Piotr Zarębski przysłał mi bardzo ciekawy tekst na temat walki stalinowców z Kościołem.
O walce tej pisałem wielokrotnie, ale materiał Piotra Kowalczuka przystępnie tłumaczy na czym polega komunistyczny katolicyzm w Ameryce Południowej, wspierany przez lewicowe reżimy. Kampania lewactwa przeciwko papieżowi Franciszkowi przebiega(ła?) według tych samych wzorów, co i przeciwko papieżowi Benedyktowi XVI. Dzięki rosnącej potędze stalinowców w Polsce przeniosła się także nad Wisłę.
Zachęcam do lektury!
Jeszcze nie rozwiał się dym z komina Kaplicy Sykstyńskiej, gdy ruszyła medialna kampania oskarżająca Franciszka o współpracę z argentyńską juntą wojskową. Podobnie było z Benedyktem XVI, któremu zarzucano nazistowską przeszłość. W obu przypadkach sięgnięto po prymitywne fałszerstwa i kłamstwa, co nie przeszkodziło milionom ludzi w nie uwierzyć.
Już następnego dnia po konklawe, 14 marca, do internetu trafiło zdjęcie, na którym leciwy kapłan w okularach, sfotografowany od tyłu, tak, że nie widać twarzy, podaje hostię generałowi Jorge Rafaelowi Videli, szefowi argetnyńskiej junty (w latach 1976 – 81 był prezydentem), która po zamachu stanu wymordowała według niektórych szacunków 30 tys. swoich krytyków i politycznych przeciwników. Podającym hostię, jak wynikało z opisu, miał być Jorge Mario Bergoglio, obecny papież. Fotkę natychmiast na swojej stronie na facebooku uwiesił światowej sławy reżyser mocno zaangażowanych ideologicznie filmów, bożek intelektualnej lewicy Michael Moore (Złota Palma w Cannes w 2004 r. za przeciętny, ale za to ostro krytykujący Busha-juniora film „Fahrenheit 9.11”), dzięki czemu obiegła cały świat. Moore musiał się potem z tej kampanii jak niepyszny wycofać, bo okazało się, że na zdjęciu z 1980 r. widnieje nie Bergoglio, a Octiavio Derisi, ksiądz zmarły w wieku 95 lat w 2002 r., starszy od obecnego papieża o niemal 30 lat. Jednak doświadczenie uczy, że „fałszywka” w necie, szczególnie gdy padnie na podatny grunt zideologizowanego umysłu, a więc pozbawionego zdolności krytycznego podejścia do miłych sercu treści, potrafi wydać imponujące owoce, czego sam Moore wymownym przykładem.
W dzisiejszym, żyjącym bardziej obrazkami niż drukiem i pędzącym świecie, w którym chwila refleksji jest przywilejem wybranych, zdjęcie to potężny oręż. Poddane obróbce photo-shopu potrafi totalnie ośmieszyć, łamać kariery, a nawet życie, więc stało się ulubionym narzędziem oszczerców i żartownisiów. Tym bardziej, że anonimowość netu gwarantuje bezkarność. Podobnie jak Franciszek, ofiarą zideologizowanych szalbierzy wielokrotnie padał Benedykt XVI. Zaraz po wyborze w 2005 r. na stronie internetowej Indymedia pojawił się jako żart fotomontaż przedstawiający papieża Ratzingera w mundurze SS z podpisem „Papa nazista” i „Papa Nazinger”. Gdy sąd uznał, że zdjęcie i dotyczące go treści należy wycofać, bo są aktami dyfamacji, organizacja, jej sympatycy, w tym komunistyczny dziennik „”L’Unita”, który skwitował wybór papieża tytułem „Owczarek niemiecki”, podnieśli raban: „Cenzura! Zamach na demokratyczne swobody!”.
