Najbardziej niepokojącym aspektem stanu spraw na dzisiejszej Ukrainie jest niemal całkowita nieobecność rdzennych sił patriotycznych na scenie politycznej tego, bądź co bądź, wielkiego państwa. W kraju, gdzie w polityce brakuje samorodnych patriotów, z konieczności rządzi „partia zagranicy” i staje się on zewnątrzsterowny (skąd my to znamy?). Wybuch wojny w Donbasie obok najbardziej oczywistych nieszczęść przyniósł Ukrainie również tę szkodę, że wyssał z niej znaczną część sił patriotycznych, które znalazły się za linią frontu lub zgoła na emigracji i straciły wpływ na życie kraju. To zresztą jeden z wielu powodów, dla jakich kontynuacja wojny przynosi korzyści obcym rękom gospodarującym dziś w ukraińskiej stolicy. Sami Ukraińcy powinni wreszcie położyć kres patologicznej sytuacji, w której ich interes narodowy trafniej niż rząd w Kijowie artykułuje nawet Komitet Ocalenia Ukrainy z siedzibą w Moskwie.
Dobrze życzę naszym wschodnim sąsiadom. Chcę przyjaźni polsko-ukraińskiej. Naprawdę tak jest, choć może zdziwi to osoby przyzwyczajone do mojej konsekwentnej krytyki rządów „EuroMajdanu”. Nie uważam bynajmniej, że Ukraina musi koniecznie wejść w skład „ruskiego świata”, jakkolwiek nawet taki scenariusz byłby dla niej lepszy, niż stanie się częścią McŚwiata, co spotkało między innymi Polskę. Fundamentalne kłamstwo propagandy, jaką nas, Polaków, obstrzeliwują nasze władze i media od 2013 r., polega na utożsamieniu życzliwości dla Ukraińców z poparciem dla „EuroMajdanu” i jego rządów. Te ostatnie krytykowałem od samego początku również dlatego, że nie reprezentują one narodu ukraińskiego ani ukraińskiej racji stanu, tylko są wyznaczoną przez zagranicę komisją koordynującą przyspieszoną kolonizację Ukrainy przez obcy (zachodni) kapitał. Rządom Leonida Kuczmy czy Wiktora Janukowycza można zarzucić wiele, lecz mimo wszystko były to rządy ukraińskie, a nie komisaryczni plenipotenci cudzoziemskich korporacji i ambasad, ukrywający swój kosmopolityzm za krzykliwymi banderowskimi maskami.
Kilka lat temu napisałem artykuł o „idei chocimskiej” jako symbolu współpracy polsko-ukraińskiej. Ale powstał on w czasach, gdy nad Dnieprem rządził Janukowycz, a nie wynajęci lokaje Zachodu. Sojusz Polski z Ukrainą miałby sens, gdyby Ukraina była państwem pozablokowym i autentycznie niezależnym, nie współsługą Zachodu, bo wtedy zwiększałby on również niezależność Polski. Jeśli jednak podstawą i spoiwem sojuszu polsko-ukraińskiego miałaby być antyrosyjskość, jak tego chcą dzisiejsi politycy z Warszawy i Kijowa, to nie ma on żadnej treści ani żadnego sensu, gdyż wrogie stosunki z Rosją nie leżą w interesie ani Polski, ani Ukrainy.
W początkach rządów „EuroMajdanu” Anne Applebaum obwieściła na łamach „Gazety Wyborczej”, że dzisiaj Ukraina potrzebuje nacjonalizmu. Można się z tym zgodzić, ponieważ wszystkie narody potrzebują dzisiaj nacjonalizmu, który poderwie je do walki przeciw globalizacji, reprezentowanej (nawet pod względem plemiennym) między innymi przez panią Applebaum i „Gazetę Wyborczą”. Ale dlaczego archetypicznymi postaciami owego nacjonalizmu muszą być akurat antypolscy Stepan Bandera i Roman Szuchewycz, a nie propolski generał Pawło Szandruk – ostatni dowódca SS-Galizien, czy protestujący przeciw mordom na polskiej ludności Taras Bulba-Borowec’, założyciel „pierwszej UPA”? Dlaczego za historycznego nosiciela ukraińskiej idei narodowej ma być uznawana akurat UPA, która masowo mordowała nie tylko Polaków, ale i Ukraińców, a nie Ukraińskie Zjednoczenie Narodowo-Demokratyczne (UNDO), którego przywódca Wasyl Mudry w latach 1935-1939 był wicemarszałkiem polskiego Sejmu?
