Bezczelne i cyniczne stanowisko zajęte wobec kryzysu imigranckiego przez niemiecki rząd, który rozkazuje innym państwom Unii Europejskiej wywozić do siebie i przetrzymywać siłą nielegalnych imigrantów, żeby nie przyjechali do Niemiec, nazywając to „solidarnością europejską” oraz „duchem europejskiej wspólnoty”, a wszelkie głosy sprzeciwu zakrzykując jako „egoizm”, dostarcza dobrej okazji do przypomnienia, jaką rolę odgrywa RFN w obecnym systemie politycznym Europy.
Po rozpadzie bloku wschodniego zjednoczone Niemcy skolonizowały pod względem gospodarczym zarówno Polskę, jak i pozostałe kraje Europy Środkowo-Wschodniej. RFN jest największym importerem do Polski, co oznacza, że w międzynarodowych stosunkach handlowych Polska funkcjonuje przede wszystkim jako rynek zbytu dla Niemiec. Niemiecki kapitał zdominował polski rynek prasowy, zyskując istotne narzędzie oddziaływania na świadomość zbiorową Polaków. Opłacani przez Niemców dziennikarze pokroju Tomasza Lisa rzucają się z rykiem na każdego w polskiej polityce, kto oponuje wobec dyspozycji płynących aktualnie z Berlina. Niemiecka mniejszość narodowa pozostaje jedyną grupą w Polsce, która ma z góry zagwarantowaną reprezentację w Sejmie, ponieważ jej list z mocy prawa nie obowiązuje próg wyborczy – co jest sytuacją skandaliczną i trąci stosunkami kolonialnymi w ich klasycznej postaci.
Berlin wykorzystuje swoje wpływy w Polsce w ściśle określony sposób na płaszczyźnie geokultury. Napuchnięta i obwisła twarz Angeli Merkel doskonale obrazuje kondycję jej kraju. Niemcy są społeczeństwem zgrzybiałym i stoczonym przez choroby, które zafundowali sobie na własne życzenie, takie jak rozliczne patologie „wielokulturowości”. Ale zanim na nie umrą, chcą koniecznie zakazić nimi państwa poddane ich hegemonii. Nie przypadkiem zagraniczne posiłki dla polskich „marszów tolerancji” czy lewackich zadym „antify” zawsze przyjeżdżają do Polski z Niemiec. Niemcy hojnie dotują polskie organizacje zajmujące się propagowaniem rozwiązłości i zboczeń (zwłaszcza homoseksualizmu). Czynią to albo za pośrednictwem Unii Europejskiej, albo też dofinansowują tego typu organizacje niemieckie, te zaś z kolei dofinansowują swoje odpowiedniki w Polsce. Z RFN rozlewa się zgnilizna na całą Europę Środkowo-Wschodnią. Berlin chce zaśmiecić wszystkie kraje naszego regionu pedalstwem i masową imigracją.
Władimir Putin nazwał kiedyś rozpad Związku Sowieckiego „największą katastrofą geopolityczną XX wieku”. Z rosyjskiego punktu widzenia niewątpliwie tak to wygląda, pytanie jednak, czy pod tą oceną podpisałyby się elity polityczne i społeczeństwa Armenii, Azerbejdżanu, Białorusi, Czeczenii, Kazachstanu, Turkmenistanu czy Uzbekistanu. Wyraźnie natomiast widzimy dzisiaj, jak wielką katastrofą geopolityczną okazało się zniknięcie NRD z mapy Europy. Nacjonalizm niemiecki w wydaniu enerdowskim miał wprawdzie pewien antypolski koloryt, ale o ileż lepszą dla Polski sytuacją byłoby istnienie w dalszym ciągu dwóch państw niemieckich o niepokrywających się ze sobą interesach. Sprzeciw wobec postulatu zjednoczenia Niemiec był tradycyjnym punktem programu środowisk narodowych i patriotycznych w PRL, lecz przed jego zgubnymi konsekwencjami przestrzegał przecież także z emigracji przedwojenny jeszcze geopolityk Wojciech Wasiutyński, więc nie można (było) dezawuować tego sprzeciwu jako „komunistycznej propagandy”. W rachunku błędów założycielskich Republiki Okrągłego Stołu ważne miejsce zajmuje poparcie zjednoczenia Niemiec przez Tadeusza Mazowieckiego, który nawet tulił się demonstracyjnie do kanclerza Helmuta Kohla podczas Mszy świętej w Krzyżowej. NRD, chcąc nie chcąc, stwarzała(by) dla Polski jakiś punkt zaczepienia w jej polityce zachodniej. Tymczasem dzisiaj niemiecki minister spraw wewnętrznych Thomas de Maizière, kuzyn ostatniego premiera NRD, pragnie siłą wciskać nielegalnych imigrantów państwom, które ich nie chcą (a i sami imigranci nie chcą do nich jechać).
