W wielu publikacjach okresu PRL, a także w obecnych—pisanych przez lewicowych autorów—utarł się taki zwyczaj, aby pisać, że zamach majowy z 1926 r. był początkiem faszyzmu w Polsce lub co najmniej dyktatury Józefa Piłsudskiego. Zestawiano też to wydarzenie z „marszem na Rzym” Benita Mussoliniego z 1922 r. oraz z zamachami stanu, do jakich w tym czasie dochodziło w ówczesnych państwach Europy Środkowej. Różnie ponadto oceniano konsekwencje prawne tego zamachu—sądząc, że parlament bezwolnie poddał się naciskom marszałka Polski i że uchwalił zmiany w konstytucji korzystne dla zamachowców zamiast po prostu stawić czynny opór i nie dopuścić do takiej konstytucyjnej debaty.
Przyjrzyjmy się zatem, jak naprawdę wyglądały okoliczności zorganizowania zamachu i jego następstwa—już bez opisywania przebiegu walk w Warszawie i w okolicy, bo jednak najbardziej powinien nas zainteresować tutaj ten aspekt polityczno-prawny.
Przede wszystkim musimy pamiętać o tym, że jesienią 1925 r. Polska znalazła się w nieciekawej sytuacji tak międzynarodowej, jak i gospodarczej. Nasz rząd poniósł bowiem dyplomatyczną, dotkliwą klęskę na konferencji w Locarno, gdzie nie udało się zapewnić nienaruszalności polskiej granicy z Niemcami, gdy tymczasem takiej gwarancji mocarstwa zachodnie udzieliły niemieckiej granicy z Francją i z Belgią. Stworzono w takim razie—poza plecami Polski—nowy, niekorzystny stan prawny w stosunku do postanowień traktatu wersalskiego, zaś polsko-francuska konwencja wojskowa z 1921 r. (o udzieleniu sobie wzajemnej pomocy w razie nie sprowokowanej przez Francję czy Polskę agresji ze strony Niemiec) straciła na swoim znaczeniu, co zmusiło potem polską dyplomację do szukania oparcia w Wlk. Brytanii.
Jędrzej Giertych—w ślad za wieloma tytułami prasowymi w Polsce—szukał wręcz brytyjskiej inicjatywy w przygotowywaniu zamachu majowego; Brytyjczycy bowiem mieli być zainteresowani w dojściu do władzy w Warszawie sił nie usposobionych antyniemiecko, a zarazem mniej związanych z Francją i nastawionych wrogo wobec ZSRR. Z drugiej strony u schyłku 1925 r. pogłębiał się kryzys gospodarczy w Polsce, przejawiający się wzrostem bezrobocia i wielkimi spadkami kursu złotego oraz jeszcze dodatkowo wzmacniany trwającą wojną celną z Niemcami.
Rząd Władysława Grabskiego z trudem utrzymywał równowagę budżetową, bo trwało wycofywanie krótkoterminowych kredytów zagranicznych, udzielonych uprzednio Polsce. Równolegle wzrastało wrzenie wśród robotników, albowiem—w ramach szukania oszczędności—kolejne rządy dążyły do wydłużenia godzin dnia roboczego, ograniczenia ustawodawstwa socjalnego i obniżenia zarobków pracowników państwowych. Spotykało się to z poparciem ze strony organizacji pracodawców—zwłaszcza potężnego „Lewiatana” skupiającego najwybitniejszych polskich przemysłowców i ekonomistów—ale także i ze strony samej endecji (występującej wtedy pod nazwą Związku Ludowo-Narodowego—ZLN) oraz Romana Dmowskiego, który w lutym 1926 r. opowiedział się za skrajnymi oszczędnościami i za czasowym obniżeniem stopy życiowej dla ratowania polskiej gospodarki. Takich działań i poglądów nie aprobowały natomiast związki zawodowe ani partie robotnicze, co musiało być źródłem przyszłych konfliktów społecznych.
Atmosferę podgrzewały również afery gospodarczo-korupcyjne ujawniane w ostatnich latach—zwłaszcza sprawa Huberta Lindego—byłego ministra skarbu w poprzednim rządzie Wincentego Witosa z 1923 r., a później prezesa PKO. W październiku 1925 r. został on oskarżony przed Sądem Okręgowym w Warszawie o popełnienie sprzecznych z prawem czynów, w wyniku czego kierowana przez Lindego Kasa poniosła znaczne straty majątkowe na rzecz osób trzecich. Inną bulwersującą sprawą stała się afera z Dojlid, gdzie to majątek ziemski, przeznaczony na parcelację, został nabyty przez Polsko-Amerykański Bank Ludowy, którego udziałowcami byli prominentni działacze PSL-„Piast” (m. in. poseł Władysław Kiernik). Następnie ziemię majątku zaoferowano chłopom po cenie kilkakrotnie wyższej niż cena zakupu, w rezultacie czego poważne korzyści finansowe odnieśli politycy ludowi zaangażowani w opracowanie programu reformy rolnej.