Czy naprawdę musi to być nacjonalizm szowinistyczny, wykluczający rosyjskojęzyczną część narodu i ufundowany na historycznej (Polska) lub aktualnej (Rosja) nienawiści do sąsiadów? Środowiska banderowskie na Ukrainie próbują nam wmówić, że to jedyna możliwa postać ukraińskiego nacjonalizmu, a powtarzają po nich operujące w Polsce „czarno-czerwone ludziki” pokroju Jerzego Targalskiego, Kazimierza Wóycickiego, Pawła Kowala czy Jana Piekło (nomen omen). Tymczasem ukraiński nacjonalizm bynajmniej nie musi mieć charakteru banderowskiego, co przyznają nawet działacze ruchu Azow (jakkolwiek prezentowany przez nich neonazizm nie stanowi przekonującej alternatywy dla banderyzmu). Z kolei budowanie idei państwowej na wspominaniu „Majdanu”, całe to trąbienie o „Rewolucji Godności” i „Niebiańskiej Sotni”, trąci jeszcze większą groteską, niż polskie budowanie idei państwowej na wspominaniu „Solidarności”. Dokładnie z tych samych powodów: bo tłuści aktorzy i beneficjenci tamtych wydarzeń żyją, mają się świetnie, są czynni w polityce i w sposób dla każdego widoczny szkodzą swojemu krajowi. A po pewnym czasie na jaw wyjdzie szokująca prawda, że podobnie jak w przypadku „Solidarności” większość uczestników „Majdanu” była przypadkową zbieraniną ludzi, zaś postaci zasługujących na pamięć narodu trafiło się wśród nich tyle, co kot napłakał.
Á propos szkodzenia – rządy „EuroMajdanu” rozpoczęły się zapowiedziami stworzenia nowego ładu gospodarczego, który zbliży Ukrainę do Zachodu. I co? W charakterze głównego doradcy do spraw ekonomicznych zaprosili Leszka Balcerowicza, światowej sławy eksperta od tego, jak za bezcen wyprzedać gospodarkę w obce ręce. Zaprosili również amerykańskiego guru liberalnej ekonomii Arthura Laffera. Ten rozpoczął pobyt w Kijowie, arogancko rzucając do gospodarzy: „Będziecie musieli robić to, co w Europie robiono sto lat temu, a nie co robi się dzisiaj.” Gdyby obecne ukraińskie władze rzeczywiście stały na straży narodowej godności, to po tej wypowiedzi anulowałyby dalszy program wizyty i nakazałyby natychmiast opuścić terytorium swojego państwa jankeskiemu burakowi, który nie umie nawet okazywać elementarnej kultury osobistej zapraszającym go na własny koszt. Gdyby zachodnioukraińscy nacjonaliści naprawdę bronili honoru swojego narodu, to poszliby na wykład tego pana i obrzucili go jajami albo wywlekli z sali i wrzucili do śmietnika (jak robili z politykami dawnej Partii Regionów). Nasi wschodni sąsiedzi dokonaliby lepszego wyboru, zapraszając zamiast Balcerowicza i Laffera polskich ekonomistów takich jak Andrzej Karpiński czy Witold Kieżun, którzy mogliby wiele opowiedzieć o tym, jak i dlaczego nie robić prywatyzacji (wyprzedaży) majątku państwowego, tylko wykorzystać go do zrealizowania lepszej strategii rozwoju. Liberalny kapitalizm, z jego darwinizmem społecznym, pochwałą egoizmu i usprawiedliwianiem wyzysku, jest też sprzeczny z chrześcijańskimi (prawosławnymi i unickimi) korzeniami Ukrainy i trzeba o tym głośno przypominać.
Rdzenny ukraiński ruch patriotyczny powinien zatem programowo odrzucać prywatyzację i liberalizację gospodarki oraz pozostałe zalecenia „konsensusu waszyngtońskiego”, opowiadać się natomiast za wywłaszczeniem oligarchów, nacjonalizacją ich majątków i pozbawieniem ich obywatelstwa (jak postąpiła Gruzja z amerykańskim kondotierem Micheilem Saakaszwilim). A także za odebraniem obywatelstwa Ukrainy wszystkim obcokrajowcom z USA, Polski, Litwy, Gruzji i Bóg wie skąd jeszcze, którym naprędce porozdawały je małpie rządy „EuroMajdanu”.
