Państwo
Wilki zmieniły skórę
- Szczegóły
- Kategoria: Państwo
- Odsłony: 9594
4 czerwca 1989 roku odbyły się w Polsce wybory, których ramowe wyniki zostały wcześniej ustalone podczas rozmów – jak to się wtedy nazywało – „okrągłego stołu”, ale tak naprawdę podczas rozmów, jakie generał Czesław Kiszczak w towarzystwie swych jawnych współpracowników przeprowadzał z gronem zaufanych osobistości reprezentujących tak zwaną „stronę społeczną” (w którym to gronie znajdowali się również tajni współpracownicy generała).
Zgodnie z tymi ustaleniami 65 procent posłów wybranych do sejmu miało pochodzić z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i tak zwanych „stronnictw sojuszniczych”, czyli Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego i Stronnictwa Demokratycznego, 35 procent zaś miało reprezentować „stronę społeczną”. Oprócz tego do sejmu mieli zostać wybrani posłowie z tak zwanej „listy krajowej” w liczbie trzydziestu pięciu. Kandydatów z tej listy również wystawiały PZPR i „stronnictwa sojusznicze.
Koniec komunizmu?
4 czerwca 1989 roku ponad 62 procent obywateli uprawnionych do głosowania wybrało 427 posłów – bo kandydaci umieszczeni na liście krajowej zostali przez większość zamaszyście skreśleni. Niektórzy jednak wyborcy aż tak zamaszyście całej listy krajowej nie skreślali, w związku z czym komisja wyborcza rada w radę uradziła, że kandydat Mikołaj Kozakiewicz i kandydat Adam Zieliński mandaty zdobyli, ale reszta – nie.
Na takie dictum generał Kiszczak oświadczył, że w tej sytuacji wybory mogą być odwołane, co oznaczało, że również komunizm może zostać przywrócony. Wobec tego reprezentujący „stronę społeczną” znany również w przeszłości z „postawy służebnej” Tadeusz Mazowiecki odpowiedział, że umów należy dotrzymywać – mając oczywiście na myśli umowę zawartą z generałem Czesławem Kiszczakiem, a nie z wyborcami, którzy – podobnie jak pani Joanna Szczepkowska – myśleli, że z tym upadkiem komunizmu to wszystko naprawdę. W rezultacie Rada Państwa w trakcie wyborów zmieniła ordynację w taki sposób, by faworyci PZPR i „stronnictw sojuszniczych” jednak się do sejmu dostali. Przyszło to tym łatwiej, że w drugiej turze wyborów, 18 czerwca 1989 roku, wzięło udział już tylko 25 procent obywateli uprawnionych do głosowania. Skompletowany w ten sposób sejm oraz wybrany w swobodnym głosowaniu stuosobowy senat 19 lipca wybrały komunistycznego przywódcę generała Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta i w ten sposób „koniec komunizmu” został przypieczętowany.
Po co „obalono” komunizm?
No dobrze – ale dlaczego właściwie komunizm w Polsce, podobnie jak w innych krajach „demokracji ludowej”, został „obalony”? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba cofnąć się w czasie do roku 1980 i buntu, jaki znaczna część, a może nawet większość polskiego społeczeństwa podniosła przeciwko Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Pod naporem tego buntu partia zaczęła się rozpadać, wytwarzając polityczną próżnię, którą natychmiast wypełniły tajne służby – wojskowe i „cywilne”, to znaczy: Służba Bezpieczeństwa. Tajne służby, tzn. wywiad i kontrwywiad wojskowy oraz SB przygotowały, przeprowadziły i administrowały wprowadzonym 13 grudnia 1981 roku stanem wojennym przy pomocy tzw. „surowych praw” – aż do połowy lat osiemdziesiątych, kiedy doszło między nimi do ostrego konfliktu.
Jego początek wyznaczyło zabójstwo księdza Jerzego Popiełuszki, dokonane prawdopodobnie 19 października przez trzech oficerów SB z niewyjaśnionej do dnia dzisiejszego inspiracji i w niewyjaśnionych okolicznościach, zaś koniec – zdymisjonowanie ze wszystkich stanowisk partyjnych i państwowych w maju 1985 roku generała Mirosława Milewskiego. Dygnitarz ten wspinał się po szczeblach bezpieczniackiej i partyjnej kariery od stanowiska wywiadowcy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Augustowie, gdzie brał udział w tzw. obławie suwalskiej, podczas której NKWD i UB zamordowały co najmniej pięciuset żołnierzy Armii Krajowej – aż do stanowiska ministra spraw wewnętrznych i członka Biura Politycznego KC PZPR. Z tych właśnie stanowisk został zdymisjonowany, co oznaczało, że zwycięstwo w konflikcie przypadło tajnym służbom wojskowym i że w drugiej połowie lat osiemdziesiątych wywiad i kontrwywiad wojskowy został absolutnym hegemonem na polskiej scenie politycznej – jeśli, oczywiście, nie brać pod uwagę sowieckiego KGB i GRU.
