Uchwalenie aktu rezygnacji z ochrony polskich dóbr narodowych i przyzwolenie na ich jawny rabunek jest działaniem ostatecznie definiującym charakter obecnych władz państwowych w Polsce jako władz nie respektujących polskich interesów gospodarczych i politycznych. To, iż ten akt rezygnacji starano się zakamuflować mętnymi zapisami uchwalonej przez Sejm 24 kwietnia 2011 roku ustawy „Prawo geologiczne i górnicze”, niczego nie zmienia.
Niniejsze opracowanie jest niezbędne dlatego, iż argumentacja oraz oficjalne komentarze do nowej ustawy „Prawo geologiczne i górnicze” uciekają od oceny społeczno-ekonomicznej zasadności zawartej w niej regulacji. Niestety, również krytyka tej ustawy była prowadzona raczej z pozycji odległych od ekonomii, co osłabiało ich trafne i przekonywujące oceny. Dla nas istotne znaczenie ma fakt, że wspomniana ustawa stanowi kulminację wieloletniego procesu legislacyjnego w Polsce, który przekształcił się w praktykę legalizacji nieprzejrzystych interesów.
Czujemy się zobowiązani do przypomnienia elementarnych stwierdzeń ekonomicznych, które powinny być znane i respektowane przez władze państwowe. Przypominamy, że ekonomia przestrzega przed destrukcyjnym użytkowaniem zasobów naturalnych (w szczególności nieodnawialnych), którym to mianem określa ich nadmierną, rozrzutną oraz degradującą warunki przyrodnicze eksploatację. Wszyscy powinni wiedzieć, że w tym zakresie nie może być mowy o stosowaniu liberalnych reguł „wolnego rynku”. Reguły te nie zapewniają niezbędnej ochrony zasobów naturalnych przed rabunkowymi metodami i technologiami eksploatacji tych zasobów. Znajduje to potwierdzenie we współczesnej historii gospodarczej, która szeroko przedstawia negatywne skutki stosowania „zasad” neoliberalnej ekonomii do gospodarowania zasobami naturalnymi oraz prób kosmopolityzacji własności tych zasobów.
Współczesna krytyka neoliberalizmu dotyczy szczególnie zagadnień gospodarowania zasobami naturalnymi. Przede wszystkim wskazuje, że nie wolno lekceważyć konsekwencji rosnącego popytu na zasoby naturalne – z jednej strony i ograniczonej dostępności – z drugiej strony. Współczesne społeczeństwa i rządy martwią się rosnącymi wskaźnikami zużycia zasobów naturalnych, zwłaszcza nieodnawialnych. Pod adresem rządów ze strony ekonomistów kierowane są ostrzeżenia przed lekceważeniem specyficznych uwarunkowań gospodarki zasobami naturalnymi oraz zachęty do bardziej racjonalnej i wyważonej eksploatacji zasobów naturalnych. Nie chodzi przy tym o werbalne postulaty ograniczenia marnotrawstwa i skłanianie do korzystania z efektywnych i bezpiecznych technologii, lecz przede wszystkim o stosowanie rachunku kosztów i korzyści społecznych; zwłaszcza w zakresie analizy oddziaływania regulacji prawnej (RIA) oraz analizy oddziaływania na środowisko (EIA ). Rząd w Polsce, przygotowując projekt regulacji prawnych dotyczących liberalizacji wykorzystania zasobów naturalnych, tych podstawowych warunków nie dopełnił, mimo międzynarodowych zobowiązań stosowania tych analiz w procesie podejmowania decyzji istotnych społecznie i gospodarczo. A przecież decyzje dotyczące losu zasobów naturalnych są bezapelacyjnie istotne. Nawet tak elementarny wymóg, jak uzasadnienie celowości regulacji prawnej nie został prawidłowo spełniony.