Ruch ten powinien zarazem podkreślać historyczną odrębność i oryginalność kulturową Ukrainy, wartość rodzimego dziedzictwa. Smutny polski przykład niech pokazuje Ukraińcom, iż westernizacja jest drogą donikąd i należy ją odrzucić, tym bardziej, że obecnie Zachód dąży do narzucenia ich krajowi stosunków neokolonialnych, jak wcześniej uczynił to z Polską. Na płaszczyźnie polityki zagranicznej odpowiada temu program uniezależnienia Ukrainy od ośrodków zewnętrznych na Wschodzie i Zachodzie: utrzymania statusu pozablokowego, odrzucenia upokarzających starań o członkostwo w NATO i UE, natychmiastowego wypowiedzenia umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Ukraina na arenie międzynarodowej powinna budować samodzielną podmiotowość polityczną, co dla państw o takim potencjale niewątpliwie jest możliwe, o ile obierze ono raczej „chińską” niż zachodniacką drogę rozwoju.
Dziś, gdy Ukraina znalazła się w kryzysie, autentyczny ruch patriotyczny w tym kraju powinien opowiadać się przeciw demokratyzacji ustroju, a za wzmocnieniem przywództwa państwowego na wzór Francji pod rządami generała de Gaulle’a i Białorusi pod rządami Alaksandra Łukaszenki. Wzmocnieniu kompetencji głowy państwa (wzorowanym na reformie konstytucyjnej de Gaulle’a z 1958 r., również będącej odpowiedzią na kryzys państwa pogrążonego w wojnie) powinna towarzyszyć zmiana jej tytułu z prezydenta na hetmana, co już w okresie międzywojennym postulował ukraiński konserwatysta Wacław Lipiński, vel Wjaczesław Łypyns’kyj. Nawiasem mówiąc, również w Polsce republikańska głowa państwa powinna nosić tytuł nie prezydenta, lecz Naczelnika, a w Chorwacji – bana lub poglavnika (1).
Rolę rdzennego ruchu patriotycznego, łączącego w sobie pozytywny nacjonalizm, antyliberalizm ekonomiczny oraz ideę silnego przywództwa państwowego mógłby odegrać na Ukrainie chrześcijański i narodowy socjalizm – ale z pewnością nie bezbożny neonazizm importowany z Zachodu przez ruch Azow. Stworzenie takiego ruchu pozostaje dla obywateli największego państwa Europy Środkowo-Wschodniej dopiero zadaniem do wykonania. Jedynym czynnym obecnie na ukraińskiej scenie politycznej ugrupowaniem, jakie znam, spełniającym częściowo powyższe postulaty jest Ukraiński Wybór, kierowany przez Wiktora Medwedczuka, niegdysiejszą prawą rękę prezydenta Leonida Kuczmy.
Taki ruch miałby szansę dokonać wielkiego dzieła likwidacji wojny w Donbasie – zakończenia jej rzeczywistym narodowym pojednaniem, a nie upokarzającym podziałem na zwycięzców i pobitych albo nawet krwawą, barbarzyńską pacyfikacją i czystką w stylu Wołynia.
Jeżeli jednak nad Dnieprem nie narodzi się rdzenny ruch patriotyczny, nie manipulowany przez Zachód, jeżeli wojna prowadzona w interesie sił globalizmu będzie toczyć się dalej, to Ukraina pod rządami obcego kapitału ulegnie regresowi cywilizacyjnemu i stopniowo zamieni się na powrót w „dzikie pola”, z których wyemigruje w końcu każdy, kto będzie mógł, nawet młodzi banderowcy. Ci ostatni zapewne wyemigrują do „Zakerzonia”. Polskie ugrupowania patriotyczne powinny brać to pod uwagę i z jednej strony lobbować konsekwentnie za zablokowaniem ukraińskiej imigracji do Polski, z drugiej zaś strony wspierać rdzenne ruchy patriotyczne na Ukrainie, a nie pacynki Zachodu z Azowa i Prawego Sektora, wyhodowane do nakręcania bezmyślnej wojny.
Tagi: patriotyzm banderyzm ukraina
a
Za: http://jeznach.neon24.pl/post/137851,gdzie-sa-patrioci-ukrainy