Zaraz potem wygrzebano zdjęcie 16-letniego Josepha Ratzingera w mundurze służby pomocniczej ochrony przeciwlotniczej, do której został wcielony siłą w 1943 r. i kolportowano w mediach całego świata jako dowód na to, że papież należał do Hitlerjugend – brytyjski dziennik dla oszczędniej myślących „The Sun” z podpisem: „Od Hitlerjugend do Papa Ratzi”. Zresztą wówczas nie spisali się również obrońcy papieża, którzy twierdzili, że musiał wstąpić do HJ, bo od 1940 r. przynależność była obowiązkowa dla młodzieży powyżej 10 roku życia. Ratzinger jako seminarzysta był z tego obowiązku zwolniony. Uporczywie powtarzane przez światowe media przez lata kłamstwo zmusiło wreszcie watykańskiego rzecznika ks. Federico Lombardiego do wydania w tej sprawie specjalnego oświadczenia (maj 2009 r.). Naturalnie to zdjęcie z podpisem „Ratzinger w mundurze Hitlerjugend” można i dziś odnaleźć na wielu stronach internetowych, bo przecież nikomu nie przyszło do głowy, by kłamstwo prostować, szczególnie w przypadkach, gdy rozpowszechniano je z premedytacją. Prawda i przyzwoitość to przecież kategorie sieci i mediom coraz bardziej obce.
Niebawem net roztrząsając kwestię nazistowskiej przeszłości Ratzingera wzbogacił się o jeszcze jeden podobnej klasy dowód. Ktoś puścił w obieg zdjęcie z „hajlującymi” Hitlerem, księciem Augustem Wilhelmem, Magdą Goebbels i Wilhelmem Frickiem (szef MSW Trzeciej Rzeszy). Na pierwszym planie stoi wyprężony na baczność dość zażywny młodzieniec w nazistowskim mundurze. Obok wyjaśnienie: „Joseph Ratzinger w wieku 14 lat, dziś papież”. A nad zdjęciem kilka słów i apel do „facebookowców”: „Patrzcie, kogo mamy za papieża! Nie wstyd wam się do niego modlić? Rozpowszechnijcie to zdjęcie zanim je usuną”. Tymczasem zdjęcie wykonane zostało w berlińskim Sportpalast we wrześniu 1932 r. gdy Joseph Ratzinger miał 5 lat.
Wreszcie przyszła kolej na prymitywne i ordynarne fałszerstwo. Net obiegło zdjęcie młodego Ratzingera w szatach liturgicznych wyciągającego rękę w nazistowskim pozdrowieniu. Okazało się, że ktoś sprytnie „przyciął” fotografię z 29 czerwca 1951 r., na której bracia Ratzingerowie w dzień po otrzymaniu święceń kapłańskich odprawiają mszę we Fryzyndze i stojąc obok siebie podnoszą obie ręce do góry w geście błogosławieństwa. Wyszło na to, że przyszły papież „hajluje”, bo cała reszta z lewym ramieniem przyszłego papieża i jego bratem znalazła się poza kadrem. Do oryginału można było stosunkowo łatwo dotrzeć w internecie czy w poświęconych Ratzingerowi albumach fotograficznych, co jednak nie przeszkodziło milionom internautów w kolportowaniu fałszywki jako koronnego dowodu na nazistowskie afiliacje papieża. Ale mniejsza o internautów. Tę fotografię, która już na pierwszy rzut oka powinna budzić wątpliwości „wybiórczym” skadrowaniem, cytuje z całą powagą hiszpański pisarz Eric Frattini w swojej książce pod frapującym tytułem „Papieże i seks. Papieże- geje, pedofile, żonaci, uprawiający kazirodztwo i perwersje” (2010 r.), przetłumaczonej ma się rozumieć na kilkanaście języków. Frattini, autor kilkunastu książek podobnej treści, chwali się w biografii, że również wykłada na hiszpańskich uniwersytetach historię i dziennikarstwo. Pozostaje jedynie żywić nadzieję, że nie poucza jak sprawdzać wiarygodność źródeł.
Wydawałoby się, że tak prymitywnie skonstruowana, pobudowana na ordynarnych fałszerstwach nazistowska legenda niemieckiego papieża nie znajdzie wielu wyznawców. Tymczasem w 2011 r., a więc wówczas, gdy nawet najbardziej nieprzejednani antyklerykałowie już dawno z braku dowodów odłożyli kwestię ad acta, by ruszyć do boju z hasłem „Benedykt XVI kryje pedofili”, sławna aktorka Susan Sarandon podczas Hamptons Film Festival ujawniła, że wysłała papieżowi kasetę ze swoim poruszającym filmem „Przed egzekucją” (reż. Tim Robbins, 1995 r.), krytykującym karę śmierci, by dodać: „Wysłałam poprzedniemu, nie temu naziście, którego mamy teraz”. Ale mniejsza o to, co wypadło z ust artystce, której ogląd świata budzi podejrzenia o dysfunkcję aparatu intelektualnego (w swojej książce „Być dziś katolikiem” napisała, że gdyby była papieżem, sprzedałaby Watykan i za te pieniądze wykorzeniła ze szczętem biedę i choroby w całym świecie). O mrocznej przeszłości papieża Ratzingera i przynależności do Hitlerjugend w dzień po ogłoszeniu o abdykacji znów informowały tak znane stacje jak ABC News, NBC News, BBC, a w Polsce brednie o Ratzingerze w HJ powtarzały m.in. TVN 24 i Wirtualna Polska. Najpewniej przekleili z polskiej Wikipedii. Te pomniki dziennikarskiej nierzetelności nadal stoją w necie. Nic więc dziwnego, że o papieżu-naziście można dziś czytać na tysiącach blogów, na internetowych forach dyskusyjnych, a nawet w książkach. Tym bardziej, że oszczerstwa znakomicie rymują się ze zdjęciem ekskomuniki z negującego holokaust lefebrysty Williamsona i podjętymi przez Ratzingera krokami zmierzającymi do beatyfikacji Piusa XII, oskarżanego przez co bardziej zapalczywych nawet o współpracę z Hitlerem.