Skandal pierwszy: brak strategii wykorzystania zasobów naturalnych
Nowa ustawa Prawo geologiczne i górnicze obnaża brak strategicznego planu wykorzystania zasobów naturalnych. W sytuacji, gdy otwiera się szeroka perspektywa eksploatacji gazu łupkowego, jest to fakt ujawniający skrajną nieodpowiedzialność dzisiejszych władz państwowych (co też jest określeniem zbyt delikatnym i nie wyczerpującym istoty rzeczy).
Przypomnijmy, że według raportu amerykańskiego Departamentu Energii z 5.04.2011 roku Polska posiada zasoby gazu łupkowego szacowane na ok. 5,3 bilionów metrów sześciennych, co jest równoznaczne z trzystuletnim zużyciem gazu w Polsce.
Z góry więc można założyć, że jeśli takiego planu nie ma, a w dodatku nie jest on przewidywany, polskie zasoby naturalne przestaną mieć znaczenie strategiczne i staną się łatwym łupem wielkich koncernów wydobywczych. Dla Polski mogą mieć one znaczenie tylko wtedy, gdy jest realizowana przemyślana i realistyczna strategia ich wykorzystania. Z planowaniem strategicznym jest dokładnie jak z myśleniem: jeśli ktoś nie myśli, nie powinien liczyć na to, że pomoże mu to rozwiązać zasadnicze problemy.
Oznacza to brak uporządkowania procesów gospodarowania zasobami gazu w czasie i przestrzeni, czyli puszczenia ich na żywioł. W szczególności, trzeba będzie liczyć się z kolizją między działaniami koncernów wydobywczych i ładem przestrzennym. Jednak sprawy te nie zostały w ustawie nawet dotknięte. Jej zapisy umożliwiają bezkarne zakłócenie ładu przestrzennego w skali kraju. Choć art. 7 ustawy zastrzega, że działalność wydobywcza nie może naruszyć „przeznaczenia nieruchomości określonego w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego oraz w odrębnych przepisach”, jest to klauzula zbyt werbalna, aby blokowała silne ingerencje w gospodarkę przestrzenną. Zwróćmy uwagę na określenie „nie może naruszyć przeznaczenia nieruchomości”. Nie oznacza ono, że działalność wydobywcza nie może dewastować ładu przestrzennego. Taki jest też wydźwięk deklarowanej przez twórców ustawy (błędnej) zasady podanej w uzasadnieniu projektu ustawy, „że jeżeli plan miejscowy ani inne powołane wyżej uwarunkowania nie zawierają zakazu wydobywania kopaliny, nie byłoby przeszkody do podjęcia działalności w tym zakresie”.
Nie zostały wyodrębnione tereny chronione przed ewentualną dewastacją. I wreszcie, zabrakło budżetowania, umożliwiającego planowanie wpływów i wydatków z tytułu eksploatacji zasobów. Urzędnikom państwowym możemy zdradzić tajemnicę: jeśli nie ma planu finansowego, to z pewnością wydatki przewyższą wpływy.
Ustawa została sporządzona w duchu neoliberalnym. Świadczy o tym załączone do niej uzasadnienie. Jej twórcy zapewniają, iż nadrzędnym celem jest usunięcie barier utrudniających podejmowanie i wykonywanie działalności w zakresie geologii i górnictwa, pobudzanie przedsiębiorczości i zwiększenie pewności inwestowania, „co powinno zapewnić racjonalną gospodarkę złożami kopalin w ramach zrównoważonego rozwoju”. Zazwyczaj takie sformułowania stosowane są wtedy, gdy ktoś stara się upiększyć niezbyt atrakcyjny produkt. Z tego zapewnienia wynikałoby, że to przedsiębiorcy są beneficjentami regulacji prawnej, a tymczasem przez wszystkie szczeliny drzwi i okien wciska się prawda, że to nie przedsiębiorcy, lecz wielkie koncerny amerykańskie są faktycznymi beneficjentami tej regulacji. Wystarczy przyjrzeć się choćby kryteriom przetargu na koncesje, które spychają zwykłych przedsiębiorców na margines wielkiego biznesu. W jaki sposób usuwanie barier i „pobudzanie przedsiębiorczości” mają zapewnić racjonalną gospodarkę złożami i kopalinami? Tego autorzy projektu ustawy nie wyjaśniają. To właśnie ustawa powinna zapewnić racjonalną gospodarkę zasobami naturalnymi, a nie jakieś usuwanie czy pobudzanie. Jeśli pod tym uzasadnieniem kryje się przemyślana koncepcja racjonalności ekonomicznej, należałoby autorów ustawy zgłosić do nagrody Nobla.
