[G.K .Chesterton, „Obrona świata”, wyd. Fronda 2006, artykuł z 1906 r. Jakże aktualny!!! MD] Nie wierzę, że tak zwane praktyczne angielskie kompromisy są rzeczywiście praktyczne. W istocie sprowadzają się one do tego, że zamiast rozstrzygnąć, czy czyjeś roszczenia są zasadne, dajemy mu, po krótkich targach, mniej, niż z początku żądał. Za pomocą tej pomysłowej metody nie traktujemy go sprawiedliwie, jeśli miał rację, a jeśli racji nie miał, wyrządzamy krzywdę innym ludziom.
W wielu wypadkach złoty środek to najbardziej szalony i niedorzeczny kurs, jaki w ogóle można obrać - i ciekawe, że bezustannie tym kursem żeglujemy. Jeśli parlament zajmie się kiedyś projektem pana Chamberlaina, by każdy rolnik dostał trzy akry i krowę, wynik prawdopodobnie będzie taki, że każdy rolnik dostanie dwa akry i cielę. Jeśli parlament zdecyduje się stworzyć system emerytalny, to najpierw opracuje stosowne przepisy, a potem wprowadzi do nich cały szereg poprawek, z takim skutkiem, że państwo zapewni emeryturę każdemu, kto przedtem umrze ze starości. Jeśli nasi posłowie zaczną debatować nad ordynacją "jeden człowiek - jeden głos", obserwujcie bacznie ich debatę, a ujrzycie, w jakim kształcie ten projekt ostatecznie się wyłoni. Starczy chwila nieuwagi, a do naszego prawa ani chybi zostanie wprowadzona zasada "półtora człowieka - dwa i jedna czwarta głosu", my zaś dowiemy się, że partie polityczne wypracowały rozsądny, anglosaski kompromis, z rodzaju tych, które sprawiły, że nasz naród stał się wielki.
Niestety, nad naszym narodem ciąży istne przekleństwo: nie rozumiemy, że szczerość i konsekwencja przekonań to rzecz nie tylko lepsza, ale i skuteczniejsza od kompromisu. Nie chcemy pojąć, że najkrótszą drogą między dwoma punktami jest linia prosta. Uważamy, że rozliczne zakrętasy są praktyczniejsze. Nasze pojęcie o trzeźwej, efektywnej polityce streszcza się w starym powiedzonku o człowieku, który zszedł prosto jak strzelił po falistym wzgórzu i okrążył dookoła kwadratowy skwer.
A jednak można wykazać, jakim absurdem są te polityczne i moralne kompromisy. Wystarczy zauważyć, że stosujemy je wyłącznie do polityki i moralności - do niczego więcej. Klasy rządzące z wyżyn trybuny parlamentarnej informują nas, że lepiej posuwać się powoli niż szybko; ale ciekawe, że jakoś tej zasady nie widać, kiedy posłowie prowadzą samochody. Mówią nam, że trzeba brać to, co można dostać, że lepszy wróbel w garści, że lepsze pół kromki niż brak chleba. Lecz chociaż nasi książęta nieraz tracą rodowe dobra wskutek nieszczęśliwych wypadków na giełdzie, nigdy nie słyszałem, aby któryś zostawił sobie pół konia ze stadniny. Przekonują, że najdoskonalszy jest stan pośredni, że najlepiej posiadać konstytucję, która stoi wpół drogi między skrajnościami i że należy być ni psem ni wydrą, bo to w złym tonie być całkiem jednym lub całkiem drugim. A jednak nie okazują entuzjazmu, gdy kelner w pubie przyniesie im letnie, ciepławe piwo. Wołają (z gwałtownością godną jakobinów), że woleliby je całkiem zimne.
Kiedy padają słowa "wszystko albo nic", traktujemy je z nawyku jako wyraz desperacji i szalonego ryzykanctwa, gdzieś na granicy samobójczej szarży. Tymczasem "wszystko albo nic" to w rzeczywistości glos normalnego zdrowego rozsądku - i każdy z nas zastosowałby tę zasadę bez wahania do połowy realnych spraw na świecie. Załóżmy, że ktoś chce posiadać prywatny autobus. W takim wypadku potrzebny mu jest autobus w całości, a nie pół autobusu; słowem, pragnie mieć wszystko albo nic. Gdyby mu uroczyście przekazać dwa tylne koła (jako oznakę zaufania innych przedsiębiorców, prowadzących działalność gospodarczą w transporcie, co zaznaczyłby burmistrz w przemówieniu z okazji wręczenia kół), obawiam się, że sprawiłyby mu one bardzo niewiele satysfakcji.
Słyszałem niedawno, jak ktoś opowiadał, że dostał spadek i ma z tym taki kłopot, jakby próbował schować białego słonia. Uderzyło mnie to kolosalne porównanie, brzmiące trochę jak reklama cyrku. W każdym razie, gdyby ktoś naprawdę zażyczył sobie białego słonia, nie wyobrażam sobie, by zadowolił się jakimś fragmentem tego zwierzęcia. Tylne nogi słonia zajęłyby sporo miejsca w salonie czy na podwórku, a pożytek z nich byłby żaden, bo same z siebie biegać nie będą; to zdarza się tylko w pantomimach, gdzie występują słonie wyższego gatunku, czyli fikcyjne. Wydaje mi się, że Anglia bardzo dziś przypomina rupieciarnię, pełną takich właśnie fragmentów różnych rzeczy, tak małych, że nie mogą służyć celom, do których były przeznaczone, i jednocześnie tak wielkich, że blokują realizację innych celów. Nasz system społeczny zawiera elementy feudalizmu zbyt słabe, by mogły stworzyć system feudalny, i elementy demokracji zbyt słabe, by mogły stworzyć autentyczną demokrację. I tak oto żyjąc w kraju, gdzie każdy każdemu rzuca kłody pod nogi, rozumiemy, że w tej sytuacji nic się nie da zmienić, co daje nam głębokie poczucie spokoju i bezpieczeństwa - osiągnęliśmy bowiem stan, który nazywamy kompromisem, a który wszędzie indziej nazywa się martwym punktem.
Wpisał: Mirosław Dakowski
http://dakowski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1346&Itemid=138438434263