Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Zarówno politycy, jak i media każą nam wierzyć, że Unia Europejska to genialny projekt zjednoczenia Europy, który wszystkim wychodzi na dobre i nie ma żadnych skaz. Wokół budowy tego projektu narosły różnorodne mity, mówiące o tym, że Unia Europejska to coś wspaniałego, które niestety mają niewiele wspólnego z rzeczywistością.Parlament Europejski w Brukseli


Mit unijnego wolnego rynku

Czy w Unii Europejskiej mamy wolny rynek i wolną konkurencję? Tak każą nam wierzyć europolitycy i euroentuzjaści. Co prawda, Komisja Europejska realizuje pewne prorynkowe działania, np. ostatnio przedstawiła pakiet propozycji legislacyjnych i zaleceń, które mają doprowadzić do całkowitego zniesienia barier w transporcie morskim do 2013 r. We wrześniu 2008 r. Komisja Europejska słusznie zażądała od Polski zniesienia ustawowych ograniczeń, jakim podlegają polskie OFE przy dokonywaniu inwestycji za granicą. Jednak polityka Komisji Europejskiej to przede wszystkim etatyzm, stosy regulacji i miliardy euro dotacji, co jest zaprzeczeniem wolnego rynku.

Na unijnym rynku energetycznym brakuje konkurencji. To Unia Europejska w ramach regulacji „rynku rolnego” ustanawia dotacje, tworzy limity, ograniczenia produkcji i kary za ich przekroczenie. Traktory są opisywane aż w 58 rozporządzeniach. W wyniku stosowania interwencjonistycznej Wspólnej Polityki Rybnej sami brytyjscy konsumenci tracą 4,7 mld GBP rocznie. Polska, aby dostosować swoje prawo do unijnego, dostała biegunki legislacyjnej, której szczyt przypadł na rok 2004, kiedy wstępowaliśmy do UE.

Właśnie wtedy liczba stron Dziennika Ustaw przekroczyła 21 tys., podczas gdy w latach 2000-03 i 2005-08 wahała się pomiędzy 12 tys. a 17 tys. Przestrzeganie wszystkich wspólnotowych regulacji kosztuje przedsiębiorstwa 600 mld euro rocznie! Do tego dochodzą interwencjonistyczne dotacje dla rolników oraz inne dotacje w ramach różnych programów, które oficjalnie mają na celu wyrównywanie poziomu życia w poszczególnych krajach unijnych. W związku z kryzysem finansowym Komisja Europejska zgodziła się na topienie miliardów euro, by w ten sposób ratować banki w wielu unijnych krajach, np. w Wielkiej Brytanii, Irlandii, Belgii czy Francji (np. francusko-belgijski bank Dexia uniknął upadku dzięki dokapitalizowaniu przez rządy w Paryżu i Brukseli w wysokości 6,4 mld euro).


Komisja Europejska miała co prawda obiekcje odnośnie pomocy publicznej dla polskich stoczni, ale w grudniu 2008 r. wydała zezwolenie na pomoc dla Odlewni Żeliwa "Śrem" w wysokości 6,2 mln euro i nie sprzeciwia się, kiedy kolejne unijne państwa dotują branżę motoryzacyjną. Komisja Europejska wydała też całkowicie nierynkowe zalecenia dotyczące zwiększenia kontroli akcjonariuszy nad zarobkami menadżerów unijnych firm, przejrzystości tych zarobków oraz ich uzależnienia od wyników finansowych przedsiębiorstw. Francuski ekonomista Patryk Messerlin obliczył, że stosowane przez Unię Europejską cła, kwoty, dotacje i tym podobne środki przynoszą jej stratę na poziomie aż 5-7 proc. PKB. Jak twierdzi brytyjski filozof Roger Scruton, UE musi się uwolnić z gorsetu 170 tys. stron niedorzecznych przepisów, bo to one powodują brak konkurencyjności unijnych firm.


Mit unijnego wolnego handlu

Jednym z ważniejszych elementów unijnej polityki jest wolny przepływ osób, kapitałów, towarów i usług. Wewnątrz Unii Europejskiej w mniejszym lub większym stopniu jest to realizowane, choć nie do końca, np. nawet pomiędzy krajami unijnymi istnieją ograniczenia dotyczące ilości przewożonych papierosów czy alkoholi. Jednak to tylko wyjątki od reguły, które nie mają większego znaczenia. Problem z unijnym wolnym handlem polega na tym, że nie istnieje on, jeśli chodzi o wymianę towarów pomiędzy krajem unijnym a krajem pozaunijnym.

