowodnienia. [.] Proszę pana, bardzo szeroka uchwała, bardzo nieprecyzyjne wykonanie może być bardzo wielkim nieszczęściem dla Polski. Ja ostrzegam pana i proszę o wielkie zastanowienie. Pan to dobrze wie, co było robione w latach 70. Jakie podrzutki, jakie rzeczy do dzisiaj jeszcze krążą".
"Pracowaliśmy cztery miesiące - przekonywał Macierewicz - by wszystkie możliwe posądzenia, uchybienia, fałszerstwa zostały wyeliminowane. I gwarantuję panu, panie prezydencie, że wszystko, co zostanie ujawnione, będzie absolutnie zgodne z prawdą".
Prezydent podważał więc wiarygodność archiwaliów SB i wspomniał o fałszywych dokumentach z lat 70. Minister Macierewicz uznał rozmowę za element presji i "działania wyprzedzające" Lecha Wałęsy. Obecność telewizji oraz sposób przeprowadzenia rozmowy zinterpretował jako sygnał prezydenta, że zaatakuje on wykonawców ustawy, i demonstrację, jakich użyje wówczas argumentów.
Macierewicz nie krył później, że był przez Mieczysława Wachowskiego odwodzony od umieszczenia Lecha Wałęsy na liście agentów argumentem, że "byłaby to tragedia dla Polski". Jednak bez względu na stanowisko i intencje prezydenta podwładni Macierewicza poszukiwali dotyczącej Wałęsy dokumentacji.
Kwerenda Bollina
Już te dokumenty, które Macierewicz otrzymał w kopercie po swoich poprzednikach i odnalazł przed uchwałą Sejmu z 28 maja 1992 r., wystarczyły, by umieścić nazwisko Wałęsy na liście osób, co do których zachowały się dokumenty archiwalne dotyczące współpracy z SB. Jednak aby wyświetlić wszystkie aspekty sprawy, należało dokonać kwerendy w archiwum Delegatury UOP w Gdańsku. Kierował nią mjr Adam Hodysz, były oficer SB, który w latach 80. podjął współpracę z podziemiem, został zdemaskowany i trafił do więzienia. Kiedy do Gdańska przybyli z centrali pracownicy Wydziału Studiów, udzielił im pomocy.
Po teczce personalnej i teczce pracy TW "Bolka" nie było nawet śladu. Kluczowe okazały się dokumenty odnalezione wcześniej przez naczelnika Wydziału Ewidencji i Archiwum porucznika Krzysztofa Bollina. Nie służył on w SB, a do UOP przyszedł w 1990 r. W czasie jednej z kwerend archiwalnych, w 1991 r., natrafił na ślady działalności TW "Bolka".
Wcześniej słyszał o całej sprawie, bo przeszłość Wałęsy była w Delegaturze tajemnicą poliszynela. W 1992 r. w notatce służbowej napisał: "osobiście kilkakrotnie w prywatnych rozmowach z byłymi funkcjonariuszami SB słyszałem o współpracy Lecha Wałęsy z SB". Poruszony dokonanym odkryciem zaczął poszerzać kwerendę. W jej rezultacie w aktach dwóch spraw obiektowych: "Arka" (prowadzonej na Stocznię Gdańską) oraz "Jesień ,70" (prowadzonej po zajściach grudniowych 1970 r.), Bollin odnalazł ponad 20 donosów TW "Bolka". Były to maszynowe odpisy sporządzone przez oficerów prowadzących "Bolka", bowiem oryginał meldunków trafiał zawsze do teczki TW.
W sprawie kryptonim Klan/Związek, prowadzonej w latach 80. i dotyczącej gdańskiej "Solidarności", także znalazł notatkę na temat przeszłości Wałęsy. Najważniejsze były jednak donosy "Bolka". Dotyczyły głównie pracowników Wydziału W-4 w Stoczni Gdańskiej oraz członków Komitetu Strajkowego, jaki działał w Stoczni w czasie zajść grudniowych 1970 r. Krąg podejrzanych był więc stosunkowo niewielki, a zachowane w Warszawie dokumenty ewidencyjne dotyczące Lecha Wałęsy stawiały sprawę w dość jednoznacznym świetle. Całe znalezisko porucznik Bollin opisał w sporządzonych w czerwcu 1991 r. notatkach, które wraz z kopiami donosów "Bolka" schował do kasy pancernej.
