Tekst napisałem jeszcze w sierpniu i jest on moją subiektywną oceną perspektyw na najbliższą przyszłość. Proszę go potraktować jako zaproszenie do głębszej debaty – najciekawsze głosy zamieszczę w papierowej wersji „idź POD PRĄD”, skąd artykuł pochodzi.
Koniec dwudziestolecia pookrągłostołowego przyniósł nam smutną sekwencję następujących po sobie klęsk. Najpierw opuścił nas amerykański sojusznik i skapitulowaliśmy przed Berlinem, ratyfikując traktat lizboński. Tak wtedy ująłem naszą sytuację: "Musimy sobie jasno powiedzieć: przegraliśmy walkę o państwo, przed nami walka o Naród!" – OBRONA PREZYDENTA. Zadziwiającym wyrokiem Boga jest to, że Ten, który podpisał Lizbonę kończącą formalną suwerenność RP, za kilka miesięcy oddał życie, dając narodowi szansę na opamiętanie…
Niestety i tę walkę przegraliśmy. Tylko tak potrafię zinterpretować sytuację, gdy w wolnych wyborach większość narodu dopuszcza do pozostania u władzy układu, który odegrał niewyjaśnioną do dziś rolę w doprowadzeniu do smoleńskiej tragedii i rujnuje Polskę. Sprawdziły się niestety obawy, że Polacy są w Polsce mniejszością. Jeśli większości narodu nie poruszyła tragiczna śmierć Prezydenta, poznanie prawdy o bezpardonowym, zorganizowanym i długotrwałym oczernianiu go przez media i "autorytety", służalczość rządu wobec Rosji i jego bezradność wobec powodzi – to co ma go poruszyć?
Nie udało się nawet doprowadzić do tego, żeby Polacy w Polsce mieli zagwarantowane równoprawne miejsce w przestrzeni publicznej. Ekscesy pomiotów Pali-Kutza pod pałacem namiestnikowskim (pisownia celowa) przy aprobacie władz, mediów i służb porządkowych dobitnie to pokazują. Gdzie więc mamy wyznaczyć kolejną linię obrony tego, co wartościowe w naszym narodzie? Jak doczekać do następnej szansy na odmianę narodowych losów? Jak wreszcie zrealizować przestrogi Adama Asnyka, któremu przyszło żyć w podobnych okolicznościach przeszło sto lat wcześniej?
Miejmy nadzieję!... nie tę lichą, marną,
Co rdzeń spróchniały w wątły kwiat ubiera,
Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno
Przyszłych poświęceń w duszy bohatera.
Miejmy nadzieję!... nie tę chciwą złudzeń,
Ślepego szczęścia płochą zalotnicę,
Lecz tę, co w grobach czeka dnia przebudzeń
I przechowuje oręż i przyłbicę.
Miejmy odwagę!... nie tę jednodniową,
Co w rozpaczliwym przedsięwzięciu pryska,
Lecz tę, co wiecznie z podniesioną głową
Nie da się zepchnąć z swego stanowiska.
Miejmy odwagę!... nie tę tchnącą szałem,
Która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem
Przeciwne losy stałością zwycięża.
Miejmy pogardę dla wrzekomej sławy
I dla bezprawia potęgi zwodniczej,
Lecz się nie strójmy w płaszcz męczeństwa krwawy
I nie brząkajmy w łańcuch niewolniczy.
Miejmy pogardę dla pychy zwycięskiej
I przyklaskiwać przemocy nie idźmy!
Ale nie wielbmy poniesionej klęski
I ze słabości swojej się nie szczyćmy.
Przestańmy własną pieścić się boleścią,
Przestańmy ciągłym lamentem się poić:
Kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią,
Mężom przystoi w milczeniu się zbroić...
Lecz nie przestajmy czcić świętości swoje
I przechowywać ideałów czystość;
Do nas należy dać im moc i zbroję,
By z kraju marzeń przeszły w rzeczywistość.
Miejmy nadzieję! 6 maja 1871
Walka o krzyż pod pałacem to romantyczny opór na ostatniej reducie otwartej konfrontacji z obozem zdrady narodowej. To walka skazana na klęskę w opuszczeniu przez obojętną większość narodu, elitę i – co dla obrońców najboleśniejsze – przez hierarchów katolickich. Ma ona jednak pozytywny skutek – pozbawia złudzeń i pokazuje, z jak potężnymi siłami mamy się zmierzyć.
W tej sytuacji otwarta walka nie daje szansy na wygraną. Jest wręcz na rękę okupantom, bo jest okazją do kompromitowania ludzi prawych, a może nawet do ich eliminacji. Jej klęska dodatkowo podkopuje i tak już niewysokie morale myślącej mniejszości. Powinniśmy brać przykład z Wielkopolan z roku 1919, którzy dopiero wtedy przystąpili do bezpośredniej konfrontacji z wrogiem, gdy byli do niej dobrze przygotowani i moment historyczny dawał duże szanse na wygraną. Gdy mamy prowadzić ludzi do walki, to tylko po zwycięstwo, nie po kolejne ofiary i łzy nad klęską.
