Amerykanie zabili w Pakistanie faceta na osiołku, odnośnie którego kazano nam wierzyć, że to szef wszechświatowego sprzysiężenia przeciw "cywilizacji Zachodu", cokolwiek by to nie oznaczało. Facet jak facet, podobnych jemu można pokazać miliony (to samo tyczy się osiołków) i podpisać, że to ten lub ów, a tłuszcza oglądająca telewizję na ex-światłym Zachodzie i tak uwierzy. Tak więc, Osama nie żyje. Poczułem się od razu niezwykle bezpieczny, zwłaszcza po przeczytaniu doniesień agencyjnych.
Zdaniem wielkiego demokraty a zapewne i lingwisty B. Netanjahu - "śmierć Bin Ladena to triumf demokracji". Inni wielcy demokraci, a przy tym Europejczycy, humaniści i przeciwnicy kary śmierci z Jerzym Buzkiem i Davidem Cameronem, premierem Wlk. Brytanii, czy R. Sikorskim na czele stwierdzili, że "obudzili się w bezpieczniejszym świecie"(Buzek), bądź, że "to wielka ulga i koniec globalnego terroryzmu"(Cameron) lub, że "to największy zbir stulecia"(Sikorski). Pomijając już nawet skrajną naiwność tych wypowiedzi przeznaczonych pod publiczkę, warto zwrócić uwagę - nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni z pewnością - na przeżarcie tzw. elit współczesnego Zachodu podwójną moralnością.
Zabicie gościa, który tak naprawdę ani nas ziębił ani grzał to ma być ulga dla ludzkości, powód do spokojnego snu. I mówią to, jak wspomniałem, także pryncypialni przeciwnicy kary śmierci nawet dla największych bandytów naszej codzienności. Jakoś od nich, stanowiących realne, a nie urojone zagrożenie, wszyscy ci światli myśliciele nie chcą nas uwolnić, abyśmy odetchnęli z ulgą i spokojnie spali, zaś zwolenników takiego uwolnienia traktują z pogardliwą wyniosłością, brzydząc się ich poglądami.
Teraz, kiedy w sposób nieformalny wykonano wyrok na Osamie, pieją z zachwytu. Oczywiście, od tego są służby, żeby podobne operacje wykonywać. Dziwi tylko, że kiedy był potrzebny pretekst (11 września) do popędzenia George'a W. Busha na Bliski Wschód przez neokonserwatystów, wówczas służby jakoś - celowo, czy nie - zawiodły. Ciekawe również, że Osama ukrywał się w zaprzyjaźnionym z USA Pakistanie, a nie w jakichś kwaterach Hamasu, w bunkrze gen. Mladicia, czy też w budynku KC Kompartii Korei Północnej. Wtedy bardziej pasowałoby to wszystko do bajeczki o osi zła.
Po co w ogóle było zabijać faceta na osiołku? Kim będą teraz straszyć amerykańskie dzieci? Rozwiązanie jest chyba najprostsze z możliwych. Słupki poparcia Obamy lecą w dół, więc potrzeba spektakularnego (niby)sukcesu, który przemówi do nieskomplikowanych umysłów wyborców w USA. Wokół kryzys gospodarczy, tornada, więc trzeba było uderzyć w dzwon. Tyle...
Adam Smiech
Za: http://www.jednodniowka.pl/news.php?readmore=361