Kiedy do Delegatury UOP w Gdańsku 1 czerwca 1992 r. po akta dotyczące Lecha Wałęsy przybyli podwładni Macierewicza, otrzymali od Bollina kopie znalezionych przez niego dokumentów i sporządzone notatki służbowe. Wspomniany oficer przygotował do nich także pismo przewodnie: "Zgodnie z przekazanym mi przez Pana [.] na podstawie pańskiego upoważnienia oraz zgodnie z pańskim poleceniem telefonicznym przekazuję za pośrednictwem Pana [.] notatki służbowe sporządzone na podstawie materiałów archiwalnych dotyczące tajnego współpracownika ps. Bolek (87 stron). Notatki te zostały przeze mnie sporządzone osobiście i dotychczas nikt nie był z nimi zapoznany".
Razem z tymi dokumentami pracownicy Wydziału Studiów zabrali do Warszawy odpowiednie tomy akt archiwalnych, gdzie znajdowały się doniesienia TW "Bolka". Nie było wątpliwości, że wszystkie zgromadzone dokumenty są autentyczne.
Zablokować tych ludzi!
Tymczasem nad gabinetem Olszewskiego zbierały się czarne chmury. Głosowanie w sprawie wotum nieufności zaplanowano na 5 czerwca 1992 r. Ugrupowania trwale wspierające rząd (przede wszystkim Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, Porozumienie Centrum i Porozumienie Ludowe) były zbyt słabe, by zapobiec jego upadkowi w takim samym stopniu, jak siły jego przeciwników ("mała koalicja" plus SLD) nie wystarczały, żeby go obalić. Kluczowa była więc postawa Polskiego Stronnictwa Ludowego i Konfederacji Polski Niepodległej.
W kierownictwie PSL dojrzewał plan poparcia sił dążących do odwołania rządu w zamian za stanowisko premiera dla Waldemara Pawlaka. Premier mógł jeszcze próbować uzyskać wsparcie KPN. W czasie rozmów z rządem lider tej partii Leszek Moczulski zażądał dla siebie funkcji wicepremiera i ministra obrony, a dla KPN kilkunastu wysokich stanowisk państwowych. Ale kłopot polegał na tym, że Moczulski był w przeszłości agentem komunistycznej policji (TW "Lech"), toteż powierzenie mu funkcji wicepremiera, a przede wszystkim szefa MON, uznano w rządzie za niemożliwe.
W ścisłym otoczeniu premiera zapadła decyzja o pokazaniu akt Moczulskiego innym członkom kierownictwa KPN i tym samym spowodowania odsunięcia go od władzy w partii. Jednak pozycja Leszka Moczulskiego była w KPN zbyt silna, by działania te przyniosły pozytywny rezultat. Wobec jasnej postawy w stosunku do rządu, jaką zajmowały wówczas tzw. mała koalicja i SLD, los gabinetu Olszewskiego stawał się przesądzony.
4 czerwca 1992 r. rano minister Macierewicz przekazał Sejmowi 66 nazwisk osób, co do których zachowały się dokumenty świadczące o współpracy z SB. Wśród nich było nazwisko Lecha Wałęsy. Początkowo prezydent znalazł się w defensywie i wydał oświadczenie, w którym potwierdzał podpisanie kilku dokumentów w czasie kontaktów z SB. Jednak po telefonicznych konsultacjach z Bronisławem Geremkiem, Jackiem Kuroniem i Leszkiem Moczulskim zorientował się, że można odwołać rząd.
Wtedy wydał kolejny komunikat: "Teczki ze zbiorów MSW uruchomiono wybiórczo. Podobny charakter ma ich zawartość. Znajdujące się w nich materiały zostały w dużej części sfabrykowane. [.] Zastosowana procedura jest działaniem pozaprawnym. Umożliwia polityczny szantaż. Całkowicie destabilizuje struktury państwa i partii politycznych. Kwestie etyczne związane z tą operacją, mającą już w swoim założeniu charakter manipulacji, pozostawiam bez komentarza".
Prezydent zaangażował się w natychmiastowe odwołanie rządu. W sejmowych kuluarach grupa liderów czołowych ugrupowań politycznych spotkała się z prezydentem w sprawie odwołania rządu Jana Olszewskiego. Główną rolę w obradach, prócz Lecha Wałęsy, odgrywał inny polityk mający sporo do stracenia - Leszek Moczulski.
Oto fragment prowadzonych wówczas rozmów. Wałęsa: "Wy nie wiecie, jak daleko oni zaszli, dlatego trzeba ich błyskawicznie. Natychmiast, dzisiaj!". Pawlak: "Tylko, że to jest trochę gangsterski chwyt". Wałęsa: "Słuchajcie, bo jak [Pawlak] nie przejdzie, to jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji. Toż możemy się porozumieć, że później będziemy robić różne układanki jeszcze. Ale natychmiast trzeba zablokować tych ludzi, żeby nie przyszli do biura!".