Oczywiście historii nie należy kopiować bezpośrednio. Czasy, warunki i możliwości się zmieniają. Powinniśmy sobie dziś odpowiedzieć na pytanie, co jest najważniejszego w naszym narodzie, co chcemy ochronić? Obecnie nie mamy państwa oraz nie mamy uświadomionego i kierowanego mądrymi elitami narodu. Tych wartości nie musimy już bronić… Mamy, mówiąc językiem biblijnym, resztkę – formę przetrwalnikową narodu, niewielką mniejszość, która ma świadomość tragedii i nie godzi się na niewolę. To niestety może być faza schyłkowa narodu. Możemy w krótkim czasie stracić nawet tę resztkę – jeśli nie odzyskamy mądrości i Bożego błogosławieństwa. Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że w te tarapaty zabrnęliśmy z własnej winy. Że dopuszczając kolejne klęski, Bóg apeluje do naszych serc i umysłów o nawrócenie. Tylko tak można sensownie wytłumaczyć suwerenne panowanie Boga nad narodami.
Czy Ten, który uczynił ucho, nie słyszy? Czy nie widzi Ten, kto ukształtował oko? Czy Ten, co wychowuje narody, nie karci; On, który uczy człowieka poznania? Ps. 94:9-10
A więc jak mamy dalej postępować z tą resztką? Należy zapytać, na co ona jest narażona? Moim zdaniem są to: zniechęcenie, poczucie osamotnienia, brak mądrej wizji oraz pokusy wroga i erozja wewnętrznej szlachetności.
Potrzebujemy więc oddolnej samoorganizacji. Nie może to być jedna, centralna organizacja, którą łatwo przejąć lub rozbić. Nie mogą to być organizacje o otwarcie politycznym charakterze, bo staną się łatwym celem dla mediów i władz (ekstrema "Solidarności"). Potrzebujemy sieci lokalnych stowarzyszeń, kół, klubów, forów itp., które realizując jakiś cel neutralny, będą jednocześnie grupować i po części kształtować ludzi prawych. Tu napotykamy na problem braku lokalnych liderów. Obecny system partyjny skutecznie eliminuje z życia społeczno-politycznego ludzi uczciwych i wybitnych, a promuje biernych, miernych, ale wiernych. Jak sobie z tym brakiem poradzić, to temat do oddzielnej analizy.
Potrzebujemy edukacji, dostępu do rzetelnych informacji oraz kształcenia samodzielności myślenia. Za komuny powstawały w tym celu tzw. uniwersytety robotnicze przy niektórych parafiach czy duszpasterstwach katolickich. Dziś podobną rolę spełnia Internet, ale nic nie zastąpi osobistego kontaktu z wybitnymi jednostkami.
W tym kontekście należy nadmienić o rzeczy arcyważnej – o roli kościoła katolickiego. Za komuny był on uważany za ostoję oporu wobec opresyjnej władzy. Po części tak było – szczególnie na niższym szczeblu hierarchii. Wielcy księża i Polacy, np. Popiełuszko, Zych, Suchowolec, Niedzielak, Jancarz, Wójcik, Isakowicz-Zaleski, Małkowski – nie zaszli wysoko po kościelnej drabinie awansu… Niestety większości z nich się skutecznie pozbyto, a biskupi dogadali się z władzą i sprzedali (dosłownie) Polskę nowym okupantom. Przez ostatnie lata udawało się ten handel jeszcze skrzętnie maskować, ale dziś już chyba nikt nie ma wątpliwości, komu służy katolicki episkopat (nie twierdzę, że nie ma w szeregach duchowieństwa ludzi prawych, ale są oni w zdecydowanej mniejszości). Jeśli resztka narodu ma przetrwać jako zaczyn przyszłej, wolnej Polski, musimy na trwałe przyswoić sobie oczywistą prawdę – kościół katolicki broni przede wszystkim swoich interesów globalnych, a popiera narodowe tylko wtedy, kiedy są zbieżne z jego interesami. Tak było, jest i będzie. Elita, która tego nie rozumie, musi w dłuższej perspektywie prowadzić naród do klęski.
Potrzebujemy wreszcie Bożego błogosławieństwa i ludzi o niezłomnym sercu. Celowo połączyłem te dwie sprawy, ponieważ mają one wspólny mianownik. Zarówno na poziomie indywidualnym, jak i zbiorowym pozytywne zmiany zasadniczo związane są z tym samym – z właściwą relacją z Bogiem. Szlachetność i umiłowanie prawdy osiąga swoje apogeum u ludzi, którzy zechcieli odpowiedzieć na wezwanie do osobistego zaufania Chrystusowi. Błogosławieństwo narodu zależne jest od stopnia, w jakim rozpoznaje on Boże objawienie i idzie za nim.