Gospodarka UE jest „chroniona” wysokim murem celnym w wielu branżach gospodarki i w odniesieniu do wielu partnerów handlowych. Także Polska, wchodząc do Unii Europejskiej, musiała odgrodzić się cłami od wielu krajów, z którymi handlowano bez opłat celnych, w tym z Ukrainą, Białorusią czy Rosją. Na chwilę obecną Unia Europejska ma podpisane dwustronne umowy handlowe z niewieloma krajami na świecie: Szwajcarią, Chorwacją, Macedonią, Tunezją, Marokiem, Algierią, Egiptem, Palestyną, RPA, Kamerunem, Chile i Peru. Rozmowy wolnohandlowe są prowadzone m.in. z Koreą Południową, Rosją czy krajami ASEAN, a z winy Brukseli zostały zawieszone negocjacje prowadzone z Radą Współpracy Zatoki Perskiej. I nie jest to wynik imponujący, biorąc pod uwagę, że takich umów Unia Europejska dotychczas nie zawarła z największymi potęgami gospodarczymi: USA, Chinami, Indiami, Japonią, Brazylią, Indonezją czy choćby z Australią i Kanadą. Mało tego.

Co chwilę słyszymy o wojnach celnych ze Stanami Zjednoczonymi, Chinami i innymi państwami i nakładaniu kolejnych ceł antydumpingowych. W grudniu 2008 r. Komisja Europejska zaproponowała, by kraje członkowskie wprowadziły nowe cła na najdroższe telefony komórkowe, co może doprowadzić do konfliktu między UE a jej głównymi partnerami handlowymi, w tym USA. Unia Europejska planuje też np. nałożyć 87-procentowe cło na chińskie stalowe śruby i inne elementy złączne. Nie na tym polega wolny handel. Niestety poszczególne kraje członkowskie, w tym Polska, nie mogą samodzielnie prowadzić zewnętrznej polityki handlowej i podpisywać bilateralnych umów wolnohandlowych z krajami trzecimi.


Mit korzyści z unijnych dotacji

Mimo szerokiej i kosztownej propagandy ku czci unijnych dotacji, sytuacja nie jest tak różowa, jak przedstawiają ją unijni klakierzy i urzędnicy z Ministerstw Rozwoju Regionalnego. Na dotacjach traci nawet Polska, która jest jednym z największych beneficjentów unijnej „pomocy”. W perspektywie finansowej 2007-13 sama składka unijna to około 25 proc. całości unijnych dotacji. Niestety do tego dochodzą kolejne koszty po stronie polskiej: tysiące urzędników w ministerstwach, państwowych agencjach czy samorządach, którzy zajmują się wyłącznie dotacjami (UE zaleca, by na każdy 1 mln euro unijnych dotacji przypadało 2,5 urzędnika, podczas gdy w 2007 r. w Polsce był tylko 1 urzędnik na 1 mln euro dotacji), koszty związane z przygotowaniem projektów i to tych przyjętych i później realizowanych, jak i tych odrzuconych (tych drugich prawdopodobnie jest więcej) oraz koszty związane z obligatoryjnym prefinansowaniem i współfinansowaniem projektów.

Z perspektywy pojedynczego beneficjenta unijnych dotacji mogą one być oczywiście korzystne. Jednak patrząc globalnie, te wszystkie koszty znacznie przekraczają łączną wartość unijnych dotacji, więc per saldo Polska traci na tym interesie. Niestety koszty te to nie są wszystkie straty po stronie polskiej. Trzeba do tego dodać fakt interwencji w rynek, co jest bezpośrednio związane z istnieniem unijnych dotacji i przynosi niewymierne szkody, deformując rynek i powodując, że często pieniądze są inwestowane nie tam, gdzie potrzebują przedsiębiorcy, lecz tam, gdzie chcą urzędnicy. Dotacje unijne często powodują też znaczne opóźnienia procesów inwestycyjnych, obniżają efektywność alokacji kapitału i stwarzają nieuczciwą konkurencję. Te szkody niezwiązane bezpośrednio w wydatkami, by uzyskać dotację, są bardziej niekorzystne niż same straty finansowe.


Mit unijnej uczciwości

Dotacje mają także skutek korupcyjny, choć unijna korupcja nie jest związana wyłącznie z dotacjami. W 2000 r. niemiecki tygodnik "Die Woche" podał, że w Unii Europejskiej co roku gdzieś znika od 4,71 do 8,56 mld euro! Unijna korupcja zaczyna się na szczytach władzy. Komisję Europejską na czele z Jackiem Santerem i byłą premier Francji Edytą Cresson usunięto ze stanowisk jako odpowiedzialnych za brak odpowiedniej kontroli, która zapobiegłaby korupcji w UE. Z kolei Roman Prodi, były przewodniczący Komisji Europejskiej, był oskarżany o gigantyczne nadużycia.