Insekty w szparach
Z chwilą powrotu prezydenta i liderów klubów na salę sejmową los rządu Olszewskiego został przesądzony. W jego obronie stanęli jednak posłowie Józef Frączek (PL), Jarosław Kaczyński (PC) oraz Stefan Niesiołowski (ZChN). W debacie wystąpił też poseł Kazimierz Świtoń, który bez ogródek stwierdził: "Jako stary opozycjonista odpowiedzialny za swoje słowa, pragnę powiedzieć, że na drugiej liście jest pan prezydent jako agent Służby Bezpieczeństwa".
Po burzliwej debacie rząd został odwołany wyraźną większością głosów. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami 5 czerwca 1992 r. na premiera wybrano Waldemara Pawlaka. Nowy premier w pierwszej kolejności doprowadził do usunięcia szefów MON i MSW. Na drugi dzień ludzie Wałęsy - Andrzej Milczanowski i Jerzy Konieczny - przejęli kontrolę nad dokumentacją dotyczącą TW ps. Bolek.
Wykonawcy uchwały lustracyjnej stali się celem brutalnej akcji propagandowej. Jej ton nadawali postkomuniści oraz politycy związani z Unią Demokratyczną i środowiskiem "Gazety Wyborczej". Bronisław Geremek ogłosił publicznie, że działania rządu 4 czerwca 1992 r. "nosiły wszelkie znamiona zamachu stanu". Antoniego Macierewicza ostro skrytykował Jacek Kuroń, nazywając go "chorym facetem chcącym zniszczyć państwo". Jeszcze w maju Władysław Frasyniuk* i Zbigniew Bujak* publicznie oskarżyli Macierewicza, że w czasie stanu wojennego wyszedł z podziemia na skutek porozumienia z generałem Czesławem Kiszczakiem.
Z kolei Piotrowi Naimskiemu zarzucili podpisanie tzw. lojalki, czyli deklaracji lojalności wobec władz w czasie trwania stanu wojennego. Oba oskarżenia nie zostały poparte żadnymi dowodami. Rzecznik prasowy prezydenta Andrzej Drzycimski nazwał polityków prawicy "biegnącymi w szparach chodników insektami". Poetka Wisława Szymborska* opublikowała w "Wyborczej" list pt. "Nienawiść", który miał być swego rodzaju literackim opisem motywacji zwolenników lustracji.
Działania Wałęsy ostro skrytykowały władze "Solidarności", natomiast wychwalał go generał Wojciech Jaruzelski: "Kto sieje nienawiść, ten przegrywa. Niedobrze się stało, że dzisiaj, kiedy krajowi i całemu społeczeństwu potrzeba spokoju, siły kierujące się emocjami zasiały niepokój i poczucie zagrożenia. Rad jestem, że sprawy zostały opanowane i chcę podkreślić w tym szczególną rolę Lecha Wałęsy".
W rozgrywki polityczne przeciwko prawicy zaangażowano także UOP i prokuraturę. Przy gabinecie ministra Andrzeja Milczanowskiego istniał wówczas specjalny Zespół Inspekcyjno-Operacyjny kierowany przez byłego oficera SB płk. Jana Lesiaka. Do jego głównych zadań należała inwigilacja i dezintegracja środowisk polskiej prawicy. Oficerowie kontrwywiadu UOP byli nawet zmuszani do zrywania w Warszawie plakatów nawołujących do antywałęsowskich demonstracji. Podobne akcje przeprowadzali funkcjonariusze WSI.
Teatr Wałęsy
W marcu zastępca prokuratora generalnego (potem szef Kancelarii Prezydenta RP Lecha Wałęsy) Stanisław Iwanicki złożył wniosek o uchylenie immunitetu poselskiego Antoniego Macierewicza, który zdaniem prokuratury - przesyłając Sejmowi informacje żądane w uchwale z 28 maja 1992 r. - nie zachował stosownych przepisów, przez co "ujawnił tajemnicę państwową", którą wcześniej nałożono "ze względu na bezpieczeństwo państwa".
W końcu stycznia 1993 r. Lech Wałęsa podejmował kroki, które w jego mniemaniu miały oczyścić go z zarzutu współpracy z SB. Podczas posiedzenia Konwentu Seniorów prezydent rozdał kartki z zapisem swojej rzekomej telefonicznej rozmowy z Czesławem Kiszczakiem, który miał potwierdzić, że akta "Bolka" zostały sfabrykowane.