Tuż po wchłonięciu NRD przez RFN, a równocześnie z rozpadem Związku Sowieckiego, nastąpiła w Europie druga katastrofa geopolityczna: rozbicie Jugosławii, w wyniku którego na Bałkanach, w regionie o dużym znaczeniu geopolitycznym i geostrategicznym, zniknęło względnie silne państwo niezależne od bloków wschodniego i zachodniego, a w jego miejscu wyrosła anarchia małych państewek. Niemcy czynnie montowały tę przemianę krajobrazu. Niemiecka dyplomacja wsparła dążenie Chorwacji do secesji, czyli, mówiąc normalnie, podjudzała Zagrzeb do rozpoczęcia wojny. Następnie RFN dostarczyła Chorwatom czołgi (produkcji sowieckiej) pozostałe po świeżo rozwiązanej armii NRD, bez czego chorwackie wojsko nie mogłoby podjąć walki z armią Jugosławii. W ten sposób demokratyczne Niemcy zostały sponsorem rozlewu krwi, czystek etnicznych i wypędzeń. Wszystko po to, by ostatecznie oplątać pajęczyną finansowych i gospodarczych zależności większość państw powstałych na gruzach Jugosławii: Chorwację, Słowenię, Bośnię i Hercegowinę, Czarnogórę, Kosowo. Ekspansyjna gra Berlina bynajmniej się na tym nie skończyła. W 2011 r. Niemcy wykorzystały kryzys gospodarczy w Europie, by przejąć kontrolę nad finansami publicznymi Grecji. W 2015 r. w atmosferze brutalnego upokorzenia, wymuszając nawet zmiany personalne w greckim rządzie (usunięcie patriotycznego ministra finansów Janisa Warufakisa), uniemożliwiły Grecji powrót do narodowej waluty i choćby częściowe uniezależnienie się od Europejskiego Banku Centralnego z siedzibą we Frankfurcie nad Menem. Prawdopodobnie Berlin już w ubiegłym roku przewidział konfrontację z nowym greckim rządem po przejęciu władzy przez stronnictwo SYRIZA, bo zawczasu przygotował się do niej, wprowadzając na stanowisko „prezydenta” Unii Europejskiej tak wiernego wykonawcę poleceń Bundeskanzleramtu, jak Donalda Tuska, wypróbowanego wcześniej w tym charakterze na stanowisku polskiego premiera.
Niemcy należą do narodów, które najwięcej wniosły do skarbca europejskiej kultury. Złożyli w nim nieśmiertelne dzieła literatury, filozofii, architektury i sztuk plastycznych, nauk humanistycznych i myśli technicznej. Ale to było kiedyś. Żaden z tych faktów nie daje RFN mandatu do odgrywania roli wielkorządcy dzisiejszej Europy. Paradoksalnie, obecny kryzys imigrancki stwarza dobrą koniunkturę dla skończenia wreszcie z panoszeniem się Berlina na kontynencie – ponieważ wszyscy widzą, że Niemcy są tu głównym winowajcą i że cynicznie żądają od innych krajów przejęcia odpowiedzialności za swoje własne błędy. Do zakończenia ery niemieckiego dyktatu przybliżą nas wszelkie działania rozluźniające zależności między poszczególnymi państwami a Berlinem lub podkopujące Unię Europejską, narzędzie niemieckiej władzy. Nowy polski rząd powinien mieć świadomość, iż stanie przed wyborem pomiędzy takimi właśnie działaniami a kontynuacją polityki „robienia laski” uprawianej przez jego poprzedników. Co ważne, siły nastawione na wyzwolenie swoich krajów spod kurateli Berlina nie mogą liczyć na żadne wsparcie ze strony Moskwy. Tym bardziej więc powinny wspierać siebie nawzajem. Rosję łączą z Niemcami zbyt silne więzy biznesowe, by jej władze chciały ryzykować pogorszenie sobie stosunków z RFN, zachęcając jej wasali, by przestali nimi być.
Adam Danek
Za: http://xportal.pl/?p=23413