Wszystkie te wydarzenia, jak również niestałość rządów (po upadku rządu W. Grabskiego w listopadzie 1925 r. na skutek niepowodzeń w Locarno i załamania gospodarczego powstał np. gabinet Aleksandra Skrzyńskiego traktowany od samego początku jako rozwiązanie tymczasowe do chwili wyłonienia trwałej koalicji w Sejmie) łączyły prawicę i lewicę w przekonaniu, że czas panującego w Polsce systemu parlamentarnego się kończy i że taka „sejmokracja” nie ma przyszłości.
Tymczasem Piłsudski w poufnych rozmowach zawsze podkreślał, że nie jest związany z żadną partią, a utrzymywał zarazem kontakty ze wszystkimi liczącymi się siłami politycznymi w kraju. Opinia publiczna zaś wszystkich partnerów gier parlamentarnych, posłów i senatorów, uważała za mniej lub bardziej skompromitowanych—poza właśnie Piłsudskim. Dlaczego? Przebywał on przecież przez 3 lata na odosobnieniu w Sulejówku, odseparowany z własnej woli od wszelkiego udziału w sprawowaniu władzy. W licznych wywiadach dawał zaś wyraz swojemu wielkiemu niezadowoleniu z układów politycznych, jakie się potworzyły, przy czym przez cały ten czas pozostawał całkowicie lojalny wobec państwa polskiego. Jego krytyczne, złośliwe wypowiedzi dotyczyły głównie struktury wojska i losu kombatantów, ale zarazem nigdy też nie wykorzystywał sytuacji, które świadczyłyby o złej kondycji państwa. Nie znajdziemy bowiem żadnych ówczesnych komentarzy ze strony marszałka Polski ani na temat złych relacji pomiędzy prezydentem a rządem, ani na temat reformy walutowej czy rolnej, ani do sprawy porażki polskiej dyplomacji na konferencji w Locarno. Takie zachowywanie się dawało Piłsudskiemu spory kapitał polityczny i duże zaplecze społeczne, aczkolwiek prawdą jest także to, że nie potrafił sobie wtedy ułożyć poprawnych stosunków z endecją, a w zamian za to podjął po prawej stronie politycznej starania zmierzające do zjednania sobie konserwatystów reprezentujących środowiska ziemiańskie.
Zarzucały one endecji przede wszystkim to, że godzi się ona na reformę rolną i że nadal firmuje skompromitowany system parlamentarny. Najbardziej znaczącego poparcia udzielili Piłsudskiemu konserwatyści wileńscy ze Stanisławem Catem-Mackiewiczem i gazetą „Słowo” na czele, aczkolwiek stanowisko propiłsudczykowskie reprezentowała także część konserwatystów warszawskich na czele z książętami Lubomirskimi. Z drugiej jednak strony marszałek pozyskał dla siebie PPS—wykorzystując nie tylko argument o konieczności zmiany struktury politycznej państwa, ale i licząc po cichu na swoją socjalistyczną przeszłość oraz strasząc rzekomym zamachem stanu przygotowywanym ponoć przez endecję. Jak się później okazało, poparcie ze strony tak bardzo rozbudowanych struktur PPS miało zadecydować m. in. o zorganizowaniu wielkiego strajku kolejarzy, który sparaliżował ruchy wojsk rządowych podczas zamachu majowego i który właściwie zadecydował o sukcesie całego zbrojnego przedsięwzięcia.
Ponadto nie należy bagatelizować faktu, że jedną z istotniejszych przyczyn przeprowadzenia zamachu było przygotowanie przez rząd Skrzyńskiego projektu ustawy o organizacji naczelnych organów wojskowych, który przewidywał kontrolę Sejmu nad tymi organami oraz istnienie ciał kolegialnych mających dowodzić wojskiem, co z punktu widzenia doświadczonego stratega jest zawsze wielkim błędem. Nic więc dziwnego, że taki projekt musiał się spotkać ze wściekłością Piłsudskiego.
Nie zwraca się też przeważnie uwagi na prowokację przeprowadzoną przez…Wincentego Witosa w wywiadzie udzielonym „Nowemu Kurierowi Polskiemu” w dniu 9 maja 1926 r, kiedy trwał jeszcze kryzys rządowy po dymisji rządu Skrzyńskiego. Oto ten znany działacz ludowy potrafił powiedzieć publicznie następujące słowa: „Mówią, że Piłsudski ma za sobą wojsko. Jeśli tak, to niech bierze władzę siłą…ja bym się nie wahał tego zrobić. Jeśli Piłsudski nie zrobi tego, to—zdaje się—nie ma jednak tych sił za sobą.” Skoro więc Witos objął zaraz potem władzę jako nowy premier, to sam zaczepiony mógł z tego wyciągnąć odpowiednie wnioski—zwłaszcza, że teraz już rzecz dotyczyła kwestii honoru.