Skrajnym wyrazem neoliberalnego charakteru ustawy jest wprowadzenie wtórnego obrotu koncesjami poszukiwawczymi, czyli możliwości ich swobodnej odsprzedaży. Ponieważ do tych koncesji przypisano prawo pierwszeństwa do koncesji wydobywczych, sytuacja musi wymknąć się spod kontroli: każda świnia może robić z Polski chlew.
To są rozwiązania sprzyjające rabunkowej eksploatacji tych zasobów. A jednocześnie pomijają one zagrożenia, które niesie beztroskie traktowanie ekonomicznych aspektów problemu.
Takie podejście może zemścić się dalszą – już mocno zaawansowaną – de-industrializacją polskiej gospodarki. Mamy na myśli zagrożenie określane mianem choroby holenderskiej : nawet ograniczony przypływ waluty z tytułu eksportu gazu może skutkować wzrostem kursu złotego, co pośrednio będzie pogarszać konkurencyjność wyrobów przemysłowych. W dłuższej perspektywie grozi to niechybnym cofnięciem Polski na pozycje kraju rolniczo-surowcowego, typowe dla gospodarek kolonialnych.
Powinno być inaczej. Mądra strategia wykorzystania złóż gazu łupkowego, oparta na dominacji polskiej własności, mogłaby stanowić niepowtarzalną szansę wyjścia z permanentnego kryzysu i odrodzenia gospodarczego.
***
Brak ze strony rządu strategicznego planu wykorzystania zasobów naturalnych nie znaczy, że taki plan nie istnieje. Jest możliwe (czy raczej pewne), że taki plan wykorzystania polskich zasobów naturalnych znajduje się w Waszyngtonie jako część strategicznego zabezpieczenia interesów Stanów Zjednoczonych.
Skandal drugi: zamach na własność prywatną
Ważnym aspektem nowego Prawa geologicznego i górniczego jest bezpardonowy, urągający konstytucji zamach na własność prywatną. Sprawdziły się obawy, że „wydzielenie” własności górniczej stanie się furtką do poważnego naruszenie prawa własności, skoro jest ona rzeczowo podziemną częścią nieruchomości gruntowych stanowiących w znacznej mierze własność prywatną.
W szczególności świadczy o tym następujący art. 142.1 omawianej ustawy: „Właściciel nie może sprzeciwić się zagrożeniom spowodowanym ruchem zakładu górniczego, który jest prowadzony zgodnie z ustawą”.
Jest to zapis bezprecedensowy i dający koncernom wydobywczym nieograniczone możliwości ingerowania w sferę prywatnej własności nieruchomości. Ustawodawca usiłuje zachować pozory ochrony własności prywatnej, a czyni to za pomocą dyskretnego sprowadzenia zagadnienia ochrony własności do kwestii ochrony interesów właściciela. Taki zabieg jest niedopuszczalny, zwłaszcza kiedy naruszanie praw własności jest niejako wkomponowane w działalność wydobywczą. Jest to de facto legalizacja naruszeń praw własności na wielką skalę, usprawiedliwiana podrzędnym argumentem ułatwienia działalności geologicznej i górniczej. I oczywiście jest to także szczególne uprzywilejowanie – bezkarnością – łamania praw własności. Organy państwa mają chronić własność, a nie wystawiać ją na zagrożenia ze strony kapitału zagranicznego, który przecież nie jest święty.