Warto zapamiętać ten moment, bo rok 1985 jest kluczowy dla historii Europy, a częściowo – również świata. W marcu 1985 roku w Genewie doszło do spotkania sowieckiego przywódcy Michała Gorbaczowa z amerykańskim prezydentem Ronaldem Reaganem, podczas którego sowiecki gensek zaproponował podjęcie rokowań ograniczających zbrojenia strategiczne. Było to wprawdzie przyznanie, że ZSRR utracił nadzieję na zwycięstwo w „zimnej wojnie”, ale przecież nie oferta „bezwarunkowej kapitulacji” – bo zarówno nuklearny, jak i konwencjonalny potencjał sowiecki pozostawał nietknięty. Politycznie oznaczało to propozycję podjęcia rokowań nad stworzeniem nowego porządku politycznego w Europie w sytuacji postępującej erozji porządku jałtańskiego z roku 1945. Oferta została przez prezydenta Reagana przyjęta, co zapoczątkowało serię dorocznych spotkań obydwu przywódców: w 1986 roku w islandzkim Rejkjaviku, w 1987 roku – w Waszyngtonie, w 1988 roku – w Moskwie i wreszcie w roku 1989, kiedy nowym amerykańskim prezydentem został Jerzy Bush ojciec – na okręcie w pobliżu Malty na Morzu Śródziemnym.
Podczas każdego z tych spotkań coraz dokładniej konkretyzowano kształt przyszłego porządku politycznego w Europie, najważniejsza zaś z tych konkretów wydawała się konieczność ewakuacji imperium sowieckiego z Europy Środkowej – co siłą rzeczy oznaczało jakąś formę politycznej emancypacji narodów zamieszkujących ową część Starego Kontynentu.
Jak hartowała się nomenklatura?
Wszystkie te wydarzenia zachodzące na najwyższej półce polityki światowej przekładały się na sytuację w Polsce. Wprawdzie w roku 1985 jeszcze socjalizm zachwalano jako najlepszy ustrój na świecie – ze Związkiem Radzieckim na czele – ale już wokół przedsiębiorstw państwowych zaczęły pojawiać się tzw. spółki nomenklaturowe. Ten przymiotnik charakteryzował krąg osób, które takie spółki tworzyły, a ściślej – które mogły je tworzyć. Praktyka systemu komunistycznego polegała bowiem na tym, że obsadzanie pewnych stanowisk na szczeblu państwowym zależało od decyzji komitetu centralnego PZPR, obsadzanie stanowisk publicznych w ramach województwa uzależnione było od decyzji komitetu wojewódzkiego partii, i tak dalej. W partyjnym żargonie mówiło się, że stanowiska te znajdują się w nomenklaturze odpowiedniego komitetu partii, przyjęło się więc nomenklaturą nazywać osoby, które takie stanowiska zajmowały albo zaliczone zostały do tzw. „rezerwy kadrowej”.
Nomenklaturowy charakter spółek oznaczał, że udział w nich mogli wziąć tylko członkowie „nomenklatury”, a więc funkcjonariusze partii, administracji, milicji, wojska, wymiaru sprawiedliwości, itp. Formalnie nie było żadnych ograniczeń, bo podstawy prawnej dostarczał przedwojenny kodeks handlowy z roku 1934, utrzymany w mocy przez cały okres PRL ze względu na potrzeby handlu zagranicznego. Partnerom handlowym z wolnego świata trudno było zawierać umowy z „państwem”, więc centrale handlu zagranicznego miały formę prawną spółek prawa handlowego, funkcjonujących na podstawie wspomnianego kodeksu. Tę właśnie możliwość „nomenklatura” wyzyskała dla tworzenia spółek nomenklaturowych, których działalność w gruncie rzeczy sprowadzała się do rozkradania majątku państwowego poprzez przechwytywanie zysku przedsiębiorstwa „od przodu i od tyłu”.
