Z zainteresowaniem przeczytałem artykuł red. Ziemkiewicza „Antysemici, won z prawicy”, który można przeczytać na blogu publicysty:
http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2011/12/03/antysemici-won-z-prawicy/
Red. Ziemkiewicz postanowił rozprawić się z „antysemitami” wewnątrz ruchu narodowego, widząc w nich przeszkodę na drodze rozwoju nowoczesnego ruchu narodowego, bazującego na tradycjach wczesnej endecji. Zapał red. Ziemkiewicza we wspieraniu odradzającego się ruchu narodowego budzi szacunek, i możemy wziąć za pewnik, iż napisany został w jak najlepszej intencji dla polskich narodowców. Jednakże, przy całej sympatii dla red. Ziemkiewicza, trudno mi zgodzić się z kilkoma punktami – napisanego „z dobrego serca” – artykułu.
Artykuł dość kategorycznie nawołuje do usunięcia „antysemitów” z ruchu narodowego, czy szeroko rozumianej prawicy. Red. Ziemkiewicz słusznie zauważa, iż w polskim nacjonalizmie brak było rasowego antysemityzmu, typowego choćby dla Niemców, natomiast wynikał on z kwestii społecznych, m.in. konkurencji w handlu, co utrudniało rozwój polskiego mieszczaństwa. W ówczesnej polskiej sytuacji − kraju, który w swych dziejach praktycznie nie wytworzył warstwy mieszczańskiej, powierzając jej funkcję żydowskiemu faktorowi, i w którym mieszkała kilkumilionowa mniejszość żydowska monopolizująca niektóre dziedziny gospodarki − oznaczało to oczywiście wypowiedzenie Żydom ekonomicznej i cywilizacyjnej wojny, żywiącej się poczuciem krzywdy rodzimych producentów skazanych na pośrednictwo żydowskich kupców i kredyt żydowskich lichwiarzy. Nie miało to w sobie nic z rasizmu, było kwestią socjalną – pisze red. Ziemkiewicz, i należy się z tym oczywiście zgodzić. Przecież w polskim ruchu narodowym nie brakowało osób pochodzenia żydowskiego, jak choćby Stanisław Stroński, Stanisław Piasecki czy Wojciech Wasiutyński.
Wie o tym każdy – lub prawie każdy – świadomy polski nacjonalista, i doprawdy nie znam nikogo w ruchu narodowym, który nie zgodziłby się na działalność, czy to w Młodzieży Wszechpolskiej, czy Obozie Narodowo-Radykalnym, kogoś kto ma np. matkę lub dziadka pochodzenia żydowskiego, o ile oczywiście czuje się przede wszystkim Polakiem, uznając polski interes narodowy za nadrzędny w życiu społecznym i politycznym. Tak jak przed wojną, tak i dziś nie ma w Polsce liczącej się organizacji nacjonalistycznej, która kierowałaby się rasowymi pobudkami w kwestii przyjęcia osoby pochodzenia żydowskiego. Oczywiście, istnieją neopogańskie organizacje, wierzące w swój świat słowiański, stanowi to jednak margines marginesu, i nie mają one poważnej siły oddziaływania na cały, szeroko rozumiany ruch narodowy.
Jaki więc „antysemityzm” red. Ziemkiewicz chciałby wykopać z odradzającego się ruchu narodowego? Ma to być walka o wolną Palestynę oraz „antyżydowskie” i „antyizraelskie obsesje”. Pytanie więc co pod tymi określeniami red. Ziemkiewicz ma na myśli? Trudno się zgodzić ze stwierdzeniem, aby „walka” o wolną Palestynę czy „antysyjonizm” była antysemityzmem. Wśród antysyjonistów nie brakuje nawet Żydów z różnych powodów niechętnych Izraelowi. Tym bardziej, absurdalne wydaje mi się oskarżanie lewicowców o antysemityzm, kiedy ich niechęć do Izraela powodowana jest łamaniem praw człowieka przez Izrael oraz prześladowaniu Palestyńczyków. Ludność to zresztą niewątpliwie bardziej rdzenna dla Palestyny, niż Żydzi, którzy zaczęli napływać do Palestyny dopiero pod koniec XIX wieku, marząc o utworzeniu państwa żydowskiego, co im się (ze szkodą dla tamtejszych Arabów) udało. Lewicowcy oraz „obrońcy praw człowieka” są pod wrażeniem zbrodni żydowskich na Palestyńczykach, że choćby wspomnę od masakrze w Deir Yassin czy ograniczaniu dostępu do wody pitnej, nie mówiąc o ciągle powstających izraelskich osiedlach, które mocno stawiają w wątpliwość izraelskie deklaracje o chęci pokoju.
Mówiąc uczciwie, trudno mi się nie zgodzić ze stwierdzeniem, że Izrael okupuje Palestynę, zaś Palestyńczycy prowadzą walkę narodowowyzwoleńczą – inna sprawa, iż oczywiście potępiam akty terroryzmu. Takie postawienie sprawy – wynikające z zainteresowania tematem i braku akceptacji dla niesprawiedliwości – nie jest żadnym antysemityzmem. Równie dobrze mogę przyznać, iż trudno mi zaakceptować co Rosjanie robią choćby w Czeczenii, choć nie posiadam jakichś fobii wymierzonych w normalnych, poczciwych Rosjan.
