„IDZIE WOJNA, IDZIE KRWAWA RZEŹ......śpiewał w latach '80 punkrockowy zespół Siekiera. Wtedy nie przyszła, ale wiele wskazuje na to, że, te – cokolwiek dramatyczne słowa – mogą w najbliższej przyszłości stać się rzeczywistością. Póki co , dotyczy to raczej obszaru Środkowego Wschodu, ale w takich sytuacjach dynamika rozwoju wydarzeń bardzo często przerasta scenarzystów „spektaklu”.
9 września izraelska gazeta Jedijot Ahronot, niedyskretnie ujawniła, że dwa dni wcześniej izraelski premier, Beniamin Netanjahu złożył w Moskwie tajną wizytę podczas, której rozmawiał z premierem Władimirem Putinem. Zarówno rosyjskie, jak i izraelskie źródła oficjalne natychmiast, wyjątkowo zgodnie, zdementowały tę wiadomość. Jednak już 12 września minister ds. służb specjalnych Izraela potwierdził w rozmowie z agencją Reuters fakt wizyty ( http://wiadomosci.onet.pl/2041945,12,izrael_ujawnil_to_co_ukrywal_wladimir_putin,item.html ), stawiając zresztą w dość głupiej sytuacji samego premiera Putina, który na spotkaniu Klubu Wałdajskiego sugerował, że takiej wizyty nie było. Już sam fakt złożenia tajnej wizyty przez premiera – zresztą jakiegokolwiek państwa – musi wydawać się, co najmniej zastanawiający. Wizyty międzypaństwowe na tym szczeblu, składa się raczej, jawnie. Minister Dan Meridor nie wspomniał, co prawda, o czym rozmawiali obaj premierzy, ale nawet izraelskie media, spekulują, iż chodziło o sprzedaż rosyjskiej broni do Syrii i Iranu.
W Teheranie jeszcze przed oficjalnym potwierdzeniem faktu moskiewskiej wizyty zorientowano się, że efektem spotkania Netanjahu – Putin będzie nie tylko wstrzymanie dostaw rosyjskiej broni, ale zapewne i „zielone światło” zapalone w Moskwie dla izraelskiego ataku na Iran. Minister obrony Iranu, Ahmad Vahidi oświadczył nawet, że „wytwarzanie broni masowej zagłady uważamy za sprzeczne z naszymi zasadami religijnymi, humanistycznymi i narodowymi”(http://www.rp.pl/artykul/2,362346.html ). Problem w tym, że Izrael już od pewnego czasu zdecydowany jest przerwać irański program atomowy i to chyba, przy użyciu wszelkich dostępnych środków. Pierwotnie, zresztą, Ameryka była gotowa wykonać tę „brudną robotę” za Iran. Kryzys finansowy wyraźnie ostudził jednak zapędy Waszyngtonu w tym względzie.
Póki co, okupacja Iraku sporo kosztuje, a i „misja stabilizacyjna” w Afganistanie pochłania coraz większe sumy przy bardzo mizernych efektach. Stanów Zjednoczonych po prostu nie stać na kolejną wieloletnią wojnę, tym bardziej, że „sponsorujące” toczące się już wojny Chiny, mają spory zapas zadrukowanego zieloną farbą papieru, którego wartość zdaje się spadać wprost proporcjonalnie do wydajności maszyn drukarskich. Dla Iranu sytuacja, w której się znalazł jest mało komfortowa. Do tej pory Rosja, starając się zachować status supermocarstwa, była swoistym mecenasem Iranu, jako regionalnego mocarstwa. Było to, zresztą korzystne dla obu stron: Iran nie brał udziału w projektach naftowych i gazowych mogących osłabić rosyjską pozycję w Europie, a Rosja powstrzymywała Stany Zjednoczone przed uderzeniem na Iran, przy okazji sprzedając temu ostatniemu produkty własnego przemysłu zbrojeniowego. Co więcej, nawet pod rządami Busha, Ameryka wyraźnie dawała do zrozumienia, że nie zgodzi się na izraelski atak skierowany przeciwko Iranowi. Zgoda na taki atak oznaczałaby dla Ameryki zwielokrotnienie problemów w całym świecie islamu. To komplikowało sprawę potencjalnych nalotów; wszak najkrótsza droga Izraela do Iranu wiedzie nad – kontrolowanym przez Amerykanów – Irakiem. Być może widząc „słabszą dyspozycję” Stanów Zjednoczonych, Izrael zdecydował się „wziąć sprawy w swoje ręce” i, rezygnując z pośrednictwa Ameryki, załatwić zgodę Rosji w rozmowach dwustronnych? Obserwując kulisy wielkiej polityki w ostatnim tygodniu, wydawać się może, że cel osiągnął?