Trudno więc się w tym kontekście dziwić, że z chwilą ogłoszenia zaskakującego rezultatu ostatniego konklawe, z różnych powodów, również tych, które budzą smutną refleksję nad ułomnością ludzkiej natury, rozpoczęło się gremialne buszowanie w sieci w poszukiwaniu ciekawych i kontrowersyjnych informacji o nowym papieżu. Italię obiegła lista co ciekawszych wypowiedzi Jorge Bergoglio na przeróżne tematy, a prawdziwą furorę i oburzenie narodu wywołał przytaczany przez włoskie gazety już dwa dni po wyborze następujący cytat: „Kobiety z natury nie nadają się do pełnienia funkcji politycznych. Naturalny porządek rzeczy i doświadczenie uczą, że to domena mężczyzn. Pismo Święte też dowodzi, że kobiety zawsze wspierały myśl i twórczość mężczyzny, ale nic ponadto”. A więc mizoginizm najczystszej wody. Zawrzało we włoskim necie. Wypowiedź pociągnęła za sobą falę występów radiowo-telewizyjnych mocno wzburzonych niewiast, mówiąc delikatnie, niezbyt papieżowi przychylnych. Ba! Zatrząsł się z oburzenia rząd Kostaryki. Przytłaczająca większość kolportujących tą haniebną wypowiedź, nie podała żadnych źródeł. Ci, którzy to uczynili, powoływali się na największą argentyńską agencję prasową Télam podając nawet datę – 4 czerwca 2007 r. Sęk w tym, że agencja takiej depeszy nigdy nie wyprodukowała. Szczegółowe śledztwo internetowe wykazało, że cytat pochodzi z „Yahoo Answers”, a wymyślił go sobie i umieścił tam jakiś Argentyńczyk pod pseudonimem „Bumper Crop”. Biorąc pod wagę, że wówczas w Argentynie praktycznie rozpoczynała się kampania wyborcza, być może chodziło mu o sfabrykowanie wypowiedzi hierarchy (wówczas kard. Bergoglio stał na czele episkopatu) wymierzonej przeciw kandydującej na prezydenta Cristinie Kirchner. Tak czy inaczej, w Argentynie nikt się wówczas nie dał na to nabrać. Fałszywkę, tym razem z ogromnym sukcesem, wygrzebano i rozpowszechniono dopiero po 13 marca br., co o modus operandi dzisiejszych mediów, które oczywiście nie zdobyły się na sprostowania i przeprosiny, mówi właściwie wszystko.
Naturalnie najwięcej rozgłosu i emocji wzbudziły oskarżenia, że Jorge Borgoglio w latach 1976 – 83 współpracował z krwawą argentyńską juntą kierowaną przez gen. Videlę. Głównym motorem tych oskarżeń, i to od co najmniej 8 lat, jest argentyński pisarz i dziennikarz Horacio Verbitsky. Z chwilą wyboru papieża Franciszka stał się międzynarodową medialną megagwiazdą. Gościły go najważniejsze światowe media. We Włoszech tuż po konklawe udzielił wywiadów wszystkim najważniejszym gazetom i telewizjom. Szczególnie lewicowa prasa, „La Repubblica”, „L’Unita” i „Fatto Quotidiano” drukowała rewelacje Verbitskiego praktycznie bez słowa komentarza, historycznego kontekstu, polemicznego głosu, czy kim jest autor. Jak zwykle zresztą, gdy chodzi o dokuczenie Kościołowi czy politycznemu przeciwnikowi. A padały słowa ciężkie: „Mam niezbitą pewność, że Bergoglio współpracował z juntą. Był ich informatorem. Grał na dwie strony” (Fatto Quotidiano), „Doniósł na swoich dwóch współbraci, że mają związki z komunistyczną partyzantką. W efekcie zostali porwani i poddani torturom” (La Repubblica).