W przytoczonym art. 142.1 przyznaje się właścicielom ograniczone prawo żądania naprawienia wyrządzonej tym ruchem (zakładów górniczych – przypis autora) szkody, na zasadach określonych ustawą. Problem polega na tym, że ustawodawca zasad tych nie wskazuje.
Jakie funkcje związane z ochroną interesów właścicieli nieruchomości (nadzorcze, pomocnicze, arbitrażowe itp.) przejmują wobec tego organy państwowe? Żadne. Innymi słowy, nie zamierzają one interweniować nawet w skrajnych przypadkach naruszenia interesów właścicieli nieruchomości, zagrożonych owym „ ruchem zakładów górniczych” (ustawodawcę powinno stać na nazywanie rzeczy po imieniu). Ustawa nie zobowiązuje koncesjonariuszy do jakiegokolwiek wynagrodzenia za poważne uszczuplenie praw majątkowych właścicieli nieruchomości, tylko odsyła żądających naprawienia szkód do sądu gospodarczego. Każdy, kto ma jakieś pojęcie o funkcjonowaniu polskich sądów gospodarczych i kodeksie cywilnym wie o poważnej asymetrii występującej między osobami fizycznymi a organizacjami gospodarczymi, zwłaszcza wielkimi. Procesowanie się o odszkodowania z wielkimi organizacjami gospodarczymi jest nie tylko obarczone wysokimi kosztami, ale także może wywoływać dodatkowe retorsje (koncerny mając prawo naruszania własności mogą posunąć się dalej). A przede wszystkim jest nieskuteczne.
Na domiar złego zgodnie z art. 149.1 sądowe dochodzenie roszczeń jest możliwe dopiero po wyczerpaniu postępowania ugodowego, a praktycznie po upływie dwóch miesięcy od zgłoszenia roszczeń. Każdy może się domyślić , jakie to daje koncernom możliwości nacisku na poszkodowanych.
Nie zaniedbano także nadużycia środków administracyjnych. Z gracją słonia w składzie porcelany zmieniony został art. 125.1 ustawy o gospodarce nieruchomościami, który wskutek tego nabrał szczególnego znaczenia: „Starosta, wykonujący zadanie z zakresu administracji rządowej, może, w drodze decyzji, ograniczyć sposób korzystania z nieruchomości niezbędnej w celu poszukiwania, rozpoznawania, wydobywania kopalin objętych własnością górniczą”. Każdej nieruchomości.
***
Ingerencja w stosunki własności nie może naruszać prawa własności, lecz może jedynie dotyczyć sposobu wykonania prawa. W tych przypadkach sięga ona znacznie dalej Nie chodzi bynajmniej o to, czy taka ingerencja jest bardziej lub mniej dolegliwa, lecz o to, że jej wprowadzenie radykalnie zmienia ustrój społeczno-gospodarczy. Nie ma tutaj mowy o ograniczeniu praw własności prywatnej względami publicznymi, lecz warunkami pomnażania zysków. To czyni przepisy ustawy zasadniczej bezużytecznymi (jak w czasach komunistycznych – deklaratywnymi). Dotyczy to szczególnie art. 21, który w punkcie 1 głosi, że „Rzeczpospolita Polska chroni własność i prawo dziedziczenia”, ale także art. 64 przewidującego ograniczenie własności tylko w zakresie, w jakim nie zostaje naruszona istota prawa własności.