Według raportu Europejskiego Trybunału Obrachunkowego, procedury księgowej kontroli nad ponad 100-miliardowym budżetem Unii Europejskiej są niewiarygodne i brakuje im zabezpieczeń. Marta Andreasen, była główna księgowa KE, twierdziła, że unijny system jest gorszy od tych, jakie funkcjonowały w amerykańskim koncernie Enron, który dopuścił się oszustw księgowych na ogromną skalę. Andreasen została zwolniona ze stanowiska, po tym jak publicznie ujawniła nieprawidłowości w komputerowym systemie księgowym Sincom2, a ponadto oskarżyła ona Komisję Europejską o ukrywanie licznych nieprawidłowości. W okresie, gdy Jacek Santer był szefem Komisji, wśród eurourzędników wykryto ponad 1300 przypadków oszustw i korupcji, z czego 27 dotyczyło bezpośrednio członków samej Komisji Europejskiej.

Nawet europosłowie zjawiają się w Parlamencie Europejskim wyłącznie po to, by podpisać się na liście obecności i dzięki temu nie stracić diety. Także same dotacje są korupcjogenne. W Centralnym Biurze Śledczym powołano specjalną komórkę zajmującą się nadużyciami związanymi z eurodotacjami. We wszystkich krajach unijnych rolnicy podają większy areał upraw czy inne fałszywe dane, by wyłudzić wyższe dotacje rolne. W Bułgarii ze sprawdzonych 71 projektów w przemyśle spożywczym związanych z unijnymi dotacjami w 64 przypadkach urzędnicy zaaprobowali nierealistycznie wygórowane ceny maszyn na podstawie sfałszowanych dokumentów.

W Bułgarii znacznie pogłębiła się korupcja, odkąd kraj ten ma do czynienia z unijnymi funduszami. W Polsce na co drugiego beneficjenta środków z UE zostanie nałożona kara za złamanie przepisów. W całej Europie istnieją wyspecjalizowane grupy, które zajmują się wyłudzaniem dotacji! Jak twierdzi Carl Beddermann, były doradca przedakcesyjny w Polsce, „malwersacje finansowe w Unii to codzienność”.


Mit Unii ekologicznej

Unia Europejska chce uchodzić za prekursora w zakresie ochrony środowiska. Wszystkie unijne kraje ratyfikowały protokół z Kioto, a pod koniec 2008 r. Unia zatwierdziła pakiet energetyczno-klimatyczny, zakładający do 2020 r. zmniejszenie o 20 proc. emisji gazów cieplarnianych, wzrost udziału energii odnawialnej do 20 proc. oraz poprawę efektywności energetycznej o 20 proc. Jednak z drugiej strony podejmuje się działania, które z ekologią nie mają nic wspólnego. Parlament Europejski ma dwie siedziby – w Brukseli i w Strasburgu. Zdaniem Jana Gawrońskiego, włoskiego europosła polskiego pochodzenia, w związku z utrzymywaniem drugiej siedziby do atmosfery przedostaje się dodatkowe 90 tys. ton CO2.

Sama działalność eurobiurokratów jest zaprzeczeniem dbania o środowisko. W 2004 r. każdy z 24 tys. brukselskich urzędników potrzebował średnio 270 kartek dziennie. W ciągu roku brukselskie biura zużywały wtedy kartki o łącznej wadze 4 tys. ton. Po rozszerzeniu UE o 12 kolejnych państw, te dane są z pewnością jeszcze gorsze. Kolejny przykład to propozycja Komisji Europejskiej z września 2008 r., by od 2011 r. wprowadzono obowiązek montowania świateł dziennych we wszystkich nowych samochodach sprzedawanych w UE. A przecież światła w dzień powodują większe zużycie paliwa, a tym samym większą emisję szkodliwych substancji do atmosfery, a zarówno austriackie, jak i polskie doświadczenia pokazały, że włączone światła w dzień pogarszają bezpieczeństwo jazdy. Z kolei w wyniku Wspólnej Polityki Rybackiej rocznie do Morza Północnego wyrzuca się 880 tys. ton martwych ryb.


Mit unijnej demokracji

Unia Europejska pragnie także uchodzić za wzór demokracji, a tymczasem jej najwyższa władza, czyli Komisja Europejska jest wybierana w sposób niedemokratyczny. Brak poszanowania demokracji przez unijnych polityków widać na każdym kroku zgodnie z zasadą: demokracja – tak, ale tylko wtedy, gdy jest dla nas korzystna. Kiedy Francuzi i Holendrzy odrzucili w referendach Konstytucję Unii Europejskiej, to postanowiono zmienić kilka artykułów oraz tytuł i poddać ją pod głosowania z nazwą traktat lizboński.

