Izabela Brodacka
W 1959 roku Leszek Kołakowski zamieścił w Twórczości bardzo interesujące rozważania na temat jak to sam sformułował „teologicznego dziedzictwa współczesnego myślenia”. Historia kultury, twierdzi Kołakowski to "antagonizm między filozofią utrwalającą absolut i filozofią kwestionującą absoluty" czyli antagonizm postawy kapłana i błazna.
Kołakowski opowiada się za postawą błazna, który głęboko wierząc w ukryty sens rzeczywistości krytykuje- jak Stańczyk- "dobre towarzystwo" i pokazuje mu jak bardzo się oddaliło od dobra. Większość odczytywała ten tekst jako prolegomena do rozstania Kołakowskiego z marksizmem. Komunistyczny porządek, który podobno swego czasu tak Kołakowskiego zauroczył, że oddał się w jego służbę i jako „pryszczaty” nie tylko biegał z naganem lecz brał niechlubny udział w usuwaniu z uczelni starych profesorów, stracił jego duchową aprobatę. Jedynym sposobem realizowania buntu była wówczas dla niego postawa błazna.
Ja traktuję ten tekst jako samospełniające się proroctwo. Oto formacja, która aspirowała do duchowego przewodnictwa narodu i to przewodnictwa permanentnego, która wielokrotnie zmieniała sztandary (trzymając jednak mocno w ręku drzewce), która widziała się w roli kapłanów kolejnych obrządków, stoczyła się w rolę błaznów. Tych przepoczwarzeń było tak wiele, że podejrzliwi widzieli w wielokrotnym zmienianiu sztandarów false flag operations. ...
... W próżni aksjologicznej powstałej po rezygnacji z religijnej transcendencji religią stała się sztuka, a jej kapłanami artyści. Poczuli się powołani nie tylko do nadawania tonu życiu społecznemu, lecz do wypowiadania się na tematy gospodarcze i polityczne, a nawet orzekania o zakończeniu epok historycznych. Jak aktorka Szczepkowska, która ogłosiła koniec komunizmu. Wszelakiej maści artyści, którzy przez całe lata spleceni byli z komunistyczną władzą w uścisku zwanym przez Francuzów soixante neuf, w okresie transformacji ustrojowej samozwańczo ogłosili się sumieniem narodu i egzekwowali swoje neofickie dogmaty z większym przekonaniem niż Św. Inkwizycja. Na przykład aktorzy, zdecydowali się nie tylko zaproponować, lecz twardo wyegzekwować bojkot mediów. Zdrajcą został okrzyknięty pewien znany mi młody chłopak z prowincji, który zupełnie nie zorientowany w „stolicznych” nastrojach ośmielił się przeczytać w TV wiersze Norwida. Koledzy ze studiów odwracali na jego widok głowy. Bali się ostracyzmu. Wyrok na dzieciaka wydali „moraliści”, którzy przez całe lata wysługiwali się komunistycznemu reżimowi, odcięli od tego kupony a gdy zawiał wiatr historii mieli fantazję bawić się w nieprzekupnych katonów, a raczej przesiadali się w galopie na bardziej obiecującego konia.
Terror małowiernych komunie ( według trafnego określenia Putramenta) wydawał mi się czymś obrzydliwym, bynajmniej nie szlachetnym. Nie znaczy to, że odmawiam człowiekowi prawa do zmiany poglądów a tym bardziej do naprawy swoich win. Jednak trudno się zgodzić na to żeby „odwróceni komuniści” czy „odwróceni klakierzy komuny” byli dla społeczeństwa postaciami wzorcowymi, wręcz świeckimi świętymi. Wyobrażali sobie oni, że z nabożeństwem będziemy śledzić kolejne stadia, ich brzydkiej, wywołanej podobno pokąsaniem przez Hegla choroby. Że będą pokazywać nam jak relikwie swoje szankry twarde i miękkie, a my na to powiemy (jak pewien chirurg) : „ o jaki piękny szankier”. Tych szankrów czyli stadiów ich młodzieńczej choroby lewicowości nazbierało się sporo. Ortodoksyjny komunizm, rewizjonizm, opozycja kontraktowa. Dlaczego mamy przed nimi klękać?
Jeżeli ktoś przez lata służył komunistycznemu reżimowi był moim zdaniem podły bądź głupi. Tertium non datur. Nie mógł więc stać się dla mnie kapłanem antykomunizmu, co najwyżej jego błaznem.
Zauważmy, że we wszystkich okresach pomiędzy zasadniczymi przełomami artyści mocno eksponowali swoją niezależność. Można powiedzieć, że demonstrowali postawę klerka będącą przeciwieństwem postawy klakiera systemu. Klerk według definicji Julien Bendy to twórca niezaangażowany, który nie chce świata zmieniać. Jak pisał w „La Trahison des clercs” "królestwo klerka nie jest z tego świata". Twórca angażujący się w politykę, to zdrajca tej idei. Masowy udział artystów w naprawianiu świata, które zawsze niestety okazywało się jego psuciem ( mam na myśli zarówno komunizm jak i tak zwaną transformację ustrojową) to klasyczna „zdrada klerków”.
Można się zastanawiać skąd się bierze ta permanentna zdrada klerków. Najprostszym wyjaśnieniem jest zwykły ludzki oportunizm artystów. W każdym reżimie niezawodnym węchem odnajdują oni półkę z konfiturami. W tym rozumieniu artysta to ani kapłan ani błazen
Jak śpiewał Kazik:
Wszyscy artyści to prostytutki
W oparach lepszych fajek, w oparach wódki
To wszystko się tak cyklicznie powtarza
Czas nadziei, człowiek z żelaza.
Kazik bezbłędnie rozpoznaje stadia operacji zmiany barw. „Czas nadziei” to okres przetrwalnikowy, „człowiek z żelaza” to przejmowanie sztandarów cudzej rewolucji.
Podczas ostatnich wyborów, które mam nadzieję są uwerturą do prawdziwego przełomu, zużyci przez wiek oraz wielokrotną zmianę sztandarów artyści, tacy choćby jak Wajda, jeszcze raz zdradzili sztukę na rzecz prymitywnej agitki po stronie ustępującego prezydenta. Nie zauważyli biedacy, że temu szogunowi pokazano już palec w dół. Ciekawe czy zdążą jeszcze raz schować się w swojej wieży z kości słoniowej, a potem przypomnieć sobie że przecież zawsze popierali PIS, albo Kukiza. Czas do jesiennych wyborów to wojna pozycyjna. Z wieży z kości słoniowej nieśmiało ukazują się białe chusteczki. Za chwilę któraś urośnie do rozmiarów sztandaru.
Ta wieża z kości słoniowej nadaje się niestety tylko do ustawienia nad nią szczelnego sarkofagu. Jak sarkofag postawiony nad Czarnobylem (oczywiście w sensie przenośnym). Niech sobie artyści żyją w chwale, niech kontemplują we własnym gronie swoje noble oraz nike i niech wreszcie przestaną zatruwać publiczną przestrzeń produktami swoich ideologicznych konwulsji.
Tekst drukowany w Warszawskiej Gazecie
Za: http://dakowski.pl