Jak wiadomo, 15 sierpnia, a więc już jutro, na warszawskim lotnisku Bemowo odbędzie się koncert Marii Ludwiki Weroniki Ciccone. Pani Ludwika Ciccone wystąpi tam jako piosenkarka, ale w swojej karierze praktykowała również inne, że tak powiem, dyscypliny. Zaczynała od zdejmowania majtek i pozowania na golasa do zdjęć, ale później została, piosenkarką, tancerką, aktorką słowem – jak mówi poeta – „damą i pisarką”, a nawet autorytetem moralnym, w każdym razie dla Ala Gore’a, który w imieniu znękanej ludzkości walczy z globalnym ociepleniem.
Organizatorem koncertu 51-letniej pani Ludwiki Ciccione jest firma Live Nation Polska z siedzibą przy ul. Wołodyjowskiego 59 (boczna Wałbrzyskiej) w Warszawie, będąca częścią amerykańskiej agencji o tej samej nazwie z siedzibą w Los Angeles. Koncert pani Ludwiki Ciccone wywołał protesty grup katolików i to nawet nie dlatego, że pani Ciccone, swoim zwyczajem, niekiedy zachowuje się wulgarnie, tylko dlatego, że koncert ma się odbyć w święto Wniebowzięcia Matki Boskiej. Rzecz w tym, że pani Ciccone przybrała sobie pseudonim „Madonna”, prawdopodobnie w celu łatwiejszej promocji swoich umiarkowanych umiejętności artystycznych przy pomocy skandali, polegających na drażnieniu katolików. Drażnić muzułmanów pani Ciccone nigdy by się nigdy nie ośmieliła, bo natychmiast ściągnęliby jej majtki razem ze skórą, nie mówiąc już o Żydach - bo wtedy miałaby przechlapane w całym przemyśle rozrywkowym, nawet gdyby zgodziła się występować bez majtek. Chrześcijanie tymczasem, a zwłaszcza katolicy, stali się ostatnio tak łagodni, że drażnienie ich jest całkowicie bezpieczne, w związku z tym przekształca się w stały element kampanii reklamowych.
Zatem możliwe jest, że protest przeciwko koncertowi pani Ludwiki Ciccone jest autentyczny, ale nie można z góry wykluczyć, że i on został jakoś w promocję tego przedsięwzięcia wkalkulowany – co oczywiście nie znaczy, że wszyscy spośród 15 tysięcy jego sygnatariuszów o tym wiedzieli. Tymczasem „na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności” – więc organizatorzy koncertu zadbali również o kontrdemonstrację w wykonaniu „Armii Wyzwolenia Madonny”, której dowódcą – jak oznajmia „Gazeta Wyborcza” - jest niejaki pan Wojciech Przedoniak. W przeciwnym razie tubylcze frajerstwo może nie kupiłoby wszystkich biletów po 400 złotych - bo obejrzeć, a nawet posłuchać śpiewającą wulgarną starszą panią, to można u nas znacznie taniej.
Dlatego – jak słychać - koncert pani Ludwiki Ciccone jest sponsorowany przez firmę produkującą „Carlsberg” – oficjalne piwo Live Nation. Najwyraźniej producent nawarzył tego piwa, podobnie jak piwa „Kasztelan” – bo jedno i drugie warzy ta sama centrala kapitałowa – w nadziei, że tubylcza gawiedź dzięki temu będzie je chłeptać chętniej i z nabożeństwem – bez względu na cenę i akcyzę. Nie jest wykluczone, że się nie zawiedzie, bo jak dotąd nikomu chyba nie przyszło do głowy, by skandalistów i ich sponsorów uczyć rozumu przy pomocy mechanizmów rynkowych. Wprawdzie te wszystkie koncerny są potężne, ale warto pamiętać, że potęga ta bierze się z milionów groszowych zakupów. Gdyby ludzie dysponujący tymi groszami zaczęli kierować je nie byle jak, jak dotychczas - ale na przykład starannie omijać produkty sprzedawane przez sponsorów koncertu pani Ludwiki Ciccone, to moglibyśmy się przekonać, czy przypadkiem zarówno oni, jak i sama refrenistka, nie zaczęliby wkrótce śpiewać z innego klucza. A przecież chrześcijan jest na świecie więcej niż miliard, więc gdyby tak nagle przestali pić piwo „Carlsberg”, to koncern mógłby pójść na dno niczym „Titanic”, bo muzułmanie piwa przecież nie piją, a 11 milionów Żydów (bo, jak się okazuje, tylko tylu jest na świecie), wszystkiego przecież nie wypije. O „Kasztelanie” nawet nie wspominam, bo ma kolor końskiego moczu, a mówią (skąd ludzie wiedzą takie rzeczy?), że smak też podobny. Na koniec warto przypomnieć, że działanie przy pomocy metod rynkowych jest zalecane w ewangelicznej przypowieści o obrotnym rządcy, co to powiedział sobie: „kopać nie mogę, żebrać się wstydzę” – i zaczął „czynić sobie przyjaciół niegodziwą mamoną”. Z panią Marią Ludwiką Weroniką Ciccone przyjaźnić się chyba nie musimy; mała szkoda – krótki żal, zwłaszcza, że tylko patrzeć, jak skończy 60 lat, a wtedy „nie pomoże puder, róż”. Mnie w każdym razie serce od tego nie pęknie, natomiast gdyby tak pod wpływem oddziaływania metodami rynkowymi „Carlsberg” się nawrócił, porzucając sprośne błędy niebu obrzydłe? Aaaa, to co innego! Więc - pourquoi pas?
Felieton · „Nasz Dziennik” · 2009-08-15
Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza z cyklu „Ścieżka obok drogi” ukazuje się w „Naszym Dzienniku” w każdy piątek.