Nowa wizja przedsiębiorczości, gospodarczy patriotyzm, plan odpowiedzialnego rozwoju – czy plan premiera Morawieckiego ożywi polską gospodarkę, czy przeciwnie: jeszcze bardziej ją stłamsi?
Minęły ponad dwa lata „dobrej zmiany”. Czy dobrej, to sprawa do rozważenia, ale z pewnością zmiany. W wielu obszarach aktywności nowej władzy możemy mówić nawet o zmianach przez duże „Z” i dotyczą one w szczególności gospodarki. Ogniskują się one w roztaczanej przez hiper-ministra, a obecnie już premiera Mateusza Morawieckiego wizji rozwoju naszego kraju. Na plan pierwszy wysuwa się zdecydowana zmiana wizerunkowa, to jest jakości relacji rządu z biznesem. Do tej pory przyzwyczajeni byliśmy do swego rodzaju alienacji wcześniejszych ministrów od środowiska przedsiębiorców – kontakt przedsiębiorców z władzą polegał w przeważającej mierze na czytaniu i stosowaniu lub próbach stosowania wydawanych przez nią aktów prawnych, co skutkowało rzeczywistą izolacją rządzących od przede wszystkim tak zwanych MiŚ ów, czyli małych i średnich przedsiębiorstw – fundamentu polskiej gospodarki.
Premier Morawiecki jest natomiast człowiekiem z zupełnie innego świata niż jego poprzednicy. Nie używa okrągłych, nic nieznaczących zdań, sprawia wrażenie osoby bardzo otwartej i kontaktowej i nie towarzyszy mu charakterystyczna dla większości polityków ciągła samokontrola przy wypowiadaniu każdego słowa. Jego wizerunek stanowi pochodną kompetencji, a nie pustej kreacji. Ów pobieżny opis należy jeszcze uzupełnić o bardzo silnie akcentowane przez ministra emocjonalne przywiązanie do patriotyzmu, w szczególności gospodarczego. Wszystko to mogło początkowo rozbudzać bardzo duże nadzieje, że wreszcie znalazł się ktoś właściwy na właściwym miejscu – energiczny, konkretny, kompetentny, uczciwy – ktoś, kto zęby zjadł na biznesie, a nie na PR i partyjnych intrygach. I na dodatek rozumie, że ten biznes to nie tylko KGHM, JSW oraz koncerny, ale też warzywniaki, warsztaty czy drukarnie…
Coraz więcej obaw
Od samego początku było widać energię, co niestety w miarę ujawniania się ministerialnych wizji zaczęło coraz bardziej zmieniać początkowe nadzieje w rosnące obawy. Otóż minister Morawiecki „zaliczył” jeszcze w 2016 roku dwa szczególnie duże i ważne wydarzenia. Chodzi o ogłoszenie tak zwanego planu Morawieckiego i konstytucji dla biznesu. Odsłoniły one jego rzeczywiste poglądy na gospodarkę, które jakkolwiek nie przekreślają niczego z tego, co zostało powyżej napisane, to jednak stawiają owe atrybuty w całkowicie innym świetle niż pierwotnie mogło się wydawać.
Zaprezentowany Plan Odpowiedzialnego Rozwoju pokazuje, że pan premier z całą pewnością nie patrzy na gospodarkę jak obserwator na sumę dóbr produkowanych i sprzedawanych przez odważnych, samodzielnych i odpowiedzialnych Polaków. Nie widzi wartości w tym, że setki tysięcy przedsiębiorców, którzy codziennie podejmują ryzyko, czy ich produkt się sprzeda, czy nie jest za drogi, czy spełnia oczekiwania, czy koszty nie przerastają zysków, czy inwestycje się zwracają, uczą się, jak dostarczać konsumentom tego, czego oni naprawdę potrzebują i na co ich stać. To właśnie owa umiejętność przewidywania i kalkulowania ryzyka powoduje wykształcanie się swego rodzaju instynktu przedsiębiorczości, który skutkuje tym, że firmy utrzymują się „na powierzchni”. To siła tego instynktu oraz energia i chęć działania każdego przedsiębiorcy z osobna dają w sumie siłę gospodarki, miejsca pracy i to, co nazywa się ogólnie dobrobytem.
Pan premier natomiast patrzy na tę gospodarkę jak dyrektor zarządzający na koncern (notabene, aż się prosi o porównanie do prezesa banku…). Jego „firma” ma mieć całe mnóstwo oddziałów, magazynów, sieć logistyczną, fabryki półproduktów, zakłady produkcyjne, montownie, kilka sieci sprzedaży, i oczywiście, najważniejszy w tej całości dział innowacji. Całość ta ma tworzyć swego rodzaju „system” z centralnym zarządcą na szczycie. Wizja ta została nazwana zresztą wprost na VI Europejskim Kongresie Finansowym, kiedy to Mateusz Morawiecki jeszcze jako minister porównał gospodarkę państwa do spółki akcyjnej. Kto ma być prezesem zarządu, a kto właścicielem pakietu kontrolnego akcji oczywiście już nie padło… Zbędna ostentacja. W ślad jednak za tym, wymieniono cały zestaw działań, które tę spółkę mają rozkręcić: normy, standardy, regulacje, podatki…
Porównując te metody zarządzania gospodarką do metod często krytykowanej za socjalizm Unii Europejskiej, okazuje się, że to dokładnie ten sam pomysł. Różnica polega jedynie na tym, że premier Morawiecki pozornie zastąpił kosmopolityzm patriotyzmem gospodarczym. Pozorność zaś polega na tym, że żadna centralnie sterowana gospodarka, oparta na rozbuchanej biurokracji i horrendalnych podatkach, w dłuższym terminie nie jest w stanie być wydolna i musi doprowadzić do nędzy, niezależnie od tego, czym ją będziemy uzasadniać.