W uproszczonej narracji nie tylko włoskich mediów, tej dla gminu, w 1976 r. w Argentynie doszło do wojskowego zamachu stanu. Zwolennicy demokracji zorganizowali ruch oporu, bierny i czynny, i zapłacili za to drogo. Reżim generała Videli więził i wymordował tysiące swoich przeciwników. Za sprawą Bergoglio, wówczas prowincjała jezuitów, za kraty trafiło dwóch jego współbraci, Węgier Ferenc Jalics i Argentyńczyk Orlando Yorio. Historia i prawda są jednak nieco bardziej skomplikowane. W Argentynie od końca lat 60tych działały lewackie grupy zbrojne (Montoneros, Ludowa Armia Rewolucyjna) walczące z oficjalną władzą, nierzadko w rękach obskurnych reżimów wojskowych. Ale tę od 1973 r. sprawował jako prezydent demokratycznie wybrany Juan Peron, a po jego śmierci w rok później - jego żona Isabel. Radykalna lewica po krótkim flircie z Peronem znów chwyciła za broń. Kraj ogarnął chaos i kryzys gospodarczy. Wojsko 26 marca 1976 r. przejęło władzę. Jednym z z ważniejszych pretekstów była działalność i zamachy lewackich terrorystów, których idolem był Trocki. Zresztą, na własną zgubę, większość Argentyńczyków przyjęła zamach Videli z ulgą i sympatią.
W ostrym konflikcie od końca lat 60-tych bierny, a czasem czynny udział brali duchowni, zakonnicy i księża wyznający teologię wyzwolenia, czyli próbę pożenienia Biblii z Marksem (terroryści mieli swoich kapelanów). Jej wyznawcy, jezuici Jalics i Yorio prowadzili misję w założonej przez siebie społeczności w slumsach Buenos Aires. Na miesiąc przed zamachem stanu, gdy atmosfera polityczna gęstniała, prowincjał Bergoglio ich stamtąd odwołał, bo uznał, że to zbyt niebezpieczne, a poza tym uważał, że zakonnicy nie powinni się angażować w walkę polityczną. Nie usłuchali (wysłali do lokalnego biskupa prośbę o zezwolenie zorganizowania własnej wspólnoty religijnej), zostali zawieszeni przez zakon i w maju służby junty zgarnęły ich z ulicy.
Verbitsky w książce o związkach argentyńskiego Kościoła z reżimem Videli wydanej w 2005 r. napisał, że junta uznała decyzję Bergoglio o odwołaniu zakonników za zdjęcie parasola ochronnego, umycie rąk i „wystawienie” ich juncie. Natomiast przekonania o tym, że w rzeczywistości Bergoglio na nich doniósł, nabrał na podstawie dokumentu z 1978 r. odnalezionego w archiwach MSZ, w którym urzędnik wnioskował, by nie przedłużać paszportu Jalicsowi (zakonnik wówczas był już w Niemczech), bo ten przebywał pięć miesięcy w areszcie za związki z lewacką partyzantką. Dodał, że informacje o Jalicsie uzyskał w czasie rozmowy z prowincjałem Bergoglio, którego „zaprosił na konsultacje”. Stąd Verbitsky wyciągnął wniosek, że Bergoglio był informatorem junty, a co za tym idzie, musiał przedtem donieść na swoich współbraci. Oto i cały „materiał dowodowy”.
Obaj zakonnicy rzeczywiście początkowo łączyli swoje aresztowanie z zdjęciem parasola zakonu. Ale 85-letni dziś Jalics, mieszkający we wspólnocie jezuickiej w Niemczech (Yorio zmarł w 2000 r.), wobec fali ataków na papieża oświadczył, że jak się później dowiedział, Bergoglio z ich aresztowaniem nie miał nic wspólnego. W rzeczywistości jeden z członków ich społeczności w Buenos Aires w 1976 r. przystał do lewackiej partyzantki, został złapany i w ten sposób łapsy junty wpadły na ślad zakonników. W dodatku wzięli Węgra Jalicsa za komunistycznego szpiega.
