Izabela Falzmannowa
Nurkującego lorda atakuje rekin. Lord próbuje bronić się nożem. A fe, rybę nożem?- gorszy się rekin. Zawstydzony lord upuszcza nóż i pozwala spokojnie się zjeść. W felietonie pod tytułem „Rybie też należy się” wyraziłam niedawno, banalny zresztą pogląd, że rozdawnictwo, szczególnie bez dobrze rozpoznanego adresu, jest idiotyzmem i zwykłym marnotrawstwem. Jako przykład podałam sąsiadkę alkoholiczkę obdarowana przez opiekę społeczną zbędnym jej komputerem. Natychmiast uruchomili się poprawni politycznie. Jedni stawiali hipotezy, że sąsiadka miała ciężkie życie i pod górkę do szkoły ( pocieszę ich, jej mąż był zomowcem i lał zatroskanych inteligentów aż mu się pała grzała) inni zasadniczo oprotestowali niedopuszczalna praktykę teoriopoznawczą, jaką jest wyciąganie ogólnych wniosków z jednostkowych przypadków.
„Alkoholizm to choroba. Bieda jest dziedziczona społecznie. Każdemu trzeba dać szansę. Nie wolno nikogo stygmatyzować. Wszystkie dzieci są nasze. Komunista obdarowany własnością staje się antykomunistą. Nikt nie odpowiada za grzechy rodziców.”
Jestem w stanie odtworzyć oraz wyprodukować setki podobnych poprawnościowych stereotypów i „naukawych” półprawd, które przeciętny inteligent łyka jak gęś kluski i dzięki którym regularnie daje się oszukiwać i wyprowadzać w pole. Gdyż ze względu na rozdęte ego i przerośniętą miłość własną najłatwiej go rozbroić i spacyfikować przez zawstydzenie. Wystarczy mu powiedzieć a fe, jak grzebiącemu w śmietniku psu, żeby zaczął się tłumaczyć i wycofywać ze swoich poglądów.
Jak –daleko nie sięgając- pewien poseł, który przed pałacem prezydenckim wyraził słuszny pogląd, że upokarzająca sytuacja manifestantów jest pochodną ich bezbronności, a potem głęboko przeżywał swoją rzekomą kompromitację i merdał nisko ogonkiem, jak pies, który właśnie nasikał na dywan.
Bernard Shaw, gdy zdarzyło mu się zachować niezręcznie wobec pewnej pani powiedział: „gdybyśmy byli w lesie zamordowałbym panią i nie byłoby gafy”. W ten żartobliwy sposób dał wyraz przeświadczeniu, że większość ludzi przeżywa silniej kompromitację niż czyn nieetyczny.
Najlepszym tego przykładem jest kobieta, która zabija swoje nienarodzone dziecko, żeby nie wyszło na jaw, że źle się prowadziła. Aby nie zostać zawstydzoną, aby nie urazić miłości własnej gotowa jest się zdecydować na ostateczny krok.
Swego czasu, (był to może rok 72 albo 73) w ramach kół samokształceniowych uczono nas zachowania podczas przesłuchań przez milicję lub SB. Bardzo dobry wykładowca- być może „ odwrócony”, gdyż miał w stosunku do rozgorączkowanych inteligentów dużo ironicznego dystansu- opisywał klasyczne metody rozbrajania przesłuchiwanych. Jak twierdził, przeciętny inteligent najbardziej wstydzi się kłamstwa i - nie wiadomo dlaczego- boi kompromitacji, nawet przed esbekami, którymi przecież pogardza. Złapany na kłamstwie kurczowo usiłuje poprawić swój wizerunek przez dodatkowe wyjaśnienia, a tylko o to przecież przesłuchującym chodzi.
Przestrzegał również przed spontaniczną reakcją na dowody nielojalności kogoś bliskiego. Pomijając fakt, że mogą być one sfałszowane, działają na ogół na przesłuchiwanego jak cios w podbrzusze. Urażona miłość własna sprawia, że przesłuchiwany mimo woli zaczyna traktować śledczego jak sojusznika i traci kontrolę nad tym, co mówi.