Typowa spółka, w której uczestniczyli również dyrektorzy przedsiębiorstwa, z jednej strony monopolizowała zaopatrywanie go w surowce, materiały, energię i tym podobne, z drugiej zaś monopolizowała sprzedaż wyrobów przedsiębiorstwa, w którym pozostawała bezradna załoga. Bezradna – bo na straży całego przedsięwzięcia stały surowe prawa stanu wojennego, trochę co prawda złagodzone, niemniej jednak skłaniające wszystkich do powściągliwości w reakcjach. W ten sposób środowisko władzy przygotowywało się zawczasu do zajęcia pozycji społecznej w nowych warunkach ustrojowych – bo dla nikogo nie było tajemnicą, że kiedy Związek Sowiecki wycofa się ze Środkowej Europy, to ustrój jakiego świat nie widział, czyli „socjalizm realny” nie przetrwa ani dnia dłużej – choćby dlatego, że nikt już nie da na to pieniędzy.
Kogo wyselekcjonowała razwiedka?
Spółki nomenklaturowe stanowiły jeden nurt systemowych przygotowań do nadchodzącej transformacji ustrojowej, ale bynajmniej niejedyny. Drugim nie mniej ważnym nurtem tych przygotowań była selekcja kadrowa w strukturach podziemnych. Wtedy niewiele było na ten temat wiadomo, a prawdę mówiąc – nic, w każdym razie – nic pewnego. Dzisiaj wiadomo na ten temat znacznie więcej, między innymi za sprawą ujawnionych przez Instytut Pamięci Narodowej rozmów Jacka Kuronia z pułkownikiem Janem Lesiakiem. Wyłania się z nich polityczna oferta, jaką za pośrednictwem funkcjonariusza SB Jacek Kuroń przekazał ówczesnej władzy, czyli tajnym służbom wojskowym kierowanym przez generała Czesława Kiszczaka. Istota tej oferty sprowadzała się do sugestii, że jeśli „władza”, czyli tajne służby wojskowe, dyskretnie pomogą „nam” w wyeliminowaniu z podziemnych struktur „ekstremy”, to „my” w zamian udzielimy „władzy” gwarancji zachowania pozycji społecznej w nowych warunkach ustrojowych i zachowania stanu posiadania, czyli tego, co „władza” sobie właśnie poprzez spółki nomenklaturowe kradnie.
Ponieważ ta właśnie oferta została przyjęta za podstawę porozumienia „okrągłego stołu”, wypada wyjaśnić, kto kryje się za zaimkiem „my”, w imieniu których przemawiał Jacek Kuroń, co to jest „ekstrema”, którą ze struktur podziemnych trzeba „wyeliminować”, no i oczywiście – dlaczego trzeba to zrobić.
Otóż „my”, w imieniu których występował Jacek Kuroń, to tzw. „lewica laicka”, to znaczy – dawni stalinowcy w pierwszym albo drugim pokoleniu. Z różnych powodów i w różnych momentach poróżnili się oni z partią, a nawet wystąpili przeciwko niej, tworząc jeden z dwóch nurtów opozycji demokratycznej w Polsce. Bo drugi nurt tworzyła właśnie „ekstrema”, to znaczy – opozycja nawiązująca do niepodległościowej tradycji II Rzeczypospolitej, do Armii Krajowej, a także – do powojennego podziemia antykomunistycznego, które „lewica laicka” bez ceregieli mordowała i na wszelkie sposoby prześladowała.
To wszystko wytwarzało między „lewicą laicką” a „ekstremą” stan pewnego napięcia, wzajemnej nieufności i oczywiście – rywalizacji. Nic zatem dziwnego, że „lewica laicka” chciała „ekstremę” wyeliminować nie tylko ze struktur podziemnych, ale przede wszystkim – z uczestnictwa w strukturach oficjalnych w ramach transformacji ustrojowej. Ten powód był jakby oczywisty – ale obok niego istniały dwa głębsze i ważniejsze.
Otóż według mniemań „lewicy laickiej” w mrocznych zakamarkach duszy narodu polskiego drzemią straszliwe demony ksenofobii i antysemityzmu. Dopóki komunizm tłumi każdą formę spontanicznej ludzkiej aktywności, to tłumi i te demony. Ale przecież komunizm chyli się ku upadkowi i wkrótce upadnie. I co wtedy? I CO WTEDY? Wtedy te demony wyjdą na powierzchnię – a do tego w żadnym wypadku dopuścić nie można. A w jaki sposób zapobiec tej ewentualności? Ano – trzeba zapytać specjalistów od tłumienia spontanicznej ludzkiej aktywności – przecież oni wiedzą, jak się to robi. Tak właśnie pojawiła się obiektywna konieczność porozumienia „lewicy laickiej” z tajnymi służbami wojskowymi „jak Polak z Polakiem”.
Trzecią wreszcie ważną przesłanką takiego porozumienia była okoliczność, że razwiedka wojskowa miała większe zaufanie do „lewicy laickiej” niż do „ekstremy”, do której, prawdę mówiąc, nie miała najmniejszego zaufania. Tymczasem „lewica laicka”, chociaż przejściowo może się i zbisurmaniła, to przecież zasadniczo i serce ma po lewej stronie, i dla niepodległościowych aspiracji mniej wartościowego narodu tubylczego nie ma zrozumienia – więc wszystko sprzyja historycznemu porozumieniu.