Wyraźnie widać to także w historii Polski. Choć polskie chrześcijaństwo miało rodowód średniowieczny, a co za tym idzie skażony poważnymi naleciałościami pogaństwa, to jednak elita naszego narodu potrafiła dobrze rozpoznać jego istotę na gruncie społeczno-politycznym. To Polska już w XI w udzieliła schronienia Żydom, wykazując się niezwykłą jak na owe czasy tolerancją dla religijnej odmienności (tendencja ta uwidaczniała się także później w kontaktach z prawosławiem, islamem czy husytyzmem). To z polskiej elity (Paweł Włodkowic) wyszedł niezwykły w średniowieczu głos o konieczności nawracania dobrem i prawdą, a nie ogniem i mieczem czy o prawie narodów niechrześcijańskich do samostanowienia i równorzędnego traktowania na płaszczyźnie politycznej. Już wtedy sformułowano myśl o prawie każdego człowieka do wolności w kwestii przekonań religijnych i o wyższości prawa naturalnego nad prawem cesarskim czy papieskim. To polska delegacja na sobór w Konstancji prawie w całości publicznie wystąpiła przeciwko planowanej zbrodni na Janie Husie (jeden odszczepieniec, Mikołaj Trąba, został nagrodzony za swą niegodziwość tytułem pierwszego prymasa Polski – jakże te analogie do teraźniejszości nachalnie cisną się do głowy…). Nic dziwnego, że taki naród (i jego państwo) doznał ogromnego Bożego błogosławieństwa w śmiertelnym zmaganiu z Zakonem Najświętszej Marii Panny, a w dobie reformacji szybko rozpoznał głos Prawdy, masowo uznając wyższość Słowa Bożego nad naukami papieskimi. Bóg pobłogosławił Złotym Wiekiem. Niestety, niebawem nastał czas kontrreformacji i jezuickiej rekonkwisty. Jego skutki ciążą nam do dziś.
Jednostka, nawet najszlachetniejsza, nie potrafi bez Boga wznieść się na wyżyny swoich możliwości ani skutecznie oprzeć się pokusom. Potrzebuje duchowej rewolucji wewnętrznej, zwanej w Biblii nowym narodzeniem. To Boży wstrząs, który przemienia wewnętrznie człowieka i daje mu - dzięki zaufaniu Chrystusowi - siłę do trzymania się dobra. Religie postchrześcijańskie porzuciły tę prawdę o odradzającej mocy osobistej wiary w Chrystusa i zastąpiły ją obrzędowością oraz kultem znaków, obrazów czy rytuałów. Bez powrotu do źródeł chrześcijaństwa nie uchowamy naszej narodowej resztki w stanie podobającym się Bogu. Tu nawet gorliwość nie pomoże.
Gdzie nie ma rozwagi, tam nawet gorliwość nie jest dobra; Przyp. 19:2
Bo muszę im wydać świadectwo, że pałają żarliwością ku Bogu, nie opartą jednak na pełnym zrozumieniu. Albowiem nie chcąc uznać, że usprawiedliwienie pochodzi od Boga, i uporczywie trzymając się własnej drogi usprawiedliwienia, nie poddali się usprawiedliwieniu pochodzącemu od Boga. A przecież kresem Prawa jest Chrystus, dla usprawiedliwienia każdego, kto wierzy. Rz 10:2-4 (BT)
W czasach Jezusa działało wśród Żydów stronnictwo zelotów (gorliwych). Widzieli oni mizerię swojego narodu, jego okupację i potrzebę zmiany. Nie dostrzegali jednak, że ten stan jest zawiniony odejściem narodu od Boga i próbowali "wziąć sprawę w swoje ręce", nie oglądając się na Niego. Swą niepowiązaną z posłuszeństwem Bogu walką doprowadzili do największego i najdłuższego w dziejach swojego narodu wygnania (od roku 70 do 1948 n.e.). Niechże będzie to dla nas wymownym ostrzeżeniem i jednocześnie wskazaniem właściwego kierunku dla polskiej resztki.
***
"4 lipca 2010r. to koniec III RP. Tej rozmemłanej, złodziejskiej, trzymanej na smyczy przez ubecką oligarchię. To był ubekistan, ale ubekistan samoograniczający się, gdy chodzi o metody. Próbowaliśmy zrobić z niego niepodległą Polskę, a oni się tego bali. Bali się naszego sarmackiego ducha, anarchii, skłonności do buntu, zdolności do jednoczenia się w najtrudniejszych chwilach. Po 4 lipca 2010r. już nie będą się bać. Przekonali się, że nie ma czego." Piotr Lisiewicz, GP
"Jak się Polacy teraz nie obudzą, to koniec z nami,"
Oczywiście, że się nie obudzą. Ma Pan jakąś nadzieje? Polski już nie ma. Jest polska "resztówka", gdzieś 20-30-procentowa, reszta to już tylko polskojęzyczni europejczycy, którzy patrzą tylko w przyszłość." Kazjod, Salon24.pl, 26.05.2010
Za: http://niezalezna.pl/blog/show/id/3098
Zobacz komentarze
Nadesłał: "Jacek"