Skandal trzeci: forsowanie neokolonializmu
Nie ma wątpliwości, że ustawa Prawo geologiczne i górnicze – regulująca gospodarkę polskimi zasobami naturalnymi – jest jakby wielką pieczęcią z napisem NEOKOLONIALIZM przyłożoną do kart dwudziestoletniej historii gospodarczej Polski. Nie potrzeba wielkiej wnikliwości, aby w omawianych zabiegach legislacyjnych rozpoznać typowe wzory ekspansji koncernów naftowych i gazowych na kraje Ameryki Łacińskiej, Bliskiego Wschodu, Azji Środkowej itp. Nie ma żadnych danych, które wskazywałyby na ograniczenie sygnalizowanych tendencji ekspansjonistycznych lub oszczędzanie Polski. Dążenie do krociowych zysków przeważa nad sympatiami politycznymi. Zresztą Polska nie jest darzona szczególnymi sympatiami. Górę bierze raczej hałaśliwy antypolonizm.
Taki punkt widzenia jest źle przyjmowany przez władze polityczne i oficjalne media. Wywołuje on bowiem wilka z lasu, ujawniając zjawiska składające się na kontinuum przemian zachodzących w gospodarce i polityce. Jego istotą jest przejmowanie polskich zasobów kapitału przez czynniki zagraniczne. Dziś nie ulega wątpliwości, że ich przejmowanie nie było rezultatem mądrych koncepcji ekonomicznych, lecz importem wypróbowanych wcześniej technologii zdobywania terytoriów i władzy. A towarzyszyły temu dwa charakterystyczne zjawiska: zaciemniania sytuacji ekonomicznej (zwłaszcza stosunków własnościowych) oraz ograniczanie na różne sposoby polskiego przemysłu i zaplecza naukowo-technicznego. Przejmowanie zasobów naturalnych może być uwieńczeniem tych przemian.
Pytanie, czy wskutek podporządkowania polskich zasobów naturalnych gospodarka ostatecznie przekształci się w typową gospodarkę neokolonialną jest więc pytaniem zasadnym.
Jednym z ważniejszych warunków takiego obrotu spraw było znamienne przeorientowanie dyskusji nad rozwojem społeczno-gospodarczym Polski z rozważań ekonomicznych na spekulacje polityczne. Poziom wiedzy i realizmu ekonomicznego, który cechuje dotychczasowe spory wokół krytykowanej ustawy, jest żenujący. W obrębie tych sporów (najchętniej toczonych poza zasięgiem opinii publicznej) ujawnienie istnienia wielkich złóż gazu łupkowego zrodziło dwie sprzeczne tendencje. Pierwsza z nich – bardziej lub mniej ostrożnie formułowana – z eksploatacją złóż gazu wiąże wielkie nadzieje, nie zwracając uwagi na złożone uwarunkowania ekonomiczne i polityczne. Druga przeciwnie, bagatelizuje znaczenie istnienia i warunków eksploatacji tych złóż. Wyjaśnienie sprzeczności między tymi tendencjami powinno być bardzo pouczające.
Najpierw jednak warto przyjrzeć się stanowisku rządu Donalda Tuska – inicjatora nowej ustawy Prawo geologiczne i górnicze. W ogólnym zarysie stanowisko to sprowadza się do bagatelizowania zagadnienia eksploatacji złóż gazu łupkowego. Przebija się to wyraźnie przez ustawowe zapisy. Niektóre z nich są sformułowane tak, jakby zagadnienie wykorzystania tego wielkiego bogactwa natury w ogóle nie istniało. Ale z drugiej strony, ustawa ścieli czerwony dywan dla wejścia koncernów zachodnich.
Bagatelizowanie zagadnienia eksploatacji złóż gazu łupkowego wyraża się przede wszystkim (co wcześniej staraliśmy się uwypuklić) w nieprzygotowaniu długookresowego planu strategicznego gospodarowania tymi złożami. Plan taki powinien jasno określać, czy eksploatacja tych złóż będzie oparta na dominacji polskiej własności (najlepiej państwowej) i wykorzystaniu własnego potencjału geologicznego i górniczego, czy przeciwnie – na dominacji kapitału zagranicznego. Tego jasno nie określono, zdając się pozornie na żywioł rynkowy, a w istocie rzeczy torując drogę i forsując liczne ułatwienia umożliwiające dominację kapitału zagranicznego. Konsekwencje wyboru strategicznego są w tym zakresie doniosłe.