Muszę przyznać, że dużo zawdzięczam anonimowemu wykładowcy. Złapana podczas przesłuchania na kłamstwie, zamiast się zawstydzić, powiedziałam, że mam zamiar kłamać do końca przymusowej rozmowy. Zwycięsko przeszłam również trudniejszy moment, gdy puszczono mi nagranie bardzo nieżyczliwych wypowiedzi na mój temat dwóch pań, które uważałam za osoby bliskie. Oświadczyłam ( w zrozumiałym dla przesłuchujących języku), że nie interesują mnie opinie upadłych kobiet i zamilkłam na dobre. Nie wiem jak zachowałabym się bez treningu. Wiele osób skarżyło mi się, że pod wpływem szoku wywołanego na przykład dowodem zdrady małżonka, niepotrzebnie mówiły rzeczy przydatne dla śledczych.
Uświadomiłam sobie wtedy, jak przewidywalni dla esbeków są (przekonani o swej wyższości i misji) inteligenci i jak łatwo nimi sterować.
Specjaliści od historii alternatywnych zastanawiają się jak potoczyłyby się losy świata gdyby zwyciężył Hitler, albo gdyby Stalin żył dłużej.
Ja poszukuję w naszej historii najnowszej punktów zwrotnych, momentów, w których mogła się ona potoczyć inaczej przy odrobinie naszej uwagi i większej odporności na głupawe, poprawnościowe stereotypy.
Takim niewybaczalnym błędem było na przykład wpuszczenie na teren stoczni tak zwanych doradców i dopuszczenie, aby przejęli stery solidarnościowej rewolty. Chodzi mi przede wszystkim o nastrój bezmyślnego entuzjazmu naiwnych ludzi gotowych podzielić się swym zwycięstwem z Adasiem, Jackiem i Bronkiem, którzy za ich plecami rozdawali już karty pod stołem. Również o tysiąckrotnie powtarzane głupstwa na temat komunistów, którzy obdarowani własnością automatycznie staną się antykomunistami, o dzieciach stalinowców, które nie odpowiadając za grzechy rodziców mają prawo korzystać ze zdobytych przez nich w zbrodniczy sposób majątków i przywilejów.
Nie jest ważne, kto te mity i stereotypy produkował, bo tego się łatwo domyślić. Porażająca jest natomiast łatwość, z jaką je przejmowano i traktowano jak własne poglądy.
Jednym z ważniejszych wmówionych społeczeństwu stereotypów jest fetysz demokracji. Nieomylność przysługuje jak wiadomo tylko papieżowi, gdy wypowiada się ex cathedra i to wyłącznie w sprawach wiary. Jak się jednak okazuje demokratyczne wybory traktowane są w dyskusjach jako legitymacja silniejsza niż urząd papieski. Demokratycznie wybranym przedstawicielom władzy przypisuje się nieomylność i żąda dla nich szacunku niezależnie od tego, co w imieniu społeczeństwa głoszą i wyrabiają.
Trzeba sobie uświadomić, że od czasów Hitlera, który też został demokratycznie wybrany, demokracja została zdesakralizowana. Inaczej mówiąc – mamy nie tylko prawo, lecz i obowiązek mówić codziennie rządzącemu- wybraliśmy cię bratku, żebyś w naszym imieniu dobrze prowadził nasze sprawy, tak jak właściciel majątku wybiera ekonoma. Jeżeli jednak ekonom zarządza majątkiem nieudolnie, albo, co gorsza go przepija, właściciel ma prawo go natychmiast wyrzucić.
Demokracja w ustach różnych oświeconych była zresztą zawsze argumentem obrotowym. Raz społeczeństwo nazywane jest suwerenem- raz głupim bezmyślnym tłumem czy społeczeństwem przypadkowym, w zależności od tego czy demokratyczne decyzje odpowiadają salonowi. Dlaczego więc większość dyskutantów daje się zawstydzić i rozbroić podejrzeniem, że nie szanują demokracji?