Rosja zapewne nie za darmo „oddała” Iran. Co więcej, trudno wyobrazić sobie, że Izrael zakupi rosyjskie uzbrojenie, rekompensując Moskwie w ten sposób utratę tak intratnych rynków zbytu jak Syria i Iran. Kupując w Ameryce równie nowoczesną, a zapewne i nowocześniejszą, broń za 20%-30% ceny, którą muszą zapłacić takie państwa jak Polska, nie będzie marnował pieniędzy na rosyjskie uzbrojenie. W tej chwili można jedynie zgadywać, co Izrael obiecał Rosji w zamian za niedostarczanie broni do Syrii i Iranu. Najciekawsze jest jednak to, że neutralizując Rosję, jako sojusznika Iranu, Izrael doprowadził do niemal kompletnej izolacji tego państwa! Wzięty „w kleszcze” sił amerykańskich z Iraku i Afganistanu, militarnie jest w pozycji dramatycznej. Ameryka mogła nie godzić się na izraelskie naloty, ale wątpliwym jest, by spokojnie patrzała na irańskie ataki odwetowe! Co więcej, w przeciwieństwie nawet do Iraku, Hussajna, Iran nie może liczyć na arabską solidarność. Nie jest przecież państwem arabskim, a co gorsza dominuje w nim „heretycka”, szyicka odmiana islamu. Po ostatnich wyborach, w których przegrał ulubieniec Zachodu, również tu próżno szukać sił, które opowiedziałyby się po stronie Iranu. Zresztą ani Francja, ani Niemcy nie zrobią niczego, co mogłoby spowodować niezadowolenie Rosji. Paradoksalnie, dla Iranu lepszą byłaby sytuacja, w której to Stany Zjednoczone byłyby agresorem! Antyamerykańskie fobie „starej Europy” mogłyby w takiej sytuacji rozkwitać w najlepsze. W przypadku ataku izraelskiego Francja zapewne uzna „prawo Izraela do obrony”, a Niemcy taktownie zamilkną przypominając sobie, że mimo iż są „pierwszymi ofiarami nazizmu”, ponoszą jednak pewną odpowiedzialność za holokaust. Nie po to, zresztą NKWD przejęło na Dolnym Śląsku kartoteki paryskiego gestapo, by – i w czasie zimnej wojny i obecnie – nie „inspirować” francuskich „autorytetów” w polityce zagranicznej. Osłabiony jest również najpotężniejszy sojusznik Iranu w regionie; libański Hezbollah. Hezbollah „dorobił się” bowiem „swojego Madoffa”, który nazywa się Salah Ezzadine i, który przeprowadzając operacje podobne do swojego amerykańskiego pierwowzoru doprowadził do ruiny finansowej tysiące Libańczyków. Do ruiny doprowadził również finanse ugrupowania( http://www.ynetnews.com/articles/0,7340,L-3772172,00.html ).
Nie znaczy to jednak, że Iran zrezygnuje ze swojego programu jądrowego. Co więcej, ani obecność sił amerykańskich w regionie, ani osłabienie Hezbollahu, nie oznaczają, że w chwili – wciąż potencjalnego – izraelskiego ataku, Iran nie odpowie uderzeniem odwetowym. Zresztą ilość broni dostarczona Hezbollahowi wystarczy na podjęcie, całkiem skutecznych, działań przeciwko armii izraelskiej. Parę lat temu Hezbollah pokazał już, że chce i umie walczyć przeciwko Izraelczykom. Udało mu się zresztą to co nie udało się żadnej regularnej armii arabskiej: osiągnął w tej wojnie „zwycięski remis”, a przy okazji – po raz pierwszy w historii – ciężko uszkodził izraelski okręt wojenny! Jest więc oczywistym, że w przypadku regularnej wojny w regionie libańscy szyici zaatakują Izrael z całą mocą, nie ograniczając się przy tym, jak – w przeciwieństwie do Hamasu - mają w zwyczaju, do ataków na cele wojskowe.
Lekcja z ostatniego tygodnia może być również pouczająca dla, co prawda nielicznych i niszowych, środowisk politycznych w Polsce wiążących nadzieje z orientacją prorosyjską. Oto po raz kolejny w ostatnich latach, Rosja bez skrupułów „przehandlowuje” swojego sojusznika. Iran jest kolejnym, po Jugosławii, państwem, które Rosja najzwyczajniej „sprzedała”. Inna sprawa, że niesprzedane na Bliskim Wschodzie systemy antybalistyczne S-300, można spróbować od Rosji kupić...Zwłaszcza w sytuacji, gdy już wiadomo, że „tarczy antyrakietowej” w Polsce i w Czechach nie będzie. Cena zapewne będzie wyższa niż w czasie, gdy Amerykanie rozważali instalację tarczy, ale mając takich, a nie innych „mężów stanu” w polskiej polityce trzeba się liczyć z takimi wydatkami...
Bogdan Pliszka
Za: http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=130&pid=2027