Ponadto, nie można także nie zauważyć, że ową równią pochyłą steruje masowy kredyt obciążający już całe narody, łącznie z przyszłymi pokoleniami, a możliwy na taką skalę tylko dzięki istnieniu, niezależnego w zasadzie od żadnych realiów, pieniądza fiducjarnego.
Sam natomiast fakt, czy kredyt na podtrzymanie agonii zostaje udzielany, czy też nie, zależy od tego, czy plan bardziej lub mniej lokalnego planisty pozostaje w zgodności z planami kredytodawcy (vide Grecja). Tymi zaś są międzynarodowe instytucje finansowe, banki inwestycyjne, fundusze i tym podobne. Warto zwrócić uwagę, że – pomijając już sprowadzenie do Polski jednej z takich instytucji, czyli banku JP Morgan – minister Morawiecki patrzy jednak znacznie dalej. Oprócz tak zwanej repolonizacji, czyli nacjonalizacji przedsiębiorstw i banków, zwanych przezeń srebrami rodowymi, z reguły będących niewydajnymi ekonomicznie, oczkiem w głowie ministra jest tworzenie FinTechu, czyli szeroko zakrojonej inżynierii finansowej, którą mają realizować sprowadzone do Polski centra finansowe.
Finansowe czarnoksięstwo
W skrócie FinTech można sprowadzić do systemu finansowego czarnoksięstwa, czyli pomysłu, jak tworzyć kredyt z niczego – który to kredyt ma być później spłacany realną pracą prawdziwych ludzi nad rzeczami nikomu do niczego niepotrzebnymi lub ekonomicznie nieopłacalnymi. W efekcie, cały ten model prowadzi do sytuacji, w której gospodarka jako całość zostaje zduszona – zaciągnięty zostaje hamulec. Swobodna działalność powoli przestaje być możliwa z uwagi na niebywały rozrost przepisów, w których coraz trudniej jest się poruszać nawet prawnikom, a zyski w coraz większym stopniu zabiera państwo. Wielce upraszczając, część z tak pobranych podatków idzie na rosnącą biurokrację, a część na inne cele, w tym na rozwój przedsiębiorstw. Prowadzi to do sytuacji, w której rozwój poszczególnych firm przestaje być już zależny od jakości i ceny produktów, ich powodzenia na rynku czy sposobu zarządzania.
Wyrwanie się z tego „czułego uścisku” możliwe będzie jedynie poprzez przystąpienie do „spółki”, gdyż tylko tam będą dotacje, ulgi, zwolnienia, ułatwienia, klastry czy kapitał, którego nie sposób zakumulować, pozostając poza systemem. Wszystkie oczywiście firmy, czy to systemowe, czy pozasystemowe, muszą działać w atmosferze powszechnej inwigilacji i ciągłych, niezapowiedzianych kontroli (Jednolity Plik Kontrolny już obowiązuje duże firmy, a od roku 2018 nawet mikrobiznesy).
Problem ten potęguje dodatkowo absurdalnie skonstruowany system prawa podatkowego, skomplikowany do tego stopnia, że organy z jednego województwa potrafią wydawać decyzje podatkowe całkowicie sprzeczne z decyzjami ich odpowiedników w innych województwach, co oznacza, ni mniej, ni więcej, że państwo samo już nie wie, jakie podatki nakłada, a jakich nie. Z przedsiębiorczością i wolnością nie ma to wiele wspólnego.
Na taki pogląd zapewne wielu Polaków podniesie wzrok znad formularza „WszystkoPlus” i zawoła z oburzeniem:
– Jak to?! Czy to coś złego?! Wreszcie nasza gospodarka rusza, wreszcie ktoś zadbał o nasz rozwój! – i na kształt mantry powtórzy oczywiście, że Polakom przywrócono godność…
Godność to wolność i własność
Czy jednak godność przypadkiem nie bierze się z poczucia własnej, osobistej wartości? Z tego, że jest się w stanie wytworzyć coś przydatnego, pożądanego i docenianego przez innych, a przy okazji dającego dobrobyt wytwórcy i jego pracownikom? Czy najbardziej widocznym przejawem tej godności nie jest właśnie firmowanie produktów własnym nazwiskiem lub marką jako symbolem niezaprzeczalnego faktu, że się jest lepszym, tańszym, sprawniejszym od innych? Czy to nie z tego właśnie bierze się patriotyzm gospodarczy, rozumiany jako miłość do państwa, które nas nie gnębi, nie podejrzewa i nie zabiera owoców naszej pracy, za to rozwiązuje konflikty, zapewnia bezpieczeństwo i pozwala się swobodnie rozwijać każdemu z nas?
Rzecz-zarządu czy Rzeczpospolita…
Bartosz Chełmiński – zarządza kancelarią prawną. Prezes poznańskiego oddziału Stowarzyszenia KoLiber.
Bartosz Chełmiński http://www.pch24.pl/rzeczpospolita-czy-rzeczzarzadu-,57317,pch.html
Za: http://dakowski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=21837&Itemid=100