Nieco poważniejszą próbą było zwrócenie się z prośbą do Andrzeja Milczanowskiego o opublikowanie dotyczących go dokumentów oraz do pierwszego prezesa Sądu Najwyższego o rozstrzygnięcie sprawy jego współpracy z SB. Archiwów SB ostatecznie nie otworzono ze względu na sprzeciw min. Andrzeja Milczanowskiego. W lutym 1993 r. sprawa wydawała się zamknięta. Rzecznik prasowy Andrzej Drzycimski podsumował: "Prezydent powiedział już wszystko w tej sprawie. [.] W sytuacji gdy obaj panowie odmówili, powołując się na formalne ograniczenia, prezydentowi pozostaje mieć nadzieję, że sprawa w naturalny sposób wygaśnie".
Dziś wiadomo, że ówczesne działania Lecha Wałęsy zmierzające do otwarcia teczki "Bolka" były tylko politycznym teatrem. Z ustaleń prokuratury i Urzędu Ochrony Państwa wynika, że już kilka miesięcy wcześniej prezydent i jego ludzie z kierownictwa MSW doprowadzili do "wyprowadzenia" z archiwum UOP najważniejszych dokumentów dotyczących tajnego współpracownika pseudonim "Bolek".
Dramatyczne wydarzenia z czerwca 1992 r. były prawdopodobnie ostatnim momentem, w którym Lech Wałęsa mógł opowiedzieć prawdziwą historię TW "Bolka". Ale jest zasadnicze pytanie, czy w ogóle brał taką ewentualność pod uwagę. Analiza wydarzeń wskazuje, że szansa na taki rozwój wydarzeń była niewielka.
Klimat polityczny Polski początku lat 90. zdecydowanie nie sprzyjał ujawnianiu współpracy i rzetelnej próbie zrozumienia jej okoliczności. Choć wydaje się, że ujawnienie historii TW "Bolka" nie wpłynęłoby na ocenę dokonań Wałęsy w latach 80. Rola, jaką odegrał w tych czasach, zapewniła mu należne miejsce w historii. Wałęsa pozostanie niekwestionowanym bohaterem "Solidarności" dla następnych pokoleń Polaków.
Można nawet założyć, że opisanie przez niego historii, jak młody człowiek uwikłał się w kontakty z komunistyczną policją, a potem wyzwolił się i stanął na czele "Solidarności", tylko podkreśliłoby jego zasługi na drodze do obalenia komunizmu. Prawda uwolniłaby go przed brzemieniem przeszłości, a innym pokazałaby, jak skomplikowane są najnowsze dzieje Polski i jak ważne jest ich ujawnienie i zrozumienie.
Długi cień PRL
Lech Wałęsa obrał w 1992 r. inną drogę. Konsekwencją tego wyboru było podjęcie działań ukierunkowanych na zatarcie śladów swojej działalności z lat 70. Niszczenie i "wyprowadzanie" dokumentów SB i UOP dotyczących TW "Bolka", "prywatyzowanie" akt archiwalnych innych opozycjonistów, łamanie prawa przez wielu wysokich urzędników państwowych - to najważniejsze konsekwencje błędnej decyzji, jaką Lech Wałęsa podjął w czerwcu 1992 r.Były prezydent ponosi za te wydarzenia historyczną odpowiedzialność. Ale nie on jeden przecież. Wszystko to mogło wydarzyć się dzięki postawie znacznej części postsolidarnościowych elit politycznych i mediów opowiadających się przeciwko ujawnieniu akt SB.
Dyskusje na temat historii TW "Bolka" i jej znaczenia dla najnowszej historii Polski pewnie będą trwały, bowiem ukazuje ona szereg ważnych, znajdujących się w tle problemów. Systemowa i personalna ciągłość z PRL, brak jawności życia publicznego i promowanie swoistej amnezji historycznej odcisnęły silne piętno na funkcjonowaniu polskiej demokracji. Niemałą rolę w powstaniu tych patologii odegrał symbol "Solidarności" - Lech Wałęsa, już jako prezydent RP.
* Sygnatariusze listu z maja 2008 r., w którym autorów niniejszego artykułu i książki o Lechu Wałęsie nazwano "policjantami pamięci stosującymi pełne nienawiści metody tamtych czasów, gwałcącymi prawdę i naruszającymi fundamentalne zasady etyczne".
Piotr Gontarczyk, Sławomir Cenckiewicz
Autorzy są historykami z Instytutu Pamięci Narodowej
25.06.2008r.
Rzeczpospolita