Przykładów ukrytej preferencji kapitału zagranicznego w omawianej ustawie jest wiele. Jednym z tych przykładów jest niespotykany nigdzie dopuszczalny okres ważności koncesji wydobywczych: pół wieku. Nawet w okupowanym Iraku, gdzie amerykańskie koncerny wydobywcze zbierają obfite żniwo agresji, okres ten wynosi 30 lat. Drugi przykład dotyczy dostępu do złóż; ustawa przewiduje przetarg publiczny. Przetarg powinien opierać się na założeniu, że oferenci wchodzą w stosunki konkurencyjne, a więc nie tworzą spójnej grupy interesu. A przecież powszechnie wiadomo, że koncerny ubiegające się o wspomniane koncesje nie przypominają pod żadnym względem kolekcjonerów wystawianych na aukcji obrazów Nikifora. Są to organizacje o zasięgu światowym wspólnie kontrolujące wielkie terytoria i kraje, a także koordynujące politykę zdobywania nowych terytoriów (mając wielkie doświadczenie w tym zakresie). Przy tym korzystają z wydajnego wsparcia rządu i dyplomacji, a jeśli trzeba – wojska i służb specjalnych. To zaś oznacza, iż mogą dyktować warunki koncesji, chyba że stawia się przed nimi próg opłacalności. Poseł Piotr Cybulski (PiS) na jednym z ostatnich posiedzeń sejmowych komisji zajmujących się projektem ustawy geologiczno-górniczej słusznie proponował, aby taki próg ustawowo określić (w wysokości 40% wartości wydobywanego gazu). To jednak nie przeszło.
Wariant, iż eksploatacja złóż gazu łupkowego zostanie zdominowana przez wielkie koncerny wydobywcze i przetwórcze jest praktycznie przesądzony (przynajmniej do czasu, gdy cała konstrukcja się nie rozleci). Kto jednak w rządzie zastanawiał się nad skutkami realizacji tego wariantu? A chodzi zarówno o niezwykle poważne skutki ekonomiczne, jak też poważne społeczne i polityczne.
Nie ma sensu spieranie się o to, czy dzięki realizowanemu scenariuszowi wydarzeń pojawi się szansa zwiększenia bezpieczeństwa energetycznego Polski oraz możliwość uniezależnienia od dostaw z Gazpromu. Jest to w istocie rzeczy spór o to, co zrobią amerykańskie koncerny; bo to one będą trzymały karty w ręku. Mogą zostawić gaz w Polsce, ale mogą równie dobrze skierować go w całości na eksport. Mogą zawrzeć z Rosją porozumienie strategiczne albo mogą zdecydować się na walkę konkurencyjną. I tak dalej. Sytuacja nie jest ciekawa. Realistycznie rzecz biorąc, scenariusz ten wkłada Polskę między młot i kowadło.
Dlatego optymizm jest nie na miejscu. Częściowo bierze się on z kardynalnego błędu ekonomicznego. Polega on na założeniu, że dowolne rozwiązania umożliwiające eksploatację złóż gazu łupkowego będą korzystne dla Polski. Takie stanowisko m.in. prezentował w Sejmie rządowy referent uchwalanej ustawy Jacek Henryk Jezierski, mówiąc: „Kto zarobi na gazie łupkowym, jeżeli będziemy go mieli? My, Polska zarobi.[…] Jeżeli ten gaz rzeczywiście będzie, jeżeli będziemy go eksploatować, to kto będzie właścicielem tego gazu? Skarb Państwa. W związku z tym Skarb Państwa w ramach umowy o użytkowanie górnicze będzie otrzymywał za to dodatkowe pieniądze, inne, poza tymi, które są opłatami eksploatacyjnymi i podatkami”. Pomijając dość specyficzny język tej argumentacji (daleki od języka i myślenia ekonomicznego), trudno nie zauważyć, że wbrew temu oświadczeniu z ustawy absolutnie nie wynika, że właścicielem gazu będzie Skarb Państwa, a nie zagraniczne koncerny wydobywcze. Złoża mogą być formalnie własnością Skarbu Państwa, ale to nic nie znaczy. Znajdą się bowiem w trwałym użytkowaniu przez wspomniane koncerny, co przesądza sprawę.