Teraz unijni przywódcy naciskają na rząd w Dublinie, by przeprowadził w Irlandii powtórne referendum ws. ratyfikacji traktatu lizbońskiego, odrzuconego w głosowaniu w czerwcu 2008 r. (akcja propagandowa Komisji Europejskiej w Irlandii ma kosztować 1,8 mln euro). Podobnie mają być powtórzone referenda w Danii i Szwecji ws. przyjęcia euro. Z kolei w Polsce w ramach umacniania „demokracji” rządzący całkowicie zrezygnowali z przeprowadzenia referendów ws. traktatu lizbońskiego czy euro.

Jedną z ofiar eurodemokratów stał się w grudniu 2008 r. prezydent Czech Wacław Klaus podczas spotkania z eurodeputowanymi na Hradczanach. Warto też przypomnieć sobie jak unijnymi sankcjami została ukarana Austria za to tylko, że w całkowicie demokratycznych wyborach w 2000 r. duże poparcie uzyskała prawicowa Austriacka Partia Wolności Jörga Haidera, która w rezultacie weszła do koalicyjnego rządu. Podobnie było na Ukrainie. Kiedy wybory prezydenckie w 2004 r. wygrał – nie po myśli Brukseli - Wiktor Janukowycz, ogłoszono, że wyniki zostały sfałszowane. Unia uznała dopiero rezultat powtórzonego głosowania, w wyniku którego prezydentem został prounijny Wiktor Juszczenko.


Mit unijnej solidarności

Celem unijnego projektu ma być stworzenie paneuropejskiego superpaństwa, wewnętrznie spójnego i solidarnego. Tymczasem poszczególne państwa unijne zawsze miały sprzeczne ze sobą interesy i cele. I to zarówno w polityce wewnętrznej (np. każdy kraj chce jak najmniej płacić do wspólnej kasy, a jak najwięcej z niej korzystać), jak i zagranicznej (np. Francja bardziej chce uprzywilejowywać kraje Afryki Północnej, a Polska stawia na Ukrainę). Z kolei Niemcy wbrew polskiej racji stanu po raz kolejny ponad naszymi głowami porozumiewają się z Rosją i forsują budowę Gazociągu Północnego.

Całkiem niedawno niemieckie firmy górnicze w Chinach robiły wszystko, by na ten wielki rynek nie miały wstępu polscy producenci sprzętu górniczego. Sprzeczne interesy powodują, że ten sztuczny twór o nazwie Unia Europejska nie jest w stanie wypracować wspólnego stanowiska w wielu ważnych kwestiach. Jak twierdzi brytyjski filozof Roger Scruton, „Unia Europejska zawsze była używana instrumentalnie przez jedne państwa jako maszyna do forsowania własnych interesów i osiągania przewagi nad innymi państwami, uznawanymi za rywali”. Szczególnie jest to widoczne w przypadku Niemiec i Francji.


Mit unijnego dobrobytu

Wbrew powszechnej propagandzie największe unijne kraje, jak Francja, Niemcy czy Włochy są znacznie biedniejsze (licząc PKB na mieszkańca) niż większość amerykańskich stanów, Japonia czy Australia, a bezrobocie w Europie jest dwa razy wyższe. Jak twierdzi publicysta Jan Fijor, który wiele lat spędził w USA, mitem jest głoszona przez polityków wyższa jakość życia w Europie niż w USA: „Amerykanie więcej posiadają, więcej czytają, więcej się bawią, więcej podróżują, częściej chodzą do kina i są szczęśliwsi”. Mało tego, nie zanosi się, że w najbliższej przyszłości coś się w Unii Europejskiej poprawi. W 2009 r. PKB Niemiec ma się zmniejszyć o 2,3 proc., Wielkiej Brytanii – o 2,1 proc., Francji – o ponad 1,2 proc., Hiszpanii – o 2 proc., Irlandii – o 5 proc., a krajów bałtyckich – o 4 do 6,9 proc.

W pierwszej dwudziestce najbogatszych krajów świata (biorąc pod uwagę PKB na osobę) znajdują się tylko trzy, na dodatek małe, mniemające większego znaczenia kraje UE: Luksemburg (3 miejsce), Irlandia (11 miejsce) i Holandia (17 miejsce). W 2008 r. PKB na mieszkańca wg parytetu siły nabywczej w UE wyniosło 33,8 tys. USD, podczas gdy w USA – 48 tys. USD, w Norwegii – 57,5 tys. USD, w Singapurze – 52,9 tys. USD, w Hongkongu – 45,3 tys. USD, w Szwajcarii – 40,9 tys. USD, a w Kanadzie – 40,2 tys. USD.