Wreszcie winę za zamach ponosi również sam prezydent RP Stanisław Wojciechowski, który w czasie wspomnianego kryzysu rządowego nie posłuchał się rad marszałka Sejmu Macieja Rataja. Doradzał on bowiem prezydentowi powołanie bezpartyjnego rządu fachowców, aby przeprowadzić niezbędne reformy polityczne i gospodarcze. Prosił też, żeby w żadnym razie nie mianować Witosa premierem, bo kojarzy się on negatywnie opinii publicznej ze zdławieniem krakowskich demonstracji robotniczych w 1923 r.
Tak więc powstał kolejny rząd Witosa w dn. 10 maja 1926 r, a w dniach 12-14 maja Piłsudski przeprowadził zamach stanu w Warszawie, który kosztował życie 215 żołnierzy i 164 cywilów. Po stronie rządowej pozostał właściwie tylko legalizm, bo zapowiedzi przeprowadzenia gruntownych reform trafiały w próżnię społeczną. Nawet dalsze prowadzenie walk nie opłacało się rządowi nie tylko z powodu braku poparcia społecznego czy powszechnego potępienia dla dalszego przelewania krwi bratniej, lecz i ze względu na sytuację międzynarodową niekorzystną dla Polski oraz przez wzgląd na to, że zachodnie województwa (zwłaszcza poznańskie i pomorskie), rządzone przez endecję, zaczęły wysuwać żądania zmierzające do nadania im szerokiej autonomii, co groziło przeciągnięciem się wojny domowej i decentralizacją państwa.
Po zakończeniu walk Piłsudski faktycznie przejął pełnię władzy, ale w praktyce nie mógł sobie pozwolić na łamanie konstytucji, aby nie stracić szybko tak szerokiego poparcia społecznego. Dlatego też prezydent Wojciechowski złożył swoją dymisję na ręce marszałka Sejmu M. Rataja, a ten przejął tymczasowo obowiązki głowy państwa—zgodnie z procedurą przewidzianą przez konstytucję marcową. Również posiedzenie Zgromadzenia Narodowego w dniach 31 maja-1 czerwca 1926 r. odbyło się przy zachowaniu odpowiednich przepisów konstytucyjnych, aczkolwiek Piłsudski nie przyjął wyboru na prezydenta i zgłosił własnego kandydata w osobie prof. Ignacego Mościckiego—wybranego także przytłaczającą większością głosów. I chociaż endecja w tych wyborach wystawiła oddzielnego kandydata w osobie wojewody poznańskiego hr Adolfa Bnińskiego, to jednak ostatecznie kilka dni po wyborze Mościckiego dyrektor generalny „Lewiatana”, a zarazem poseł z ramienia ZLN Andrzej Wierzbicki potrafił ciepło wypowiadać się o nowym prezydencie-elekcie. Wkrótce potem Klub Parlamentarny endecji przyjął uchwałę uznającą nowy rząd i nowego prezydenta oraz deklarującą przyłączenie się do reform zmierzających do odbudowy porządku prawnego, przywrócenia jedności armii i spokoju w całym kraju. Jedynym akcentem niemiłym dla nowych władz było domaganie się natychmiastowego zwolnienia z aresztu tych generałów, którzy w czasie zamachu stali po stronie rządu Witosa.
Z kolei lewica oczekiwała rozwiązania parlamentu i przeprowadzenia przedterminowych wyborów (niczym obecnie), ale piłsudczycy i ich rząd stanowczo tego odmówili, zaś premier Kazimierz Bartel zapisał w swoim dzienniku, że oznaczałoby to dopuszczenie do ław sejmowych „rewolucyjnej hołoty”. W ten sposób kadencja Sejmu i Senatu nie uległa skróceniu i parlament dotrwał szczęśliwie do końca. Zdążył jeszcze uchwalić—głosami prawicy i centrum—tzw. „nowelę sierpniową” do konstytucji marcowej. Nowelizacja ta dawała władzy wykonawczej podstawowe prawne instrumentarium do jej sprawowania znane w wielu ówczesnych państwach europejskich, jak: 1) prawo prezydenta do rozwiązywania Sejmu i Senatu przed upływem kadencji (z równoczesnym zakazem samorozwiązania się); 2) prawo prezydenta do wydawania rozporządzeń z mocą ustawy (ale w granicach upoważnienia ustawowego i z prawem do ich uchylania na posiedzeniach Sejmu); 3) obowiązek głosowania nad wnioskiem o ustąpienie całego rządu lub poszczególnych ministrów nie na tym posiedzeniu Sejmu, na którym taki wniosek złożono; 4) „automatyzm budżetowy” zakładający, że jeżeli Sejm w określonym czasie nie uchwali budżetu państwa, to wtedy ma obowiązywać automatycznie budżet w brzmieniu projektu rządowego, a parlament nie ulega rozwiązaniu.
Zwłaszcza ten ostatni punkt jest godny polecenia naszym obecnym politykom, gdyż zniknęłaby wtedy groźba stosowania swoistych nacisków ze strony prezydenta RP na parlament o określonej porze roku, aby tylko nowy budżet mógł zostać uchwalony.
Mariusz Affek
Za: http://konserwatyzm.pl/archiwum/content/view/1797/99/