Wnioski: zapowiedź rewindykacji
Sytuacja, jaka powstała wokół polskich zasobów naturalnych, narzuca wiele pytań i obaw. Spośród nich najważniejsze wydaje się pytanie, jakie są szanse i warunki odwrócenia niebezpiecznych i wysoce niekorzystnych dla przyszłości Polski procesów rabunkowych?
Odpowiedź wymaga wszechstronnej i gruntownej analizy omawianej sytuacji. Nasz raport nie wystarczy. Niemniej możemy ustalić kilka podstawowych punktów składających się na ogólny zarys odpowiedzi.
Warto przede wszystkim zaznaczyć, że duże znaczenie ma kontekst geopolityczny. Jest pewne, że pod ciśnieniem wielkiego, światowego kryzysu ekonomicznego dotychczasowe „technologie” neokolonialne tracą rację bytu. Ich główna siła – dominacja polityczna i militarna Stanów Zjednoczonych i najsilniejszych krajów europejskich – przechodzi do historii. Forsowane od lat 90-tych uzasadnienie ekspansji wielkich korporacji finansowych, handlowych, militarno-przemysłowych i energetycznych w formie haseł neoliberalnej ekonomii, jest dziś powszechnie podważane. Obnażona została nędza moralna wielkich korporacji.
A zatem perspektywa utrzymania wpływów neokolonialnych ulega gwałtownemu skróceniu. Skróceniu ulega również perspektywa przetrwania służących tym korporacjom i wspierającym ich rządom partii politycznych, środowisk opiniotwórczych i różnych służb państwowych. Wcześniej czy później znajdą się pod pręgierzem opinii społecznej. Historia nie jest tak krótkowzroczna jak rządzący dziś w Polsce politycy.
Dzisiaj szczególnie istotne jest odrzucenie fałszywego i kompromitującego pod względem wiedzy ekonomicznej poglądu o podrzędnym znaczeniu kapitału narodowego. W szczególności konieczne jest wyleczenie się ze schizofrenii polegającej na apologetyce kapitału zagranicznego i równocześnie nieposzanowaniu kapitału narodowego. Ustawa Prawo Geologiczne i Górnicze jest jaskrawym przykładem braku szacunku dla kapitału narodowego.
Odrzucenie wspomnianego poglądu jest jednak częścią większego problemu. Problem ten polega na zablokowaniu rozbudowanego w ciągu dwudziestolecia zagranicznego i rodzimego układu politycznego, który ten kapitał drenuje i niszczy. Wymaga to znacznie więcej niż krytyki, chociaż tej nie należy zaprzestać.
Sytuacja dojrzała do powstania szeroko zakrojonej – potrzebnej, ale również sprawiedliwej – akcji rewindykacyjnej. Wydaje się jedynie kwestią czasu, kiedy w Polsce rozwinie się szeroki ruch społeczny i polityczny, zmierzający do odzyskania utraconych w latach 1989 – 2011 polskich zasobów kapitałowych i naturalnych, a także wszelkich wcześniej utraconych zasobów, zwłaszcza w latach II Wojny Światowej i okupacji sowieckiej.
To może być jedyny pozytywny rezultat nowej ustawy Prawo geologiczne i górnicze.
Prof. dr hab. Artur Śliwiński