Mit korzyści z euro

Mieszkańcy wszystkich krajów, w których wprowadzono euro, narzekali na drożyznę. W Niemczech na euro mówi się „teuro” (od niemieckiego wyrazu teuer - drogi). Większość danych gospodarczych uzyskiwanych przez kraje ze strefy euro są gorsze od wskaźników Unii Europejskiej jako całości. Stopa bezrobocia w strefie euro wyniosła w listopadzie 2008 r. 7,8 proc., podczas gdy przeciętna stopa bezrobocia w 27 krajach UE wyniosła wtedy 7,2 proc. W 2009 r. bezrobocie w strefie euro ma się zwiększyć do 9,3 proc., a w Unii Europejskiej – do 8,7 proc.

Podobnie wzrost gospodarczy w krajach strefy euro jest zwykle niższy niż w Unii Europejskiej jako całości. W 2009 r. PKB w strefie euro spadnie o 1,9 proc., a w UE – spadnie o 1,8 proc. Szczególnie niebezpieczne może być wprowadzenie euro w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, na co odważyła się Słowacja. Od momentu przyjęcia euro gospodarki tych państw będą mogły doganiać gospodarki starych krajów unijnych wyłącznie wyższym wzrostem PKB. Wcześniej proces doganiania miał miejsce również poprzez umacnianie narodowej waluty w stosunku do euro.


Mit unijnej równości, sprawiedliwości i dobrych intencji

Można spotkać się z twierdzeniem, że Unia Europejska chce, by wszystkim mieszkańcom jednakowo dobrze się żyło. Tymczasem w Unii Europejskiej są równi i równiejsi. Parlament Europejski nie zgodził się na debatę ws. Jugendamtów, które w przypadku separacji z niemieckim współmałżonkiem dyskryminują polskich rodziców poprzez uniemożliwianie kontaktów z ich dzieckiem, a samym dzieciom zabraniają mówić po polsku. W UE dyskryminuje się nie tylko ze względu na narodowość, ale także poglądy.

Kiedy w 2004 r. włoski premier zaproponował prof. Rococo Buttiglionego, katolickiego myśliciela, na stanowisko unijnego komisarza ds. sprawiedliwości, wolności i bezpieczeństwa, unijne władze postanowiły go skompromitować i odrzucić jego kandydaturę. Jako przykład nierówności warto przypomnieć, że nikt nie ukarał ani Francji, ani Niemiec za przekroczenie ustalonego maksymalnie dopuszczalnego (3 proc.), zgodnie z traktatem z Maastricht, deficytu budżetowego. Inaczej brukselska władza traktuje kraje małe (casus Portugalii). Francja, gdzie 70 proc. energii wytwarzają elektrownie atomowe, może bez szkody dla własnej gospodarki zatwierdzić unijny pakiet energetyczno-klimatyczny, ale dla Polski to katastrofa, bo 95 proc. energii wytwarza się u nas z węgla.

Minimalna wysokość akcyzy na paliwa, wyrażona nominalnie, jest taka sama we wszystkich krajach unijnych. Lecz dlaczego tak jest, skoro pomiędzy krajami Europy Zachodniej a nowymi krajami UE różnice w zarobkach nadal są olbrzymie? Nierówno traktowani są także zwykli obywatele w porównaniu do uprzywilejowanych urzędników unijnych. Wyraża się to choćby tym, że płacą oni niższe podatki dochodowe, dostaną dodatki za rozłąkę i na kształcenie dzieci oraz liczne ulgi, w tym przy zakupie samochodów.


Tomasz Cukiernik
inne teksty autora...
www.tomaszcukiernik.pl

Autor jest absolwentem Uniwersytetu Slaskiego (Wydzial Prawa i Administracji) oraz Akademii Ekonomicznej w Katowicach, autorem ksiazki „Prawicowa koncepcja panstwa – doktryna i praktyka”. Publikuje w: "Rzeczpospolitej", "Wprost", „Najwyższym CZASie!”, „Opcji na Prawo”, "Stanczyku Królewskim", "Globtroterze" i "Poznaj Swiat", a takze w portalach: interia.pl, korespondent.pl, prawica.net i wnp.pl.

* nr 7 tygodnika "Najwyższy CZAS!" z 2009 r.

Za: http://www.prawica.net/node/16778