„A wiesz ty, co o tobie mówią w całym mieście? A wiesz ty, co to będzie z Polską za lat dwieście?” – tak kusił Diabeł Księdza Potra w „Dziadach” Adama Mickiewicza. Jerzy Friedman jest jeszcze lepszy, chociaż na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie mniej ambitnego; nie przewiduje co to będzie z Polską „za lat dwieście”, tylko – co będzie jeszcze w tym stuleciu – że Polska będzie „mocarstwem”, oczywiście pod warunkiem, gdy będzie słuchała starszych i mądrzejszych, to znaczy – Stanów Zjednoczonych. Na ten temat odbyła się niedawno na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim debata, do której również i ja zostałem zaproszony.
Mocarstwowością nazywamy zdolność państwa do ustanawiania i egzekwowania własnej woli, tzn. – własnych praw nie tylko w swoich granicach – bo to jest zwyczajna suwerenność – ale również poza swoimi granicami. To jest polityczny aspekt mocarstwowości, ale nie wyczerpuje on całości zagadnienia. Bo mocarstwowość państwa może zaznaczyć się również w aspekcie gospodarczym, militarnym, a także – w aspekcie kulturowym. W aspekcie gospodarczym mamy do czynienia z mocarstwowością w sytuacji, gdy gospodarka jakiegoś państwa determinuje kształt i funkcjonowanie gospodarek innych państw, regionu, albo nawet - całego świata. W tym znaczeniu mocarstwowość można przypisać Stanom Zjednoczonym, Japonii, Chinom, a także – Niemcom czy Wlk. Brytanii.
Np. chiński eksport w roku 2009 osiągnął wartość 1,4 bln dolarów, wychodząc na pierwsze miejsce w świecie. Na drugim miejscu uplasował się eksport niemiecki, a na trzecim – osiągnąwszy wartość 1,035 bln dolarów – amerykański. Potęga gospodarcza z reguły przekłada się również na potęgę militarną. Pod tym względem na świecie zdecydowanie przodują Stany Zjednoczone (ok. 600 mld dolarów wydatków wojskowych rocznie) przed Chinami (ok. 85 mld dolarów), Francją (65 mld), Wlk. Brytanią (65 mld), Rosją (58 mld), Niemcami (47 mld) i Japonią (46 mld). Wreszcie aspekt kulturowy; w XVII i XVIII wieku niekwestionowanym mocarstwem kulturowym była Francja. Język francuski i francuska literatura dominowały wśród wykształconych, a nawet niekoniecznie wykształconych, tylko – wyższych warstw społecznych Europy, wpływając na sposób myślenia całych narodów. Z tego właśnie okresu pochodzi porzekadło: ce qui n’est pas claire, n’est pas francais (co nie jest jasne, nie jest francuskie).
Jak z tego punktu widzenia wygląda Polska? Czy istnieją jakieś przesłanki, z których można by wyprowadzić przynajmniej przypuszczenie, że są one zalążkiem rychłej mocarstwowości? Od strony politycznej sytuacja wygląda dokładnie odwrotnie. 1 grudnia ubiegłego roku Polska formalnie stała się częścią składową Unii Europejskiej – państwa, którego kierownikiem politycznym są Niemcy i dla których Unia Europejska jest narzędziem podporządkowania swojej woli innych krajów europejskich – słabszych lub tylko głupszych. Unia ma swoje władze, z ministrem spraw zagranicznych, którego linii państwa członkowskie powinny podporządkować się „bez zastrzeżeń”. Bardzo trudno dopatrzeć się w tym jakichkolwiek zadatków przyszłej mocarstwowości, nawet gdyby państwo nasze nie było w takim stopniu spenetrowane, a nawet - zarządzane przez ościenną agenturę. Podobnie wygląda aspekt gospodarczy. Od 1 maja 2004 roku Polska jest intensywnie przekształcana w strefę półprzemysłowej-półrzemieślniczej wytwórczości, zgodnie z opracowanym jeszcze w roku 1915 projektem Mitteleuropa, zakładającym utworzenie w Europie Środkowo-Wschodniej niemieckich protektoratów o gospodarkach peryferyjnych i uzupełniających gospodarkę niemiecką. Gospodarka polska nie determinuje ani kształtu, ani funkcjonowania gospodarek krajów ościennych. Jest akurat odwrotnie i nic nie wskazuje na to, żeby pod tym względem sytuacja miała się zmienić zwłaszcza, że towarzyszy temu postępujące rozbrajanie państwa, połączone ze stopniowym demontowaniem przemysłu ciężkiego. W rezultacie Polska coraz bardziej przypomina „strefę buforową”, której utworzenie między zjednoczonymi Niemcami a Związkiem Radzieckim postulował jeszcze w roku 1987 Edward Szewardnadze.
Podobnie nic nie zwiastuje narodzin polskiej mocarstwowości w sferze kulturowej. Kultura polska nie tylko zresztą dzisiaj, ale co najmniej od 1939 roku ma charakter imitatorski – a i to tylko w tych obszarach, gdzie nie zdegradowała się do funkcji czysto propagandowych. O ile w wieku XVII polski snobizm wyrażał się w oryginalnej ideologii sarmatyzmu, do której udało się nawet akomodować kształt katolicyzmu, o tyle snobizm dzisiejszy sprowadza się do pragnienia by być takim samym, jak inni. Wprawdzie Juliusz Słowacki w profetycznej wizji dostrzegł to już w XIX wieku, ale tak naprawdę, to dopiero dzisiaj Polska stała się prawdziwą „papugą narodów”. Ani Doda Elektroda z Nergalem, ani Kuba Wojewódzki ze swoimi gośćmi, ani wreszcie autorytety moralne, co to „bez swojej wiedzy i zgody”, to nie są zwiastuny przyszłej kulturowej polskiej mocarstwowości. Krótko mówiąc nie ma ani jednej przesłanki, która by zapowiadała narodziny polskiej mocarstwowości w jakimkolwiek aspekcie.
Dlaczego w takim razie Jerzy Friedman sadzi nam takie komplementy? Możliwości są dwie; albo nie ma pojęcia o istniejącej sytuacji i jego życzliwość dla nas znacznie wyprzedza u niego poczucie rzeczywistości, albo też liczy na to, że jak nam tak zakadzi, to bez zastanowienia zrobimy wszystko, co tylko podpowiedzą nam starsi i mądrzejsi. Warto w tej sytuacji przypomnieć, jaką charakterystykę wystawił naszemu narodowi Winston Churchill – że jesteśmy narodem wyjątkowo lekkomyślnym. Wiedział, co mówi, bo najlepszym tego dowodem było zaufanie, jakim nasi przywódcy obdarzyli właśnie jego, który razem z Franklinem Rooseveltem sprzedał nas Stalinowi, niczym krowę. Czyżby zatem przygotowywana była kolejna transakcja?
Felieton • tygodnik „Nasza Polska” • 9 marca 2010
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.