Prawda wyglądała w ten sposób, że po aresztowaniu zakonników Bergoglio dwukrotnie osobiście interweniował w ich sprawie u Videli, dwukrotnie u admirała Eduardo Massery i zabiegał o wsparcie argentyńskich biskupów. W końcu po 5 miesiącach, być może dzięki interwencji Watykanu, zostali zwolnieni, a Bergoglio opłacił Jalicsowi podróż do Niemiec. Poza tym w tych ciemnych czasach jezuickie centrum (dom zakonny i uczelnia) w Buenos Aires było de facto przechowalnią ludzi ściganych przez juntę. Jak wspomina franciszkanin o. Miguel La Civita, „Gdy w 1976 r. wojskowi brutalnie zamordowali naszego brata Carlosa Muriasa, Bergoglio ukrył naszych seminarzystów, w tym mnie, w Colegium Maximum jezuitów. A byłem wtedy gorącym wyznawcą teorii wyzwolenia i rewolucjonistą. Colegium stało się centrum pomocy prześladowanym, gdzie przygotowywano fałszywe dokumenty i pomagano uciekać zagrożonym zagranicę”. Bergolio jednemu z zagrożonych, fizycznie bardzo podobnemu, oddał własne dokumenty, dzięki czemu mężczyzna mógł zbiec do Brazylii. Co więcej, o niewinności Bergoglio wypowiedzieli się sędziowie orzekający w procesach o zbrodnie junty i uwikłania kleru, laureat Pokojowej Nagrody Nobla za walkę o prawa człowieka w Argentynie Adolfo Perez Esquivel czy prześladowana przez juntę sędzia Alicia Oliveira.
Takich i podobnych świadectw są setki. W ich świetle zarzuty Verbitsky’ego brzmią groteskowo, by nie powiedzieć podejrzanie. Padły już nieśmiałe domysły, że pisarz jest motywowany ideologicznie, bo w czasach „brudnej wojny” w Argentynie był członkiem Montoneros, czyli lewackim terrystą z krwią na rękach. Pisarz nadal walczy z amerykańskim imperializmem i w kategoriach tej walki postrzega rzeczywistość. W wywiadzie dla „La Repubblica” powiedział, że papież Bergoglio wraz z USA będzie teraz zwalczał rewolucyjne władze Argentyny, Wenezueli, Ekwadoru i Boliwii, „tak jak Wojtyła wraz z Waszyngtonem starał się zniszczyć Związek Radziecki”. Przede wszystkim jednak Verbitsky jest pierwszym doradcą, mentorem i propagandystą pani prezydent Kirchner (przedtem jej męża Nestora), ostro krytykowanej przez kard. Bergoglio za politykę gospodarczą, podatkową i społeczną (m.in. legalizacja małżeństw gejów), co nasuwa pytanie czy aby Verbitsky nie prowadzi oszczerczej kampanii na polityczne zamówienie. Korespondent „Corriere della Sera” napisał z Buenos Aires, że „pani Kirchner tak się cieszyła z wyboru konklawe jak Edward Gierek 16 października 1978 r.”. Państwowa tv zamiast natychmiast poinformować naród, spokojnie nadawała kreskówki, w parlamencie trwała laudacja po śmierci Chaveza, a pani prezydent zareagowała na twitterze grubo ponad godzinę po wyborze. Verbitsky już przyznał, że ostatnie oświadczenie Jalicsa zwalnia papieża z odpowiedzialności za aresztowanie dwóch współbraci. W związku z tym już rozpoczął nową kampanię pod hasłem: „Bergoglio krył księży-pedofili”.
We wszystkim dziwi łatwość, z jaką ludzie przyjmują wszystkie w/w kłamstwa, fałszerstwa, szalbierstwa i karkołomne hipotezy za prawdy objawione. Ale trudno się dziwić reżyserce z Poznania, jej sławniejszemu koledze Moore’owi czy Sarandon, skoro bezkrytycznie przymują i rozpowszechniają je nie tylko ludzie oszołomieni w necie, a czołowe media. I trudno uniknąć podejrzeń, że oprócz zwykłej głupoty, intelektualnego lenistwa i braku zawodowego warsztatu, chodzi o prymat ideologii nad prawdą, czyli „linię redakcyjną”, albo linię frontu ideologicznej wojny.
Za: Blog - Jan Bogatko
Za: http://niepoprawni.pl/blog/2386/czerwona-gwiazda-kontra-krzyz