Skąd to targowisko agentur?
Zarówno proces uwłaszczenia nomenklatury jako jeden nurt systemowych przygotowań do transformacji ustrojowej, jak i selekcja kadrowa w strukturach podziemnych, w następstwie której wyłoniona została odpowiednia z punktu widzenia tajnych służb wojskowych „strona społeczna”, z którą można by odegrać przedstawienie „narodowego porozumienia” – obydwie te operacje zakończyły się całkowitym sukcesem. Jak pamiętamy, o ile pierwsza „Solidarność” powstawała od dołu do góry, to ta druga – odwrotnie: od góry do dołu, a więc – pod całkowitą kontrolą.
Ale obok przygotowań systemowych do ustrojowej transformacji trwały również intensywne przygotowania prywatne. Przecież ci wszyscy bezpieczniacy może i zdemoralizowani, ale przecież byli inteligentni i spostrzegawczy. W każdym razie na tyle, by zadać sobie pytanie następujące: Sowieci się wycofają – a ja co? Jaką mam polisę ubezpieczeniową na wypadek, gdy nieubłagany palec wskaże na mnie jako na sprawcę wszystkich komunistycznych niegodziwości? Kto mnie wtedy obroni? Jako ludzie inteligentni i spostrzegawczy domyślili się bez trudu, że kiedy Sowieci wycofają się ze środkowej Europy, to prędzej czy później nastąpi odwrócenie sojuszy. A skoro tak, to rozsądek nakazuje, by nie czekając na ten moment, już teraz przewerbować się do przyszłych sojuszników, którzy w rewanżu za tę przysługę nie dadzą swoim tajnym agentom zrobić krzywdy. I tak się stało – w rezultacie Polska została poddana penetracji ze strony państw trzecich na skalę przedtem zupełnie niespotykaną.
Zasadniczym jednak czynnikiem wyznaczającym ramy zarówno samej transformacji ustrojowej, jak i ustrojowych fundamentów III Rzeczypospolitej, jaka miała się z odmętów transformacji wyłonić, była okoliczność, że w drugiej połowie lat osiemdziesiątych hegemonem na polskiej scenie politycznej były tajne służby wojskowe. Znalazło to wyraz m.in. w prestiżowej różnicy w sposobie potraktowania SB i tajnych służb wojskowych. O ile SB została poddana „weryfikacji”, w następstwie której część funkcjonariuszy została ze służby wydalona (by zasilić szeregi zorganizowanej przestępczości), o tyle tajne służby wojskowe przeszły transformację ustrojową w szyku zwartym, jako że to one ją zaprojektowały, przeprowadziły i nadzorują aż do dnia dzisiejszego – oczywiście zmieniając nazwy w zależności od potrzeby chwili, ale nie zmieniając obyczajów, na co już dawno pewien Rzymianin zwrócił uwagę cesarzowi Wespazjanowi, mówiąc mu, iż wilk zmienia skórę, lecz nie obyczaje.
Stanisław Michalkiewicz
Tekst jest fragmentem artykułu opublikowanego w najnowszym numerze magazynu "Polonia Christiana". Głównym tematem numeru jest transformacja ustrojowa 1989. W numerze także teksty Grzegorza Brauna, Jerzego Wolaka, Grzegorza Kucharczyka, Sławomira Skiby i Krystiana Kratiuka na ten temat.
Za: http://www.pch24.pl/wilki-zmienily-skore,22782,i.html
RadioMaryja.pl
07 listopad 2024
Katolicki Głos w Twoim domu- Serwis informacyjny, godz. 02.00
- Serwis informacyjny: Skrót informacji z kraju i ze świata
- Relacje polsko-amerykańskie po wygranej Donalda Trumpa
- Polski punkt widzenia: Kacper Kita (06.11.2024)
- Co zwycięstwo Donalda Trumpa zmieni w sytuacji geopolitycznej?
- Zaskakujący i ogromny triumf Republikanów
- Myśląc Ojczyzna – Ks. Bp. Tadeusz Bronakowski
- Przed Sejmem odbył się protest fizjoterapeutów
- Czeka nas rekordowy deficyt budżetowy
- Sąd Najwyższy: sprawa aktorki Barbary K.-Sz. oskarżonej o zniesławienie Straży Granicznej do ponownego rozpoznania
- Informacje Dnia 06.11.2024 [20.00]
- Zbliża się XVI Dzień Solidarności z Kościołem Prześladowanym