Spora część prawicowych publicystów w Polsce propaguje, niestety, bardzo usilnie stanowisko, iż krytyka Izraela jest równoznaczna z antysemityzmem. Wystarczy wspomnieć o artykułach rodem z Frondy, zwłaszcza spod pióra Łukasza Adamskiego, które powodują – żeby użyć nowoczesnego sformułowania – facepalm na twarzach wielu czytających jego przemyślenia. Zgodnie z takim rozumowaniem, antysemitą jest ten, kto nie popiera współpracy polsko-izraelskiej, czy manifestacyjnych deklaracji polskich polityków dla Izraela, tak jakby wynikała z tego jakaś realizacja polskiego interesu narodowego, państwowego, lub jakiegokolwiek innego. O antysemityzm można zostać oskarżonym nawet kiedy nie popiera się polityki Stanów Zjednoczonych, zgodnie z sugestią, że za postawami wrogimi działaniom Ameryki na Bliskim Wschodzie leży zakorzeniony antysyjonizm, który przecież miałby być równoważny z antysemityzmem. W efekcie Izrael jest dla wielu prawicowych publicystów świętą krową, której nie wolno za nic krytykować.
Otóż muszę zaznaczyć, że – tak jak wielu moich przyjaciół z ruchu narodowego – jestem w sercu przeciwny polityce izraelskiej, co nie znaczy, iż domagałbym się zaraz aby Polska zerwała stosunki z Izraelem, albo zaczęła układać się w sojusze z wrogami Izraela. Czy byłby tutaj jakiś nasz interes? Ja go nie widzę, tak jak nie widzę go również w wysuwaniu izraelo-chwalebnych deklaracji polskich polityków, z premierem na czele. Bliski Wschód to nie jest region naszych bezpośrednich interesów geopolitycznych. Nasze interesy są w Europie wschodniej, Europie środkowej, czy nawet na Kaukazie, albo w państwach bałtyckich. Nie ma ich natomiast na Bliskim Wschodzie. To czy rządzi tam Izrael, czy rządzą tam islamscy fundamentaliści nie powinno mieć dla nas większego znaczenia, niż to, aby ewentualnie możliwie tanio kupować arabską ropę. Nawiasem mówiąc, ropa byłaby tańsza bez amerykańsko-izraelskich kampanii wojennych w tamtym rejonie świata. W konflikcie arabsko-izraelskim Polska powinna utrzymać zdrowy dystans, nie popierając żadnej ze stron. Nie leży to w naszym interesie, podkreślę to raz jeszcze.
To, że obiektywnie uważać można (a nawet trzeba), iż Izrael okupuje ziemie palestyńskie, nie może wpływać na jakieś mesjanistyczne potrzeby naprawiania świata i prowadzenia wskutek tego antyizraelskiej polityki. Równie dobrze można by przecież wypiąć się na Chiny za okupację Tybetu, albo za największą bolączkę w stosunkach polsko-rosyjskich uznać postępowanie Rosjan w Czeczenii. Obiektywizm w ocenie danych zjawisk, jak np. polityka Izraela wobec Palestyńczyków – czym można nawet zapełniać własną publicystykę – a postulaty prowadzenia danej polityki, to dwie oddzielne sprawy. Można być obiektywnym patrząc na Izrael czy samą ideę syjonizmu – pełną nie tyle nacjonalizmu, co wręcz niezdrowego szowinizmu, że wspomnę o słowach byłego premiera Izraela M. Begina, uważającego nie-Żydów za „insekty”. Co innego natomiast, postulaty dla polskiej polityki zagranicznej. Ta nie powinna kierować się sentymentami, obiektywizmem, ale interesami Polski jako coś dla nas zupełnie oczywistego i nadrzędnego.
Nie podobają się mi demonstracyjne zachowania polskich polityków, jak choćby obecność premiera pod Ścianą Płaczu, czy palenie wraz z rabinem chanukowych świec przez zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Uważam to za bardzo poważny błąd taktyczny, w sytuacji kiedy wiele żydowskich organizacji skupia się na niesłusznym oskarżaniu Polaków o współudział w Holocauście, czy żądaniu miliardowych odszkodowań za pozostawione mienie Żydów, którzy zginęli w czasie II wojny światowej. Jak gdyby zapominając, że ci Żydzi byli obywatelami polskimi, a nie izraelskimi, czy amerykańskimi.
Polityka gestów również musi być obliczona na realizację interesu narodowego, czy państwowego. Nie jest on realizowany w sytuacji, gdy wobec gestów przyjaźni druga strona domaga się bycia bezkrytycznym wasalem oraz spełnienia daleko idących roszczeń. Czy takie rozumowanie – wynikające z pojmowania interesu narodowego oraz państwowego jako coś nadrzędnego, niezależnie z kim mamy do czynienia – jest antysemityzmem? Pozostawiam to do oceny prawicowym fascynatom Izraela i dialogu polsko-żydowskiego na obecnych warunkach.
Michał Kowalczyk
Za: http://narodowcy.net/wspolczesna-endecja-i-zydzi/2011/12/04/