Następnym słabym punktem, miękkim podbrzuszem przeciętnego inteligenta jest przeświadczenie, że pacta sunt servanda. Tymczasem rycerskie zachowanie obowiązuje wyłącznie wobec innych rycerzy, kobiet i dzieci. Umowa podpisana pod pistoletem, a także umowa z oszustem czy umowa przestępcza są nieważne z mocy prawa. Jeżeli gangster przycinając ci przyrodzenie szufladą uzyskał od ciebie darowiznę domu, żaden sąd nie powinien honorować takiej umowy. Nie możemy również twierdzić, że jesteśmy zobowiązani do zabicia teściowej kolegi, bo obiecaliśmy mu to przy wódce, albo – co gorsza- obiecali mu w naszym imieniu inni koledzy. W Magdalence w naszym imieniu naobiecywali sobie różnych rzeczy pewni panowie. Dlaczego jednak czuliśmy się zobowiązani do dotrzymywania ich obietnic?
Zgodnie z zasadą „słowo się rzekło- kobyłka u płotu”, zgodziliśmy się na coś tak absurdalnego i bezprawnego jak zmiana ordynacji w trakcie wyborów, aby tylko dotrzymać ustaleń szulerskiego stołu i wprowadzić do parlamentu kandydatów wyciętych w pierwszych wyborach przez społeczeństwo.
Zachowaliśmy się bardziej głupio niż właściciel tej kobyłki, zachowaliśmy się jak pijany kowboj, który siadł z szulerem do stołu, doskonale wie, że karty były znaczone, wie, że szuler nie ma broni a pomimo wszystko w pijackim poczuciu honoru oddaje mu przegranego konia i siodło.
Powodowani szlachetnymi i kretyńskimi stereotypami dopuściliśmy do solidarnościowego kręgu stalinowców przerobionych na rewizjonistów, a potem na liberałów i ich progeniturę oraz pozwoliliśmy im przejąć ster solidarnościowej rewolty i przeprowadzić ją tak, żeby ich środowisko stało się jej wyłącznym beneficjentem. Najważniejsze jest jednak, że oswoiliśmy w ten sposób i zbanalizowaliśmy komunistyczne zbrodnie.
Czy zastanowiliśmy się, jaka stąd płynie lekcja dla młodego pokolenia?
Jeżeli można pisać wiersze na cześć Stalina, a potem dostać nagrodę Nobla, jeżeli można nawoływać do skazania biskupa , a potem być pierwszym solidarnościowym premierem, jeżeli można wypowiedzieć społeczeństwu wojnę, a potem być traktowanym jak człowiek honoru, to hulaj dusza – piekła nie ma. Można a nawet trzeba ukraść pierwszy milion, a jak się już ukradnie pierwszy to, dlaczego nie kraść następnych?
Pokolenie Solidarności jak ten głupi kruk z bajki Kryłowa wypuściło z rąk władzę i majątek uważając, że po jego stronie zostanie honor. Zwycięzcom transformacji nie wystarczyło jednak zawłaszczenie władzy i pieniędzy i sięgają teraz po ten honor.
Widząc panoszących się w radzie prezydenckiej i instytucjach państwowych różnych komunistycznych zombie, dogorywający na marginesie działacze opozycyjnego podziemia czują się teraz jak cnotliwa stara panna, gdy jej puszczalska koleżanka bierze w katedrze ślub w białej sukni. A społeczeństwo nadal jest tresowane w politycznej poprawności. Ponieważ jednak sygnały wysyłane mu przez elity są niejednoznaczne, a nawet sprzeczne, społeczeństwo czuje się jak ten pies, któremu w ramach eksperymentu przed posiłkiem pokazywano trójkąt, a po pokazaniu koła rażono go prądem. Gdy jednak trójkąt zaczął się w narożach zaokrąglać pies popadł w obłęd.
Aby uniknąć obłędu jest jedna rada. Przestańmy zajmować się poprawnościowymi frazesami: demokracją, parytetem kobiet, prawami mniejszości, wykluczonymi alkoholikami, niewinnymi zomowcami, szlachetnymi wallenrodycznymi komunistami, mową nienawiści, przemysłem nienawiści. Przestańmy o tym nieustannie dyskutować. A przede wszystkim nie pozwalajmy sobie narzucać zasad cudzego, salonowego bon tonu.
Inaczej mówiąc – rekina odtąd jemy nożem.
Za: http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=3432&Itemid=138438434240